wtorek, 2 maja 2017

021

Staram się! Staram się! Staram! Mam nadzieję, że chociaż troszkę to widać po minimalnie zwiększonej częstotliwości dodawania...

Niewiele się zmieniło... Ale nadal uwielbiam napakowaną idealność tego rozdziału :)

PS. Wiecie, co sobie uświadomiłam? Że mamy rozdział 21, a ja za moment znajdę się na momencie, w którym przerabianie notek będzie przeszłością, a tworzenie nowych stanie się rzeczywistością... I sama nie wiem, czy to dobrze, czy może jednak niekoniecznie... Co by nie było - daję sobie czas na dokończenie całości do listopada. Damy radę?






Angielskie miasteczko Little Whinging żyło już tylko jednym wydarzeniem. Najstarsza córka Evansów miała wyjść za najbardziej obiecującego kawalera w mieście! Ich historia nie była może jakaś bardzo ekscytująca, ale i tak wszystkie panny w okolicy, zazdrościły przyszłej pani Dursley. Chłopak dostał bowiem etat w firmie Grunnings produkującej świdry. Firma niedawno otworzyła swoją działalność, a już wspięła się na wyżyny światowej finansjery. Dodatkowo Vernon nie pochodził z biednej rodziny. Wręcz przeciwnie. Jego rodzice nie żyli wystawnie czy hucznie, ale stać ich było na wszelakie zachcianki syna. Pan Dursley był szanowanym obywatelem miasteczka. Szacunek zarobił w prosty i nieskomplikowany sposób. Jako osoba mądra i niezwykle światowa, postanowił zainwestować. Kiedy sprowadził się wraz ze swoją żoną w te spokojne okolice, niemalże natychmiast zaczął wspierać finansowo miejscową szkołę. Organizował zbiórki, imprezy charytatywne i bale dobroczynne. To właśnie na jednej z takich uroczystości, przyszły pan młody poznał swoją wybrankę. Nie do końca było wiadomo, czy był to wybór kontrolowany przez jego rodziców, czy też raczej serce młodego Vernona straciło kontrolę na widok wychudzonej sylwetki Petunii. Fakt pozostawał faktem, poprzedniego wieczoru, przyszła para młoda szalała na mieście w towarzystwie najbliższych, odliczając minuty do godziny zero!
W tym czasie, w rodzinnym domu panny Evans rozgorzały przygotowania. Zebrano caluteńką rodzinę i znajomych. Wszyscy stawili się gotowi od przygotowań. Łącznie z… drugą i ukochaną córką, Lily. Chociaż wszyscy dookoła wiedzieli, że między siostrami jest jakieś nieporozumienie, każdy się ucieszył na jej widok. Dziewczyna niezmiernie rzadko pojawiała się w rodzinnych okolicach. Pytana o to, gdzie się podziewa, zawsze udzielała tej samej odpowiedzi, szkoła z internatem i masa nauki. Pomimo całego rozgardiaszu, każdy zdołał już zauważyć, że osiemnastoletnia Evansówna przyjechała z partnerem. Niezwykle uroczym, niezwykle szarmanckim i niezwykle przystojnym, Jamesem Potterem! Chłopak od samego początku odnalazł się w nowym towarzystwie i podbił serca najbliższych sąsiadów i przyjaciół. Dziewczyna dziękowała Bogu, że jej siostra jest poza domem i nie widzi… jak chłopak kradnie uwagę wszystkich. W końcu to był jej dzień!
Pierwsze promienie słońca zaczęły się przebijać na linii horyzontu, przeganiając ciemną, ale jakże piękną, gwieździstą noc. Niemalże okrąglutki księżyc, ustępował miejsce dla pełnego, złocistożółtego słońca. Słońca, które lada moment miało zbudzić idealnych mieszkańców, idealnej uliczki, jaką była Privet Drive. Idealnych ludzi, którzy mieszkali w idealnych domach, przed którymi stały idealnie wypucowane samochody i które otoczone były idealnymi ogrodami i idealnie przystrzyżonymi żywopłotami. To małe miasteczko nie znosiło, kiedy coś nie było idealne. Ludzie nie znosili, kiedy ktoś wyróżniał się z tłumu. Pomimo wszystko, wśród nich, był ktoś tak niesamowicie nieidealny i niezwykły, że trudno by było sobie wyobrazić ich reakcję, gdyby ten fakt wyszedł na jaw!
Niesamowite, płomiennorude stworzenie, spało aktualnie w tym idealnie przystrojonym domu w objęciach swojego niezwykłego chłopaka. Tak samo niezwykłego, jak ona sama. O tej niezwykłości, wiedziała tylko najbliższa rodzina. W tym jej kuzynostwo, które aktualnie zajmowało podłogę w jej idealnym pokoju. Ich rodzice, spali w sąsiedniej sypialni, dokładnie tak samo, jak wszyscy, którzy poprzedniego wieczoru biegali od pomieszczenia do pomieszczenia, aby przygotować idealny ślub. Dookoła panowała idealna, błoga cisza, której nie przerwał chociażby jeden ćwierkający ptaszek.
Gdzieś na tym samym piętrze, spała również blond włosa w otoczeniu swoich najbliższych, najlepszych przyjaciółek. Poprzedniego wieczoru, wróciły dobrze wstawione i w doskonałych humorach, żegnając się z panną młodą, a witając już właściwie panią Dursley. Nie przejmowały się tym, że wszyscy dookoła już smacznie spali, zmęczeni po całym dniu roboty. W końcu idealne śluby są niezmierną rzadkością. Trzeba to było uczcić w idealnie odpowiedni sposób!
Przyszła pani Dursley, wypiła najmniej ze wszystkich dziewcząt. Wiedziała, że musi dobrze wyglądać w tym ważnym dniu. Nie mogła sobie pozwolić na niedoskonałości, które mogłyby spowodować, że wylądowałaby na językach tych wszystkich ludzi! Jej idealna sukienka spoczywała w bezpiecznym miejscu. Mama zajęła się przygotowywaniem tortu, a cała reszta, zaufanych ludzi, zajęła się salą i innymi, równie ważnymi rzeczami. Ledwie pierwszy promyczek, przebił się przez szczelnie zasłonięte żaluzje, poderwała się z miejsca i biegiem poleciała do łazienki. Harmonogram na dzisiejszy dzień był dopięty na ostatni guzik. Wszystko było idealnie zgrane i nie można było sobie pozwolić na jakiekolwiek opóźnienia!
Najpierw szybki prysznic, następnie niskokaloryczne śniadanie i fryzjer. Zaraz po nim wizyta u kosmetyczki i ostatnie poprawki. Według planu, miała być gotowa dosłownie na godzinę przed ceremonią. To dawało jej czas na spokojne założenie sukienki i dotarcie do kościoła, wraz ze wszystkim druhenkami. Skrzywiła się na tę myśl. Nie dała się ubłagać. Główną druhną została Kate Plumm, jej najlepszą przyjaciółka! Nie udało się jednak pozbyć tego dziwoląga i na prośbę, a raczej groźbę ojca zgodziła się postawić ją na szarym końcu. Obiecała sobie jednak, że zrobi wszystko, aby uprzykrzyć jej to zadanie. Może dlatego, wybrała tak beznadziejny kolor sukienek dla dziewczyn? Z tą tylko różnicą, że pozostała trójka, będzie doskonale wyglądać w pomarańczowym! No i były na przymiarkach…
Wykrzywiła usta w paskudnym uśmiechu i zeszła na dół. Ledwo weszła na schody, do jej nozdrzy dotarły wspaniałe zapachy. Wiedziała doskonale, że w kuchni spoczywają tony jedzenia, które naszykowano poprzedniego dnia. W tym tort! Podekscytowana przyspieszyła kroku i wkroczyła pewnie do kuchni. Wyjęła z szafki malutką miskę i puszkę z płatkami, a następnie z lodówki niskotłuszczowe mleko. Musiała się nieźle nacierpieć, aby wejść w tą idealną sukienkę! Nie należała do osób gruby. Obiecała sobie jednak, że na swoim własnym ślubie, wejdzie w rozmiar 36, a nie, tak jak zawsze, w 38. Zajadając płatki, zaczęła się przechadzać po kuchni i podziwiać to, co wykonano poprzedniego dnia. Była pod wrażeniem. Nie miała pojęcia, która z sąsiadek czy babć zna się na takich sztuczkach. Niemalże ze wszystkiego potworzono wymyślne różyczki, kwiatki i tego typu rzeczy. Największe wrażenie wywarł na niej jednak tort. Dookoła otoczony lukrecjowymi kuleczkami, a także wspaniałymi, fioletowymi kwiatkami. Wiedziała, że mama spisze się na medal. Była najlepsza w okolicy!
Coś jej jednak nie pasowało. Nie wiedziała jeszcze co, ale jej bystre oczy, uważnie badały najmniejszy szczegół. Uśmiech zniknął z jej twarzy, kiedy zrozumiała, co jest nie tak. Miska wypadła jej z rąk. Brzdęk szkła potoczył się echem po zazwyczaj wypolerowanej kuchni. Zaczęła ciężej oddychać, a na jej twarzy pojawiła się nieposkromiona czerwień. Nie. To nie mogła być prawda!
- MAMOOOOO! – wydarła się tak głośno, że aż ptaki siedzące na podwórku, poderwały się w górę.
Nie od razu otworzyła oczy. Zastanawiała się, czy krzyk był tylko wytworem wyobraźni, czy jednak wróciła z krainy snów. Na swoje nieszczęście, ten piskliwy, panikujący i przeraźliwy dźwięk, ponownie dotarł do jej wrażliwych uszu. Mruczenie współlokatorów, potwierdziło jednak jej obawy. To nie był sen. To była rzeczywistość. I najwyraźniej, coś właśnie wkurzyło Petunię. Brzdęk szkła uświadomił jej, że jej siostra właśnie ma atak furii i jeżeli rodzice czegoś nie zrobią, w akcie desperacji, może nawet odwołać ceremonię!
- Boże… - usłyszała jęk Spencer – Czego ona się tak drze?! Głowa mi pęka…
- Trzeba było tyle nie pić – warknął Mike – Może byś się tak w nocy nie rozpychała!
- JAK TO NIE ROZUMIESZ! PRZECIEŻ CI POKAZUJE! – dotarły do nich kolejne wrzaski, rozwścieczonej panny młodej.
- Oho, to najwyraźniej coś poważnego – zauważył przytomnie Rogacz, a wszyscy spojrzeli na niego z wyraźną kpiną.
- Żartujesz? – przeciągnęła się w jego ramionach – Nie zdziwię się, jak ta awantura jest o zbyt dużą ilość marchewkowych różyczek.
- No nie wiem, brzmi dość poważnie.
- Ta. W końcu to Petunia, prawda? – kuzyn uśmiechnął się z ironią – Lepiej chodźmy na dół. Zdaje się, że tylko nas już tam brakuje.
- O nie… - jęknęła Spencer gramoląc się z pościeli. Cała trójka spojrzała na nią z niepokojem – Chyba będę trzeźwieć! – krzyknęła wypadając z pokoju, zakrywając dłonią usta.
- Taa… - skrzywił się Mike – Chodźmy, na serio nie mam ochoty słuchać później kazania rodziców.
Z trudem wygramoliła się z jego ramion i narzuciła jakąś bluzę. Ziewając i przecierając oczy, pokonali trzynaście drewnianych schodków i weszli do kuchni. Zebrali się w niej już chyba wszyscy, którzy pozostali na noc. W środku tego kółka, na wysokim, barowym krzesełku siedziała zapłakana Petunia. Talerze z mięsem i surówkami były porozrzucane po całej kuchni. Przy niej, wyraźnie zaniepokojona, stała pani Evans, starając się ją jakoś uspokoić.
- TY! – wrzasnęła, ledwo Ruda przebiła się przez zgromadzonych – To twoja wina! – warknęła, a blisko dwadzieścia par oczu, skierowała się w jej stronę.
- Eee – zająknęła się i rozejrzała dookoła – Przepraszam? Wzór do bilecików był niewyraźny… Miała wrażenie, że każdy znajduje się na odpowiednim miejscu…
Wyjąkała z niedowierzaniem. Więc o to chodzi? O kawałek tekturki z imieniem i nazwiskiem? O coś, co wystarczyło przestawić i już? Przecież cała rodzina tyle się namęczyła przy tych surówkach… A ona to rozwaliła tylko i wyłącznie dlatego, że pomyliła karteczki? Panna młoda zmarszczyła czoło i znów wybuchnęła płaczem.
- Widzisz, mamo! Ona to robi specjalnie! Chce zrujnować mój ślub! W ogóle jej nie zależy!
- Masz do mnie pretensje o coś, co w trzydzieści sekund można naprawić?! – wydarła się, tracąc nad sobą panowanie – Przecież to tylko śmieszna kartka! Skoro to taki problem, to pójdę i ją przestawię!
- Chodzi o tort! O mój idealny, piękny tort! – krzyknęła i z całej siły uderzyła w lukrowe ozdoby.
- O tort?! – wybałuszyła oczy – Przecież ja go nawet nie dotykałam!
- Więc kto?! KTO ROBIŁ TEN CHOLERNY NAPIS?! – krzyknęła rozglądając się dookoła.
- Ja… - wymruczał James, niepewnie patrząc w jej rozeźlone oczy.
- Nie wierze… - szepnęła, patrząc na matkę z niedowierzaniem – Nie wierze, że dopuściłaś go do MOJEGO TORTU!
- Ależ kochanie! Jego mama robi torty na zamówienia! Uczył się od niej od małego! Pomógł nam z masą na ozdoby… – zaczęła się gorączkowo tłumaczyć.
- On jest takim samym dziwolągiem, jak ona! – warknęła wskazując na Lily – Na pewno zrobił to specjalnie! – krzyknęła i zerwała się z krzesełka – Widzisz, co narobiłaś?! Nie będzie ślubu! – złapała dłońmi ozdoby i brutalnie je zerwała – Wyobrażasz sobie ślub, bez tortu?!
- Ależ kochanie, co z nim było nie tak? – ośmieliła się jeszcze spytać.
- Veron i Petunia. – wycedziła przez zęby, a tłum zaczął szeptać. Oni też nie zrozumieli tego szału – On ma na imię Vernon. VERNON!
- Och! – Ruda odetchnęła z udawaną ulgą i podeszła do tortu. - A więc o to chodzi? Żaden problem! - Uśmiechnęła się sarkastycznie i palcem wskazującym zebrała dwie ostatnie literki z przesadzoną rozkoszą oblizując palce. - I już! Teraz wystarczy tylko zrobić trzy ostatnie na nowo - Stwierdziła krzyżując ręce na piersi.
- Na nowo? – zapytała wysokim tonem i zacisnęła pięści. Zgarnęła przełożony masą i powidłami fragment i zamachnęła się. Rzut był idealnie wymierzony. Rude kosmyki i jasna, pokryta piegami twarz, skryła się za tortem – Nic nie będziemy robić na nowo! Wychodzę! Jeżeli do mojego powrotu, nie będzie gotowego tortu, odwołam ślub!
- Awantura o literkę? – wyszeptał konspiracyjnym szeptem James, ledwo dziewczyna wyszła, a w pomieszczeniu zapanowała niezręczna cisza – Osobiście uważam, że Veron brzmi poważniej i odpowiedzialniej! – oburzył się i pocałował swoją dziewczynę – O matko! Pani Evans! To jest rewelacyjne?! Maliny?! Mogę prosić kawałeczek? – zapytał, powodując gromki śmiech.

***

- I po co ta awantura, to całe napięcie? – burknął niezadowolony, stojąc przed lustrem i wiążąc krawat.
- To jest właśnie Petunia! – krzyknęła nurkując do szafy w poszukiwaniu rajstop.
- Rozwaliła tort z powodu jednej literki! Literki, którą mogłem dopisać machnięciem różdżki! – spojrzał na nią z wyrzutem – Skąd mogłem wiedzieć, że tam jest jeszcze to cholerne „en”?! Co za idiota nazwał syna Vernon.
- Wiem – uśmiechnęła się pocieszająco i z czułością pogłaskała go po policzku – Właśnie dlatego denerwowałam się przez blisko dwa tygodnie. Wiedziałam, że tak będzie… Awantura o najmniejszą błahostkę! – westchnęła z rezygnacją i opadłam na łóżko.
- Jestem ciekaw, co by było… Gdybyśmy nie mogli jeszcze używać magii! Przecież odnowienie tego wszystko zajęłoby im cały dzień! W życiu nie wyrobiliby się na czas! – wymruczał nadal siłując się z krawatem.
- Już nie ma co przeżywać! – stwierdziła, pewnie stając na nogach – Wierz lub nie, ale to dopiero początek. Nadal nie przymierzyłam sukienki dla druhen! Jestem pewna, że coś z nią będzie nie tak! Na szczęście Mary wysłała mi jedną ze swoich! Jak tylko skończy się ceremonia, pędem lecę się przebrać! – roześmiała się.
- No chyba nie myślisz, że wybrała im jakieś beznadziejne kiecki? Przecież to JEJ ślub! – James zaczął parodiować Petunię. – Jej idealny ślub! Nie zniszczyłaby go specjalnie!
- Nie znasz Petunii. Sama mnie na druhnę nie wybrała. Myślę, że to zasługa mojego taty… - wzruszyła ramionami – A to oznacza już tylko jedno… Skoro mam być ważniejsza niż miałam, zrobi wszystko, abym wyglądała okropnie! – podeszła do lustra i zapięłam kolczyki, na ręce zawiesiła bransoletkę od Jamesa. Z żalem spojrzałam na wisiorek ze Złotym Zniczem – Gdybym mogła, to bym go nie zdejmowała…
- Mhm… Obiecaj mi proszę! Obiecaj, że nasz ślub nie będzie takim cyrkiem! – szepnął z czułością pocałował Rudą nos.
- Tylko ja i ja! - Roześmiała się całując go w nos.
- Mmm… - rozmarzył się, po czym westchnął i powrócił do wiązania krawatu – Cholera jasna! – krzyknął po chwili, wyraźnie poirytowany. Spojrzała na niego z uśmiechem i podeszła kręcąc głową.
- Jamesie Potterze – wymruczałam biorąc materiał do rąk – Zdobyłeś wiecznie niedostępną pannę Evans, a nie umiesz sobie poradzić z krawatem?
- Mogłabyś się nie nabijać?! Był zawiązany! Własnoręcznie go zawiązałem! Ale twoja mam się uparła, że trzeba to wyprać! – stwierdził obrażony, czym wywołał u Lily napad śmiechu.
Wykonała ostatnie przełożenie i uniosła głowę. Napotkałam orzechowe oczy Jamesa. Momentalnie zrobiło jej się gorąco. Serce przyspieszyło. Przygryzła wargę. Jego oczy zapłonęły. Uśmiechnęła się zalotnie i wspięła na palce. Przymknęła powieki i złożyła na jego ustach nieśmiały, delikatny pocałunek. Odwzajemnił go z niezwykłą czułością. Jego ramiona pewnie ją objęły, a dłonie zaczęły badać nieokryte fragmenty skóry. Rudą przeszył dreszcz. Nie było charakterystycznej łapczywości i zniecierpliwienia. Wręcz przeciwnie. Całował w taki sposób po raz pierwszy… Delikatnie, z uczuciem… stopniowo rozbudzając w niej nieposkromione pożądanie. Wplotła opuszki palców, pomiędzy jego kruczoczarne włosy i pogłębiła pocałunek. Jego ręce mocniej przycisnęły ją do wysportowanej sylwetki. Zewsząd dobiegały do nich odgłosy bieganiny świadczące o tym, że lada moment wróci Petunia i zacznie się piekło, ale kompletnie ich to nie obchodziło. Liczyli się tylko oni i ich prywatny kawałek nieba. 
Nie odrywając swoich ust od jej warg, delikatnie ją uniósł i położył na łóżku, sam opadając tuż obok. Jęknęła delikatnie, kiedy przygryzł płatek jej ucha. Nie za bardzo kontrolując swoje odruchy poluźniła dopiero co zawiązany krawat. Odrzucił go gdzieś w kąt, a jego usta ześliznęły się w dół, badając teraz z równą delikatnością jej delikatne ciało. Wygięła się w łuk, kiedy opuszki jego palców zaczęły drażnić wewnętrzną część uda. Uniósł kremową halkę i chwycił niepewnie za koronkową bieliznę…
- Lily… Ups! - drzwi otworzyły się z hukiem, a do środka wparowała Spencer.
Zarumieniła się i zawstydzona przylgnęła do Jamesa, chcąc się ukryć przed jej rozbawionym spojrzeniem. Oboje oddychali głęboko, chcąc opanować burzę emocji.
- Chciałam wam tylko powiedzieć, że Petunia wraca. Przyszłam po sukienkę. Wszyscy już są gotowi. Masz zejść i pomóc w kuchni – stwierdziła krzywiąc się lekko – Natomiast James, ma dołączyć do wspaniałej obstawy panny młodej, która będzie eskortować ją do kościoła – powiedziała z ironią, podchodząc do wieszaka i chwytając worek z sukienką, a wieszając inny. Spojrzałam na nią pytająco – Mam nadzieję, że masz coś na przebranie… - westchnęła współczująco i nie czekając na odpowiedź, wyszła pozostawiając za sobą niezręczną ciszą.
- Jeżeli myśli, że będę robił za pajaca, to się myli! – warknął w końcu James, a ja zgromiłam go wzrokiem – No chyba mi nie powiesz, że mam się na to zgodzić?!
- Jak mogłeś się do mnie dobierać, nie zamykając uprzednio drzwi?! – krzyknęła i zerwała się z łóżka, podchodząc do wieszaka.
- Przecież to ty zaczęłaś! – powiedział zaskoczony.
- Ja?! Więc teraz to będzie moja wina?! Zdajesz sobie sprawę z tego, co by to było, gdyby tu weszła moja mama?! – krzyknęła i wyjęła paskudną, pomarańczową sukienkę – Boże! A co, jeżeli byśmy…
- Mówisz tak, jakbyś nie chciała – wymruczał jej wprost do ucha. Jego dłonie ponownie rozpoczęły wędrówkę po ulubionych krągłościach.
- Przestań! – krzyknęła i zapięła zamek w sukience. Wyglądała okropnie. Wiedziała jednak, że nic nie może z tym zrobić. Musiała wyglądać identycznie, jak pozostałe dziewczyny. Złość na Jamesa, była jednak silniejsza od wściekłości na złośliwą Petunię – Cały ty! Zero powagi! Wieczna zabawa!
- Ale kochanie… - zaczął zbity z tropu.
- Och! Daj spokój! – warknęła i opuściła sypialnie, trzaskając drzwiami.
Warcząc pod nosem, zeszła do kuchni. Dokładnie w tym samym momencie do domu weszła Petunia. Reszta druhen, mama, babcia i Spencer od razu do niej podleciały. Z dumą przemierzyła całe mieszkanie prezentując swój wygląd i z dokładnością oglądając efekty ostatnich przygotowań. Ruda z satysfakcją stwierdziła, że nie ma się do czego przyczepić, zwłaszcza do nowego tortu. Wściekła warknęła, że idzie na górę się naszykować. Wianuszek poleciał za nią.
- Boże! Co za cyrk – westchnęła kręcąc głową.
- Ciekaw jestem, jak będzie wyglądał twój… cyrk – do jej uszu dotarł znajomy głos i aż podskoczyła totalnie zaskoczona czyjąkolwiek obecnością.
- O rany! Logan?! – krzyknęła z niedowierzaniem i przytuliła się mocno do przyjaciela – Ciebie też zaprosiła?
- Zaprosiła chyba wszystkich sąsiadów i znajomych!
- Wesele z pompą! – pokiwali głowami równocześnie i oboje się roześmiali.
- Nie mogę uwierzyć, że przyjechałeś na to przedstawienie! – stwierdziła siląc się na uśmiech.
- Miałoby mnie to ominąć?! Musiałem to zobaczyć na własne oczy! Inaczej bym nie uwierzył – roześmiał się – No i twoi rodzice by mi nie wybaczyli, gdybym ośmielił się odmówić…
- Tak… Ojciec bywa bardzo przekonujący – westchnęła, przeglądając się w szybce od piekarnika. Sukienka była o dobre dwa rozmiary za duża. Wisiała na niej okropnie, nie wspominając o tym, że jej pomarańczowy kolor, niesamowicie gryzł się z jej płomiennorudymi włosami. Chociaż nadrabiała fryzurą i makijażem to i tak miała ochotę usiąść i się rozpłakać z tej chorej bezsilności!
- Co u ciebie? – zapytał poważniejąc nagle i patrząc prosto w oczy – Nie wyglądasz na zadowoloną.
- Och, szkoda gadać – westchnęła i odwróciła głowę. Niesamowicie ciężko było jej znieść przenikliwe spojrzenie Logana.
-  Co zaprząta twoją bystrą główkę?
- Sama nie wiem – westchnęła opadając na najbliższe krzesło. – Chyba mam dosyć tej chorej - zaczęła mówić, raz po raz klepiąc w sukienkę, ale ta nadal robiła z niej dmuchaną bańkę. - napiętej atmosfery! Cholera jasna! – warknęłam wściekła, ukrywając twarz w dłoniach z rezygnacją porzucając próbę ujarzmienia sukienki.
- Nie wierzę! – powiedział wyraźnie rozbawiony – Przecież to nie twój ślub. Jak coś się nie uda, to przecież…
- Tak! – przerwała mu natychmiast – Nie mój, ale każdy czegoś ode mnie chce, ona chodzi wściekła, bo musiałam zostać druhną! Jakby to było moje marzenie!
Burknęła obrażona, a Logan wybuchł niekontrolowanym śmiechem. Spojrzała na niego jeszcze bardziej zrezygnowana.
-  Lily, nie jesteś dzieckiem, które ma się bać tego, że coś pójdzie nie tak! Nie przełożą cię przez kolano i nie zbiją za to, że robisz coś na co masz ochotę. Jesteś pełnoletnia, James to twój chłopak. A sukienka? Przecież twoja babcia jest krawcową! Na pewno ci coś poradzi! – uśmiechnął się i pogłaskał po policzku.
- Nie wiem, czy nie jest za późno na…
- Nie poznaję cię – westchnął – Nie zachowujesz się jak Lily, którą znam! Tamta Lily z błyskiem w oku, ruszyłaby na podbój całego świata, nie patrząc na przeciwności losu. Mamy godzinę. Petunia ma dosyć służących! Jak się pospieszysz, to jestem pewien, że będziesz wyglądać wspaniale.
- Ale – zaczęła. Wstał, chwycił jej dłonie i spojrzał głęboko w oczy.
- Nie ma żadnego ale, Lily. Tylko uwierz! – szepnął.
Zrozumiała, że ma rację. Z błyskiem w oku podniosła się z krzesełka i w zdecydowanie lepszym humorze ruszyła do drzwi. Mając już rękę na klamce zawróciła jednak i mocno przytuliła się do Logana.
- Dzięki - szepnęła i łapiąc metry materiału pognała do swojej sypialni.

***

Odetchnęła z ulgą, kiedy ksiądz zakończył ceremonię i pozwolił na opuszczenie kościół. Vernon wziął swoją żonę pod ramię i dumnie poprowadził ją w kierunku wyjścia, gdzie już na nich czekała spora grupka gości. Marge, pulchniutka siostra mojego szwagra, od razu do nich podleciała i dumna niczym paw, pochwyciła pięknie wyszywany tren. Ruda wywróciłam oczami.
- Niesamowita – usłyszała pełen niedowierzania głos Jamesa, który w następnej chwili ujął ją pod rękę dokładnie w taki sam sposób, jak Vernon Petunię. Spojrzała na niego pytająco – No wiesz. W sensie, że ma tupet! Wpycha ten swój wielki… W każdym razie to przecież twój obowiązek! – prychnął, a Ruda zachichotała.
- Jakoś nie narzekam – szepnęła, całując go w policzek – No wiesz… im mniej mnie widać, tym lepiej! Petunia się nie wścieknie.
- Już jest wściekła. Ośmieliłaś się dobrze wyglądać! – stwierdził, lustrując ją z podziwem.
- Prawda?! – roześmiała się i okręciła wokół własnej osi.
- No, no! Twoja babcia wykonała kawał dobrej roboty! – wymruczał wprost do jej ucha – Ta sukienka wygląda jakby była na ciebie szyta.
- Gdybym jeszcze mogła zmienić jej kolor – ułożyła usta w podkówkę, jednocześnie szukając w głowie odpowiedniego zaklęcia.
- Żartujesz? – prychnął, niemalże obrażony.
- Wyglądam idiotycznie! Dlaczego miałabym żartować?! – ofuknęła go.
- Wyglądasz wspaniale! Ten pomarańczowy idealnie podkreśla twoją wybuchowość i pewność siebie!
- Wybuchowość? – zapytała z niedowierzaniem, z trudem panując nad rumieńcami.
- Tak. Wybuchowość – uśmiechnął się, patrząc jej w oczy – I jest to cholernie seksowne – szepnął wprost do jej ucha, kiedy gramoliła się do samochodu.


***

Cudowne marcowe słońce, już dawno zniknęło za horyzontem, pozostawiając za sobą ostatnie promyki, które aktualnie zbierały resztkę swojego światła, ustępując miejsce dla rozmigotanych gwiazd. Jednakże mieszkańcy tego miasta, nie mieli zamiaru położyć się spać. Wręcz przeciwnie! Ci, którzy nie dostali zaproszenia na uroczystość roku, wyszli ze swoich domostw, aby podlać swoje i tak dostatecznie zielone oraz perfekcyjnie nawodnione ogródki. Jednakże, jakby się przeszło wzdłuż ulicy Privet Drive, można by było dostrzec powyciągane szyje i utkwione spojrzenia w wielkim namiocie rozłożonym tuż za numerem szóstym! Tak, to wesele robiło wokół siebie zdecydowanie za dużo szumu. Gdyby chociaż orkiestra grała dobrą muzykę, panna młoda miała idealnie wykonany makijaż, a wódka była lepiej schłodzona, z pewnością można by było mieć czego żałować. Ale muzyka była do dupy, makijaż się rozmazał ze wzruszenia, a wódka pod wpływem resztek słońca, stała się gorzka i… nie do przełknięcia.
Pomimo to wszystko, młody pan Potter właśnie wychylił setny kieliszek i porwał do tańca przerażoną panią Dursley. Kobieta wyraźnie miała trudności z dotrzymaniem mu kroku. Trudno było się temu dziwić. Mało, że do najszczuplejszych nie należała(to chyba zaleta każdego z Dursleyów), to jeszcze chłopak coraz słabiej trzymał się na nogach! Wyciągnięta koszula, średnio obecny wzrok, potargane włosy… Ale humor miał przedni! Żartował, śmiał się i pił ze wszystkim, którzy do niego podeszli. Jednocześnie obserwując… Rudowłosą dziewczynę wywijającą z blond chłoptasiem. Kolegą z dzieciństwa. Pierwszą miłością. Myślałby kto!
- Ooodbijany! – krzyknął głośno i chichocząc, przylgnął do kościstego policzka mamy swojej dziewczyny.
Pani Evans zrobiła się delikatnie purpurowa, ale dzielnie wytrzymywała każdą, najdrobniejszą zmianę i poddawała się mężczyźnie bez żadnych oporów. Chłopak chyba się jednak zapomniał, bo od dobrych trzech minut przyciskał ją mocniej do siebie i z dziwną intensywnością wpatrywał się w jej zielone oczy. Pan Evans, delikatnie zaniepokojony tym faktem, podszedł do ich dwojga dokładnie w tym momencie, kiedy muzyka przestała grać, a James z czułością całował dłoń kobiety. Ta zachichotała i dała się odprowadzić do stolika. Kiedy nareszcie opadł na swoim krzesełku i przetarł oczy, zauważył, że na parkiecie nadal wirują dwie postacie. I wtedy usłyszał jej śmiech. Perlisty, radosny… Tak niepasujący do tego, że kilka godzin wcześniej pokłóciła się ze swoim ukochanym. I o co? Pojęcia zielonego nie miał!
Westchnął i rozejrzał się dookoła. Najbliżej niego, siedział tylko gruby kuzyn Vernona, dyskutujący aktualnie z jakimś znajomym na temat polityki i spadającej wartości pieniądza. Jako, że nie zrozumiał nic, skrzywił się nieznacznie i przeczesywał salę dalej, w poszukiwaniu lepszego dla siebie towarzystwa. Nie mógł jednak odpędzić od siebie myśli, że taniec tej dwójki niesie za sobą niepożądane konsekwencje. Godził się na to tylko i wyłącznie dlatego, że zdawał sobie sprawę ze swojej bezsilności. Żałował, że nie ma tu z nim Dorcas, która za pewne wiedziałaby, jak załagodzić tą sprawę. Zdecydowanie wolałby, aby to ona z nią porozmawiała, niż ten wypierdek! Czknął głośno i z uciechą przywitał kolejne dźwięki muzyki. Na środek ponownie wytoczyła się caluteńka masa gości, przysłaniając mu ten beznadziejnie dołujący widok.
Jego oczy odnalazły jednak zupełnie co innego. Najpierw państwa Evans, następnie państwa Dursley… Później babcię i dziadka. Później jakąś młodzież, również splecioną w miłosnym uścisku. I na samym końcu wspaniałą i idealną parę nowożeńców! Prychnął na widok jej poważnych, mierzących wszystko dookoła oczu i jego dumnego, ale jednocześnie poważnego uśmiechu. Nuda! Czy ta dwójka kiedykolwiek zdobyła się na odrobinę szaleństwa? czy kiedykolwiek wyszli z ról idealnie poważnych, idealnie dorosłych?! Przecież oni mieli zaledwie dwadzieścia lat! Nie dziwiło go to, że właśnie się pobrali. On także miał jakieś wstępne plany na przyszłość z Lily. Nie wyobrażał sobie jednak, aby byli aż tak… sztywni! I ten taniec! Idealna rama, idealne trzymanie i idealne podnoszenia. Sztuczny uśmiech i sztuczna radość! Czy tak wygląda ślub zakochanych w sobie ludzi?! Westchnął i z niedowierzaniem kręcąc głową, pochwycił swój kieliszek, nalał do niego wódki i powstał z miejsca, uderzając widelcem o swój kieliszek. Sześćdziesiąt sekund zajęło mu skupienie na sobie uwagi.
- Kochani! – zawołał głośno, co wywołało aplauz. Zdziwiło go to odrobinkę. Nie miał zielonego pojęcia, że te wszystkie babcie, ciocie, wujkowie… Że aż tak go polubili, że ledwo wstał, a już się śmieją i czekają jakby miał lada moment powiedzieć dobry dowcip – Wznieśmy kieliszki za oziębłych - żeby ich piwo rozgrzało, za skłóconych - żeby pojednało, za zmęczonych - żeby orzeźwiło, za smutnych - żeby rozbawiło, za obżartych - by im się łatwiej trawiło... i za nas wszystkich tutaj zgromadzonych, którym nic nie brakuje. I za wspaniałą, idealną parę młodą! – krzyknął i przechylił swój kieliszek – Petuniu! – krzyknął, a dziewczyna spojrzała na niego przerażona – Wydaje mi się, czy teraz moja kolej na ten zaszczyt? – spytał poważnym tonem i zaczął się przeciskać do coraz bardziej przerażonej dziewczyny.

***

- No, no, no… Kto by pomyślał, że twój chłopak będzie robił taką furorę! – stwierdził niby od niechcenia. Spojrzała na niego uważnie, ale się nie odezwała.
Robiło się coraz później, goście pili coraz więcej, a ona była coraz bardziej zła i coraz bardziej zmęczona. Miała dosyć tego cholernego wesela i upojenia Jamesa. Najbardziej chyba jednak nie podobało jej się jednak to, że praktycznie w ogóle nie zwracał na nią uwagi. Od samego początku odnalazł się w towarzystwie. W pierwszej chwili była tym zachwycona. Był w trudnej sytuacji. Cała rodzina bacznie go obserwowała i śledziła każdy jego ruch. Lily nie potrafiła się nadziwić, jak szybko go pokochali! Ojciec zachwalał go z każdej strony, mama mówiła o nim z wypiekami na twarzy. Babcie chichotały, a kuzynki posyłały mu zalotne i pełne uwielbienia spojrzenia. Nie wspominając o tym, że każdy wujaszek pchał się, aby z nim wypić! Efektem tego były niesamowicie dziwne i kosmicznie zabawne toasty, które przerywały tańce i powodowały salwę śmiechu. Widziała wściekłość, która rodzi się w Petunii. W końcu to był jej ślub. To na nią powinny być zwrócone wszystkie oczy. To ona powinna być wyjątkowa, a jej miejsce i centrum uwagi zajmował… James Potter! Chłopak znienawidzonej siostry!
- Wypijmy za tych, co nie piją, bo już swoje w życiu wypili. A także za to, aby w swoim postanowieniu wytrwali! – krzyknął któryś z wujaszków.
- Koniecznie! Będzie więcej dla nas! – podjął James, a stół przy którym siedział ponownie wybuchł śmiechem.
Westchnęła i przymknęła powieki, trochę bardziej wyciągając się na ławce nieopodal namiotu.
- Za zdrowie gospodarzy! Niech zawsze mają takich fajnych gości jak dziś – głos Jamesa ponownie potoczył się po okolicy, a wszyscy obecni zawtórowali mu głośnym wiwatem.
W duchu właśnie obiecywała sobie, że jeszcze jeden toast wygłoszony przez Jamesa Pottera, a pójdzie do łóżka.
- Pamiętasz, jak będąc pięcioletnimi brzdącami bawiliśmy się w chowanego? –  Znikąd tuż obok niej zmaterializował się Logan. Przytaknęła, patrząc na niego z zaciekawieniem – Schowałaś się tak, że nie mogłem cię znaleźć… Nie masz pojęcia, jak nasze mamy na mnie krzyczały, ze wpadliśmy na tak głupi pomysł!
- Nie moja wina, że nie umiesz szukać! – zachichotała – Jakbyś szybciej zajrzał pod łóżko, za pewne bym nie zasnęła i nie byłoby całej tej afery!
- Nie umiem szukać?! – krzyknął oburzony – Chyba sobie żartujesz!
- Oczywiście, że nie! Poza tym, zawsze byłam mistrzynią jeżeli chodzi o krycie się! – stwierdziła zaczepnie – Teraz też byś mnie nie znalazł! – podpuszczała.
- O nie! Kiedy płakałem czwartą godzinę, postanowiłem sobie, że już nigdy więcej nie zagram w chowanego. A już zwłaszcza z tobą! – roześmiał się.
- A pamiętasz, jak budowaliśmy zamki z piasku? – zapytała rozentuzjazmowana.
-No oczywiście! Przeszukałem z ojcem calutką plażę, aby zbudować idealny i idealnie wysadzić go kamieniami. Zabrałaś mi wszystkie bursztyny! – udał oburzonego.
- Nieprawda! – roześmiała się – Prawie skończyłeś, a mój zamek przy twoim był beznadziejny! A kamieni i tak miałeś za dużo!
- Głuptasie! – zawołał z niedowierzaniem – Trzeba było powiedzieć, a jakaś komnata by się w nim dla ciebie znalazła!
- Teraz tak mówisz! – teraz to ona udała obrażoną.
- Wtedy też tak mówiłem… Ale nie umiałaś słuchać – spoważniał nagle.
Nie odpowiedziała, więc zapanowała krępująca cisza. Zrobiło się dziwnie. Obserwowała Logana z lekkim niepokojem. Jego twarz uległa zmianie. Zniknął błysk w oku, pewność siebie i uśmiech… Z trudem odwrócił wzrok i utkwił go w kropelkach rosy na najbliższej kępce trawy. Bała się przerwać tą ciszę. Widziała, że nad czymś intensywnie myśli. Nagle schylił się, wyrwał jedno źdźbło i roztarł w dłoniach. Na jego twarzy ponownie pojawił się nikły uśmiech.
- Zawsze się na mnie darłaś, kiedy tak robiłem…
- A ty uwielbiałeś tak robić… - powiedziała po dłuższej chwili, ważąc każde słowo.
- I to nie masz pojęcia, jak bardzo… - szepnął rozmarzony – Zazwyczaj doprowadzało cię to do szału. Krzyczałaś, dopóki nie rozbolało cię gardło…
- Bo jeszcze chwila, a ogołociłbyś calutką polanę i nie mielibyśmy gdzie siedzieć! – stwierdziła oburzona.
- Zawsze wtedy miałaś ten dziwny… Błysk w oku – kontynuował, jakby nie słyszał, że odpowiedziała – Nigdy nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego się pojawiał… Teraz też go masz… - stwierdził, spoglądając nagle w jej zielone oczy – A ja nadal nie rozumiem skąd on się bierze… A szkoda… - westchnął.
- Szkoda? – zapytała nim zdążyła ugryźć się w język i nieomalże natychmiast tego pożałowała.
- Tak… Gdybym wiedział w jakich sytuacjach ci towarzyszy… Wywoływałbym go częściej – wzruszył ramionami i ponownie spojrzał na trawę trzymaną w rękach – A tak, jest to jedna z wielu zagadek, którymi jesteś otoczona…
Nie odpowiedziała. Nie tyle, że nie wiedziała co… Coś jej mówiło, że nie powinna drążyć tego tematu. Zsunęła się delikatnie i z ulgą zdjęła wysokie obcasy, a następnie zatopiła bose stopy w chłodnej trawie, odchylając przy tym do tyłu głowę i przymykając oczy. Zachichotał.
- Uwielbiałem i jednocześnie nienawidziłem, kiedy to robiłaś!
- Dlaczego? – zapytała na powrót kierując twarz w jego stronę.
- Bo kiedy odpływasz, twoja twarz niesamowicie się zmienia – stwierdził, patrząc mi w oczy. Na jego ustach błąkał się rozmarzony uśmiech – Stajesz się taka… spokojna, nieobecna… Uśmiech nie jest zwykłym uśmiechem. W policzkach tworzą się takie słodkie dołeczki, a miliony słodkich piegów stają się bardziej widoczne. Z reguły jeszcze wiatr rozwiewał ci te niesforne loki… - westchnął tęsknie – Uwielbiałem wtedy na ciebie patrzeć. Miałem wrażenie, że mogłabyś wtedy zrobić dosłownie wszystko! Latać, śpiewać, krzyczeć, przenosić góry…
- Ale? – zapytała ze śmiechem. Zapadła chwila ciszy. Ponownie otworzyła oczy. Speszona zauważyła, że się w nią wpatruje. Jego twarz była zacięta, a przez sam jej środek przebiegał dziwny cień. Oczy przepełnione były determinacją i pewnością siebie… Pomimo wszystko wyglądał tak, jakby bił się z myślami. Jakby się zastanawiał, czy rzeczywiście dobrze robi…
- Ale to było moim przekleństwem, bo nigdy nie zabierałaś mnie ze sobą… - szepnął, a ją wmurowało – Nie zabierałaś mnie do swojej krainy szczęścia. Dryfowałaś tam godzinami, a jedyne, co mogłem robić… To patrzeć…
Jego dłoń powędrowała do jej policzka. Wciągnęła ze świstem powietrze i zerwałam się z miejsca. Spojrzał na nią zaskoczony.
- Powinniśmy wracać. - rzuciła zbyt chłodnym tonem i schyliła się po buty. Skinął, ale nie ruszył się z miejsca. Włożyła szpilki i nie odwracając się za siebie, powędrowałam do środka.
- A teraz panna młoda, zatańczy ze swoim ojcem! – zakomunikował solista.
Dumna Petunia kroczyła pod ramię z ojcem, wprost na środek parkietu. Nie zaprzątała sobie nimi głowy. Zielone tęczówki przeszukiwały otoczenie w zupełnie innym celu. Czuła, że musi się do niego przytulić… Chciała poczuć ten znajomy zapach, to ciepło… Do jej oczu napłynęły łzy, kiedy zobaczyła jak po raz kolejny przechyla butelkę żeby napełnić kieliszek swój i najbliżej niego siedzących.
- Pewnego razu szła żaba przez jezdnię, a że nie uważała, straciła tylne łapki pod kołami samochodu. Doczołgała się do chodnika i myśli sobie: Całkiem ładne były te nogi, muszę po nie wrócić. Ledwie zdążyła wejść z powrotem na jezdnię, jak następny samochód pozbawił ją głowy. Wypijmy za to, by nie tracić głowy dla ładnych nóg!
Uśmiechnęła się pod nosem. Było oczywiste, że to jej tata dorwał się do mikrofonu. Uwielbiał ten toast i zawsze zostawiał go na sam koniec… Zawsze był on ostatnim, który wygłaszano…
- Kochani… - do jej uszu dotarł głos Jamesa – Kiedy otrzymałem zaproszenie na tą wspaniałą uroczystość, byłem przerażony! Bałem się spojrzeń, bałem się oceny… Bałem się kontaktu z całą rodziną! To trochę dużo, jak na pierwsze spotkanie. Warto dodać, że nie należę do tchórzliwych osób. Wręcz przeciwnie! Walczę o swoje. Walczę o to, co ważne. Co niesamowite! – mówił, a Lily słuchała jak zaczarowana, nadal wwiercając swoje oczy w jego sylwetkę. – Średnio przepadałem za tą uroczystością. Pomimo tego, że wesele jest raczej wesołym wydarzeniem, dla mnie zawsze było koszmarem! Tańczenie z tymi wszystkimi babciami, ciociami, kuzynkami… - urwał, a sala wybuchła śmiechem – To całe wzruszenie i emocje! Nigdy nie potrafiłem tego zrozumieć… Nie umiałem ogarnąć, dlaczego oni wszyscy się cieszą i dlaczego tak się roztkliwiają nad tym, że ten biedny facet, właśnie dobrowolnie uwiązał sobie węzeł na szyi! Gdzie tu szczęście, skoro to koniec wolności?! – tym stwierdzeniem wywołał śmiech i aplauz u panów. James stał na krzesełku. W ręku trzymał kieliszek szampana i mikrofon. Jego oczy były nieprzeniknione… Przez twarz natomiast przechodziła masa emocji – Ale teraz… Teraz jest inaczej… - szepnął, a panowie poruszyli się nieznacznie – Teraz wiem, jak to jest budzić się obok ukochanej osoby. Wiem, jak to jest patrzeć w czyjeś oczy i czuć w środku ten uścisk… Wiem, jak to jest tęsknić, będąc tak blisko i jednocześnie tak daleko… Wiem, jak okrutna bywa rozłąka, nawet jeżeli to tylko osiem godzin snu! – uśmiechnął się  pod nosem, a jego oczy odnalazły zielone oczy Lily – Snu o niej… - spłonęła rumieńcem, a tłumek gości spojrzał w jej stronę – Wiem, jak to jest kochać ponad życie… Wiem, jak to jest stracić ukochane serce… Wiem, jak to jest nienawidzić i być nienawidzonym. Wiem, jak to jest czekać na swoją kolej przez sześć lat… I Boże! – niemalże krzyknął, a na jego ustach pojawił się uśmiech. Jego orzechowe oczy, pełne tego wspaniałego światła, były skierowane wprost na Rudą. Nie liczył się już nikt, ani nic… Nie słyszała prychania Petunii, ani cichego szeptu Logana. Byłam tylko ona, James i jego słowa. – Wiem, jak to jest, kiedy odbierają ci nadzieję… Wiem, jak to jest, kiedy oczy ukochanej i wyjątkowej osoby, nie patrzą na ciebie z miłością tylko ze złością graniczącą z nienawiścią. Kiedy dostrzegasz ten błysk w tych zielonych tęczówkach. Błysk zwiastujący awanturę, albo jakąś szaloną myśl, która właśnie nią zawładnęła! Nigdy nie umiem tego rozróżnić, ale czy ktokolwiek, kiedykolwiek potrafił? - wzruszył ramionami,. - Bo miłość nie jest idealna… To nie dwoje kochających się ludzi, którzy nigdy nie mieli problemów, którzy nigdy się nie kłócili. Miłość to osoba, na której możesz polegać. Która jest przy tobie na dobre i na złe, w szczęściu, w zdrowiu, w chorobie… Jest po to, aby cię wspierać, aby być przy tobie, kiedy inni już cię opuścili - zeskoczył z krzesełka i zaczął się przebijać przez tłum, prosto do miejsca, w którym stała czerwona niczym piwonia Lily. Do oczu napłynęły jej łzy wzruszenia – I właśnie po to, mężczyzna rezygnuje z robienia głupot… Właśnie po to, decydujemy się na wydoroślenie… Właśnie po to, wiążemy sobie pętle na szyi… Dla tej jedynej i wyjątkowej osoby.  Bo patrząc w te cudowne tęczówki wiemy, że jesteśmy w stanie dla niej zrobić wszystko, co tylko zechce - szepnął i dotknął dłonią piegowatego policzka – Właśnie dlatego, wylądowałem tu, na tym weselu… Poddałem się krytyce, spojrzeniom, ocenianiu. Dla tego małego cuda… Dla mojego rudowłosego przeznaczenia… I będąc tu, upewniłem się, że miłość jest wyjątkowa. Gotowa na poświęcenia. Nawet jeżeli to jest koniec wolności! Chociaż mając u boku, kogoś tak wyjątkowego, ślub z nią, może być właśnie jej początkiem – szepnął i zamilkł na chwilę. Nikt nie odważył mu się przerwać. Wszyscy stali i wpatrywali się w ich dwójkę. Gdzieś w oddali ciocie i mamy wydmuchiwały nosy. Ojcowie i wujowie mocniej objęli swoje żony. James uśmiechnął się i odwrócił w stronę gości, unosząc kieliszek – Wypijmy za miłość w nadziei, że któregoś pięknego dnia… - jego oczy ponownie odnalazły te zielone – Spotkamy się ponownie, w tak wspaniałym gronie na tak wspaniałej uroczystości…

11 komentarzy:

  1. Rozdzial jest PRZECUDNY!!! ;* Zabawny, romantyczny i wzruszajacy!! A ta koncowka! Zazdroszcze Lily... Gdyby tylko kazda z nas mogla spotkac swojego Jamesa... ��

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo się cieszę,że dodajesz nowe rozdziały tak szybko! :)

    A co do samego wesela to opisałaś to wszystko wspaniale, lubię tą część opowieści chodź uważam, że przemówienie Jamesa na koniec było trochę zbyt patetyczne.
    Niestety żałuję trochę, że twoja Lily nie różni się szczególnie od Lily w innych opowiadaniach. Brakuje mi w niej ciepła. Mi się wydaje, że oryginalna Lily stworzona przez Rowling raczej by cierpiała z powodu konfliktu z siostrą. Zawsze wyobrażałam ją sobie jako właśnie ciepłą, wrażliwą i delikatną osobę. A twoja Lily wydaje mi się przewrażliwona, znerwicowana i wyniosła.
    Za to twoją kreację Jamesa uwielbiam! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byc moze masz racje jeżeli chodzi o relacje Lily z siostra.. jednak osobiście uważam ze sama Rowling niewiele nam o nich mówi.. We wspomnieniach Severusa obie sa dosyć młode w związku z czym ich stosunek moze sie różnic co do tego późniejszego.. o późniejszym wiemy natomiast zaledwie tyle ze nie była jej świadkiem na ślubie (done) i ze we 4 spotkali sie w kawiarni ale nie za dobrze im poszło :) według prywatnych odczuć śmiem twierdzić ze sama Lily mogła miec dosyć zachowania siostry.. starała sie o uwagę i jej miłość 7 lat, kazdy chyba zaczyna miec dość a i ciepło z empatia sie kończą, prawda? :)

      Usuń
  3. Czekam na następny. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Z dużą ciekawością czekam na to, jak rozwiniesz to opowiadanie w stosunku do pierwotnej historii. Muszę przyznać, że trochę mi brakuje tej dziwnej, nieokreślonej i napiętej relacji Lily-Syriusz (mam jakiś dziki crush na ten paring), mimo tego czytam Twojego bloga z ogromną przyjemnością.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tez miałam.. ale zaczęli linczować wiec uznałam ze zostawiam to za sobą :)

      Usuń
  5. Kiedy pojawi się nowy rozdział?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A konkretnie w który? :) Jak głupia wchodzę po naście razy dziennie na Twojego bloga z nadzieją i nici.... :(

      Usuń
    2. Czeeeeekam

      Usuń
  6. Nie no serio... Powoli zaczynam tracic nadzieje... :'(

    OdpowiedzUsuń