środa, 19 kwietnia 2017

020

Zdarzyło się Wam kiedykolwiek czytając kolejne epizody, myśleć o tym, jak będą wyglądały dalsze losy moich bohaterów? Ja dziś uroniłam łzę, uzmysławiając sobie, że nie tylko dwójkę tytułowych dotknie prawdziwa tragedia...






Siedziała na fotelu nieopodal kominka. Gorycz i rozczarowanie wywołane brakiem walentynki na dzisiejszy wieczór finalnie postanowiła zastąpić książką o słodkim romansie i niespodziewanej, wielkiej miłości. Nogi podciągnęła do siebie, a na jej twarzy wykwitł rumieniec. Na ustach błąkał się niemalże niezauważalny uśmiech.
Tymczasem Syriusz Black z cichym westchnieniem podał hasło Grubej Damie i powłócząc nogami, ledwo żywy wtoczył się do pokoju wspólnego. Jego koszula była wymięta, a górne guziki rozpięte. Bardziej automatycznie niż w celu ujarzmienia, przeczesał włosy palcami, a jego wzrok mimowolnie przeczesał pomieszczenie. Ziewnął potężnie i rzucił krótkie spojrzenie na zegarek. Dzisiejszego wieczoru raczej nie mógł uznać za najlepszy. Wszystko jednak wskazywało na to, że lada moment ulegnie to zmianie. W pokoju wspólnym nie było prawie nikogo. Sen ustąpił natychmiast, kiedy jego oczy odnalazły jej sylwetkę. Obudziło się w nim coś, co nie za bardzo potrafił kontrolować. W jego głowie rozpoczęła się delikatna walka. W końcu potrząsnął głową i postanowił zaryzykować. Od zawsze uwielbiał wyzwania, a ona była chyba największym, jakie go w ostatnio spotkało…
Przystanął nieopodal i przez chwilę wpatrywał się w nią jak zaczarowany.  To, co tworzyło się w jego głowie, delikatnie go przerażało, ale i jednocześnie fascynowało. Kiedy doszła do końca strony, delikatnie się wzdrygnęła. Włosy na jej odkrytych ramionach stanęły dęba, a ciało pokryła gęsia skórka. Nie miał już wątpliwości, co do czytanej przez nią treści. Zafascynowana przewróciła stronę i zatopiła się w kolejnych pasjonujących literkach. Dosłownie chwilę zajęła mu walka z samym sobą. Wykonał trzy kroki i w miarę bezszelestnie opadł na fotel tuż naprzeciwko niej. Obserwował ją. Milimetr po milimetrze błądził swoimi czarnymi oczami po jej idealnym ciele. Obserwował długie rzęsy, zaróżowione policzki, opadające na twarz kosmyki, odgarniane przez delikatne i drobne dłonie w przyjemnym dla oka zniecierpliwieniu. Obserwował oczy, których źrenice rozszerzały się z każdym przeczytanym słowem i usta, idealnie skrojone usta, delikatnie rozchylone i uwalniające, jak zdążył się zorientować, ciut przyspieszony oddech. Kiedy jej dłoń ponownie przewróciła stronę, z dziwną czułością przejechała palcem po papierze i przeniosła rękę na serce. To spowodowało, że przestał obserwować jedynie zmieniającą się twarz. Jego fascynacja zwróciła się teraz na falującą od oddechu klatkę piersiową. Jej drobne palce gładziły skórę. Robiły kółka, szły wzdłuż obojczyka, aż wreszcie powracały półkolem po linii wyznaczającej piekielny dekolt i raj dla wyobraźni. Przygryzł wargę. Poczuł jak jego ciało poddaje się temu widokowi, jak zalewa go fala ciepła. Zniecierpliwiony zaczął się kręcić na fotelu w nadziei, że może wreszcie go zauważy, że oderwie roziskrzone, nieprzytomne oczy od szarych stronic i skieruje je na niego. Ale ona nadal czytała. Zapadała się w świat fascynacji i poddawała się własnej wyobraźni. Kiedy przeszedł ją kolejny dreszcz, a jej oczy ponownie doczytały stronice, przygryzła wargę, a on cichutko jęknął. Od zawsze źle znosił ignorowanie jego osoby.
- Długo masz zamiar mnie jeszcze rozpraszać? – Spytała tak nagle, że aż podskoczył. Jej głos wywołał u niego natychmiastową reakcje i aż wyprostował się na kanapie, żeby to ukryć. Oparł ręce na kolanach, a pozycja umożliwiła mu odczytanie fragmentu strony. Do jego nosa dotarł również słodki, obezwładniający zapach jej ciała. Przełknął ślinę.
- Tak długo, jak tylko się da – mruknął i dodał po chwili – Ciekawa? – jej rozszerzone źrenice natychmiast odnalazły jego oczy. Był pewny, że delikatnie się speszyła i tak jak przypuszczał, natychmiast starała się to ukryć.
- Doskonała – szepnęła mrużąc oczy i przyglądając  mu się uważnie.
- Doskonała? – powtórzył przysuwając się jeszcze trzy centymetry. Jego oczy ześliznęły się po jej cerze i zatrzymały się na rozchylonych ustach. Nie potrafiła wykrztusić słowa. Ta sytuacja wyraźnie ją przerosła. Nie miała pojęcia jak zareagować i co odpowiedzieć, żeby nie zrobiło się jeszcze bardziej dziwnie. Z drugiej strony doskonale zdawała sobie sprawę, że cisza, która między nimi zapadła powodowała niesamowicie wkurzające napięcie. Nie umiała jednak znaleźć odpowiednich słów i nie potrafiła zapanować nad swoim wzrokiem. Jej oczy przyglądały mu się z taką samą uwagą jak jego jej.
- Tak, doskonała – powiedziała po dłuższej chwili i zaklęła, za późno zdając sobie sprawę z tego, że popełniła błąd. Na jego ustach pojawił się uśmiech satysfakcji. Wkurzyła się. Nie potrafiła znieść tej jego piekielnej pewności siebie. – Książka – dopowiedziała, a on się roześmiał. Zgromiła go wzrokiem i delikatnie spurpurowiała. Pochwyciła lekturę i zaczęła gramolić się z fotela. Zareagował instynktownie. Chwycił ją za rękę. Ich ciała przeszył dziwny prąd, a oczy ponownie się spotkały. – Czego chcesz, Black? – syknęła, ale nie wyrwała dłoni. Uśmiechnął się bezczelnie i podniósł z kanapy. Stanął dosłownie kilkanaście milimetrów od niej. Jego palce splotły się z jej, a kciukiem zaczął toczyć delikatne kółka po jej gładkiej skórze. Uniosła głowę i spojrzała wyzywająco w jego czarne oczy. Za żadne skarby nie pozwoli mu przejąć kontroli. Wstrzymała jednak oddech, kiedy pochylił się delikatnie. Poczuła to fantastyczne ciepło przy swoim uchu i z ledwością opanowała dreszcz. Przymknęła natomiast oczy, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że nie jest w stanie tego zauważyć.
- To, czego chcę jest tak cholernie nieosiągalne, że aż korci mnie, aby to wziąć, Meadowes – szepnął, a jej ciało ponownie pokryła gęsia skórka. Nie wiedziała jak to zinterpretować. Nie wiedziała jak sformułować myśl, a jednocześnie bała się, że jej ciało udzieli odpowiedzi za nią. Przełknęła ślinę i otworzyła oczy, myśląc gorączkowo.
- Tworzenie metafor nie jest twoją dobrą stroną – wychrypiała. Wiedziała doskonale, co ma na myśli. Zdała sobie z tego sprawę już dawno temu. Coś jednak w niej siedziało i mruczało do ucha. Kusiło. Musiała to usłyszeć wprost. Bez krętactw, bez tej całej otoczki. Może właśnie dlatego, nim zdążyła się powstrzymać, wypowiedziała te cholerne dwa słowa. – Czego chcesz?
Uśmiechnął się pod nosem i cofnął twarz, by móc na nią spojrzeć. W jej oczach czaiło się przerażenie wymieszane z podnieceniem, przez twarz przechodził dziwny cień, a na ustach czaił się wkurzający uśmiech. Uśmiech triumfu, przewagi.
- Nie jest ważne, czego chce, ważne jest, co mogę.
Prychnęła. Wkurzała ją ta cała gierka. Śmieszyło ją to, że pomimo tej całej pewności siebie, tego drania, którego z siebie robił, nie potrafił powiedzieć wprost. Przecież musiał zdawać sobie sprawę z tego, że ona wie. Pokręciła głową i wspięła się delikatnie na palce tak, aby móc się z nim zrównać. Wziął głęboki oddech, kiedy jej usta przypadkiem musnęły płatek jego ucha.
- Straciłeś jaja, Black – szepnęła, a jego ciałem wstrząsnął dreszcz. Zrozumiała, wreszcie zrozumiała, jak fantastycznie jest wcielić się w postać, jego postać. Jaką satysfakcję sprawia przejęcie kontroli i obezwładnianie za pomocą słów. Opadła z powrotem na podłogę i odwróciła się w kierunku swojego dormitorium. Z jej ust wyrwał się delikatny okrzyk przerażenia. Jego palce mocniej zacisnęły się na jej dłoni i szarpnęły. Pewnie. Zdecydowanie. Przyciągając ją z powrotem. Książka wypadła jej z rąk i z głuchym uderzeniem wylądowała na dywanie. Oddychał ciężko, jakby z trudem mógł opanować targające nim emocje. Ich twarze dzieliły centymetry, a ich oczy wpatrywały się w siebie z dziką intensywnością. Dodatkowo, w jej czekoladowych i rozmigotanych dojrzał cień wyzwania. Czekała, aż coś powie, aż wykona ruch. Nic takiego się jednak nie wydarzyło. Wolał z dystansu badać grunt niż palnąć głupotę. Niż zdradzić się do końca. – Tak myślałam – syknęła i wreszcie mu się wyrwała. Zdążyła wykonać ledwie trzy kroki, a odzyskał jasność umysłu. Dotarło do niego to, co powiedziała.
- O co ci chodzi, do cholery? – warknął poirytowany. Podniecenie wypełniało jego ciało i coś mu mówiło, że nie może pozwolić jej odejść. Nie teraz. Nie w takim momencie. Skierowała na niego swoją twarz i posłała mu drwiący uśmiech.
- O to, że jesteś pieprzonym draniem. Uważasz, że każda ci się należy, że żadna ci się nie oprze! – roześmiała się drwiąco. – A jednocześnie jesteś kretynem, który nie potrafi powiedzieć wprost, czego chce. Tylko oplatasz to w jakieś żałosne, nic nie warte metafory.
- A ty? – podjął jej grę. Zmrużył oczy i powolnym krokiem ruszył do miejsca, w którym aktualnie się znajdowała.
- Co ja? – zapytała zbita z tropu.
- Potrafisz powiedzieć wprost, czego chcesz? – zniżył głos do szeptu. Ponownie dzieliły ich centymetry. Widząc jej pytające spojrzenie, wskazał na książkę, która nadal leżała na ziemi. – Czego pragniesz i o czym fantazjujesz?
- Jesteś chory! – syknęła z delikatnym obrzydzeniem i skrzyżowała ręce na piersi. Brązowy kosmyk opadł na jej czoło i ogarnęła go nieposkromiona chęć, aby go odgarnąć i dotknąć tej delikatnej cery. Był pewien, że ponownie przeszyłby go ten prąd, że ogarnęłoby go to uczucie. To podniecenie. Uniósł prawą dłoń, ale w momencie, kiedy opuszki jego palców miały się spotkać z jej skórą, zacisnął zęby i opuścił ją z powrotem. Bał się, że ten gest wywołałby lawinę, której nie byłby w stanie opanować. Posłała mu drwiący uśmiech i ponownie spróbowała odejść, ale pochwycił jej dłoń i mocno splótł ich palce. Chciała mu się wyrwać, ale wykręcił jej dłoń za plecy. Ich usta niemalże się spotkały. Czuła jego oddech na swoich wargach, a jej ciałem wstrząsnął dreszcz.
- Przestań się zgrywać – wymruczał. – Nie wierzę, że tego nie robisz, że nie fantazjujesz! Chociaż raz porzuć narzucone przez siebie bariery i wyrzuć z siebie to, co w tobie siedzi – z każdym słowem przybliżał się o milimetr. – Nie uwierzę, że przez te wszystkie lata, a już na pewno przez ostatnie miesiące w głowie miałaś tylko te pieprzone książki. – Wzięła głęboki oddech. 
Ich wargi były już tak blisko siebie, a pomimo to nie mogły się połączyć. Przezwyciężył strach, a jego palce odgarnęły kosmyk z jej twarzy. Kiedy musnął jej czoło, ponownie przeszył go prąd. Z trudem zdusił chęć porwania jej w ramiona. Z trudem opanował podniecenie, ale jednocześnie nie miał pojęcia ile jeszcze będzie w stanie się bronić. Czekał. To musiała być jej decyzja. Jej wola. Jej pragnienie…
- Masz rację - wychrypiała, a on spojrzał na nią nieprzytomnie. - Książki to ostatnie, co miałam w głowie - przybliżyła się jeszcze odrobinę. Ich nosy praktycznie się stykały. W tym momencie każde jej słowo raziło niczym prąd. - Ciężko, na prawdę ciężko było się skupić - szepnęła jeszcze ciszej, praktycznie złączając ich usta. - Sęk w tym, że nie jestem tym typem dziewczyny, Black.
Wzruszyła ramionami i jednym szarpnięciem wyrwała się z jego uścisku i odwróciła na pięcie, pozostawiając go samego. Niezdolnego do najmniejszego ruchu.

***

Słońce świeciło z niesamowitą intensywnością, sprawiając, że to, co kiedyś było równą warstwą śniegu, przemieniło się w kleistą, brudną maź. Tafla lodu pokrywająca jezioro stopniała, umożliwiając wielkiej kałamarnicy wysunięcie, co jakiś czas, macek. Na niektórych drzewach można było dostrzec pierwsze pączki. Było to niemalże absurdalne, ale wszystko zwiastowało rychłe i przedwczesne nadejście wiosny.
Zamek nadal żył dniem zakochanych. W ciągu ostatnich kilkunastu dni, narodziło się więcej par, niż w ciągu ostatniego roku. Gdziekolwiek się nie spojrzało, widać było dwójkę przytulających się lub całujących, ludzi. Zupełnie tak, jakby cały świat, nie miał dla nich znaczenia. Nie obchodziło ich, szerzące się zło, kolejne zaginięcia i mordy. Tutaj, w zamku, pod opieką Dumbledore’a byli bardziej bezpieczni, niż we własnych domach. Może właśnie dlatego, większość z nich, nie zdawała sobie sprawy z tego, co dzieje się poza jego murami?
Westchnęła przemierzając korytarze i wspinając się na kolejne schodki. W jej głowie nadal toczyła się bitwa. Serce mówiło jedno, rozum podpowiadał drugie. Z pozoru, każde ciągnęło ją w swoją stronę, w praktyce… Oboje mówili to samo, ale w zupełnie innym języku. Już dawno temu zdała sobie sprawę, ze swojego uczucia. Kochała Jamesa Pottera. Miłością, jakiej na świecie jeszcze nikt, nigdy nie widział. Można śmiało powiedzieć, że na ich związek, spadło już tyle nieszczęść i katastrof, że mogliby napisać poradnik o tym, jak nie stracić wiary w dążeniu do ukochanego serca. Udało im się jednak przezwyciężyć wszelkie przeszkody i od blisko miesiąca, byli parą. Zgodną, kochającą się parą, która podobnie, jak reszta zakochanych, szczęśliwych par, dwanaście dni temu, spędziła miły, walentynkowy wieczór.
Była jednak sprawa, która nie potrafiła dać jej spokoju. Dlaczego? Przecież dobrze wiedział, że nienawidzi quidditcha! Nie zna się na tym sporcie, a ta śmieszna złota piłka tylko jej przypominała o tym, jakim facetem był, zanim na dobre oddała mu swoje serce.
Westchnęła i wskoczyła na ostatni schodek. Złoty Znicz odbił się od jej piersi. Dlaczego podarował jej właśnie jego? I te słowa…

Musisz mu się tylko DOKŁADNIE przyjrzeć, a pokochasz go tak, jak ja pokochałem ciebie…

Co miał na myśli? Spędziła ostatnie dwanaście godzin, na badaniu tego przedmiotu. Nawet Dorcas z Mary jej pomagały. Żadna nie znalazła nic, co pomogłoby jej rozwiązać tą zagadkę. Chwyciła ponownie złote cacko i zaczęła mu się dokładnie przyglądać. Dwa pozłacane skrzydełka, idealnie czysta, złota otoczka z malutką grawerką, tuż pod jednym ze skrzydeł.

To, co widzimy zależy w głównej mierze od tego, co chcemy zobaczyć.

To wyraźnie coś znaczyło. Nie miała jednak pojęcia, jak to odczytać! Bo nawet jeżeli, to nie wiedziała, co chciałaby zobaczyć! Nie wiedziała nawet, co James chce jej przez to pokazać!
Zamyślona wyszła zza kolejnego zakrętu. Z impetem na kogoś wpadła. Straciła równowagę i gwałtownie machając rękoma, rozrzucając wszystko, co w nich trzymała, opadła na podłogę.
- Auć… - syknęła, rozmasowując bolącą dłoń.
- Patrz, jak łazisz! – usłyszała nad sobą i zaskoczona podniosła wzrok.
Tak, jak przypuszczała, górował nad nią, nie kto inny, jak Severus Snape. Rozszerzyła oczy w niemym zdziwieniu. Stał, patrząc na nią wyniośle i z nieukrywaną nienawiścią. Jego oczy były zimne i nieprzeniknione. Ręce skrzyżował na piersi, a czarna, długa szata, oplotła się wokół niego, tworząc niemalże barierę, która miała go odgrodzić od innych. Gorszych… Przebiegło jej przez głowę.
Zażenowana sytuacją, przeniosła się na kolana i ze ściśniętym sercem, zaczęła zbierać kartki Proroka Codziennego. Jej serce krzyknęło, kiedy na jednej z nich, odnalazła krótką notkę na temat śmierci państwa Hemilton, jej sąsiadów.
Voldemort rósł w siłę. Zbierał sojuszników i zwolenników. Jego potęga stawała się wręcz nieposkromiona. Czy człowiek, który stał nad nią, również będzie zabijał? Będzie zdradzał przyjaciół? Będzie niszczył wszystko i wszystkich, co sprzeciwi się jemu? A co, jeżeli dojdzie do bitwy, w której będą musieli walczyć przeciwko sobie? Czy zabije ją bez mrugnięcia okiem? Samotna łza potoczyła się po jej policzku. Otarła ją szybko, podniosła się z ziemi i wytarła okurzone kolana. Następnie skinęła głową niezauważalnie i szybkim krokiem opuściła korytarz.
Minęły dwa lata. Dwa długie lata, pełne niesamowitych rzeczy, a jej serce nadal ściskał ból, na myśl tamtego czerwcowego dnia…

***

Blondyneczka siedziała na jednym z łóżek i kończyła obgryzać lakier z paznokcia. Jej oczy uważnie śledziły krzątającego się po pokoju Remusa. Lada moment miało zajść słońce. Oboje dobrze wiedzieli, co to oznacza. Tygodniowa rozłąka, nigdy im nie służyła. Ona obgryzała idealny manicure, a on miał wyrzuty sumienia, że się przez niego martwi. Co miesiąc bał się również, że straci nad sobą panowanie i zrobi coś, czego będzie żałował do końca życia. Już w zeszłym miesiącu, wykazała skłonności do opuszczenia zamku, aby mu towarzyszyć, aby go wspierać…
- Remusie… - wyszeptała cichutko.
Słyszał, jak jej głos zadrżał. To wystarczyło, aby jego serce ścisnął ból. Kochał ją nad życie i nie potrafił znieść myśli, że mogłaby przez niego cierpieć. Odrzucił na bok koszulkę i podszedł do łóżka, na którym siedziała. Złapał jej dłonie i zamknął w swoich. Ten gest wystarczył. W jej dużych, niebieskich oczach zalśniły łzy, a buzię wykrzywił znienawidzony wyraz. Przyciągnął ją mocniej do siebie.
- Nie o mnie powinnaś się martwić - szepnął do jej ucha, słysząc zbliżającą się pielęgniarką. – To oni są w większym niebezpieczeństwie.
I nie czekając, aż mu odpowie, złożył na jej ustach szybki, namiętny pocałunek i opuścił sypialnię. Dopiero w tym momencie, pozwoliła sobie na głośny szloch.

***

Pchnęła drzwi i nadepnęła na coś. Usłyszała dziwny zgrzyt. Pokręciła głową i spojrzała z niepokojem na stojącą w oknie Mary. Na ciemnogranatowym niebie rozchodziła się łuna idealnie okrąglutkiego księżyca. No tak, pełnia. Wyjęła różdżkę, mruknęła ciche reparo i chwyciła posklejaną ramkę. Niemalże bezszelestnie podeszła do szafki nocnej przyjaciółki i z cichym puknięciem ją odstawiłam. Sfotografowany Remus, spojrzał na nią z wdzięcznością.
Nikt nie wypowiedział ani słowa. Zapadła przeraźliwa cisza. Cisza, która aż brzęczała w uszach. Lily bała się jednak odezwać, a tym bardziej zwrócić uwagę przyjaciółek na swoje problemy i dumania. Czekała w napięciu, aż wreszcie któraś wybuchnie. Zastanawiała się, która z nich, zrobi to jako pierwsza. Zegar wiszący na ścianie wybił kolejną godzinę. Świeca, którą dawno temu zapaliła Mary, już praktycznie wygasła. Siedziała na swoim łóżku i z intensywnością wpatrywała się w Złotego Znicza. Nie wytrzymała.
- Dziewczyny… - zaczęła, ale Dorcas jej przerwała.
- Nie próbuj nawet ich bronić. Robisz to, co miesiąc! Za każdym razem masz ten sam argument, że robią to dla Remusa. Do cholery, Lily! – krzyknęła, siadając gwałtownie – Nie dociera do ciebie to, że Remus może pewnej pięknej nocy, stracić nad sobą panowanie?! Jak długo chcą to ciągnąć?! Jak długo chcą bawić się w Huncwotów?!
- Dorcas… Ja rozumiem… Ale ty też musisz się postarać zrozumieć ich – wyszeptała bez entuzjazmu, doskonale wiedząc jaki będzie dalszy ciąg tej rozmowy.
- Zrozumieć?! – prychnęła – Mam uwierzyć, że pozwalasz Jamesowi włóczyć się po okolicy w towarzystwie wilkołaka? – krzyknęła z niedowierzaniem.
- Nie, nie pozwalam. Ale dobrze wiem, że cokolwiek bym nie zrobiła, to on i tak pójdzie - wzruszyła ramionami. - I wiesz co?! Gdybyś to ty, co miesiąc, o pełni księżyca zamieniała się w potwora, zrobiłabym to samo! – Warknęła z satysfakcją obserwując jak Dorcas się rumieni.
- Nie prosiłabym cię o to! – stwierdziła zbyt wysokim tonem.
- Nie musiałabyś… - szepnęła, podchodząc do Mary i przytulając ją mocno.
Ona jako jedyna miała powód do histerii. Jej ukochany nie miał wyboru. Bez względu na wszystko, co miesiąc ulegał transmutacji. Nie mogła mu tego zabronić. Nie pomogłyby krzyki, awantury, ani obrażanie się… Groźby i pogróżki… Nic. Jedyne, co mogła zrobić, to obserwować błonia przez okno w nadziej, że może przez kilkadziesiąt sekund go zobaczy. Huncwoci byli jednak niesamowicie ostrożni, nigdy nie pozwolili sobie na zauważenie.
- Lily… - usłyszałam łamiący się głos brązowookiej – Obie dobrze wiemy, że to się nigdy nie skończy… Ich przyjaźń przetrwa wszystko. Będą się widywać po Hogwarcie. Jak to sobie wyobrażasz? Będą się włóczyć po Londynie? Stworzą mapę najciekawszych i wartych zobaczenia miejsc?! A później zabiorą tam nas i… - zadrżała ze złości. - Powinnyśmy iść do McGonagall. Dla ich własnego dobra.
Ruda nie odpowiedziała. Już dawno temu pogodziła się z tym, że Dorcas nigdy nie pojmie tego, co działo się przy pełni księżyca. Jedyne, co widziała jej przyjaciółka to był łamany szkolny regulamin i zagrożenie, jakie Remus tworzył dla reszty Huncwotów. Ale czy można było na to patrzeć w takich kategoriach? Ona sama była aż nadto regulaminowa. Działania Jamesa i Syriusza odbierała jednak jako akt przyjaźni.
Przygryzła wargę i znów spojrzała z niepokojem na Mary. O ile ona sama mogła i powoli zaczynała snuć plany na temat przyszłości, o tyle dla Mary było to chyba niemożliwe. Wątpiła, żeby McDonald myślała o wspólnym życiu, domu czy dzieciach. Dla Rudej chyba już zawsze będzie roztrzepaną blondynką, która nie umiała sklecić poważnej wypowiedzi. Wszystko zmieniało jej się z dnia na dzień, a to co było najbardziej niezwykłe to chyba fakt, że w tym całym absurdzie postaci jaką tworzyła, pojawiło się coś stałego i dobrego. Uczucie, którym darzyli się nawzajem.
Uśmiechnęła się ponuro. Dorcas miała racje. Miały zaledwie osiemnaście lat. Nadal żyły chwilą, nie myśląc o przyszłość i jakichkolwiek konsekwencjach! O ich comiesięcznych wyprawach wiedziała od jakichś sześciu miesięcy! Dlaczego nie zrobiła nic? Co gdyby Remus faktycznie stracił panowanie nad sobą? Nie był animagiem! Był… Był prawdziwy. Miał zew i pożądanie, które w nim buzowały. Co jeśli…? Pokręciła z niedowierzaniem głową. Odwróciłam się w stronę przyjaciółki.
- Co chcesz zrobić? Uważasz, że pójście do McGonagall do dobry pomysł? – zapytała bez wyrazu.
- Nie wiem… - przygryzła wargę – Jeżeli do niej pójdziemy, wylecą ze szkoły, a jak nie zrobimy nic…
Westchnęła i chwyciła za złotą piłeczkę. Była niesamowicie ciepła. Zastanawiała się, czy ma to związek z jej uczuciami. Za każdym razem, kiedy ją chwytała, miała inną temperaturę. Teraz, kiedy po głowie chodziła jej myśl, że pewnego dnia James nie wróci po nocnej wyprawie…
- Auć! – syknęła i puściła ją. Dziewczyny spojrzały na nią zaskoczone – Parzy! – warknęła i zdjęła ją z szyi.
Dorcas podeszła do Lily i chwyciła piłeczkę w obie dłonie. Nawet nie jęknęła. Czy wobec tego, owe ciepło mogłam czuć tylko rudowłosa? Zaczęła obracać, przekręcać i po raz kolejny dokładnie oglądać przedmiot.
- Nadal nie rozumiem, dlaczego dał mi właśnie tą piłeczkę… - westchnęła i usiadła na łóżku.
- Bo cię kocha. Tak, jak kocha quidditcha – Dorcas wzruszyła ramionami. – To facet. Oni nie umieją powiedzieć tego wprost! Kręcą się, wiercą. Krążą wokół ciebie, a później znajdują kogoś innego, a tobie zostaje tylko durna piłeczka.
- Dorcas… Nadal mówimy o Jamesie, tak? – zapytała, teraz już lekko rozbawiona.
Miała niesamowicie skupioną minę. Lily wiedziała, że coś właśnie do niej dotarło i próbowała to przyswoić oraz odpowiednio przerobić. Nagle wydała z siebie zduszony okrzyk, podbiegła do łóżka Rudej, wskazując na coś palcem.
- Lily! Spójrz! – krzyknęła rozentuzjazmowana.
- Oglądałam ten badziew tysiące razy! – Wzruszyła ramionami.
- Och! Zobacz! – jęknęła i podsunęła jej znicz pod nos.
- Nic nie widzę - czuła jak jej ciało napina się pod wpływem irytacji.
- Tutaj! – krzyknęła i… odsunęła drugie skrzydełko.
- Och! Merlinie! – zerwała się z łóżka i wyrwała go jej.
Pod drugim skrzydełkiem, widniała mała dziurka. Zupełnie tak, jakby gdzieś na świecie, był idealnie dopasowany do niego klucz! Jak mogła tego nie zauważyć wcześniej?!

Musisz mu się tylko DOKŁADNIE przyjrzeć, a pokochasz go tak, jak ja pokochałem ciebie…

Teraz zrozumiała jego słowa! Miał na myśli ową dziurkę. Nie był to zwykły Znicz! Skrywał w sobie wielką tajemnicę! Chciała ją poznać natychmiast. Chciała odnaleźć Jamesa i poprosić o klucz. Zapytać, dlaczego nie podarował go jej od razu!
Wyjęła różdżkę.
Alohomora – szepnęła, ale nic się nie wydarzyło. Dorcas wyjęła swoją.
Dissendium.
Sezam Materio – mruknęła bez przekonania.
Homenum Revelio – wypaliła Dorcas. Lily spojrzała na nią zaskoczona – Och! Musiałam spróbować!
- Dorcas, ale…
- Wiem! – warknęła poirytowana i rozejrzała się dookoła – To na nic… Och!
Podleciała do toaletki, pochwyciła wsuwkę i wróciła do łóżka.
- Może lepiej… - zaczęła Lily.
- Cicho! Obie dobrze wiemy, że jestem w tym mistrzem! – syknęła i zaczęła majstrować przy piłeczce. – Och! – metalowy przyrząd stopił się w jej rękach.
Najwyraźniej Złoty Znicz był nadzwyczaj dobrze zabezpieczony. Najprawdopodobniej, otworzy go tylko owy kluczyk, którego nie miały. Opadły zrezygnowane na swoje łóżka. Z miny Dorcas dało sięwyczytać, że jest może nawet bardziej rozczarowana, niż Ruda!
- Człowiek zakochany potrafi pojąć niepojmowalne i rozpoznać nierozpoznawalne, jako, że miłość jest kluczem do wszelkich tajemnic – cichy szept Mary potoczył się po sypialni.
Dopiero teraz przypomniała sobie, że nadal tu jest. Smutna, przerażona i wpatrująca się w księżyc, jakby chciała go unicestwić.
- He? – zapytała Dorcas, krzywiąc się i posyłając Lily znaczące spojrzenia.           
- Odpuść – stwierdziła, odwracając się w ich stronę. Wyglądała strasznie. Podpuchnięte oczy z fioletowymi podkówkami. Rozmazany makijaż, potargane włosy. Blada, ziemista cera. Duże, niebieskie oczy pozbawione chęci do życia i wesołych ogników – James najwyraźniej nie chce, abyś odkryła ten sekret teraz. Pozwól mu, aby sam zadecydował o tym momencie.
- Chyba żartujesz! – oburzyła się Dorcas – Ja na jej miejscu…
- Po prostu mu pozwól! – powtórzyła z mocą – Przynajmniej ma wybór! – pisnęła, a jej oczy ponownie się zaszkliły – Tak samo, jak Syriusz, czy Peter! – niewiele rozumiały z jej wypowiedzi, ale nie ośmieliły jej się przerwać. Lily dopiero teraz uświadomiła sobie, jak bardzo musi cierpieć i jak silnym uczuciem darzyła Lupina. – Remus nawet nie miał szansy, aby się odezwać… Zadecydowano za niego…
Dokończyła szeptem i weszła do łazienki. Czy to możliwe, aby z ich trzech, najbardziej odpowiedzialną i najbardziej dorosłą, okazała się być właśnie Mary?

***

Wiosna rozwinęła się już w pełni. Błonia pokryły się delikatną zielenią, jezioro przybrało spokojny odcień granatu, a słońce świeciło mocniej i dłużej, powodując tym samym, że uczniowie wylewali się na zewnątrz, korzystając z pierwszych, cieplejszych dni. Drzewa pokryły się małymi listkami i pęczkami, z których pomału wyłaniały się płatki kolorowych kwiatów, a po okolicy rozchodził się cudowny, tajemniczy i wesoły śpiew ptaków.
Pomimo tego, że pogoda wyraźnie dopisywała, niejednemu z uczniów nie było do śmiechu. Niektórzy byli bliscy załamania nerwowego i psychicznego. Nauczyciele, zamiast złagodzić ich obawy, tylko podsycali zewsząd napływające przerażenie. Na lekcjach nie mówiono już o praktycznie niczym innym, jak tylko o zbliżających się egzaminach. Pojawiło się jeszcze więcej prac domowych, dodatkowych ćwiczeń i kółek. Gdzie się nie poszło, można było dostrzec masę uczniów, którzy ćwiczyli i pochłaniali kolejne książki i lektury uzupełniające.
Doszło nawet już do kilku wypadków. Skrzydło Szpitalne było pełne wymiotujących, krwawiących z przemęczenia i mdlejących uczniów, a do tego dochodzili jeszcze tacy, którzy ulegli przypadkowym uszkodzeniom. Przypadkowym, ponieważ zdarzało się, że któremuś zachciało się ćwiczyć zaklęcia niewerbalne. Z reguły żaden nie myślał o konsekwencjach, ani o tym, że wypowiedziana inkantacja za pewne w kogoś trafi. Pojawiały się niekontrolowane wybuchy i huki. Uczniowie nagle wznosili się w powietrze, zostawali oszołomieni albo rozbrojeni. Nie to jednak było najgorsze. W tych poważniejszych przypadkach, które leczone już były ładnych kilka tygodni ze średnimi efektami, uczniowie ulegali masowym atakom. Na dwa dni przed przerwą, wybuchł nawet pożar w bibliotece. Grupka Puchonów powtarzała bowiem jakieś zaklęcia. Jeden z nich nie do końca wypowiedział formułkę, a bibliotekę pochłonął płomień. Dzięki szybkiej reakcji innych obecnych, zniszczeniu uległ jedynie stolik, przy którym siedzieli oraz skrawek szaty jednego z nich.
Pojawił się również inny, dosyć poważny i trudny do rozwiązania problem, a mianowicie Ślizgoni. Bywało bowiem tak, że wykorzystywali oni tą trudną do opanowania sytuację i rzucali przekleństwa na innych, będąc w pełni świadomi swego czynu. Robili to bezkarnie i bez większych konsekwencji, ponieważ nikt nie był im w stanie udowodnić tego, że dany zamach był celowy. Sytuacja i konflikt zaczynały więc osiągać apogeum. Inni, wzburzeni uczniowie nie pozostawali im dłużni. Zaczęli się wręcz prześcigać w wynajdowaniu przeróżnych klątw, zaklęć i uroków. Efekty bywały niesamowite i z jednej strony, można było śmiało stwierdzić iż taka wojna im służy. Z drugiej… Pani Pomfrey była na skraju wytrzymałości i ledwo trzymała się na nogach. Gardło miała już zdarte od nieustającego krzyku na nierozważnych, a najmniejsze trzaśnięcie drzwiami, niemalże przyprawiało ją o zawał serca i budziło obawę, że to kolejny „uszkodzony” student.
W całym tym zamieszaniu, zarówno uczniowie, jak i nauczyciele z ulgą przyjęli dzień wyjazdu na święta. Oczywiście byli i tacy, którzy pomimo wszystko postanowili pozostać w Hogwarcie. Była to jednak garstka osób, nad którą znacznie łatwiej było zapanować. Voldemort rósł w siłę, więc niemalże każdy, chciał mieć swoje dzieci przy sobie. Było to oczywistym absurdem, ponieważ każdy normalny czarodziej wiedział, że nie ma bezpieczniejszego miejsca na świecie, niż Hogwart! To właśnie tutaj, przy Albusie Dumbledore, dzieci były najbezpieczniejsze.
Pomimo wszelkiemu rozsądkowi, szóstka Gryfonów nie wpisała się na listę zostających w szkole. Przyczyn było co najmniej kilka, a każda z nich była ważniejszą i lepszą opcją od chowania się przed prawdziwym życiem i rzeczywistością. Poza tym, każde z nich doskonale zdawało sobie sprawę z tego, że cudowna ochrona zniknie w momencie, kiedy opuszczą mury Hogwartu na dobre. Ten moment z każdym dniem zbliżał się nieuchronnie. Woleli więc przygotować się do wojny i do samodzielnego, odpowiedzialnego życia.
W tym celu, Syriusz tradycyjnie postanowił zaszyć się na święta u mamy Jamesa, gdzie pomieszkiwał dokąd uciekł z domu.
Ruda natomiast od trzech dni kręciła się wyraźnie niezadowolona. Każdy wolał jej schodzić z drogi. Swój zły nastrój wyładowywała na zbyt głośno rozmawiających pierwszakach, na zbyt często czytających piątorocznych i rozdawała szlabany za szlabanami tym, którzy ćwiczyli zaklęcia w niepożądanych miejscach. Kiedy przechadzała się korytarzami, uczniowie wręcz schodzili jej z drogi. Powodem owej furii, był ślub znienawidzonej siostry, mający się odbyć za dokładnie dwadzieścia cztery godziny. Równie podły nastrój towarzyszył jej partnerowi. Oboje zdecydowanie woleli spędzić te święta zupełnie inaczej. Zazdrościli Remusowi i Mary. Oboje dostali zaproszenie na święta do jego rodziny…
Sama blondyneczka, stała się jednak niesamowicie tajemnicza. Wyraźnie coś kombinowała, a pytana co, nie raczyła udzielić pełnej odpowiedzi. Ku przerażeniu przyjaciół, rozpoczęła prenumeratę Proroka Codziennego i każdego wieczora uważnie przetrząsała każdą, najmniejszą rubryczkę. Nie było wiadome, czego szuka, a jedyna osoba, która owej informacji mogła udzielić, nabrała wody w usta i milczała jak zaklęta. Nie wspominając o tym, że prawdopodobnie Remus ma znaczący wpływ w tej sprawie. Mary, co chwile trykała go w ramię i podsuwała gazetę pod nos. Kiedy później ją przeglądali, nie potrafili wywnioskować, z czego dziewczyna mogła się tak cieszyć… Gazety były wręcz przepełnione anonsami o zaginięciu najbliższych i nekrologami informującymi o kolejnych zamachach i śmierciach. No i oczywiście zwolnionymi lokalami, gotowymi pod wynajem, które są spowodowane owymi morderstwami.
Zostało jeszcze kilkadziesiąt minut, do odjazdu pociągu. Cała siódemka, ganiała w tą i z powrotem w poszukiwaniu swoich ubrań i rzeczy niezbędnych do wyjazdu. Dziewczyny kilkakrotnie poupychały swoje rzeczy do nie swoich kufrów, co wywołało ogólny rozgardiasz, a Lily miała dosyć zamieszania, które tworzyły jej przyjaciółka. Sama miała ważniejszy problem. Zapodziała gdzieś ulubione szpilki. Szpilki, które miała założyć na ten cholerny ślub! Nie wspominając o pasującej do nich torebce! No i nadal nie miała zielonego pojęcia w jakie sukience na tą uroczystość pójdzie! A przecież oczywiste było to, że musi wyglądać niesamowicie!
- Och na Boga! Gdzie ja to pomieszczę?! – jęknęła po raz kolejny blondynka.
- Po jaką cholerę bierzesz to wszystko? Przecież po przerwie świątecznej tu wrócisz! – warknęła poirytowana Dorcas, która jako jedyna zdecydowała się zostać na święta w zamku i uczyć się do egzaminów.
- Łatwo ci mówić! Potrzebuję tych kosmetyków!
- Och, daj spokój! – krzyknęła – Mam! - ucieszyła się, odnajdując wreszcie ulubiony sweter. - Jakim cudem, wylądował on pod twoim łóżkiem, Lily? – zmarszczyła brwi.
Obie współlokatorki spojrzały na nią wymownie. Dziewczyna spłonęła rumieńcem. Zrozumiała w lot, co owe spojrzenia miały oznaczać. Odwróciła się natychmiast w stronę kufra i zaczęła udawać, że czegoś w nim szuka. Blondynka pokręciła głową z zażenowaniem. Wydawało jej się, że znają się na tyle, że mogłyby rozmawiać ze sobą na każdy temat. A pomimo wszystko…
- Cholera jasna! – usłyszały głośny krzyk.
Spojrzały w tamtym kierunku. Ruda siedziała na swoim łóżku, głowę ukryła w dłoniach, a zawartość jej kufra porozwalana była po całym pokoju.
- Co się stało? – zapytała zaniepokojona Dorcas.
- Mam dosyć! Jeszcze nie wróciłam do domu, jeszcze nie zobaczyłam tego cyrku, a już mam dosyć! – krzyknęła – W dodatku, nie mogę znaleźć tej pieprzonej sukienki i cholernych butów! – chwyciła leżącą niedaleko koszulkę i rzuciła w daleki kąt – Będę musiała pójść w byle czym i będę wyglądać gorzej, niż źle!
Dokończyła i rozpłakała się. Szatynka podleciała do niej i mocno objęła. Ruda przylgnęła do niej i zaniosła się kolejnym szlochem. Blondynka stała jak sparaliżowana jeszcze tylko przez chwilę. Nie rozumiała, o co ta cała afera. Ona sama, pakowała już chyba trzecią walizkę z rzeczami, a jej przyjaciółka panikuje, że nie będzie miała w czym iść? Przecież wystarczyłoby powiedzieć, a na pewno by jej coś wybrała! Łącznie z biżuterią, butami i torebką! Ba! Była gotowa się poświęcić i przyjechać tam tylko po to, aby ją idealnie pomalować!
- Żartujesz? – wykrztusiła w końcu z niedowierzaniem – Panikujesz, że nie możesz znaleźć jednej kiecki? – prychnęła.
Zielonooka spojrzała na nią zaskoczona. Co w tym było takiego dziwnego? Zgubiła ulubioną i najlepszą sukienkę, jaką miała. Sukienkę, na którą wydała fortunę! Czuła, jak zbiera się w niej gniew. Ostatnio średnio sobie radziła z emocjami. Tłumaczyła sobie, że to wynik zbliżającej się uroczystości, a także egzaminów. Nie miała pojęcia, dlaczego aż tak bardzo przejmuje się tym pierwszym. W końcu to nie był jej ślub, tylko siostry. Znienawidzonej siostry! Jeżeli cokolwiek poszłoby nie tak, powinna mieć radochę! Nie zdążyła jednak naskoczyć na blondynkę. Ledwo zebrała sensowną i trzymającą się kupy ripostę, do sypialni wszedł James. W ręku trzymał za równo parę ukochanych butów, jak i sukienkę…
- Zostawiłaś u mnie… - szepnął, podchodząc do czerwonej Gryfonki i podając jej zgubę – Pomyślałem, że będziesz jej szukać – uśmiechnął się niewinnie i z czułością pocałował jej policzek – Lepiej się pospieszcie! Pociąg odjeżdża lada chwila, a jeszcze musimy dotrzeć na stację!
Nim którakolwiek zdążyła mu odpowiedzieć, wyszedł. W sypialni po raz kolejny zapanowała krępująca cisza. Ruda nadal wpatrywała się w drzwi, za którymi przed chwilą zniknął jej ukochany. Momentalnie dostała olśnienia. Zrozumiała, co było przyczyną jej podenerwowania. On. On i jego spotkanie ze wszystkimi ciotkami, babciami, wujkami… Przecież pierwsze wrażenie jest kluczowe! James nie należał do osób wstydliwych. Nawet jeżeli był delikatnie zdenerwowany tym spotkaniem, to wiedziała, że będzie potrafił się zachować… Tylko… Którego siebie wybierze? Jamesa, wiecznego Huncwota, czy może raczej odpowiedzialnego, dojrzałego mężczyznę, który zaczyna myśleć o przyszłości?
Pokręciła głową i odpędziła te wszystkie myśli. Jeżeli dalej będzie tak gdybać, to na pewno zwariuje! Będzie, co ma być! Jakoś przez to przejdą. Z dwojga złego, lepiej na raz ze wszystkimi, niż po kolei z każdym… To by była dopiero męczarnia! W zdecydowanie lepszym humorze, podniosła się z łóżka i wyjęła różdżkę.
- Pakuj! – powiedziała wesoło, a jej rzeczy same zaczęły wędrować do kufra – No dalej! Mamy ledwo dwadzieścia pięć minut. Chyba nie chcemy się spóźnić, prawda? – roześmiała się, rzuciła kolejne zaklęcie i opuściła sypialnie, pozostawiając w niej zdezorientowane przyjaciółki.

***

Droga z Hogwartu do Londynu, minęła im niesamowicie szybko. Nawet Peter siedział z nimi i śmiał się, jak za dawnych lat. Mary, jak zwykle ostatnio, przeglądała gazetę oparta o klatkę piersiową Remusa, a panowie… No cóż, a panowie, jak to panowie. Nie byłoby świąt, gdyby nie dobre pożegnanie. Początkowo w rewelacyjnych humorach zasiedli do Eksplodującego Durnia. Następnie lekko już znudzeni, wyjęli Szachy Czarodziejów. W połowie drogi ich entuzjazm spadł zdecydowanie poniżej normy. Syriusz kręcił się na siedzeniach, co chwilę jęcząc, że mu się nudzi. Natomiast James, postanowił pozaczepiać swoją dziewczynę. Usiadł obok niej i, jak to miał w zwyczaju, w denerwujący sposób, starał się zwrócić jej uwagę, na jego osobę. Prawdopodobnie wszystko skończyłoby się w fatalny sposób, gdyby nie to, że pociąg zaczął zwalniać.
Zrezygnowani zebrali swoje rzeczy, nałożyli płaszcze i zaczęli opuszczać przedziały. Ruda dołączyła do nich chwilkę później. W jej obowiązku, jako prefekta naczelnego, leżało bowiem sprawdzenie, czy wszyscy uczniowie opuścili przedziały i czy pociąg jest w miarę czysty. Wykorzystując ostatnie chwile tego, że są tu razem, złożyli sobie świąteczne życzenia i obiecali, że będą do siebie pisać.
- Lily! – usłyszała lekko zdenerwowany głos ojca.
Westchnęła ciężko, mruknęła ciche „wesołych świąt” i chwytając swojego chłopaka za rękę, podeszła do taty. Ojciec porwał ją w ramiona, wyściskał i wycałował, a następnie równie serdecznie przywitał się z Jamesem. Dziewczyna westchnęła delikatnie zażenowana i chwytając swój wózek, zaczęła zmierzać w kierunku wyjścia.
- Jak mija semestr? – zagadnął.
- Bywało lepiej… Że też nie mogli się wstrzymać z tym ślubem! – wybuchła nagle – Lada dzień, mamy ważne egzaminy! Miałam zamiar wykorzystać tydzień wolnego, na coś bardzo pożytecznego! – oburzyła się i opadła na siedzenie, krzyżując ręce na piersi.
- Lily… - westchnął pan Evans – To tylko dwa dni… I ślub twojej siostry. Powinnaś się cieszyć, że jest szczęśliwa!
- Cieszę się! Ale na Merlina! Zjadą się wszyscy! Nie będą miała ani chwili spokoju! Jestem pewna, że zrobiła to specjalnie!
- Dziecko, co ty mówisz?
- Przecież mnie nienawidzi! Gdyby tylko mogła, to by mnie na ten ślub nie zapraszała! A ja z przyjemnością zostałabym w zamku! Mam ciekawsze rzeczy do robienia, niż branie udziału w tym cyrku!
- A jak tam przygotowania, panie Evans? – niespodziewanie do rozmowy wtrącił się James.
Oboje odetchnęli z ulgą, kiedy rozzłoszczona dziewczyna powróciła do lektury. Kochał swoją córkę. Może nawet bardziej, niż Petunię. Zawsze była jego małym oczkiem w głowie. Od najmłodszych lat, potrafiła na nim wymóc przeróżne rzeczy. Nie żałował jej niczego. Bywało nawet tak, że potajemnie przemycał do jej pokoju ulubione czekoladowe lody, które wspólnie zajadali podczas czytania bajki na dobranoc. Wiedział, że jego druga córka jest wyjątkowa. Nie tylko dlatego, że była czarownicą. Była mądra i bystra. Już jako dwulatka potrafiła ładnie mówić i recytować wierszyki z pamięci. I była tak podobna do matki… Obie miały te niesamowite, ogniste włosy i cudowne, zielone oczy… Oczy pełne nadziei i życia. Tak. Zdecydowanie podobieństwo do jego żony, spowodowało, że była ukochaną córeczką tatusia.
- W porządku, chłopcze – uśmiechnął się, zerkając w lusterko i zmieniając pas ruchu – Musimy po drodze wjechać do sklepu. Mama dzwoniła, że skończyła jej się fioletowa taśma, którą przywiązują jakieś tam bukiety! – westchnął zrezygnowany – Jakby nie mogły przywiązać różową! Ech… A jak tam sezon? – zmienił temat.
- Dobrze – James uradowany podjął się tematu – W zeszłą sobotę mieliśmy mecz. Udało nam się ich zmiażdżyć!
- Fantastycznie!
Ruda uśmiechnęła się delikatnie. Nigdy w życiu by nie pomyślała, że jej ojciec będzie miał tak wspaniały kontakt z jej, być może, przyszłym mężem. Jak tylko przyjechała do domu na wakacje po pierwszym roku i opowiedziała mu, że mają coś na wzór piłki nożnej, jej tata zażyczył sobie książki. Pochłaniał każdą, w której opisywali taktykę i drużyny, a także osiągnięcia i chwyty. Znał się na quidditchu lepiej niż niejeden czarodziej! No i jak każdy facet, potrafił o nim rozmawiać godzinami!
- Udało mi się nauczyć ścigających, Manewru Porskowej!
- Co ty mówisz?! – rozentuzjazmował się mężczyzna i aż odwrócił głowę, aby spojrzeć na chłopaka – Przecież to wymaga idealnego zgrania!
- Wiem! Jestem niesamowicie dumny z chłopaków! – wypiął pierś.
- I słusznie! Zawsze chciałem się przelecieć na miotle – westchnął, odwracając się z powrotem i wrzucając jedynkę – Niestety, Lily nie ma takiej pasji… Chciałem jej kupić Nimbusa, ale…
- Trzeba było mówić! – oburzył się czarnowłosy – Mam go w domu! Dostałem od ojca! Uważa, że jak skończę Hogwart, powinienem spróbować dostać się do jakieś ligowej drużyny. Uczył mnie latać, od najmłodszych lat!
- Musi być niesamowita… - rozmarzył się pan Evans – Czytałem, że osiąga prędkość nawet do 106 km/h!
- Z wiatrem leci jeszcze szybciej! Niestety nadal nie udało mi się wykonać Zagrania Plumptona! – stwierdził z rezygnacją.
- No i nic w tym dziwnego! Przecież to cholernie trudne jest!
- Wiem… – westchnął i na chwilę zapanowała cisza – Tak, czy inaczej, zaraz po ślubie podskoczę do domu.
- Po co? – zdziwiła się, patrząc na niego znad książki.
- Nie słyszałaś ojca? – zapytał zdumiony.
- A co ma mój ojciec z tym wspólnego?
- Lily… Odesłałem Nimbusa do domu. Twój tata chciałby z niego skorzystać… Przywiozę ją i pójdziemy gdzieś, gdzie nikt nas nie znajdzie, rzucimy kilka zaklęć i po sprawie – wzruszył ramionami i posłał kierowcy zdumione spojrzenie.
Wiedziała, co ono oznacza. „Kobiety. Nigdy nie zrozumieją.”

***

- Lily! Serduszko! – mama wyleciała przed dom, ledwie ojciec zaparkował.
- Cześć – uśmiechnęła się niepewnie i rozejrzała dookoła.
Dom wyglądał strasznie. Wszędzie porozwieszane były balony, kwiaty i wstążki. Drzwi ozdobione były jakimś podejrzanym zielskiem, a nad nimi wisiał wyszywany, złoty napis „Vernon i Petunia”. Obawiała się tego, jak wygląda jego wnętrze i modliła w duchu, aby jej pokój pozostawał nietknięty.
- Witam, pani Evans – uśmiechnął się i ucałował dłoń, zaczerwienionej już teraz kobiety – Miło panią widzieć. Wygląda pani niesamowicie!
Ruda prychnęła i wywróciła oczami. Pan Evans wybuchł śmiechem. Jego żona miała na sobie stary, rodzinny fartuszek upaprany od mąki, włosy w nieładzie, a na nich coś, jakby lukier.
- Dziękuję ci, chłopcze… - mruknęła zawstydzona i gestem zaprosiła go do środka – Aktualnie jesteśmy w trakcie wykańczania tortu – westchnęła.
- Niech zgadnę… Lukrecjowe kuleczki na obrzeżach? – zapytał z uśmiechem.
- Skąd wiesz? – wyjąkała zaskoczona.
- Moja mama uwielbia piec torty! Ludzie z okolicy zamawiają je u niej na wszelkie okazje – roześmiał się – Jako ośmiolatek byłem już tak przejedzony, że teraz jedzenie tortu nie sprawia mi już takiej przyjemności.
- Rozumiem! – powiedziała z błyskiem w oku – No niestety, nam coś nie wychodzi… Najprawdopodobniej tortu nie będzie! Petunia jest na skraju załamania nerwowego!
- A co się stało?
- Nie mam pojęcia! Ta masa do ozdób, strasznie się rozlatuje!
- A włożyła ją pani do lodówki? Wtedy jest bardziej plastyczna – zapytał przejęty.
- Naprawdę?
- Oczywiście! I znacznie łatwiej robi się chociażby wisienki!
- A tak go lubiłem… - stwierdził pan Evans, ledwie zniknęli za drzwiami. Ruda spojrzała na niego uważnie – Jest jakiś temat, na którym ten młodzieniec się nie zna?
- Nie mam pojęcia… - westchnęła i chwyciła swój kufer – Tak, czy siak… Mama za pewne już go zwerbowała do kuchni…
- Nie miej jej tego za złe. Matka go uwielbia! – uśmiechnął się i pocałował ją w policzek – Powinnaś się cieszyć. Nie każdy ma taki kontakt z rodzicami swojej dziewczyny.
- Wiem, ale…
- Och na Boga! Lily! – mama wyleciała na dwór rozentuzjazmowana – Chodź tu szybko! To włożenie do lodówki naprawdę pomaga! Idziemy ozdabiać to cudo! Pomóż Anne z dekoracjami i organizacją panieńskiego! Szybko, szybko! Czasu coraz mniej!
- Witaj w moim świecie… - jęknął ojciec i kręcąc głową, wszedł do domu.
- Ta… - westchnęła z niedowierzaniem – Trzydzieści sekund w lodówce i już jest lepsze?
I szarpiąc się z ciężkim kufrem, zaczęła wchodzić po schodach.

4 komentarze:

  1. Z niecierpliwością wyczekuje kolejnego rozdziału! Będzie ekscytujący! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. No, no, no.... Ostatnio idziesz z rozdziałami jak burza! :D Aż człowiek sam nie wierzy, że to się dzieje ;) Heh :D Rozdział idealny! Szczypta romantyzmu, kapka niepewności i strachu oraz duża porcja uśmiechu :D Kocham to opowiadanie!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Cieszę się, że rozdziały pojawiły się w tak krótkim odstępie czasowym!
    Sytuacja między Syriuszem a Dorcas jest taka dziwna, że aż mi gorąco jak o tym czytam :D Uwielbiam ich, naprawdę.
    Fajnie, że już pojawiają się poważniejsze problemy, że wilkołactwo Remusa nie jest traktowane jak zwykłe przeziębienie, tylko faktycznie widać tutaj, że są świadomi niebezpieczeństwa ze strony Lupina.
    Nie mogę się doczekać, aż okaże się co ze Złotym Zniczem... Pamiętam ze wspomnień, co to było, ale wydaje mi się, że chyba jest tutaj jakieś przesunięcie czasowe- mogę się mylić.
    Czekam na kolejny rozdział!
    Pozdrawiam!
    SBlackLady

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetne, czekam na następne!

    OdpowiedzUsuń