czwartek, 13 kwietnia 2017

019.

Wybaczcie za taką zwłokę czasową. Ostatnio bardzo intensywnie walczę z wszechogarniającym mnie snem. Brakuje mi doby, a każdą minutę spędzam przytulona do poduszki... Przesilenie wiosenne chyba średnio mi służy... Ale już się w miarę unormowało, więc zrobię co w mej mocy by powrócić do regularnego pisania :)
Ci co znają tajemnicę, proszeni są o jej niezdradzanie ;)







Walentynkowy szał ogarnął całą szkołę. Wszędzie zawisły czerwone serduszka i inne badziewne gadżety. Lily wywróciła oczami i poprawiając torbę na ramieniu podała hasło Grubej Damie i weszła do pokoju wspólnego. Z ulgą zanotowała, że aktualnie oprócz kilku trzecioroczniaków, nie było w nim nikogo. Podeszła do kanapy przy kominku i rzuciła na stolik kilka książek. W głębi duszy nie mogła się już doczekać momentu, w którym ta cała egzaminowa gorączka się skończy. Po raz pierwszy w życiu miała serdecznie dosyć egzaminów i nauki.
- Chodź!
Ledwo zdążyła wziąć głęboki oddech, a już przy niej zmaterializował się James, ciągnąc ją za rękę.
- Przestań, mam naukę - jęknęła bez przekonania, wiedząc, że totalnie się tym nie przejmie.
- Wymyślasz, Evans.
Westchnęła ciężko i dała się poprowadzić. Gdzieś w głębi duszy zaczął narastać w niej pewnego rodzaju bunt, Od jej urodzin robił z nią bowiem to, co chciał. Nie miała, a może raczej nie chciała mieć nic do powiedzenia? Nie wiedziała do końca, co się z nią dzieje. Z jednej strony okropnie działało jej to na nerwy, bo przecież jakby nie było, dyrygował nią nie kto inny jak sam James Potter, ale z drugiej...
Rozszerzyła oczy, totalnie zaskoczona.
Sypialnia chłopców, do której właśnie ją wprowadziła była czysta! Nie było porozwalanych podręczników, sterty walających się piór, pergaminów czy gadżetów od Zonka wymieszanych z ich ubraniami. Zamiast tego wszędzie porozstawiane były świece, a tu i ówdzie rozrzucono płatki róż.
- Co tu się wydarzyło? - Zapytała ze śmiechem, spoglądając na niego ukradkiem.
Wzruszył ramionami i podszedł do szafki, na której stała butelka szampana. Napełnił dwa kieliszki i podał jej jeden z nich. Jego oczy rozbłysły. To była właśnie ta druga strona, która bardzo szybko uciszała kumulujący się w niej bunt. Ilekroć Potter ją porywał, zawsze czekała na nią jakaś niespodzianka. I za każdym razem bardzo dbał o to, żeby byli sami.
Uśmiechnęła się do niego i upiła łyk, a następnie opadła na jego łóżko.
- No, no, no. Musiałeś się nieźle namęczyć, Potter.
- Uważam, że było warto - szepnął, siadając obok niej i bez najmniejszego uprzedzenia wpił się w jej usta.
Przymknęła powieki i oddawała się pieszczotom. Objęła szyję rękoma, nie wiedząc nawet, kiedy wyjął z nich kieliszek. Delikatnie pomógł jej się ułożyć na poduszce. Jego ręka wylądowała na jej talii. Początkowo niewinne pocałunki stawały się coraz bardziej namiętne. Pozbawiał ją kontroli, sprawiając, że w jej głowie zaczęło wirować. W pewnej chwili do ich uszu dotarły głosy kogoś, kto zmierzał do dormitorium. Lily ogarnęła panika, ale James przyłożył palec do ust, nakazując jej tym samym żeby była cicho. Podniósł się i chwycił coś, co w następnej chwili wylądowało na Lily.
- O tak! Na pewno mnie nie zauważą! – syknęła wściekła i chciała wstać.
- Siedź! Nie ruszaj się i nie odzywaj, a wszystko będzie dobrze! – nakazał. Powiedział to szeptem, ale w taki dziwny sposób, że od razu mu zaufała. Następnie wyjął różdżkę i krótko nią machnął. Płatki róż zniknęły, podobnie jak świece. Kolejne machnięcie, a na środku pokoju znów pojawiła się sterta brudnych ubrań. Słowem, sypialnia powróciła do normalnego stanu. Głosy były coraz bliżej. Szybkim ruchem chwycił poduszkę, oparł ją o ścianę i jak gdyby nigdy nic położył się obok Rudej na łóżku z jakimś magazynem.
- Czytasz do góry nogami! – syknęła kuląc się obok niego. Ledwo odwrócił czasopismo, a do sypialni wpadł Syriusz, a za nim Lupin. Nikt nawet nie zapytał, co ona tu robi. Peleryna niewidka, dopiero teraz zrozumiała.
- A ty tutaj tak sam? – zapytał Black. On wie! Przemknęło Lily przez głowę.
- A z kim miałbym być? – odpowiedział spokojnie Potter. Czuła jednak, że jego serce bije tak szybko, jak jej.
- Nie wiem, tak tylko spytałem – wyszczerzył zęby.
- Gdzie macie Petera?
- Nie wiem, pomagałem mu w eliksirach, ale powiedział, że musi gdzieś pilnie wyjść.
- Dziwne… - James się zamyślił.
- Ostatnio Peter w ogóle jest dziwny. Nie zauważyłeś? – podchwycił Black.
- Zauważyłem…
- Wiecznie gdzieś znika. To do niego niepodobne…
- A co się będziesz nim przejmował? Niech robi chłopak co chce! Ciebie przecież też nie pilnujemy, Łapo!
- Rogaczu… Nawet gdybyś chciał to byś nie upilnował – Black się roześmiał.
- Święta prawda! – przytaknął Lupin. Oboje usiedli na łóżku naprzeciwko.
- A propos świąt! Kiedy jedziemy do domu? – zapytał Syriusz.
Lily uniosła głowę, żeby spojrzeć na Pottera. Wyglądał na lekko zakłopotanego.
- Ja... Obiecałem komuś... - zająknął się.
- A to ci nowość! – Syriusz aż klasnął w dłonie. – Zrezygnujesz z domowego świątecznego obiadku?!
- A żebyś wiedział! Egzaminy się zbliżają! W końcu to już prawie będzie kwiecień! – oburzył się Potter. Jego przyjaciele parsknęli śmiechem. Nawet Lily miała problem z opanowałam. On i nauka?! Przecież oni nigdy w to nie uwierzą!
- Egzaminy? Od kiedy ty się taki pilny stałeś, Rogaczu? – zapytał Black chwytając się za brzuch.
- Zamknij się. – odpowiedział mu obrażony.
- A może to Evans ma na ciebie taki wpływ?
- Jej do tego nie mieszaj.
- Oho! Trafiłem w sedno! – Black wyglądał na uradowanego. – Jak tam sprawy się mają? Jesteście już chociaż przyjaciółmi?
- A co cię to obchodzi?!
- James, spokojnie – Lupin wtrącił się ostrożnie. – Jesteś naszym przyjacielem. Chcemy ci po prostu pomóc.
- To przestańcie wypytywać! I najlepiej nic nie róbcie…
- Jak chcesz… - Black wzruszył ramionami.
- Nie obrażaj się, bo nie masz o co! Ty o Dorcas też nic nie mówisz!
Lily wybałuszyła oczy i zakryła usta ręką. Dorcas i Syriusz? To było bardziej absurdalne od Jamesa siedzącego nad książkami i uczącego się do egzaminów.
Syriusz wzruszył jedynie ramionami i chwycił czekoladową żabę, leżącą na szafce nocnej Petera.
- Bo ja i ona to prosty temat.  To ty o Lily masz co opowiadać, Zauważyliście, że ona coś ostatnio w kółko znika? Myślicie, że ma kogoś? Może to Peter?
- Nawet jeżeli to nie nasza sprawa – James wzruszył ramionami.
- A ja bym się w sumie wcale nie zdziwił. – powiedział Remus.
- A czemu? – zapytali równocześnie.
- W końcu to fajna dziewczyna, nie? Dobrze wybrałeś, Potter, tylko nie zepsuj całego roku pracy jakimś wybrykiem!
- Roku?! Przecież on ją próbuje poderwać od lat sześciu! I z takim podejściem nigdy jej nie zdobędzie! – Black prychnął z ironią.
- Z niby jakim podejściem?!
- No wiesz… Będę jej przyjacielem! To nas do siebie zbliży! I te inne bla, bla, bla.
- Zamknij się! – krzyknął nienaturalnie wysokim głosem Potter.
- Chcemy ci pomóc! A ty zachowujesz się tak, jakby gdzieś tu się ukrywała pod Peleryną Niewidką! Ogarnij się, chłopie! – stwierdził Black z ironią, przenosząc swój wzrok idealnie na nią, a następnie podniósł się z łóżka. Lupin podążył w jego ślady.
- Idziesz? - Black spojrzał na niego dziwnym wzrokiem.
- Nie.
- Jak chcesz - Syriusz wyglądał na lekko zdenerwowanego, ale już więcej nic nie powiedział. Chwilę później wraz z Remusem opuścili sypialnie.
- Nie słuchaj ich! To wszystko nie prawda! – próbował przekonać sam siebie. Uśmiechnęła się i uniosła tak, aby mieć jego twarz tuż pod swoją.
- Nie będziesz mi mówić, co mam robić, Potter! – powiedziała szeptem z udawanym oburzeniem. - A teraz - wymruczała, zbliżając swoje usta do jego ust. - Co wiesz na temat Dorcas i Syriuszu?
James rozszerzył oczy w panice. Jej ton nie znosił bowiem sprzeciwu...

***

- Jeżeli to cię pocieszy, to ja też nie zostałam zaproszona.
Lily wzruszyła ramionami i rzuciła książki na ławkę, a następnie usiadła tuż obok nich. Dorcas spojrzała na nią z politowaniem.
- Ty? Przez kogo niby miałabyś zostać zaproszona? - I zajęła miejsce tuż obok Rudej. Dziewczyna zmarszczyła czoło i utkwiła w niej świdrujące spojrzenie. Zdecydowanie nie podobał jej się ton Meadowes.
- A ty?
Ciężko było nie zauważyć nikłego rumieńca, który zaczął oblewać jej twarz.
- Przez kogokolwiek? - Prychnęła, skupiając swoją uwagę na najbliższym półmisku. - Po prostu fakt, że pół zamku spędzi dzisiejszy wieczór w jakiś miły sposób, a ja będę musiała na to patrzeć z boku jest dobijający.
- Chciałaś spędzić walentynki z kimkolwiek, bo nie chcesz być sama?
- Przecież nie będzie sama - tuż koło nich wyrosła Mary. Obie spojrzały na nią pytająco. - Przecież ma ciebie, no nie? - Westchnęła, opadając ciężko na ławkę i porzucając torbę u swoich stóp. Dorcas wywróciła oczami. - Poza tym, walentynki to strasznie bezsensowne święto. Ludzie powinni się kochać cały rok, nie tylko czternastego lutego.
- Od kiedy? - Dorcas zrobiła się opryskliwa.
- Od zawsze? - Mary nie pozostawała jej dłużna.
- Intrygujące jest to, że w zeszłym roku miałaś totalnie odmienne zdanie na ten temat i już półtora miesiąca przed walentynkami latałaś i szukałaś "tego jedynego". 
- Na szczęście teraz nie muszę nikogo szukać.
- Uroczo.
- Dziewczyny... - Lily próbowała interweniować, ale na niewiele się to zdało.
- Daruj sobie, Meadowes. Zmarszczki ci się porobią od tej zazdrości - Mary nie umiała się pozbyć cienia satysfakcji.
- Nie masz pojęcia...
- O czym? - Lily po raz kolejny przeszyła przyjaciółkę spojrzeniem.
- Dziewczęta - na obiedzie właśnie zjawili się Huncwoci.
Dorcas wzruszyła ramionami i nałożyła sobie na talerz porcję ziemniaków. Lily westchnęła ciężko. Od Jamesa wiedziała jaki sekret skrywa jej przyjaciółka, ale nie miała zamiaru na nią naciskać. Uważała, że to jej prywatna sprawa i powie im w momencie, kiedy uzna to za słuszne. Ona sama przecież też musiała sobie najpierw poukładać kilka spraw.
Tuż na przeciwko niej zajął miejsce James. Tak właściwie to nadal układała. Spłonęła niczym piwonia.
- Jakie macie plany na wieczór?
- Remus zabiera mnie na romantyczną kolację - Oczy Mary rozbłysły, a ona sama wyprostowała się dumnie, a chwilę później pocałowała go w policzek.
Lupin lekko się zmieszał.
- A wy?
Łapa z Jamesem wymienili znaczące spojrzenia.
- Chcieliśmy wykorzystać zamieszanie, które będzie miało miejsce dzisiejszego wieczoru i odrobinę popsocić... - Syriusz urwał w pół słowa.
- Ale skutecznie go przekonałem, że to słaby pomysł - Dokończył James, porywając tosta z talerza Lily.
- Jakże szlachetnie - głos Dorcas spowity był sporą ilością sarkazmu. - Od kiedy przejmujecie się kimś poza sobą nawzajem?
- Wydawało mi się, że przynajmniej raz pokazałem ci, jak doskonale potrafię zadbać o innych - Syriusz spojrzał na nią dziwnym wzrokiem.
Dorcas prychnęła niczym kotka i nie skończywszy nawet śniadania, podniosła się ze swojego miejsca i z prędkością błyskawicy ruszyła w stronę wyjścia.
- Świetnie - Lily westchnęła ciężko i zaczęła zbierać swoje rzeczy. - Dzięki.
- Zawsze do usług - Syriusz wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Dorcas! - krzyknęła za przyjaciółką, ale ta się nawet nie obejrzała. - Dorcas, do cholery! - udało jej się wreszcie ją dogonić i złapać za rękę. Nim jednak wypowiedziała chociażby słowo, po Wielkiej Sali potoczył się głos Jamesa Pottera.
- Ej, Evans!
- Na Merlina... - westchnęła i ukryła twarz w dłoniach. - Czego chcesz, Potter?
Posłała Dorcas proszące spojrzenie i odwróciła się do niego. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że stoi praktycznie na środku sali, a połowa ludzi jedzących właśnie obiad uczniów. Swoje zielone tęczówki bez większego przekonania utkwiła w jego orzechowy, ale z każdym jego krokiem zdecydowanie coraz trudniej było jej utrzymać minę wiecznie niedostępnej Lily. Przełknęła ślinę. Kiedyś było o wiele, wiele łatwiej, przeleciało jej przez głowę. Wreszcie stanął dokładnie naprzeciwko niej. Miała wrażenie, że temperatura wzrosła o kilkanaście stopni. Zmierzwił włosy i wyszczerzył zęby w uwodzicielskim uśmiechu. Szkolną szatę miał rozpiętą. Tak samo zresztą, jak i pierwsze trzy guziki nieskazitelnie białej koszuli. Krawat zarzucił byle jak, a w ręce trzymał różę.
- Umówisz się ze mną? - wyrecytował.
Jej policzki pokryły się czerwienią, a na jej ustach pojawił się nikły, praktycznie niezauważalny uśmiech. Wyjęła z jego rąk różyczkę i zaciągnęła się jej zapachem.
- Zapomnij, Potter - Westchnęła ceremonialnie i już miała się odwrócić, ale chwycił ją za rękę.
- O dziewiętnastej w pokoju wspólnym - szepnął tak, że tylko ona mogła to usłyszeć, a następnie wyminął ją i zarzucając miotłę na ramię, opuścił Wielką Salę.
Lily przygryzła wargę i raz jeszcze powąchała trzymany w dłoniach kwiat. Wreszcie z błyszczącymi oczami również odwróciła się w kierunku wyjścia i wpadła wprost na... nadal stojącą obok niej Dorcas.
- Masz mi coś do powiedzenia? - skrzyżowała ręce na piersi i patrzyła na nią wyraźnie zaintrygowana.
Zmieszana mina Lily, zdecydowanie nie podziałała na korzyść Rudej. Jej oczy nadal błyszczały, a na ustach tkwił uśmiech. Szybko jednak odzyskała pewność siebie i przybierając identyczną postawę jak jej przyjaciółka, odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- A ty?

***

Stała przy drzwiach. Jedną ręką, nerwowo wygładzała niewidoczne fałdki na sukience, drugą ściskała klamkę. Jej wielkie, niebieskie oczy obserwowały wiszący na ścianie, cekinowy zegar. Mała wskazówka wskazywała dokładnie siódemkę. Duża natomiast właśnie zmierzała ku jedynce. Oddychała głęboko, aby opanować zdenerwowanie.
Rozważała dokładnie to, co miało się dzisiaj wydarzyć. Jej pierwsze prawdziwe walentynki. Owszem. W swoim życiu przeżyła już ich kilka, ale te były wyjątkowe. Z wyjątkową osobą. Były z nim! Podniosła dumnie głowę. Pięć po. Idealnie. We wszystkich czasopismach, jakie prenumerowała, zawsze mówiono o tym, że dobre wejście rozpoczyna się od delikatnego spóźnienia. Rzuciła ostatnie spojrzenie w lustro, poprawiła włosy i zaczęła powoli schodzić po schodach. Nie dlatego, że tak wypadało. Dlatego, że niebotyczne obcasy nie pozwoliły jej sprawnie opuścić dormitorium.
Wzrokiem przeczesywała pokój wspólny. Kilkanaście osób spojrzało w jej kierunku. Nie obchodziło jej to. Już nie. Szukała jego. Wrażliwego blondyna o cudownych, miodowych oczach.
Stał przy dziurze pod portretem i spoglądał nerwowo na zegarek. Było pięć minut po czasie. Nienawidził się spóźniać. Od dziecka uczyli go porządku i punktualności. Westchnął i podniósł głowę. Jego wzrok powędrował dokładnie do dormitorium dziewcząt. Oniemiał. Po schodach schodziła jego walentynka. Włosy miała spięte w luźny kok. Krótka, obcisła sukienka idealnie podkreślała jej kształty. I te obcasy.
Uśmiechnęła się, widząc jego niemy zachwyt. Pewnym krokiem podeszła prosto do niego. Nie był w stanie wykrztusić słowa. Podał jej tylko czerwoną różę. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, a następnie pocałowała go w policzek, delikatnie głaszcząc policzek na którym widniał plaster z serduszkami. Jego serce przyspieszyło. Starając się opanować, podał jej rękę i pomógł przejść przez portret.

***

Po raz kolejny zerknęła na Dorcas odbijającą się w lustrze.
- Nie muszę iść, jeżeli nie chcesz - powtórzyła po raz setny, przyglądając się jak dziewczyna zaznacza kolejną fragment w książce, a następnie wykreśla trzy zdania ze swojego wypracowania.
- Ani mi się waż. Wreszcie będę miała odrobinę świętego spokoju - warknęła, nie odrywając wzroku znad podręcznika.
- Jesteś pewna?
- Nie męcz.
Ucięła temat i machnęła ręką jakby przeganiała muchę, Lily wzruszyła ramionami i pociągnęła usta błyszczykiem. Było jej zdecydowanie lepiej z tym, że powiedziała dziewczynom o Jamesie i ich sekretnej relacji. Nie odważyła się jednak poruszyć tematu Syriusza i Meadowes. Przygryzła dolną wargę i przez moment biła się z myślami. A gdyby tak wykorzystać moment, że zostały zupełnie same?
- Dzieczyno, na Merlina idźże już! - Warknęła Dorcas, podnosząc się ze swojego łóżka i wypychając ją za drzwi. - I baw się dobrze! - posłała jej ostrzegawcze spojrzenie. - A później wróć i wszystko mi opowiedz! - Pogroziła Lily palcem i zatrzasnęła drzwi.

***

Siedzieli w jakimś pomieszczeniu. Nie wiedziała, gdzie ją przyprowadził. Wyglądało to dokładnie tak, jak mini restauracja w jakimś ekskluzywnym hotelu. Byli jednak wyjątkowymi gośćmi. Jedynymi. Stolik stał na środku. Na nim świece i dwa nakrycia. Ujął ją za rękę i poprowadził do stoliczka, odsuwając krzesło. Uśmiechnęła się szeroko i usiadła na nim z gracją. Ledwo zajął miejsce, podleciał do nich domowy skrzat, wręczając im karty.
Była pod wielkim wrażeniem. Zaaranżował to wszystko specjalnie dla niej! Miała wrażenie, że są gdzieś na jakiejś cudownej wyspie. Tylko oni. Tymczasem oni chyba nawet nie opuścili zamku!
Kolacja, świece… Już raz była na podobnej randce. Chłopak jednak okazał się totalnym palantem. Nie odsunął jej krzesełka, nie otwierał przed nią drzwi, nawet sama musiała za siebie płacić! Teraz było inaczej. Remus podkreślał na każdym kroku, że jest dla niego wyjątkowa. Nim się obejrzała, już złożył zamówienie. Pamiętał nawet, jaki jest jej ulubiony deser. Patrzyła na niego z podziwem i nie mogła uwierzyć we własne szczęście.
Był gotów zrobić dla niej wszystko. Założył nawet różową koszulę, którą mu podarowała z samego rana. Na dłoni widniał też plaster w serduszka.

Kochanie! Uważam, że różowy to zdecydowanie Twój kolor. Dlatego wierzę, że prezent Ci się spodoba. W jednej z kieszonek, znajdziesz też pudełeczko plastrów. Widziałam, że podczas poprzedniej przemiany, strasznie się pokaleczyłeś… Używając ich, będziesz pamiętać o tym, że Cię kocham!
Twoja Mary.

Dokładnie taki list znalazł dziś na swojej poduszce. Przyjaciele śmiali się z niego, ale on poczuł się fantastycznie. Nienawidził różu. Kojarzył mu się z jej poprzednim chłopakiem, Gilderoy’em. Nadal miał przed oczami to, jak smarował usta pomadką ochronną. Teraz, będąc z nią wiedział, że jest w stanie zrobić dla niej dokładnie to samo, jeżeli tego sobie zażyczy.
Uśmiechnął się i sięgnął do kieszeni. Rozczulił go widok, jej rozszerzających się, niebieskich oczu. Położył przed nią małe, czerwone pudełeczko. Spojrzała zaskoczona najpierw na nie, później na niego i znów na nie.
- Och! – pisnęła i otworzyła.
O ile to możliwe, jej oczy zrobiły się jeszcze większe, a na policzkach pojawiły się rumieńce. Jak zaczarowana wyjęła małe, złote cudo i ułożyła na dłoni. Na średniej długości łańcuszku, znajdowała się zawieszka. Klucz, pokryty przepięknie mieniącymi się cyrkoniami. W jej oczach pojawiły się łzy. Jeszcze nigdy nie dostała niczego, co było równie piękne!
Podniósł się z miejsca i wyjął jej łańcuszek z dłoni. Delikatnie odgarnął jej włosy z szyi i zaczął mocować się z zapięciem. Był przeszczęśliwy, widząc jej minę. Bał się, że go wyśmieje, lub co gorsza, uzna naszyjnik za śmieszny i nieodpowiedni dla niej prezent. A ona się wzruszyła!
Czuła, że ma problem z zapinką. Jego palce, nerwowo mocowały się z łańcuszkiem, przyjemnie drażniąc jej skórę. Ogarnęło ją znane uczucie. Fala gorąca przeszyła jej ciało, aż dostała dreszczy. Przymknęła oczy. Zauważył to. Jak tylko łańcuszek delikatnie zawisnął na jej szyi, zaczął błądzić opuszkami po jej nagich plecach.
Każdemu muśnięciu, towarzyszyła kaskada dreszczy. Krew zaczęła szybciej krążyć. Oddech stal się płytszy. Z satysfakcją stwierdził, że nie tylko u niego. Serce zaczęło bić, jak szalone. Pożądanie, zaczęło wypełniać go całego. Chociaż miał trudności ze skupieniem, nie przestawał delikatnie pieścić jej ciała. Teraz pokrytego gęsią skórką. Jej malinowy zapach, uderzył mu do głowy. Nie mógł się powstrzymać. Pochylił się nieznacznie i musnął jej szyję. Kolejny dreszcz i jej cichy jęk.
W głowie jej wirowało. Oddychała z coraz większym trudem. Miała ochotę się odwrócić i wpić w jego usta. Czuła się dokładnie tak, jak wtedy w sypialni chłopców. Czyli jak jeszcze nigdy z nikim. Nie chciała jednak rujnować tej wspaniałej chwili. Czuła jego ciepły oddech na swoich barkach. Jego palce powędrowały teraz w stronę jednego z ramiączek od sukienki.
Jeden z domowych skrzatów postawił przed nimi talerze. Wspaniały zapach jedzenia drażnił jej nos. Nie miała ochoty na kolację. Właściwie to nie była nawet głodna. Teraz, wypełniało ją zupełnie inne uczucie. I w żadnym wypadku nie był to głód.
Jęknęła z rozkoszy, kiedy delikatnie przygryzł jej szyję. To spowodowało u niego natychmiastową reakcję. Stracił kontrolę i opanowanie. Chwycił ją w ramiona, odwrócił przodem do siebie i wpił się w jej usta. Z ochotą pogłębiła pocałunek. Jego ręce błądziły po jej ciele. Drażniły pośladki, plecy, piersi. Ona natomiast wplotła dłonie w jego włosy i poddawała się pieszczotom. Jego usta, raz po raz, muskały jej szyję, płatek ucha… Ogarnięta dzikim pożądaniem, zaczęła rozpinać guziki jego koszuli.
Kiedy poczuł jej drobne, cieple dłonie na swoim torsie, wiedział już, że nie będzie w stanie się opanować. Nie przestając jej całować, zrzucił ze stolika wszystko, co na nim było. Brzdęk tłuczonego szkła wypełnił pomieszczenie, zagłuszając na chwilę ich ciężkie oddechy i jej ciche pojękiwanie. Uniósł ją do góry i posadził na stole.
Spojrzała na niego z błyskiem w oku, po czym wróciła do całowania jego klatki piersiowej. Chwycił ją za włosy. Rodziła się w nim dokładnie ta dzikość, która towarzyszyła mu podczas pełni. Gdzieś w głębi duszy, coś kazało mu się hamować. Nie wiedział, jak będzie się zachowywał, kiedy zupełnie go pochłonie. Nigdy wcześniej nie było w nim, aż takiego pożądania. Jej drobne palce chwycił pasek jego spodni. Kolejny bodziec. Choć bardzo tego nie chciał, stracił kontrolę.
Odepchnął ją od siebie gwałtownie. Widział zaskoczenie w jej oczach. Nie dostrzegł jednak paniki. Wpił się w jej usta zachłannie. Jego dłoń powędrowała do zapięcia od sukienki. Z nim poszło o wiele łatwiej, niż z tym od łańcuszka. Chwilę później leżała przed nim zupełnie naga… Cyrkonowe kluczyk, błyszczał w blasku świec. Oddychał ciężko. Patrzył na nią z podziwem. Była idealna. Pełny biust, wcięta talia idealnie zaokrąglone biodra… Czuł, jak krew w nim buzuje. Trzęsącymi się dłońmi, chwycił jej piersi. Zareagowała na to kolejnym dreszczem i kolejnym cichym jękiem. Pochylił się i zaczął je całować. Przymknęła powieki. Oddając się pożądaniu.
Błądził po jej ciele. Całował szyje, ssał sutki, błądził rękoma po brzuchu. Kiedy podczas jednego z namiętnych pocałunków, ugryzła go w wargę, ogarnął go jakiś dziwny szał. Przyciągnął ją mocno do siebie. Pomogła mu pozbyć się reszty ubrania…
Krzyknęła, kiedy wszedł w nią, tak niespodziewanie łagodnie…

***

Szli kolejnymi korytarzami, co chwilę zmieniając kierunek. Nie wiedziała, czy dlatego, że błądził, czy dlatego, że chciał pospacerować. Ciekawość ją pożerała. Zastanawiała się, gdzie ją zabierze. Jej myśli, krążyły też wokół Dorcas i Syriusza. Nie potrafiła zrozumieć jak do tego doszło i co będzie dalej, zwłaszcza, że Dorcas siedziała właśnie zupełnie sama w dormitorium, a on najprawdopodobniej zaliczał kolejną panienkę...
James zatrzymał się i gwałtownie wpił w jej usta. Zaskoczona oddała pocałunek. Nadal nie potrafiła uwierzyć w to, co ich łączy. Przecież to było takie absurdalne! Zwłaszcza po tych wszystkich przejściach… Zaskakujące było też to, że jakoś nie było okazji, żeby na ten temat porozmawiać. Wydarzenia na Wieży Astronomicznej sprawiły, że po prostu przeszli nad tym wszystkim do porządku dziennego. Przerwała pocałunek i przytuliła się do niego. Przyciągnął ją do siebie mocno. Ręką zaczął gładzić jej włosy. Jego perfumy, drażniły jej zmysły… Pomału zaczęła odpływać.
- Chodź… - usłyszała jego cichy szept.
Jego dłoń zacisnęła się na dłoni Rudej. Zaskoczona zauważyła, że prowadzi ją w kierunku ogromnego lustra. Spojrzała na niego uważnie, ale on się tylko uśmiechnął i szedł dalej. Nagle stanął i zaczął coś majstrować przy jego ramie. Pomyślała, że zwariował, ale wtedy usłyszałam cichy szczęk zamka. Nie miała za bardzo czasu, żeby się nad tym zastanawiać. James zniknął, a po chwili jego dłoń pociągnęła ją w bliżej nieokreślonym kierunku.
Znalazła się w jakimś korytarzu. Na ścianach wisiały płonące na niebiesko pochodnie, tworząc delikatną poświatę tajemniczości. Lustro zamknęło przejście z cichym kliknięciem. Nie zapytała, skąd wiedział o tym przejściu. Był Huncwotem, który co miesiąc, o pełni księżyca, wędrował ze swoimi przyjaciółmi wspierając wilkołaka. Uśmiechnęła się ponuro. Kolejna rzecz, o której nigdy z nim nie porozmawiała, a przecież powinna...
Szli w milczeniu. Każde pogrążone we własnych rozmyślaniach. Spojrzała na niego kątem oka. Minę miał zaciętą. Skupiał się na drodze. Zupełnie tak, jakby czymś się denerwował.
- Wszystko w porządku? – zapytała z lekkim niepokojem.
- W jak najlepszym! – uśmiechnął się i mocniej ścisnął jej dłoń.
- Jesteś pewny? Wyglądasz… - zaczęła, ale mi przerwał.
- Ci… - szepnął całując ją namiętnie.
Zawirowało jej w głowie. Jednak, zanim na dobre oddała pocałunek, James go przerwał. Spojrzała na niego rozczarowana. Uśmiechnął się łobuzersko, obrócił tyłem do siebie i zakrył oczy dłońmi. Nie buntowała się. Ufała mu. Zaczęła powolutku iść przed siebie. Czuła chłodny powiew wiatru. W pewnym momencie Rogacz stanął, a swoje ręce przeniósł z jej oczu, na talię.
Oniemiała. Stali na jakiejś polanie. Na jej środku, rozłożony był koc, a na nim znajdowały się sztućce. W górze, unosiły się tysiące świetlików, a obok stał mały wiklinowy koszyk. Niedaleko płynęła rzeczka. Drzewa otaczające polanę, pokryte były srebrnym pyłem.
- Cudownie… - wyszeptała, podchodząc do koca.
- Miałem nadzieję, że ci się spodoba.
- Ale jak? Przecież jest środek zimy! – stwierdziła zafascynowana.
- Nie wiem… Jesteśmy gdzieś w Hogsmeade. Nie zdążyliśmy jednak dokładnie zbadać okolicy. – uśmiechnął się i pomógł jej usiąść.
Otworzył koszyk i wyjął butelkę wina. Wlał do obu kieliszków, a następnie podał jej jeden z nich. Upiła łyk, obserwując jak rozkłada kolację. Zastanawiała się, co jeszcze przyniesie im los. Do końca roku, zostało już tak niewiele… Do końca ostatniego roku… Uśmiechnęła się pod nosem. Nie zdziwił jej fakt, że kolacją są naleśniki. Wręcz przeciwnie. gdyby się zastanawiała nad posiłkiem, jaki wybierze James, od razu wiedziałaby, że wybierze naleśniki z polewą jagodową. Jej też się wspaniale kojarzyły.
Zjedli w ciszy. Jednym machnięciem różdżki spakowałam wszystko do koszyka, a Lily ułożyła się na kocu, obserwując niebo upstrzone gwiazdami. W pewnym momencie, błysnęło niebieskie światło… To jej o czymś przypomniało.
Zerwała się z miejsca i zaczęła przeszukiwać torebkę. Obserwował ją z zaciekawieniem i lekkim rozbawieniem. Wzięła chyba najmniejszą torebkę, jaką miała, a i tak nie mogła znaleźć tego, czego szukała! Przecież to jakiś absurd. Odetchnęła z ulgą, kiedy jej palce zacisnęły się na pudełeczku. Z uśmiechem podała mu pakunek. Spojrzał na nią wyraźnie zaskoczony.
- Nie otworzysz? – zapytałam lekko podenerwowana.
Miała nadzieję, że prezent okaże się strzałem w dziesiątkę. Nienawidziła robić prezentów. Zwłaszcza dla panów. Od zawsze miała problem z prezentem dla dziadka, ojca, czy wujka. Kobiecie na każdą okazję, można kupić biżuterię, albo perfumy i będzie zadowolona! Dlaczego oni muszą być aż tak problemowi?
Jak zaczarowany rozerwał wstążeczkę. Przygryzła wargę. Wymyślony przeze nią prezent, bynajmniej nie przypominał prezentu na walentynki. Nie było serduszek, łzawych listów, czy wierszyków. Nic z tych rzeczy. Chciała mu jednak podarować coś wyjątkowego i ważnego… Może właśnie dlatego, sugerowała się…
- Żartujesz?! – krzyknął, przerywając jej rozmyślania. – Moneta Rodericka Plumtona?!
Odetchnęła z ulgą widząc jego minę.
- Skąd wiedziałaś, że go uwielbiam?! Ten człowiek jest genialny! Wiesz, że w 1921 roku, wygrał mecz po trzech i pół sekundy?! Najlepszy szukający… Przez całe wieki próbowałem wygrać mecz, używając formacji zwanej Zagraniem Plumptona. Nigdy mi to nie wyszło! Jak ją zdobyłaś? Przecież to wersja limitowana!
Zarumieniła się. Prawda była taka, że monetę znalazła bardzo dawno temu w księgarni na Pokątnej. Leżała na środku sklepu, a ludzie ją mijali. Niewiele myśląc, podniosła ją i schowałam do kieszeni. Dopiero niedawno, podczas robienia porządku znalazła ją między kosmetykami. Stwierdziła, że skoro jest to gracz quidditcha, to James na pewno się ucieszy. Wolałaby jednak umrzeć niż przyznać się do swojej niewiedzy.
- Ach, szkoda gadać – wzruszyła ramionami.
- Jesteś niesamowita… - szepnął i pocałował ją w czubek nosa.
W jego oczach pełno było uwielbienia i czegoś jeszcze. Wwiercił w nią swoje tęczówki, skutecznie sprawiając, że jej policzki pokryły się słodką czerwienią. Starała się opanować targające nią emocje i zafascynowana obserwowała zmieniające się tęczówki Jamesa. Pojawiał się w nich bowiem tajemniczy błysk burzliwie mieszający się z pożądaniem. Widać było jak zaciska mięśnie, jak walczy ze sobą. Wyciągnęła dłoń i pogładziła go po policzku, a kiedy przymknął oczy, musnęła jego wargi.
- Kocham cię - wyszeptał nagle, pozbawiając ją oddechu. Zamarła, niezdolna do żadnego ruchu, nie mówiąc o odpowiedzi. Jednak James najwyraźniej jej nie oczekiwał. Otworzył oczy i z lekkim rozczarowaniem, które pokrywa jego twarz, kontynuuje. - Kiedyś „kocham cię” było wszystkim… Teraz to tak mało… - stwierdził, jakby z żalem.
- Dlaczego? – wychrypiała, gorączkowo myśląc jak daleko zaprowadzi ich ta rozmowa.
- Bo to tylko słowa, a ja chcę ci pokazać, jak bardzo cię kocham. Tylko nie ma, aż tak wielkich czynów… - wymamrotał i usiadł patrząc w dal.
Nie wiedziała jak ma się zachować. Czymże jest bowiem miłość? Nie tak dawno temu starała się to zjawisko wytłumaczyć Mary, teraz sama zastanawiała się nad jego wartością. Za szybko, przemknęło jej przez głowę.
- Lily… Jesteś dla mnie najważniejsza! - Zaczął, gwałtownie przerywając ciszę i patrząc prosto w jej orzechowe oczy.– Jestem pewien, że przed nami bardzo ciężkie chwile. Jestem pewien, że w pewnym momencie jedno z nas, albo nawet oboje, będziemy chcieli odejść... - chwycił jej dłonie w swoje. Lily zaczęła głęboko oddychać. Przecież to nie mogło się dziać. James był szalony, to pewne, ale na Merlina na pewno nie chciał jej w tej chwili... - Ale jestem także pewien, że jeżeli nie poproszę cię, żebyś była moją… - zająknął się i sięgnął do kieszeni. Jej serce stanęło. 
- James... - wyszeptała pobielałymi wargami, ale on potrząsnął tylko głową i kontynuował.
– To będę tego żałował przez resztę życia, dlatego że głęboko w sercu wiem, że jesteś dla mnie stworzona… Liluś… Kochanie… - wyszeptał, a ona czekałam, błagając go w myślach, żeby tego nie robił. – Chciałem ci podarować, coś bardzo niezwykłego. Tak niesamowitego i fascynującego, jak ty. Coś, co pokaże ci, jak bardzo cię kocham i jak bardzo ważna i wyjątkowa dla mnie jesteś… Mam nadzieję, że mi się to uda… - dokończył i wręczył jej malutkie pudełeczko.
- O mój Boże… - szepta i drżącymi rękoma otwiera pudełeczko. – James, czy to… - unosi wieczko - Och!
Słowa uwięzły jej w gardle. Nie mogę wykrztusić słowa. Patrzy na jego roześmianą twarz.
- Wiedziałem, że ci się spodoba! Robiony specjalnie na zamówienie! Bałem się, że nie przyjdzie na czas… Coś podobnego, dostała moja matka, od ojca! Do tej pory chowa go głęboko w szafie…
- Jest bardzo… piękny… - wyszeptała w końcu, biorąc cudo w dłonie. – Dziękuję… Dlaczego właśnie… - zaczyna, próbując wyrównać oddech i uspokoić zawrotnie bijące serce.
- Złoty Znicz? Znicze są zaczarowane tak, by mogły zidentyfikować pierwszą osobę, która ich dotknęła, mają pamięć cielesną. – wyrecytował, patrząc na nią bardzo uważnie. – Piłeczka nie ma kontaktu z gołą skórą przed uwolnieniem. Nawet wytwórca nosi rękawiczki.
- Aha… - stwierdziła, nie bardzo wiedząc, jak ma zareagować i jakie to ma znaczenie.
Zadowolony z siebie wyjął naszyjnik z jej dłoni i zawiesił na szyi. Złożył na jej ustach delikatny pocałunek, a następnie spojrzał w oczy tak, jakby mówił coś niesamowicie ważnego.
- To bardzo fascynujący przedmiot, Lily. I nadzwyczajny. Dokładnie tak, jak ty. Musisz mu się tylko dokładnie przyjrzeć, a pokochasz go tak, jak ja pokochałem ciebie…

4 komentarze:

  1. O rany jest! Naprawdę piękny rozdział! Niesamowite,że nadal pamiętam cóż to za tajemnica! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :) Ogromnie się cieszę, że dodałaś nową notkę! :) Jak zwykle jestem zachwycona, nigdy nie zawodzisz ;) Twoje opowiadanie czyta się bardzo lekko i przyjemnie, chociaż jest jeden minus, nawet dość poważny... Ciągle są dla mnie za krótkie! ;) Żartuję :D Pozdrawiam i czekam na kolejną część :*

    OdpowiedzUsuń
  3. To mi miło Was nieustannie u siebie gościć :) I wiem że zbliża się czas, kiedy powrócę do pełnej regularbości :) już pracuje nad kolejnym dozdziałem!
    Za to jedyne co mam do zarzucenia sobie... to to że nadal tak dużo tutaj fragmebtów z poprzedniego bloga :( ale inaczej się nie da - mam nadzieję, że to jest zrozumiałe :) i że chociaż jest różnica pomiędzy jakością przekazu.. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. No witam, witam!
    Właśnie skończyłam czytać całe opowiadanie, i... Och, wow.
    Naprawdę, rzadko kiedy zdarza mi się trafić na tak dobre Jily! Co prawda w opowiadaniu, jak dla mnie, trochę za mało Voldemorta, ale jakoś specjalnie nad tym nie umolewam :P
    Całość bardzo mi się podoba, na pewno przeczytam kolejne rozdziały! :D
    Weny, weny, weny! :D

    OdpowiedzUsuń