czwartek, 5 stycznia 2017

016


- Panno Evans, możesz mi łaskawie powiedzieć, co robicie na szkolnym korytarzu, o tak późnej porze?
McGonagall uniosła brwi, a usta zacisnęła. Jej ton także nie wróżył nic dobrego. Lily spojrzała na nauczycielkę zdezorientowana.
- Pani chyba nie myśli, że miałam cokolwiek wspólnego z tym, co oni zrobili? – wyjąkała nieskładnie.
- A co zrobili?
- Nie wiem! Brałam kąpiel w łazience prefektów, a kiedy wyszłam, nagle się przede mną zmaterializowali! – mówiła szybko, a język jej się plątał ze zdenerwowania.
Jeżeli przez nich otrzyma szlaban lub odejmą jej punkty, to ten wieczór będzie ich ostatnim w tym piekielnym zamku!
 - Syriusz lunatykował! – wypalił nagle Potter, wprawiając w osłupienie wszystkich zgromadzonych.
Musiał wymyślić coś kreatywnego, zanim ta zarozumiała małpa palnęłaby coś głupiego.
- Czyżby? – McGonagall spojrzała na niego znad swoich okularów.
- Właśnie, czyżby? – powtórzyła Ruda niczym automat, a Potter spojrzał najpierw na nią, a później na Blacka.
- Och, tak! Dosyć często mi się to zdarza! – Łapa momentalnie przybrał beztroski ton i uśmiechnął się łobuzersko. – A wie pani, pani profesor, że lunatyka się nie budzi?
- Więc poszedłem za nim! – podchwycił Potter.
Ruda słuchała tego z poirytowaniem, ale jednocześnie lekkim podziwem. Bajka, którą wymyślili była tak niesamowicie wiarygodna, że gdyby nie wiedziała, jak było naprawdę, to była skłonna w to uwierzyć. Kątem oka spojrzała na opiekunkę ich domu, ale ta nie dała po sobie nic poznać.
- No wie pani, pani profesor! Nie mogłem mu pozwolić na błąkanie się po zamku! Jeszcze by mu się coś stało!
- I tak sobie szliśmy i szliśmy, ja, bo lunatykowałem, i James, bo mnie pilnował, i natrafiliśmy na Evans! Natychmiast chciała biec po panią, ale James jej wyjaśnił, jaka jest sytuacja, więc po prostu starali się mnie nawrócić z powrotem do łóżka! – powiedział uradowany.
- Dokładnie tak było! – Rogacz natychmiast przytaknął. – A później się przestraszyliśmy jakichś odgłosów i woleliśmy pobiec prosto do Wieży, a wtedy, panna Evans – uśmiechnął się ironicznie i posłał jej wyzywające spojrzenie – stwierdziła, że ma coś do powiedzenia w tej sprawie! I zachciało jej się na środku korytarza prawić nam morały na temat regulaminu! Da pani wiarę?! W środku nocy, chciała nam recytować punkt po punkcie, co możemy, a czego nie! – stwierdził oburzony, a Ruda aż otworzyła usta. Nie była w stanie wykrztusić słowa. – A przecież nam nie wolno przebywać poza sypialnią w środku nocy!
 - No chyba, że w towarzystwie któregoś z profesorów! – uzupełnił Syriusz i skinął głową przed McGonagall.
- Albo za pozwoleniem!
- Albo z dobrym powodem! – pokiwał głową Black i wymienił znaczące spojrzenie z przyjacielem.
Najwyraźniej skończyły im się argumenty, bo oboje skrzyżowali ręce na piersi, a następnie prawą dłonią zaczęli pocierać podbródek, jakby chcieli pokazać, że nad czymś usilnie myślą. Zapanowała kilku sekundowa cisza. McGonagall ściągnęła usta jeszcze bardziej i także skrzyżowała ręce na piersi. Jej spojrzenie było tak przenikliwie, że Ruda nie mogła wyjść z podziwu dla obu panów. Żaden nie odwrócił wzroku, ale obaj byli niesamowicie pewni siebie i uśmiechali się rozbrajająco.
- Black – odezwała się w końcu. – Opowiadasz to w taki sposób, jakbyś pamiętał każdy najmniejszy szczegół z tego zajścia.
- Tak jest, pani profesor! Tej wściekłości na twarzy Evans nie da się zapomnieć! – palnął bez zastanowienia.
Ruda uśmiechnęła się z triumfem, a Potter jęknął.
- To już trzecie twoje świadome lunatykowanie w tym tygodniu. Może powinieneś zgłosić się do Świętego Munga? – spojrzała na niego krytycznie, a Łapa najwyraźniej zrozumiał swój błąd.
Nim jednak zdążył odpowiedzieć, wydarzyło się coś jeszcze.
- Pani profesor!
Filch ledwo łapał powietrze. Musiał chyba przebiec spory dystans, bo miał naprawdę spore trudności z oddychaniem. Kiedy znalazł się tuż przy nich, oparł dłonie na kolanach i próbował złapać oddech.
- Argusie? – spytała wyraźnie zrezygnowana.
Machnął ręką i dał znać, że potrzebuje jeszcze chwilkę. Ten gest wystarczył. Cała ich trójka wybałuszyła oczy w przerażeniu.
- Argusie, wszystko w porządku?
- Oooo! Pani profesor, na pewno nic mu nie jest! – Black roześmiał się nerwowo i podszedł do woźnego. Z wyraźnym obrzydzeniem poklepał go delikatnie po plecach, jednocześnie starając się wyrwać mu z rąk pergamin.
- Taaaak! - Potter także zrobił trzy kroki w przód i jakimś cudem udało mu się przechwycić kartkę.
Na to Argus zaczął machać gwałtownie rękoma, a z jego ust wydobył się przeraźliwy, gwiżdżący dźwięk.
- Och, na Merlina! – warknęła coraz bardziej poirytowana nauczycielka. – Anapeo! – machnęła różdżką bez przekonania, ale zaklęcie okazało się skuteczne.
- Pani profesor! Ten pergamin! Ten chłopak! Niech pani spojrzy! – wycharczał, a Minerwa uniosła brwi i jeszcze bardziej ściągnęła usta.
- Co ty bredzisz, Filch? – powiedziała groźnie.
- Oni coś kombinują! Kolejny dowcip! Ten pergamin! Niech pani spojrzy, to jakaś mapa! – krzyknął, gestykulując gwałtownie.
Spojrzała podejrzliwie najpierw na woźnego, a następnie na trójkę swoich podopiecznych. Najwyraźniej poprawnie odczytała przerażenie na twarzy Rudej oraz wyraźnie wymuszony, obojętny uśmiech u Pottera.
- Panie Potter, jeśli łaska – stwierdziła i wyciągnęła dłoń.
Spojrzeli na nią z miną zbitego psa i przełknęli głośno ślinę.
- Pani profesor! – podjął grę Black. – Chyba pani nie wierzy w te dyrdymały?
- Pergamin – poleciła krótko i spojrzała na nich groźnie.
- Koniec psot – mruknął Potter, mając nadzieję, iż to wystarczy. Niestety nie miał możliwości, aby to sprawdzić.
- Słucham?
- Koniec psot! Słowo, pani profesor! Już nigdy, przenigdy, ani ociupinkę! – dokończył szeptem i spojrzał na nią z proszącym uśmiechem.
- Co to za cholerny cyrk?! – straciła w końcu panowanie nad sobą. – Potter, natychmiast oddaj mi ten świstek papieru! – krzyknęła, a oni zrozumieli, że to koniec.
Bez większego oporu oddał ich skarb i zwiesił głowę, oczekując wybuchu. Ruda wstrzymała oddech. McGonagall przyglądała się przez moment brązowej kartce, okręciła ją i westchnęła.
- Tu nic nie ma, Filch. To tylko kawałek pustego pergaminu! – syknęła.
- Nie! Słowo, pani profesor! Niech pani zrobi to swoje czary – mary! Ja naprawdę!
- Filch!
- Ale ja naprawdę!
Nawet nie zauważyli, kiedy wyjęła różdżkę i zaczęła mruczeć pod nosem. Zapanowała cisza. Filch przebierał nogami w zniecierpliwieniu  a oni nie mieli pojęcia, jak się zachować. Oboje byli niesamowicie ciekawi, co ukazało się na pergaminie. Zorganizowali to w taki sposób, aby za każdym razem pojawiało się coś innego, w zależności od tego, kto próbuje to odczytać. Nikt nie ośmielił się odezwać. Nauczycielka zarumieniła się delikatnie, a kiedy zrozumiała, że wpatrują się w nią cztery pary oczu, chrząknęła i przybrała surowy wygląd.
 - To nie jest mapa. Wygląda jak jakiś bzdet od Zonka! – warknęła, a kiedy nadal starał się oponować, uciszyła go machnięciem ręki i ponownie zwróciła się w stronę panów. – Nie macie prawa szwendać się po zamku. Nawet, jeżeli pan Black lunatykuje – dokończyła z przekąsem.
 - Jasne, pani profesor – mruknęli, a James wyciągnął ręce po swoją własność. Spojrzała na niego zaskoczona. – Nie dostaniemy go z powrotem? – wybałuszył oczy.
 - Jedyne, co otrzymacie, to szlaban, panie Potter!
 - Ale pani profesor! – oburzył się.
- Po raz kolejny złamał pan szkolny regulamin, panie Potter. Czy wy w ogóle wiecie, jak on brzmi? Może faktycznie panna Evans powinna była go wam wyrecytować na środku tego piekielnego korytarza o pierwszej nad ranem? Może wtedy zrozumielibyście, co wam wolno, a czego nie?
 - Nie sądzę, pani profesor – wtrąciła się w końcu Ruda. – Chyba, że odczytam im to w taki sposób, jakbym im zezwalała na te wszystkie zakazy. Wtedy wydadzą im się nudne i niewarte łamania – westchnęła.
 - Pani profesor, jedyne, co czytałem, to prace domowe Evans! – mruknął James, a widząc oburzone spojrzenie Rudej i nauczycielki, dodał: – No przecież musiałem wiedzieć, o czym mam pisać, prawda? – stwierdził tak oczywistym tonem, jakby mówił o pogodzie.
 - Szlaban i po dziesięć punktów od każdego z was! – Oburzenie nie pozwalało jej mówić.
- Ostrzegałam! – Ruda klasnęła w dłonie z uciechy, a oni posłali jej wymuszone uśmiechy.
 - Pani też, panno Evans.
 - Słucham?! – oburzyła się.
 - Pani również nie było w łóżku. Macie się stawić w moim gabinecie z samego rana!
 - Ale jest sobota! – jęknął jeszcze Black.
 - Och, ma pan rację, panie Black – mruknęła, a on wyszczerzył zęby. – Punkt ósma w moim gabinecie. I ani minuty spóźnienia! – krzyknęła, wymachując pergaminem przed ich nosami. – A teraz marsz do łóżek! - stwierdziła, po czym odwróciła się na pięcie i pomknęła korytarzem, mrucząc „karygodne!”.
Filch przywołał swoją kotkę i także zniknął za rogiem. Ruda zgromiła ich wzrokiem, kiedy znaleźli się w totalnie opustoszałym i idealnie wysprzątanym pokoju wspólnym.
 - Co cię tak bawi?! – warknęła, kiedy zauważyła, że Potter uśmiecha się z satysfakcją.
- To działa – mruknął i spojrzał znacząco na Blacka. – Widziałeś?
- O taaak!
I oboje wybuchli śmiechem.
 - Co działa, do cholery?! - spytała Lily, ale jej nie odpowiedzieli.
James pochwycił jedynie leżący niedaleko pergamin i machnął różdżką. Następnie podał go Rudej i oboje z Łapą ruszyli do sypialni, głośno się o coś sprzeczając. Odprowadziła ich wzrokiem, a następnie spojrzała na kartkę. Nie było na niej nic. Tknięta przeczuciem wymruczała zaklęcie. Dokładnie to samo, którego użyła McGonagall, a jej oczom zaczęły ukazywać się literki.

Pan Lunatyk przesyła wyrazy szacunku szanownej Rudej i uprzejmie prosi, żeby nie wtrącała się w sprawy, których nie rozumie.
Pan Rogacz zgadza się z panem Lunatykiem i musi przyznać, że nigdy nie widział równie wścibskiego i zarozumiałego stworzenia!
Pan Łapa pragnie wyrazić swoje zdziwienie, gdyż nie rozumie, jak tak z pozoru inteligentna czarownica dała się wrobić bandzie matołów.
Pan Glizdogon życzy panience przecudownych snów i kolejnej masy niespodzianek! 

***

Wstała wcześnie. Właściwie to prawie nie spała. Nie mogła zrozumieć, co się wydarzyło poprzedniego wieczoru. Zarobiła szlaban. Z Blackiem i Potterem. Przez Blacka i Pottera! Wściekła skierowała się do łazienki, ale nawet ciepła woda nie potrafiła jej uspokoić. Westchnęła, narzuciła pierwsze lepsze ubranie i przeszła do Pokoju Wspólnego, gdzie spotkała ją pierwsza niespodzianka. U stóp schodów, oparty o poręcz stał Black i uśmiechał się bezczelnie, a naprzeciw niego podpierał ścianę James. Zgromiła ich wzrokiem i z dumnie uniesioną głową przeszła koło nich, nie zaszczycając ich chociażby opryskliwym cześć.
- Evans, kochanie, a może by tak dzień dobry? - spytał James.
- Kpisz sobie ze mnie? – warknęła i przelazła przez dziurę pod portretem.
- Nie, dlaczego? – spytał, wyraźnie nie rozumiejąc jej nastawienia. – Przecież dzień się dopiero zaczął. Zobacz, świeci słońce, ptaki śpiewają...
Odwróciła się gwałtownie i spojrzała na niego rozeźlona. Zamilkł natychmiast, a Black zachował wręcz bezpieczny odstęp. Jego ręka spoczęła w kieszeni i coś jej mówiło, że w razie potrzeby wyjąłby różdżkę.
- Stajesz na mojej drodze, Potter, a to oznacza, że niczego dobrego nie można się spodziewać! – warknęła.
- Ale...
Black aż zacmokał z podziwu. On nie byłby w stanie zaryzykować powiedzenia chociażby jednego słowa więcej.
- Zarobiłam przez ciebie szlaban. Kolejny, do cholery! I za co?! Za to, że zachciało mi się kąpieli! – krzyknęła i odwróciła się, aby powędrować dalej.
Spojrzała na zegarek. Była za dziesięć ósma. Nie miała ochoty się spóźnić tylko i wyłącznie dlatego, że Rogaczowi zachciało się pogawędki. Oboje chyba zrozumieli zagrożenie, bo nie wypowiedzieli już ani słowa więcej.
- Pani profesor – mruknęła i opadła na najbliższe krzesło.
- Witam, panno Evans – odpowiedziała profesorka, nie odrywając oczu od sprawdzanego wypracowania. – A pan Black i pan Potter? – Ledwo skończyła, do środka wparowali oboje.
- Czołem, pani profesor! – Oboje mieli ogromne uśmiechy na twarzy, jakby ta sytuacja wyraźnie ich bawiła. – To co dziś robimy? – Potter uśmiechnął się łobuzersko i podszedł do szafki stojącej w rogu, wziął małą puszkę i wyjął z niej dwa ciastka. Jedno z nich rzucił przyjacielowi, a drugie wepchnął sobie do ust. – Patroszenie szczurów?
- Gumochłonów?
- Czyszczenie nocników?
- Czyszczenie pucharków?
- Klatek po zwierzętach Hagrida?
- A może kociołków? – Ledwo Black skończył wypowiedź, spojrzał na Pottera, jakby coś do niego dotarło.
Podnieśli się z krzeseł i podeszli do biurka McGonagall.
- Zalali lochy?! – szepnęli z nadzieją.
Minerwa odłożyła długopis i spojrzała na nich z politowaniem.
- Nie. Dziś czeka was coś o wiele przyjemniejszego.
Oboje jęknęli wyraźnie rozczarowani.
- Nie rozumiem, jak to się stało, że oni nie potrafią rozpuścić kociołka! – Łapa spojrzał na McGonagall z niedowierzaniem.
- Pierwszoroczni to sami kretyni! – wypalił Rogacz i oboje wybuchli śmiechem.
Ruda natomiast wywróciła oczami i spojrzała zniecierpliwiona na profesorkę.
- Biblioteka – rzuciła krótko i ruszyła do drzwi.
Łapa, który aktualnie przy nich stał, otworzył je nonszalancko, a sekundę później otworzył oczy w zdziwieniu.
- Zaraz, zaraz... Gdzie?! – krzyknął i pognał za nauczycielką. – Pani żartuje, prawda? Dlaczego biblioteka? Jest tyle pomieszczeń w tym cholernym zamku!
James zaśmiał się krótko, a następnie wyciągnął rękę w kierunku Rudej, chcąc pomóc jej wstać. Prychnęła i podniosła się z miejsca. Nim zdążyła dotrzeć do drzwi, Rogacz już tam był i z szerokim uśmiechem je przytrzymywał. Pokręciła głową poirytowana. Wiedziała, że w tym wszystkim jest drugie dno. Nie miała jeszcze pojęcia jakie, ale była pewna, że coś jest na rzeczy. Postanowiła jednak zaryzykować. Wolnym, ostrożnym krokiem podeszła do wyjścia, a kiedy dzieliły ich jakieś trzy centymetry, Rogacz złapał ją za ramię, przyciągnął do siebie i wyszeptał do ucha:
- Szlaban zarobiłaś, bo zachciało ci się kąpać beze mnie.
I, nie czekając aż mu odpowie, wyszedł, zostawiając ją totalnie zdezorientowaną.
W bibliotece spędzali już chyba szóstą godzinę. Siedzieli w jej dusznej i najbardziej zakurzonej części, a książki piętrzyły się przed nimi całymi kilometrami. Porządek. To mieli zrobić w ciągu kilkunastu najbliższych godzin. Książki miały być poukładane alfabetycznie i oczywiście odkurzone. Bez użycia magii. Czy może być coś gorszego? Przy każdym innym zadaniu mieli niezły ubaw, a teraz? Jego ubranie było uwalone kurzem, nie mógł swobodnie oddychać, a do tego kichał i kaszlał. Jedynie Ruda miała radochę. Co trzecią książkę otwierała i przeglądała, a w jej oczach widoczny był podziw. Irytowało go to przeokropnie. On z Łapą poukładali już blisko dwa potężne regały, a ona ledwie pół!
- Sprężaj się, Evans! Nie mam zamiaru sterczeć tu cały dzień! – warknął i rzucił książkę do Blacka, a ten ustawił ją na regale.
Nie odpowiedziała mu.
- Właśnie, słoneczko! – krzyknął Łapa i niebezpiecznie zachwiał się na wysokiej drabinie. – Nie mam zamiaru odwalać tego szlabanu za ciebie!
- Ja zarobiłam szlaban przez was, więc wy możecie go za mnie odbębnić – syknęła i otworzyła kolejną księgę.
- Nie słyszałaś?! – W jego głosie dało się wyczuć, że traci cierpliwość. – McGonagall powiedziała, że stąd nie wyjdziemy, dopóki nie posprzątamy.
- Mnie się tu podoba – mruknęła i rozłożyła się na ławce.
Rzucił książkę na najbliższą stertę i podszedł do niej pewnym krokiem. Wyrwał jej opasły tom z rąk i przyjrzał się okładce.
- Oddaj! – krzyknęła.
- Najciekawsze eliksiry świata? – spojrzał na nią z lekkim niedowierzaniem. – Nie masz czego czytać?
- Mam! – syknęła i pochwyciła kolejną księgę.
- Och, daj spokój! – westchnął poirytowany i ponownie wyrwał jej książkę.
- Odwal się! – warknęła.
- W tej całej masie nic nie wartego papieru musi być coś ciekawego!
- To jest ciekawe!
- Co może być ciekawe w ważeniu eliksirów?
- No wiesz, zbliżone do gotowania, a to typowo babskie zajęcie! – zarechotał Black, wspinając się po drabinie z kolejną stertą książek.
- Na przykład to, że będę mogła cię otruć bez pozostawiania jakichkolwiek śladów! – stwierdziła, ignorując uwagę Blacka i chwyciła księgę, starając mu się ją wyrwać.
- Grozisz mi? – spytał, uśmiechając się lekko, mocniej zaciskając palce na opasłym tomie i ciągnąc go w swoją stronę.
- Nie, Potter – wymruczała, przysuwając się do niego delikatnie. Szarpnęła i nareszcie udało jej się odzyskać lekturę. – Obiecuję – posłała mu najsłodszy uśmiech na jaki było ją stać i podeszła do swojego regału.
- Powiedz tylko gdzie i kiedy.
- Nawet jeżeli ci powiem, to nie jestem pewna, czy twój maleńki rozumek będzie w stanie pojąć, że to ostatnia wieczerza, a nie randka - Westchnęła ciężko, przerzucając kolejne książki.
- Pomijając fakt, że to brzmi jak randka, to kompletnie nie rozumiem twojej zgryźliwości, Evans. Z góry zakładasz, że jestem tak tępy, czy może jesteś tak zapatrzona w swój ogromny nochal, że uważasz, iż nie ma nikogo równie mądrego?
- Nie wymądrzam się! – krzyknęła z niedowierzaniem, bezsensownie pokazując, że trafił w jej czuły punkt.
- Nie, oczywiście, że nie! – zaśmiał się ironicznie i ustawił trzy książki. – Więc jak inaczej nazwiesz to, co robisz?
- Stwierdzaniem faktów, Potter. – warknęła.
Black zszedł z drabinki i usiadł na najbliższym krześle. Założył ręce za głowę i wyciągnął nogi z uśmiechem, przyglądając się rozwścieczonej dwójce. Byli tak nabuzowani i zaaferowani wymianą zgryźliwości, że w przeciągu ostatnich piętnastu minut zrobili więcej, niż on z Jamesem przez minioną godzinę.
- Faktów?! – prychnął. – Tak to lubisz nazywać?
- Z reguły jeżeli ktoś mówi coś, co jest prawdą, to nazywa się to faktami, dasz wiarę? - Roześmiała się ironicznie, zatrzymując się przy małym stoliku.
- Z reguły, Evans, ludzie zanim wydadzą opinię, starają się poznać ową osobę bliżej.
Stanął dokładnie naprzeciwko niej i nie odrywając od niej wzroku zaczął zbierać kolejne książki.
- Poznać ciebie bliżej? Można śmiało stwierdzić, że żyję z tobą przez ostatnie siedem lat, a co za tym idzie, bliżej już poznać cię nie można.
- Można.
Odpowiedział natychmiast wwiercając się w jej zielone tęczówki. Rumieniec, który w tej chwili wpełzł na jej policzki udowodnił mu, że wróciła do tamtego pocałunku. Lekko rozszerzone źrenice i pogłębiony oddech zasugerował natomiast, że coś dziwnego i raczej bardzo inspirującego dzieje się w jej głowie. Spuściła wzrok, szybko chwytając najbliżej leżące tomiska i odwróciła się do regału, przy którym spędziła zdecydowanie za dużo czasu.
Black zmrużył oczy i wyprostował na krześle. Zdecydowanie coś przestało mu pasować w tym obrazku. Kiedy się odwróciła wyglądała na opanowaną, ale gotowy na anomalię, był w stanie zauważyć, że jej ręce lekko drżą, a w spojrzeniu nie miała już takiej pewności siebie. Pomimo wszystko uniosła dumnie głowę, gotowa do dalszej wymiany zdań. Nie przewidziała jednak, że Rogacz przystąpi do dalszego ataku jako pierwszy.
- I doskonale o tym wiesz.
Szepnął, opierając ręce o blat stolika, zmniejszając tym samym dystans pomiędzy nimi.
- Tylko boisz się, że jak przestaniesz oceniać książkę po okładce, to za bardzo cię wciągnie. Uzależni.  - Jej oczy mimowolnie spoczęły na jego wargach. - A to by nie było dobre, prawda? Mogłoby się okazać, że wcale nie jestem taki głupi, za jakiego mnie masz. Przyznaj wreszcie, że nie potrafisz znieść myśli, że istnieje ktokolwiek, kto jest od ciebie lepszy. - Jej tęczówki rozbłysły tysiącem iskier, a jego ciałem wstrząsnął dreszcz. Miał to. Uzyskał to, na co kochał patrzeć najbardziej. Od apogeum dzielił go jedynie mały krok. Nie przewidział jedynie następstw, które za sobą to przyniesie... -  A już na pewno, nie pogodziłabyś się z faktem, gdym okazał się kimś, na kim… - urwał, a jego oczy rozszerzyły się w przerażeniu. Uchylił się w ostatniej chwili. Potężna, gruba książka z okutą metalem okładką minęła go o cal i uderzyła z hukiem o ścianę. – Oszalałaś? – wydyszał, patrząc to na nią, to na leżące na podłodze tomisko.
Black poderwał się z miejsca, ale niewiele mógł zrobić. Jego różdżka, tak jak i różdżki Jamesa i Lily, spoczywały w gabinecie profesor McGonagall. Starał się podejść do Rudej i odciągnąć ją od stolika z amunicją, ale cisnęła książką również w niego. Rogacz przestał się bawić w dżentelmena. Pochwycił jeden z lżejszych tomów i rzucił w jej stronę. Pisnęła i przykucnęła, ledwo unikając ciosu. Z drugiej strony leciała już ku niej kolejna książka. Po omacku pochwyciła coś ze stołu i odrzuciła.
- Cholera! – usłyszała przerażony głos Jamesa.
Wychyliła głowę znad krawędzi stołu i w tym momencie coś huknęło za jej plecami. Odwróciła głowę i pisnęła przerażona. Regał chwiał się niebezpiecznie, a książki z najwyższych półek już leciały w jej kierunku. Rzuciła się w bok, na czworakach uciekając przed ciężkimi tomami. Doczołgała się do półki po drugiej stronie stołu i z żalem obserwowała, jak wszystko leci w dół. Książka po książce, encyklopedia za encyklopedią, kartka za kartką. Trzydzieści sekund później niemalże wszystko leżało na ogromnym stosie, a półki zwisały żałośnie. Dookoła unosiły się kłęby kurzu. Zaczęła się krztusić i kaszleć, rozgarniając ręką powietrze dookoła.
- A niech to szlak! – warknął Black. Podszedł do stosu, z którego wziął pierwszą lepszą książkę i odwrócił się w ich kierunku. – Układaliśmy to przez pół dnia! Nie bylibyście sobą, prawda?! – zaczął krzyczeć. – W takim tempie nie wyjdziemy stąd do końca tygodnia!
- Nie wydzieraj się tak! – ryknął Rogacz. – Gdyby nie Evans, nie byłoby problemu! Nie moja wina, że uniosła się honorem!
- Nie wrobisz mnie w to! – warknęła i oparła głowę o regał, oddychając głęboko. – Jak się sprężymy, to w ciągu godziny jesteśmy w stanie to odrobić.
- Niby jak?! Nie mamy różdżek, pamiętasz? – warknął James.
- Normalnie! Całe swoje życie chcesz uzależnić od cholernego patyczka? – spojrzała na niego z ironią.
- Ten cholerny patyczek to najlepsze, co możesz mieć!
- Nie obchodzi mnie, jak to zrobicie, ale ja nie mam zamiaru więcej sprzątać! – wtrącił się Black, przerywając ich kłótnie. Oboje spojrzeli na niego ze zdziwieniem. – No, przepraszam was bardzo! Każdy z nas miał po regale, a tak się składa, że mój jest cały! – uśmiechnął się z triumfem i wskazał palcem na półkę.
Lily prychnęła z pogardą. Posłała Łapie pełne jadu spojrzenie, a następnie podniosła leżącą nieopodal książkę.
- Co robisz? - Black wydawał się być odrobinę przerażony. - Evans, do cholery, co robisz?! - Wrzasnął widząc jak się zamachuje. Rzut był perfekcyjny. Trafiła w odpowiednie miejsce, a książki posypały się kaskadą.
- Proszę! – wyszczerzyła zęby i oparła głowę o regał, na moment przymykając powieki.
- Do reszty żeś oszalała! – warknął i przerzucił trzymaną przez siebie książkę przez ramię. Nie przewidział tego, co może się stać. Książka trafiła w ostatnie dobre półki, a regał zakołysał się niebezpiecznie. Tknięty złym przeczuciem odwrócił się i obserwował, jak potężna półka zaczyna lecieć w jego stronę. Cała trójka zaniemówiła. Trzy pary oczu wpatrywały się w regał z taką intensywnością, jakby to miało im pomóc. Łapa zaczął kroczyć w tył. W pewnym momencie potknął się o jedną z książek, ale wcale nie zwolnił. Nie miał czasu na to, aby się podnieść. Zaczął się cofać z coraz większym przerażeniem a regał był coraz bliżej. W pewnym momencie dotarł do miejsca, w którym siedzieli jego przyjaciele, a półka... zatrzymała się na tym, przy którym siedzieli. Odetchnęli z ulgą. Wiedzieli, że na tą chwilę nic więcej nie może się wydarzyć. Regał, o który się opierali, stał tuż przy ścianie, więc nie mógł wywołać efektu domina. Black opadł na ziemię i zaczął się śmiać. Sekundę później dołączyła do niego Evans, a tuż po niej James.
- Merlinie! – usłyszeli przerażony głos. – Czyście powariowali?!
- Nie, pani profesor! – Łapa usiadł na podłodze i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Mieliście je poukładać! Alfabetycznie! Co wam strzeliło do głowy?! Czy wy wiecie, co by się stało, gdybym nie zjawiła się w porę?! Przecież ten regał mógł was przygnieść!
- Och! – James zaśmiał się tak, jakby właśnie coś zrozumiał i zwrócił się do przyjaciela. – Poukładać, a nie poprzestawiać!
- A mieliśmy nadzieję, że jak wytrzemy kurze pod regałem, to dostaniemy jakieś ekstra punkty – uśmiechnął się ponuro i cała trójka ponownie wybuchła śmiechem.
Jedynie profesorka nie wiedziała, co w tej chwili począć. I chociaż miała przeogromną ochotę dołączyć do nich, to odetchnęła z ulgą i skrzyżowała ręce na piersi, dając im do zrozumienia, że mają przerąbane. 
Kiedy Lily ustawiła ostatnią książkę, zegar wybił dwudziestą trzecią trzydzieści. Odetchnęła z ulgą i opadła na najbliższą ławkę. Była głodna i totalnie wyczerpana. Black z Potterem przysypiali z głowami opartymi na jakichś podręcznikach. Na podłodze walała się jeszcze masa kurzu, którą, wedle zarządzeń profesor McGonagall, mieli zetrzeć. Podeszła do kąta, w którym woźny pozostawił im wiadro oraz mopy, wlała do niego odrobinę płynu i całe pięć litrów wody.
- Bierzcie się do roboty. Im szybciej to sprzątniemy, tym szybciej wylądujemy w ciepłym łóżku!
- Jeszcze trzy minuty, mamo – jęknął Potter i naciągnął na głowę kaptur. Black tylko uchylił delikatnie powieki i zamknął je ponownie, mrucząc przy tym coś niezrozumiale.- Nie będę sprzątać sama! – ostrzegła, krzyżując ręce na piersi.
- Jesteś kobietą, sprzątanie to twój obowiązek – warknął Black i oparł głowę na drugim policzku.
Westchnęła. Żaden z nich nic więcej nie powiedział ani na nią nie spojrzał. Po trzydziestu sekundach można było usłyszeć ciche pochrapywanie Łapy. Nie miała zamiaru im odpuszczać. Też mieli udział w tym wszystkim, a więc muszą ponieść konsekwencje. Ona sama będzie zmywać podłogi dobrą godzinę. Jak zajmą się nią we trójkę, za dwadzieścia minut będzie mogła wziąć ciepły prysznic! Przeczesała włosy palcami i zmyła jedną trzecią wyznaczonej powierzchni. Następnie wzięła głęboki oddech, pochwyciła wiadro i podeszła do miejsca, w którym spali. Niewiele myśląc, chlusnęła w nich wodą.
- Evans! – krzyknęli i gwałtownie poderwali się z miejsca. Black zaczął pluć, a Potter spojrzał na nią z niedowierzaniem. – Chcesz tu sterczeć do środy?! Jak McGonagall tu wejdzie i zobaczy jakąkolwiek książkę, która jest mokra... Ty wiesz, co to będzie oznaczać?!
- Owszem – uśmiechnęła się pogodnie i zaczęła zbierać swoje rzeczy. – Że dwójka zarozumiałych i przemądrzałych idiotów będzie musiała osuszyć bibliotekę.
- A ty to niby co? – zapytał z przekąsem Black, osuszając swoją szatę. Kropelki wody opadły na podłogę.
- A ja? Ja swoje już zrobiłam. Kiedy McGonagall się tu zjawi, ja będę już słodko spać w ciepłym łóżku! – uśmiechnęła się z triumfem. – Na twoim miejscu, Black, wyciskałabym szatę nad wiadrem. Całą wodę, jaką mieliśmy, zużyłam na was, a najbliższa łazienka jest dwa piętra wyżej.
I, nie czekając aż jej odpowie, pochwyciła swoją torbę, dopakowała kilka rzeczy i ruszyła w stronę drzwi.
- Ej, Evans! – usłyszała i zaciekawiona odwróciła się w ich stronę. 
Z satysfakcją zanotowała, że oboje chwycili po mopie.
- Czego chcesz, Potter? – warknęła, kiedy przez dłuższą chwilę żaden się nie odezwał.
Rogacz uśmiechnął się pod nosem i oparł dumnie na kiju od mopa.
- Umówisz się ze mną? – wyszczerzył zęby w nonszalanckim uśmiechu, a Black pokręcił głową z niedowierzaniem.
Ona sama stłumiła w sobie chęć wybuchnięcia śmiechem i wyprostowała się dumnie, posyłając mu jednocześnie lekko znudzone spojrzenie.
- Zapomnij, Potter – syknęła i rzuciła w niego ścierką, którą trzymała w ręku.
- Och, przestań! Wiem, że marzy ci się randka z niesamowitym Jamesem Potterem, najlepszym szukającym wszech czasów! – ciągnął dalej, a na jego ustach wykwitł jeszcze szerszy uśmiech.
- Och tak! Nie sypiam po nocach, modląc się do Merlina, aby wreszcie uczynił mi ten zaszczyt! – odgryzła się, a w jej głosie dało się wyczuć odrobinę rozbawienia.
- Nie uważasz, że to najwyższy czas, na zaprzestanie patrzenia tylko na okładkę?
Nie odpowiedziała.

***

- No to zgodziłaś się, czy nie? - Dorcas po raz kolejny podjęła temat.
-Wywar Żywej Śmierci. Kto mi powie, jak działa?
Lily zgromiła przyjaciółkę wzrokiem i podniosła rękę. Zgodnie z oczekiwaniami, oprócz Rudej, do odpowiedzi zgłosił się także Severus. Lily wywróciła oczami. Rywalizowali ze sobą od pamiętnej piątej klasy.
- Nie możesz po prostu odpowiedzieć? - syknęła Meadowes.
Profesor Slughorn spojrzał na Dorcas znacząco, a następnie zwrócił się w kierunku Ślizgona.
- Tak, panie Snape?
Lily rozszerzyła oczy w zdziwieniu, a następnie spojrzała na Dorcas wzrokiem gotowym do zabijania.
- Niech cię szlag, Dorcas. Wiesz, że eliksiry są dla mnie najważniejszym przedmiotem!
- Mam gdzieś twoje eliksiry, jak raz Snape potriumfuje to się nic nie stanie. Ważniejsze dla mnie jest to, czy się zgodziłaś!
- Silny środek usypiający, powoduje omdlenia, które dla niedoświadczonego czarodzieja mogą wyglądać jak śmierć. – mówiąc to zdanie, spojrzał na Lily z drwiną, doprowadzając ją tym samym do granicy wytrzymałości. – W żadnym wypadku nie powoduje śmierci. Nazwa substancji powstała od określenia działania wywaru.
- Żartujesz? - wtrąciła się Mary. W jej głosie dało się wyczuć odrobinę ironii. - Nawet, gdyby bardzo chciała, to przecież nie da mu tej satysfakcji!
- Doskonale! Dziesięć punktów dla Slytherinu! – ucieszył się profesor. – Tak panno, Evans? – bąknął, patrząc na jej nadal uniesioną rękę.
- Najczęściej dodawany jest Piołun. Zawierający tujon, stymulujący układ nerwowy. Nadmierne, lub nieostrożne jej spożycie powoduje uszkodzenie mózgu, lub nawet śmierć – Rzuciła jednym tchem z satysfakcją obserwując, jak krzywy uśmiech znika z twarzy Severusa.
- Doskonale! Pięć punktów dla Gryffindoru! Istotnie! Sam eliksir, nie powinien wywołać śmierci. Jednakże większość z was, nie może sobie z nim poradzić. Źle odmierzone składniki, zły kierunek i trach! Mam nadzieję, że będąc na siódmym roku, większa część z was, będzie potrafiła uwarzyć go w idealnych proporcjach. Macie godzinę. Składniki - na prawej tablicy. Wskazówki dotyczące przygotowania, znajdziecie na stronie dwusetnej w podręczniku. Czas, start!
Odczekała aż Slughorn dokończy zdanie, a w klasie zrobi się chaos. Odwróciła się w stronę przyjaciółek i zgromiła je wzrokiem.
- Po pierwsze, nie wiem czy chce. Po drugie, nawet jeżeli chce, to najzwyczajniej w świecie boje się rozczarowania, a po trzecie nawet jeżeli do rozczarowania nie dojdzie, to na pewno nie podejmę ryzyka, że mogłoby ono być, Potter okaże się tym kim jest, a ja zostanę przypięta do wszystkich panienek, które zaliczył w tym cholernym zamku. Nie ma mowy.
- Och, na Merlina, zachowujesz się jak stara, marudna baba, Lily - Stwierdziła Mary.
- Nie dostarczę ci możliwości plotkowania na mój temat, Mary. Poza tym, wydawało mi się, że jesteś moją przyjaciółką, a przyjaciółka zrozumiałaby moje obawy i stanęła po mojej stronie.
- A nie pomyślałaś, że przyjaciółka jest również obiektywna i widzi coś, czego ty nie potrafisz?
- Nie będę dalej dyskutować na ten temat.
Warknęła, tracąc cierpliwość i rozpalając ogień pod swoim kociołkiem. Snape już siekał i kroił, a w jego kociołku bulgotał wywar w pierwszej fazie. Nie mogła tracić więcej czasu. Poderwała się z miejsca i pobiegła do spiżarni, aby chwilę później położyć na ławce wszystko, co będzie jej potrzebne. Związała włosy w kitkę i odetchnęła głęboko, chwytając nóż i deskę.
- No moi kochani. Przestajemy mieszać! – oznajmił profesor dwie godziny później.
Z szerokim uśmiechem spojrzała na swoje dzieło, a następnie rozejrzała się dookoła. Dorcas miała skręcone włosy i kwaśną minę, a Mary, jak to Mary, nie przejmowała się nędzną zawartością kociołka.
- Severusie! Idealny! Dwadzieścia punktów dla Slytherinu! – rozpływał się Horacy.
- Panno McDonald… Myślała pani o zrezygnowaniu z przedmiotu? – zapytał patrząc na jej smolistą miksturę.
- Oczywiście! – uśmiechnęła się szeroko. – Ale wie pan. Skoro już się tu męczę tyle czasu, to stwierdziłam, że to dokończę.
- Jest pani pewna? – zapytał niepewnie.
- Jasne! Mam tyle uroku osobistego, że na pewno zaliczę ten owutem! – uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Skoro pani tak uważa - mruknął i zwrócił się w stronę Rudej. – Tak. Za pewne nikogo to nie zdziwi! Panna Evans również zarobiła kolejne punkty dla swojego domu!
Uśmiechnęłam się serdecznie. Severus posłał jej jadowite spojrzenie. Rozbrzmiał dzwonek.
- Dziękuję wszystkim! Wspaniała lekcja!
- W każdym razie, Lily - Mary postanowiła wrócić do tematu, narzucając torbę na ramię - Uważam, że jak na nastolatkę, za bardzo przejmujesz się tym, co ludzie powiedzą, a za mało wsłuchujesz się w to, co podpowiada ci serce.
- Słucham? - Ruda wydawała się być skrajnie oburzona.
- Być może, ale najwidoczniej słuchasz bardzo niewyraźnie - McDonald wzruszyła ramionami i opuściła klasę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz