piątek, 27 stycznia 2017

018.


Wywrócił zniecierpliwiony oczami. Wystarczyło, że zeszła. Niespokojnie zaczął się kręcić na fotelu. Pozostali, niczego nie zauważyli. Westchnął cicho. Dyskutowali właśnie na temat związku Mary i Remusa. Osobiście nie widział nic wspaniałego w tym, że Lupin jest z tą dziewczyną. Dla niego była tylko pustą blondynką, która więcej robi zamieszania wokół swojej osoby, niż to naprawdę warte. Nie rozumiał entuzjazmu u swoich przyjaciół. Prychnął. O ile nadal może ich nazywać przyjaciółmi. Odrzucił puste pudełko, wytarł ręce w spodnie i zaczął się rozglądać.
Ludzie dookoła zerkali w ich stronę. Dziewczyny szeptały między sobą i pokazywały palcami. Niektóre się rumieniły, inne chichotały. Od zawsze budzili podziw. Najprzystojniejsi, najbezczelniejsi, najpewniejsi siebie. Największe rozrabiaki. I on. Ofiara, która wiecznie za nimi chodzi.
Znów spojrzał na towarzyszy. Uśmiechali się do niego. Bunt, który w nim rósł, nieco osłabł. Dopadły go wątpliwości. Może jednak nadal jest dla nich ważny? Może nadal jest częścią, czegoś wspaniałego? Może lada moment, wszystko wróci do „normalności”? Może znów będą razem siedzieć, rozmawiać, rozrabiać… Uśmiechnął się, ale jego entuzjazm momentalnie zmalał.
Szły w ich stronę, a to nie wróżyło nic dobrego. Syriusz wybuchł śmiechem, kiedy James dokończył swoją opowieść. Lada moment, a znów przestaną go zauważać. Mary zakryła Lupinowi oczy, a gdy uniósł głowę, obdarzyła go namiętnym pocałunkiem. Skrzywił się i spojrzał na Rogacza. Ten jednak nie dostrzegał już nikogo, ani niczego poza Rudą.
Westchnął i podniósł się z miejsca. Zrozumiał, że już nie będzie, jak dawnej… Już zawsze będzie tym chłopcem o mysich włosach, który chodził za Potterem i Blackiem. W drodze do portretu, pochwycił leżące na stoliku dyniowe paszteciki.
Jego miejsce zajęła Lily. Opadła na fotel z całym naręczem podręczników. Miała zamiar odwalić wypracowanie na transmutacje dla McGonagall. Całą siłą woli ignorowała spojrzenie Pottera. Nie za bardzo wiedziała, jak podejść do tego, co wydarzyło się między nimi kilka dni temu. Nie podzieliła się tym sekretem ze swoimi przyjaciółkami, a i Jamesowi dała do zrozumienia, że na ten moment ma to być tajemnicą. Dorcas chwyciła leżącą nieopodal Czarownicę i zatopiła się w lekturze.
- Nie wierzę...
Wszyscy spojrzeli na Rudą pytająco, ale ta nie spieszyła się z wyjaśnieniami. W rękach trzymała rozerwaną kopertę, a jej zielone oczy błądziły po kartce.
- Lily, wszystko w porządku?
- Nic nie jest w porządku - szepnęła pobielałymi wargami i podała Dorcas list od rodziców.
- Żartujesz?!
- Och Merlinie! - Mary podeszła do Dorcas i wyrwała jej z rąk wiadomość. - Zacznijcie rozmawiać po normalnemu, a nie jakimiś skrótami myślowymi! Tak trudno powiedzieć, że jakaś Petunia wychodzi za mąż? - Wzruszyła ramionami, patrząc na przyjaciółki ze zdziwieniem. - Dlaczego robicie z tego aferę? Dwie kochające się duszyczki mają zamiar połączyć się na zawsze - rozmarzyła się, splatając razem dłonie. - Powinnaś jej wysłać kosz z gratulacjami! - Ucieszyła się, oddając zszokowanej Lily kartkę, po czym opadła na kolana Remusowi.- No co?! - Oburzyła się, widząc znaczące spojrzenia Huncwotów. - Źle mówię? - Ponownie zwróciła się do Lily. - Uważasz, że Petu... och. - Urwała, nareszcie łącząc fakty. - CO?!

***

Szedł korytarzem z opuszczoną głową. W prawo, w lewo. Schodami w dół  i znów w prawo… Kolejny połknięty dyniowy pasztecik. Ogarnęła go panika. Ostatni dyniowy pasztecik! Zaniepokojony rozejrzał się dookoła. Z zażenowaniem stwierdził, że wokół niego, pełno jest dziewczyn. Czy one się uwzięły? Cały dzień stoją na korytarzu i wlepiają te swoje oczy w przechodzących.
Westchnął i znów opuścił głowę. Walentynki. Nienawidził tego święta. Teraz jeszcze bardziej niż dotychczas. Pełno zakochanych par. Kiedyś było inaczej. Co roku, razem z przyjaciółmi siadał na kanapach przed kominkiem i wspólnie obmyślali plan, jak utrudnić życie zakochanym. Teraz oni siedzieli z dziewczynami, a on się pałętał. Sam.
Ukradkiem zaczął się rozglądać. Przed nim szedł Regulus Black wraz z Gretą Catchlove. On dumnie się prężył, a ona uwiesiła się jego ramienia. Dziewczęta stojące wzdłuż korytarzy, wzdychały na jego widok. Skrzywił się zniesmaczony. Co ten facet miał w sobie, że potrafił działać na nie wszystkie? I dlaczego mogąc mieć je wszystkie, miał tylko Catchlove? Gdyby tylko on miał takie powodzenie.
Zatrzymał się i obserwował ukradkiem kolejnego chłopaka. Skąd u niego ta pewność siebie? Przecież jego przyjaciele zafundowali mu niezłe tortury. Stał właśnie oparty o ścianę i rozmawiał z jakąś prześliczną brunetką. Jego równe, białe zęby, błyszczały. Ona chichotała nie mogąc się opanować. Dwie minuty później, wręczył jej różę i o ile go słuch nie mylił, byli umówieni na wieczór. Pokręcił głową z niedowierzaniem.
Gdzieś z lewej strony, poczuł wwiercające się w niego spojrzenie. Ukradkiem zbadał sytuację. W ciemnym kącie stała blondynka o cudownych, zielonych oczach. Nie przeszkadzało mu nawet to, że była okrąglutka. Urzekło go to świdrujące spojrzenie. Nie dowierzając, spojrzał w prawo i w lewo. W pobliżu nie było nikogo, poza nim. Wyprostował się, pewniejszy siebie. Dłonią przeczesał włosy. Uśmiechnął się, jak mu się wydawało, zalotnie i ruszył w kierunku dziewczyny. Kiedy to dostrzegła, jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia, a na twarzy wykwitło oburzenie pomieszane z obrzydzeniem. Zatrzymał się zaskoczony. Cała pewność siebie uleciała z niego momentalnie. Spuścił głowę, i znów ogarnęła go paląca potrzeba na słodkie. Dokładnie w tym samym momencie, do blondyneczki podszedł jakiś przystojniak, podał jej bukiecik i oboje udali się w kierunku błoni.
Westchnął i zażenowany stwierdził, że dawno nie był u Hagrida.

***

- Możesz mi wyjaśnić jak to się stało, że twoja siostra wychodzi za mąż? - Zapytała Dorcas po raz setny, patrząc na Lily z niedowierzaniem. Ruda odpowiedziała jej wzruszeniem ramion. - Przecież ona jest za młoda!
- Szczerze? Nie mam pojęcia, Dorcas. Jedyne co mnie obchodzi, to fakt, że mama bardzo się postarała i wy wszyscy również macie tam być.
- Oszalałaś? Nie mam zamiaru gratulować tej wariatce! - Oburzyła się natychmiast. Lily posłała jej przerażone spojrzenie.
- Nie mówisz poważnie, prawda? Doskonale wiesz, że będziecie dla mnie super wsparciem, którego potrzebuję!
Rozbrzmiał dzwonek. Dorcas zerknęła na zegarek i przygryzła dolną wargę. Wreszcie pokręciła głową i opuściła dormitorium, w locie łapiąc swoją torbę. Lily westchnęła ciężko i poczłapała za nią.
- Dorcas, nie możesz mi tego zrobić - jęknęła. - Doskonale o tym wiesz!
- Nie może zrobić czego? - Przy schodach czekała Mary wraz z Lupinem.
Meadowes zatrzymała się  gwałtownie.
- Pani Evans przysłała również zaproszenia dla nas - stwierdziła krzyżując ręce na piersi.
- To... bardzo miłe z jej strony - wykrztusiła Mary ze sztucznym uśmiechem. Lily spojrzała na nią z niedowierzaniem.
- Planujecie imprezę? - Do kółeczka dołączyło dwóch ostatnich Huncwotów. - Urodziny mam dopiero za miesiąc - Tu James spojrzał na Lily znacząco, puszczając jej oczko. - Ale chyba nie będziemy tak długo czekać, prawda?
- Będziesz czekać dłużej, Potter - Warknęła Dorcas ponownie spoglądając na zegarek. - Evans zabiera cię na ślub siostry. Możemy już iść? Zielarstwo zaczęło się dwie i pół minuty temu.
- Och, Merlinie - Lily wywróciła oczami i pokręciła znacząco głową, widząc konsternację u Jamesa. - Nie zabieram ciebie, tylko was wszystkich. Mama rozmawiała z Petunią... Jesteście mile widziani, a ja potrzebuję wsparcia...
Dokończyła cicho.
- Chodźmy wreszcie, bo Sprout nas zabije! - Warknęła Dorcas, ale nikt nie ruszył się z miejsca.
- Lily, ja bardzo chętnie, ale już zaprosiłem Mary na święta do mnie. Moja mama strasznie się cieszy... Mają być wszyscy, sama rozumiesz...
Blondynka spłonęła rumieńcem i pocałowała Lupina w czubek nosa. Lily pokiwała głową ze zrozumieniem, ale mina jej zrzedła. Zrobiło się niezręcznie.
- Cholera jasna, idziecie czy nie?! - Dorcas najwyraźniej straciła cierpliwość. - Nic ci nie obiecuje, Lily. Miałam w planach zostać w zamku i przerabiać materiał do egzaminów. Przemyślę to, okej? Ale na ten moment, błagam, chodźmy wreszcie na to piekielne zielarstwo!

***

Biblioteka zawsze była miejscem, które pozwalało jej się wyciszyć. Dlatego właśnie chwyciła torbę i zaraz po zielarstwie zaszyła się tutaj. Oddychając głęboko, zaciągała się mieszanką pergaminu i lekko duszącym zapachem kurzu z domieszką atramentu. Przemierzała kolejne regały i szukała odpowiednich materiałów, które umożliwią jej dokończenie wypracowania dla McGonagall. Wreszcie natrafiła na tytuł, który ją zafascynował. Sięgnęła po książkę i odskoczyła do tyłu jak oparzona. Po drugiej stronie regału, wpatrzony w nią stał James.
- Oszalałeś? - warknęła, podnosząc z podłogi Teorię Transmutacji transsubstancjalnej i wracając do swojego stolika.
- Mniej więcej.
Uśmiechnął się rozbrajająco i opadł na krzesło w taki sposób, że łokcie oparł o oparcie. Rzuciła mu krótkie spojrzenie, po czym otworzyła książkę i zaczęła wertować spis treści. To, co drażniło ją najbardziej, to fakt, że Potter siedział tuż obok i strasznie ją rozpraszał. Najzabawniejsze jednak było to, że Rogacz oprócz tego, że siedział nie robił absolutnie nic. Wytrzymała zaledwie pięć minut.
- Czego chcesz? - Westchnęła odkładając książkę na bok i zaszczycając go spojrzeniem.
- Porozmawiać? - Przekrzywił głowę i posyłając jej znaczące spojrzenie.
Przygryzła dolną wargę.
- Nie mamy o czym, myślałam, że to jasne. - Jej ton zrobił się nieprzyjemny.
Zmarszczył czoło.
- Nie chodzi mi o pięć minut w niebie, Lily - posłał jej karcące spojrzenie. 
Nie potrafiła się nie uśmiechnąć. Pokręciła głową i na moment ulokowała spojrzenie na błoniach znajdujących się za oknem. Była praktycznie połowa lutego, ale pogoda zupełnie na to nie wskazywała. Słońce świeciło intensywnie, rozświetlając błonia, które jeszcze nie tak dawno temu pokryte były białym puchem.
- Pojadę z tobą - ściągnął ją z powrotem na ziemię.
Wybałuszyła na niego oczy.
- Słucham?
- Pojadę z tobą na wesele siostry.
- Nie. Znaczy... To całkowicie bez sensu, to jest... na prawdę - zaczęła się jąkać. Chwycił jej dłoń.
- Wystarczy dziękuje, Evans.
- Lily?
Do jej uszu dotarł głos Dorcas. Wywróciła oczami. Nie miała ochoty po raz kolejny wałkować tematu ślubu siostry, albo ponownie przepytywać ją z trzeciego roku. Prawda była taka, że odkąd wrócili do szkoły po świętach, Dorcas stawała się coraz bardziej nieznośna i jeszcze bardziej nerwowa. James puścił do niej oko, a następnie podał jej torbę, do której wpakował wszystkie podręczniki. Nie miała siły oponować. Chwycił ją mocniej za rękę i pociągnął za sobą. Zalała ją fala ekscytacji. James znał zamek lepiej niż ktokolwiek. Była nawet przekonana, że tajemne przejścia i liczne zakamarki są mu mniej obce niż Filchowi.
Chyba właśnie dlatego mocniej chwyciła jego dłoń. Rzucił jej krótkie spojrzenie. W jego oczach dostrzegał nieznane jej dotąd ogniki. Nie miała pojęcia, co one mogły wróżyć, ale jej ciało odrobinę się naelektryzowało. Ciągnął ją w najciemniejsze i jednocześnie zapomniane alejki biblioteki. Promienie słoneczne przestawały tu docierać. Podobnie zresztą jak uczniowie. Dział Ksiąg Zakazanych. Rozszerzyła oczy ze zdziwienia. Ogarnęła ją nutka przerażenia, a kiedy chwycił barierkę, która oddzielała czarną magię od ogólnodostępnej, najzwyczajniej w świecie spanikowała i wyrwała rękę. Odwrócił się w jej stronę i spojrzał pytająco.
- Nie... my... jak... nie możemy - wyszeptała nieskładnie.
Oparł się o barierkę i przyciągnął ją do siebie.
- Nie masz trzynastu lat, Lily - Szepnął, odgarniając kosmyk rudych włosów. - I obiecuję, że absolutnie nikt nas zobaczy, więc nadal będziemy mieli swój mały sekret.
Przygryzła dolną wargę i kiwnęła głową. Otworzył przejście i pociągnął ją za sobą. Rozejrzała się nerwowo dookoła, ale nie dostrzegła tu nikogo. Trudno było się dziwić. Chociaż było zaledwie popołudnie, tutaj panował już totalny półmrok, tworzony jedynie poprzez pojedynczo wypalające się świece. Gdzieś z oddali dobiegł do niej nerwowy głos Dorcas. Wiedziała, że przyjaciółka obrazi się na nią za to, że ją wystawiła, ale była gotowa ponieść konsekwencje.
W pewnym momencie odwrócił się tak, żeby widzieć jej twarz idąc tym samym tyłem. Mocniej ścisnęła jego ręce w obawie, że się przewróci. W otaczającej ich ciemności przestawała widzieć rysy jego twarzy. Nie dostrzegała również tego, co ich otaczało. Nagle chwycił ją w pasie i zwinnym ruchem posadził na stoliku. Rzuciła torbę u jego podnóża. Poczuła jak czymś ich otula, a sekundę później jego usta delikatnie musnęły jej. Zakręciło jej się w głowie. Położyła dłonie na jego klatce piersiowej i delikatnie go od siebie odsunęła. Westchnął ciężko i oparł głowę na jej czole.
- Dziękuję.
Wyszeptała, unosząc głowę. Nie mogła zobaczyć jego twarzy, ale była prawie pewna, że się uśmiechnął. Pocałował ją w czubek głowy, nie mówiąc już nic więcej.

***

Leżała na plecach i obserwowała tańczące na suficie światełka. Zajęcia skończyły się kilka godzin temu, a oni postanowili urwać się od reszty towarzystwa i chwilę pobyć sami. W życiu nie była równie szczęśliwa. Na jej twarzy pojawił się wielki uśmiech. Skierowała głowę w kierunku siedzącego obok chłopaka. W skupieniu śledził drobny tekst. Zmarszczyła czoło i przewróciła się na brzuch, odszukując jego tęczówki, aby zmusić go do spojrzenia na nią. Bezskutecznie. Kąciki jego ust uniosły się delikatnie. Westchnęła  i dziecięcym głosikiem, zapytała:
- Ciekawe?
- Bardzo - odpowiedział natychmiast, wykreślając trzy kolejne zdania i przyciągając do siebie podręcznik.
Usiadła gwałtownie na łóżku i zajrzała mu przez ramię.
- Ciekawsze ode mnie? – szepnęła prosto do jego wrażliwego ucha, drażniąc tym samym wszystkie zmysły.
Jego ciałem wstrząsnął dreszcz. Przestał skrobać po pergaminie i odwrócił głowę, odnajdując jej tęczówki. Czuł jej równy i ciepły oddech na swojej szyi, a wpatrujące się w niego niebieskie oczy wywołały szybsze bicie serca. Z każdym kolejnym dniem stawała mu się coraz bliższa. Ale też z każdym kolejnym dniem, pragnął jej coraz bardziej...
Okręcił się tak, żeby być jeszcze bliżej niej. Wpatrywał się w jej oczy z dziką intensywnością. To, co najbardziej go fascynowało to fakt, że odwzajemniała to spojrzenie, bez mrugnięcia. Odgarnął kosmyk jej blond włosów za ucho, rękę pozostawiając na policzku. W głowie tłukła mu się już tylko jedna myśl, która napawała go paniką i paraliżowała jego ciało. Kiedyś jej to powie. Nie dziś. To pewne. Uśmiecha się delikatnie i całuje ją w czoło. Mary przygryzła dolną wargę.
- Och, ależ to piękne! – Jej oczy zrobiły się wielkie jak galeony, a drobnym palcem wskazała na obrazek w podręczniku. - Remusie, co to jest? - pyta zafascynowana, ponownie wwiercając się w niego swoimi niebieskimi oczami.
- Patronus - Odpowiada jej natychmiast, a widząc, że nie rozumie, kontynuuje, - To czar, którego używa się, by przepędzić dementorów. Zazwyczaj jest srebrną mgła, lecz wytrenowany czarodziej umie wywołać cielesnego patronusa, który za każdym razem przyjmuje formę tego samego zwierzęcia.
- Och! - zapiszczała, ponownie zachwycając się obrazkiem.
- Powinniśmy zacząć się tego uczyć już na początku marca - Uśmiechnął się.
- Naprawdę? - Jej wielkie oczy spoglądają na niego z ufnością.
- Naprawdę...
Przełknął ślinę. Jego zwierzęca natura zaczynała się uaktywniać. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie będzie w stanie z tym dłużej walczyć. Pogłębił oddech, ale na niewiele się to zdało, a kiedy ponownie przygryzła dolną wargę, coś w nim pękło. Pozbawiając się jakichkolwiek barier, wpił się w jej usta z dziką łapczywością. Musiał ją tym zaskoczyć, ale już po chwili zaczęła odwzajemniać pieszczotę. Jej drobne rączki zaczęły rozpinać jego koszulę. Z trudem powstrzymał cichutkie jęknięcie, kiedy jej usta ześliznęły się po obojczyku i rozpoczęły wędrówkę po jego plecach. Wytrzymał zaledwie chwilę. Warknął coś niezrozumiale i poderwał się z łóżka. Zrzucił z niego książki, a następnie wziął ją na ręce i bezceremonialnie rzucił na materac tak, żeby znajdowała się dokładnie przed nim.
Stał tak chwilę, obserwując jej rozchylone usta i błyszczące oczy. Uwielbiał ten widok. Była jego, tylko jego. Wiedział i utwierdzał się w tym każdego kolejnego dnia, że zrobi absolutnie wszystko, żeby tak już zostało na zawsze.
Uśmiechnęła się filuternie i niczym kocica podniosła się z materaca. Jako, że stał przy łóżku, doczłapała się do miejsca w którym się znajdował i wspięła na kolana tak, aby się z nim zrównać. Zarzuciła mu ręce na szyję, a w jej oczach pełno było podziwu i zaufania. I chociaż najczęściej go to bawiło, to uwielbiał, kiedy patrzyła na niego właśnie w taki sposób. Pomimo swojego wieku, zachowywała się, jak pięcioletnia dziewczynka. Każde, nawet najbardziej błahe dla niego zdanie, dla niej mogło było być niewiarygodnym odkryciem.
Po raz kolejny pogładził jej policzek, a następnie chwycił podbródek i delikatnie go unosząc, złączył ich usta. Początkowo delikatne pocałunki stawały się coraz intensywniejsze. Przycisnął ją do siebie, a kiedy i to przestawało być wystarczające, uniósł ją najdelikatniej jak umiał. Bez zastanowienia oplotła go nogami, wbijając jednocześnie paznokcie w jego plecy. Jęknął i opadł z nią na łóżko.
- Kocham cię - wyszeptał, kiedy emocje sięgnęły zenitu.
Zaskoczył ją. Przestała oddawać pocałunki, a atmosfera natychmiast runęła niczym domek z kart. Wiedziała, że powinna mu odpowiedzieć. Najlepiej to samo, ale nie miała zielonego pojęcia, czy to będzie szczera odpowiedź. Spojrzał na nią uważniej.  Przygryzła dolną wargę, delikatnie go od siebie odsuwając. Nie była typem, który był stały w uczuciach. Deklaracje i dłuższe związki to była dla niej rzecz niepojęta. Nie wiedziała tylko, czy te przelotne miłostki były spowodowane jej brakiem zaangażowania, czy może raczej tego, że od siedmiu tal coś ją ciągnęło do Remusa? Ta myśl przeraziła ją jeszcze bardziej.
Podniosła się z łóżka i w pośpiechu zaczęła zbierać swoje rzeczy. W jego oczach pojawił się cień zrozumienia. Bystre, miodowe oczy jakby przygasły. Był przyzwyczajony do cierpienia. Nie wiedział jeszcze, czy ten cudowny sen, w którym żył od jakiegoś czasu właśnie się zakończył, ale wiedział, że nawet jeżeli, to nigdy nie będzie żałować.
Jej ręka spoczęła na klamce. Spojrzała na niego przestraszona.
- Przepraszam, ja...
Urwała i opuściła pokój, cichutko zamykając za sobą drzwi,

***

Siedziała w pokoju wspólnym i zastanawiała się, gdzie jest reszta ich przyjaciół. Przy niej, siedział tylko Peter, którego pomimo wszystko, średnio lubiła. Był jednym z Huncwotów, ale to przecież nie oznaczało, że musi go nie wiadomo jak lubić, prawda? Tolerowała go, owszem. Jednak nie na tyle, żeby z nim rozmawiać. Przeczesywała pomieszczenie z coraz większą zaciętością.
Peter siedział zażenowany i żuł Fasolki Wszystkich Smaków. Wpatrywał się w dziewczynę, a jego głowa pracowała na zwiększonych obrotach. Nie potrafił zacząć rozmowy w żaden, sensowny sposób. W pewnym momencie lekko się zakrztusił. Spojrzała na niego z obrzydzeniem, po czym najprawdopodobniej próbowała się uśmiechnąć. Westchnął i spojrzał uważnie na cukierki, trzymane w ręku. Jeden był czerwony w zielone plamki. Skrzywił się nieznacznie, wrzucił ją z powrotem do pudełka i odstawił kartonik na bok. Ubrudzone ręce wytarł w spodnie. Czuł na sobie wzrok dziewczyny, ale kiedy tylko podnosił oczy, ona przeczesywała pokój wspólny.
Znów westchnął i zaczął się przyglądać wzorkom na dywanie. Nabierał coraz więcej pewności, że jest niepożądany wśród przyjaciół. Ciekawiło go, czy zwróciliby uwagę, gdyby nagle zniknął.
Ponownie przyjrzał się Dorcas. Nic się nie zmieniło. Usilnie próbowała na niego nie patrzeć. Równie mocno, chodź z beznadziejnym efektem, starała się pozbyć wypisanego na twarzy obrzydzenia. Jego wzrok znowu powędrował ku cukierkom. Nie wiedząc, co ma ze sobą zrobić i czym się zająć, ponownie chwycił kartonik i zaczął chrupać. Spojrzała na niego z niedowierzaniem i z jeszcze większą desperacją wypatrywała przyjaciół.
Nie potrafiła zrozumieć, jak to się stało, że siedzi tu tylko z nim. Przecież miała lepsze rzeczy do roboty! Gdyby tylko którykolwiek z jej przyjaciół ukazał się na horyzoncie! Rozejrzała się nerwowo. Ludzie patrzyli na nich dziwnie. Znów spojrzała niepewnie na Petera. Zrezygnowana stwierdziła, że przez następnych kilkanaście minut, są na siebie skazani. Westchnęła i opadła na kanapę. Ogarnęła wzrokiem stolik i z bijącym sercem chwyciła najnowszy numer Czarownicy.
Bez większego entuzjazmu, zaczęła przeglądać gazetę. Wszystko, byleby tylko na niego nie patrzeć. Byleby z nim nie rozmawiać. Bo i w sumie o czym? Już nawet zapomniała, że jest jednym z Huncwotów. Zawsze ją zastanawiało, dlaczego chłopacy się z nim trzymają. Przecież był tylko troszkę lepszą wersją Filcha.
- Piszą coś ciekawego? – usłyszała jego piskliwy głos.
Zamrugała trzy razy i opuściła delikatnie gazetę. Patrzył na nią speszony. Kiwnęła głową. Nie była w stanie mu odpowiedzieć. Skulił się jeszcze bardziej na swoim fotelu i zaczął żuć całą garść fasolek. Zrobiło jej się głupio. Przecież chłopak nic jej nie zrobił. W dodatku był w ich paczce od zawsze, a ona zachowuje się tak, jakby był kimś gorszym. Westchnęła, zamknęła gazetę i spojrzała na niego z uśmiechem. Ku jej zaskoczeniu, Peter zmieszał się jeszcze bardziej.
Westchnęła ciężko, ponownie unosząc gazetę i przerzucając stronę.
Zastanawiała się, jak rozpocząć konwersację. Przeanalizowała już wszystkie możliwe scenariusze tej rozmowy. Każdy wydawał jej się bezsensowny i… Naciągany. Przeglądała więc gazetę dalej, w nadziei, że jakoś jej to pomoże. Kiedy jednak dźwięk, gryzionych i połykanych fasolek stał się nie do wytrzymania, odrzuciła gazetę na bok i spojrzała na niego wściekła. Już otwierała usta, aby coś powiedzieć, kiedy do pokoju wspólnego wparowała Mary. Nim zdążyła zrobić cokolwiek, dziewczyna chwyciła ją za rękę i z zadziwiającą siłą pociągnęła w kierunku dormitorium.
Kiedy tam dotarły, dokładnie zamknęła drzwi, pchnęła ją na łóżko, a sama zaczęła po nim nerwowo krążyć. Nie napierała. Widziała ją w takim stanie, chyba po raz pierwszy w życiu. Zawsze pogodna, niczym nie zatroskana, z tym charakterystycznym, lekceważącym podejściem do świata… Teraz wyglądała, co najmniej przerażająco.
- Gdzie jest Lily? – wymamrotała w końcu.
- Nie wiem. – odpowiedziała natychmiast.
Blondynka powiedziała coś niezrozumiale, po czym wyjrzała przez okno i… Jakby z trudem, opadła na swoje łóżko, ukrywając twarz w dłoniach.
- Mary… Wszystko w porządku? – zapytała niepewnie.
Podniosła głowę i spojrzała na nią swoimi niebieskimi, nic nie rozumiejącymi oczami.
- Powiedział, że mnie kocha… - wyszeptała w końcu.
W tym momencie drzwi pokoju otworzyły się, a do środka z błogim uśmiechem weszła Lily.
- Co macie takie miny? - Rzuciła pogodnie i niewiele myśląc zapaliła światło.
Deszcz ze śniegiem tłukł w szyby, a wiatr gwizdał przez nieszczelne okna. Zrobiło się też ciemno. Siedziały w dormitorium już kilkadziesiąt minut. Żadna się nie odezwała. Jedna z nich, dlatego że najzwyczajniej w świecie nie wiedziała, jak zareagować na przekazaną wiadomość, druga natomiast nadal rozpamiętywała jego słowa i opowiadała Rudej, co zaszło chwilę wcześniej.
Kocham cię. Takie niewinne. Do tej pory, nic nie znaczące. A może nadal nic nie znaczące? Dla niej to brzmiało zupełnie tak, jak formułki wypowiadane na zajęciach. Kojarzyło jej się wręcz z czarną magią. Za każdym razem, kiedy słyszała takie coś z ust chłopaka, wybuchała głośnym śmiechem i… Więcej się nie widzieli. Z reguły były to jednak osoby, spoza Gryffindoru. Unikanie ich, było więc stosunkowo łatwe.
Zamknęła oczy. Wyobraziła sobie, jak siedzą przy kominku. Myśl, że Remus znalazłby kogoś innego przeraziła ją jeszcze bardziej.
- Co mu odpowiedziałaś? – zapytała w końcu Lily, przerywając nieskładny monolog Mary.
Nie musiała dopytywać. Jej wzrok mówił wszystko.
- Zrobiłaś chyba najbardziej nieodpowiedni ruch, jaki mogłaś uczynić – westchnęła i przymknęła oczy. - Zostawiłaś go tam w niepewności…
- Sama jestem niepewna! – burknęła.
Chwila ciszy.
- Kochasz go? – pyta w końcu.
- Nie wiem… - szepta z rezygnacją. – Wiecie, jaka jestem. Nie wiem, co to miłość. Przecież to zagadka… Jestem tylko głupią blondynką…
Powstrzymuje śmiech. Nawet w takiej sytuacji pozostaje nieogarnięta.
- Nie jesteś głupia! Jesteś… - Lily zająknęła się na chwilę. Niebieski oczy wpatrują się w nią intensywnie. – Nie ważne – rezygnuje. Nic sensownego, nie przychodzi jej w tym momencie do głowy. – Mary… Zastanów się, czy bycie z Remusem, jest dokładnie takie samo, jak z kimś innym?
Chwila ciszy. Dziewczyna zamyka oczy. Czuje jego pocałunek. Czuje jego silne, szorstkie dłonie. Widzi jego fascynację, kiedy opowiada te wszystkie niesamowite historie. Mogłaby go słuchać godzinami. Nie rozumiała nawet połowy jego wywodów. Zawsze się wtedy uśmiechał, z czułością całował i tłumaczył. Niestrudzony. Aż do skutku. Nikt nigdy nie miał dla niej tyle czasu. Nikt nigdy nie poświęcał jej tyle uwagi. Nikt nigdy, tak jej… nie kochał…
- Nie… - szepta w końcu. – On jest wyjątkowy.
Czuje, jak policzki jej płoną. Serce przyspieszyło bieg. Ręce zaczynają drżeć. Jest wyjątkowy… Te słowa bębnią w jej głowie niczym echo.
Kocham cię
Widzi jego smutne oczy. Widzi ten żal. W jego oczach pojawia się cień zrozumienia. Bystre, miodowe oczy, jakby przygasły…  Coś ściska ją w klatce piersiowej. Kocham cię…
Zrywa się z łóżka. Posyła spojrzenie swoim przyjaciółką. Dorcas chyba po raz pierwszy w życiu, nie wie o co chodzi. Ruda kiwa głową ze zrozumieniem. Dopada do drzwi.
A więc to jest miłość… Myśli, zeskakując z trzech ostatnich stopni.
Zbiegła ze schodów i rozejrzała się po pokoju wspólnym. Serce biło jej jak szalone. Miała nadzieję, że pomimo wszystko go tu nie znajdzie. Nie była dobra w okazywaniu uczuć, a już na pewno nie takich. Wolała zaszyć się z nim w sypialni i tam wyjaśnić wszystko.
Po jakimś czasie dojrzała go na jednym z foteli. Przygryzła wargę. Siedział ze wszystkim Huncwotami. Nie to było jednak najgorsze. Jego miodowe oczy pozbawione były życia. Wpatrywał się w sufit. Nie rozmawiał z przyjaciółmi. Nawet nie drgnął. Tylko siedział. Zakuło ją w sercu. Musiała go naprawdę zranić… Poczuła napływające łzy.
Opuścił głowę i spojrzał dokładnie w jej oczy. Dziwny cień przebiegł jego twarz, a w oczach drgnęła delikatna iskierka. Uwielbiała to zjawisko. Nie miała pojęcia, co to jest, ale zawsze kiedy na nią patrzył, miał w oczach to cudo. Pierwsza łza rozpoczęła swą wędrówkę. Był dla niej jedną, wielką zagadką. Za mądrą zagadką. Zagadką, którą kochała…
Uśmiechnęła się przez łzy. Jego twarz delikatnie pojaśniała. Podniósł się z fotela i zaczął iść w jej kierunku. Wiedziała, że zrozumie. Płakała i śmiała się jednocześnie. Ujął jej twarz delikatnie. Otarł kciukami spływające łzy. I pocałował.
- Ja też cię kocham… - zdążyła jeszcze wyszeptać.

12 komentarzy:

  1. Super :-) ale czemu tak mało? ;-) Niecierpliwie czekam na kolejny rozdział :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochałam tę historię na Wspomnieniach. Wszystkie rozdziały czytałam z zapartym tchem i cieszyłam się z każdego nowego rozdziału. Gdy przestaliście dodawać załamałam się, a gdy weszłam zobaczyć czy coś niego się pojawiło nie mogłam uwierzyć. Uwielbiam potyczki Lily i Jamesa. Fabuła nie bardzo się zmieniła. Jednak
    Dużo błędów.
    Gdy Peter idzie korytarzem wspomina chłopaka, który miał chwilowa historie z Lily, ale tu tego nie było. Wiedziałam o co chodzi tylko dlatego, ze przeczytałam Wspomnienia. Było jeszcze pare takich sytuacji niedopowiedzeń itp.
    Czekam na ciąg dalszy.
    Lili

    OdpowiedzUsuń
  3. Słuszna uwaga - wydawało mi sie ze pozbyłam sie rzeczy rodzących wątpliwości ale wniosek z tego ze nie wszystko udało mi sie wyłapać :) historia nie zmieniła sie jakoś bardzo ale tez bardzo dużo z niej zniknęło :) Postawiłam tez na zdecydowanie mniej histeryczna Lily :) całość bedzie trwała krócej i od początku prowadzę tez jedna formę w pisaniu :) wywalone zostały również te fragmenty ktore budziły wątpliwości co do oryginalności :) mam tez nadzieje ze tym razem dotrwam do końca :D

    OdpowiedzUsuń
  4. hej,
    kiedy coś nowego?
    Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziś przeczytałam całość i bardzo się cieszę z tego powrotu, mam jednak kilka uwag.

    Niestety wkradło się troszeczkę błędów. Dwa razy wychwciłam te same zdania ale w innych rozdziałach i dotyczących innych sytuacji. O ile dobrze kojarzę, na pewno dotyczyło to imprez w Pokoju Wspólnym i czegoś jeszcze ale nie pamiętam dokładnie co to było. Albo na przykład był moment kiedy Mary pyta Lupina o patronusa a ten jej opowiada że będą się tego uczyć na początku marca chodź kilka rozdziałów wcześniej były już takie zajęcia.
    I kończąc te moje czepialstwo, ślub Petuni wydał mi trochę naciągany a nawet nie tyle sam ślub co fakt że zaproszenia dostali wszyscy przyjaciele Lily. Nie wiem jakim cudem Petunia miałaby się na to zgodzić skoro ledwo toleruje obecność Lily. Jeszcze byłabym w stanie przełknąć osobę towarzyszącą, ale zaproszenia dla całej paczki to przesada.
    A oprócz tego co napisałam powyżej to nowa wersja podoba mi się podobnie jak i stara. :-) Pracuj dalej, szlifuj warsztat, zwracaj uwagę na niuanse, szukaj weny i dodawaj szybciutko nowy rozdzialik. :-*

    OdpowiedzUsuń
  6. No nie, czyżby znów miałoby nie być końca? Proszę, nie rób nam tego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokojnie :) czy zakończenie będzie - mam nadzieję:) ale posty tu są dodawane strasznie nieregularnie, ale słowo, że wykorzystuje każdy wolny moment na to, żeby coś tu posklejać, napisać i dodać :) co do patronusa - bo będą się uczyć na początku marca :) zajęcia, które mają w szkole odbywają się przecież cały rok, prawda? ;) a aktualnie mamy okres walentynek :) jedyne co kojarzę oprócz sceny mary - lupin to dyskusje z Huncwotami... ale tam też była jedynie teoria, a nie zaklęcie samo w sobie :) Czy nie? :x

      Usuń
    2. Na sto procent była scena kiedy Lily wyczarowała swojego patronusa a wraz z nią Sewerus. :-) Postaram się poszukać dokładnie w, którym to było rozdziale.

      Miło, że dajesz znać, że nadal tutaj z nami czytelnikami jesteś :-)

      Usuń
    3. Był to rozdział 5, napisany z perspektywy Severusa :-)

      Usuń
  7. Bardzo się cieszę, że znów mogę czytać Twoje opowiadanie :) Mam nadzieję, że kolejny rozdział dodasz już wkrótce :) Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo mi się spodobało Twoje opowiadanie. Niewiele jest aktualnie dobrych o Lily i Jamesie.
    Wszystko jest ładne, zgrabne i akcja nie śpieszy się za bardzo do przodu, a to ogromny plus.

    Ale zanim za bardzo wychwalę, mam kilka uwag ^^
    1. Przez to półprzezroczyste tło w szablonie, czyta się fatalnie :( Musiałam odpalić opowiadanie na telefonie, bo moje biedne oczy nie lubią się tak wysilać. I literki są takie maleńkie.
    2. Jakoś ominęłam motyw dlaczego nasza para nieszczęśników tańczyła w ogóle tę rumbę, ale domyślam się, że to kwestia redagowania opowiadania :>
    3. I coś czego nie mogę znieść kompletnie i totalnie: Syriusz i Dorcas. Mój Boże, oni są zawsze i wszędzie! Tak elegancko rozpoczęłaś ten temat: seks i koniec i nikt się nie przejmuje. Ale Syriusz oczywiście musi się zakochać. On zawsze, w każdym jednym opowiadaniu, bez żadnego wyjątku zakochuję się w Dorcas :( Tak mi smutno z tego powodu! (Trochę posmęcę, ale to wynik frustracji - nie bierz sobie tego do serca :)) W ogóle nikt nigdy nie powiedział, że Dorcas jakkolwiek była na tym samym roku co Lily i kompania, bo nawet nie wiadomo ile ona ma lat. Wiemy tylko i wyłącznie tyle, że była w Zakonie i zmarła w 1981 r :(
    Chyba naprawdę zniosłabym Syriusza z każdym (chociaż on mi jakoś nie pasuję to wielkiego uczucia i zakochania - domyślać się możemy, że po szkole nie miał żadnej partnerki), ale nie z tą całą Dorcas.


    Ale teraz koniec marudzenia, bo żeby nie było - bardzo Twoją Dorcas lubię :) Dobrze jest z niej wykreowana postać, po prostu na to imię i nazwisko jestem wyczulona.

    Naprawdę, dobra robota!

    Jeżeli jest opcja, to prosiłabym o powiadamianie mnie o nowych postach: www.tensamjezyk.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście ze jest opcja i bardzo chętnie informować Cie o nowościach bede :)
      Jeżeli chodzi natomiast o Dorcas i Syriusza to jest to wątek który był prowadzony i wymyślony przed poprawkami i nowym adresem. Chce go utrzymać i poprowadzić tak jak było założone :) wiemy jednak ze Dorcas wraz z rodzina ginie w 81 r z rak Voldka wiec spokojnie, możesz byc pewna ze ten wątek nie zakończy sie łzawy "żyli długo i szczęśliwie" :)

      Para tańczyła rumbę ponieważ dostała szlaban a McGonagall uznała ze albo sie pozabijają albo dogadają :) No i sie dogadali :)

      Usuń