piątek, 18 listopada 2016

015



Za oknem na parapecie usiadł ptaszek. Zaczął ćwierkać. Cichutko, niemalże niesłyszalnie. Rudowłosa drgnęła. Jej głowa była wyczulona na każdy, nawet najniższej częstotliwości dźwięk. Uchyliła powieki, a kiedy do jej oczu dotarło ostre, zimowe słońce, jęknęła i gwałtownie je zamykając, przekręciła się na brzuch. To był błąd. Głowę zaatakowały natychmiastowe zawroty, a skronie przeszył dotkliwy ból. Dodatkowo ćwierkanie na parapecie w ogóle nie chciało ustać. Zakryła rękoma uszy, ale na nic się to zdało. Bez namysłu chwyciła więc poduszkę i nałożyła na głowę, ale to także nie pozwoliło jej stłumić drażniącego dźwięku.
Pogodzona z losem, na powrót położyła się na plecach i ziewając, przeciągnęła się, a na jej twarzy mimowolnie wpełzł delikatny uśmiech. Pulsowanie skroni delikatnie ustało. Zaspana rozejrzała się po pokoju. Na podłodze leżała porzucona przez nią sukienka, a na parapecie do połowy pusta butelka Ognistej Whisky. Zmarszczyła czoło, ale nie potrafiła sobie przypomnieć, jak się tu znalazła. Spojrzała na zegarek, który wskazywał piętnastą trzydzieści i znów wydała z siebie delikatny jęk. To będzie ciężki dzień. Pomyślała. Z lekkim ociąganiem podniosła się z łóżka. Chwyciła ubranie i nucąc pod nosem, ruszyła do łazienki.
Było to średniej wielkości pomieszczenie. Można śmiało rzec, że składało się z dwóch części. W pierwszej stała wanna i  toaleta, a na ścianie wisiało ogromne lustro. Jednakże, jak się weszło głębiej, można było zauważyć, schowany w prawym rogu prysznic. Odkryła go dnia poprzedniego, kiedy szukała upuszczonego na podłogę kolczyka.
Marząc już tylko, o ciepłym strumieniu, zaczęła zdejmować koszulkę. Doszła do refrenu w ulubionej piosence. Roześmiała się i wykonała szalony obrót. Pomimo wszystko była w fantastycznym humorze. Odkręciła wodę i nadal nucąc, weszła pod prysznic.
Ciepły strumień otulił ją całą, zmywając zmęczenie i kaca. Przyjemnie łaskotał i drażnił jej ciało. Przymknęła oczy i zaczęła nucić jeszcze głośniej. Ogarnęła ją euforia. Uwielbiała to. W takich chwilach, wydawało jej się, że jest w stanie zrobić dosłownie wszystko! Świat stawał przed nią otworem. Chwyciła swój ulubiony żel, a po chwili, w całej łazience unosił się czekoladowy zapach. Uniosła głowę. Pozwoliła, aby kropelki wody muskały jej twarz.
Znowu się roześmiała. Opłuknęła włosy i ciało. Zakręciła wodę i w zdecydowanie lepszym humorze, wyszła spod prysznica. Podeszła do małego stojaka na ręczniki. Chwyciła piękny i puchowy, w beżowym kolorze. Okryła się nim.
Stanęła naprzeciw lustra, odrzucając mokre włosy do tyłu. Wyciągnęła rękę i wytarła zaparowany fragment. Schyliła się po szczotkę, a kiedy ponownie spojrzała w lustro…
 - Cholera! – krzyknęła przerażona.
Sięgnęła po wiszący na wieszaku szlafrok i pospiesznie narzuciła go na siebie. Wróciła na swoje miejsce i zaczęła… patrzeć! Stał uśmiechnięty. W ogóle się nie speszył.
- Narzuć coś na siebie! – pisnęła w końcu i zakryła oczy.
- Mam przecież ręcznik. – powiedział zaskoczony. – Mało?
- O rany… - jęknęła. – Co ty tu robisz?
- Kąpałem się, kiedy nagle wpakowałaś się do łazienki! Nie wiedziałem, co się dzieje. Zakręciłem wodę i starałem się nie hałasować!
- Dlaczego nic nie powiedziałeś?! Dlaczego się nie zamknąłeś!?
- Wyobraź sobie, że u mnie w domu, nikt się nie pakuje komuś do łazienki! – roześmiał się.
- I zamiast się odezwać...
- Wolałem obserwować, tak. - Przerwał jej natychmiast, a na jego twarzy pojawił się lekko złośliwy uśmiech.
Wywróciła oczami. Starając się, żeby nie zauważył jak jest zmieszana i zawstydzona.
- Wiesz co, Potter. Właśnie takie rzeczy sprawiają, że nie mam zielonego pojęcia, w których momentach mam do czynienie z prawdziwym Jamesem Potterem.
Lekko zażenowana zaczęła zbierać swoje rzeczy. Musiała go tym nieźle rozdrażnić, bo nie zważając na to, że na podłodze utworzyła się potężna kałuża, wyszedł z wanny i mocno chwycił jej nadgarstek.
- A nie przyszło ci do głowy, Evans, że nie ma drugiego mnie, a wszystko co robię, jest właśnie takim połączeniem?
Spojrzała na niego groźnie i mocniejszym szarpnięciem wyrwała się z jego uścisku,
- Nie, Potter. I właśnie w tym jest problem.
Szarpnęła za klamkę z impetem otwierając drzwi. Nim jednak zdążyła wykonać chociażby krok, stanęła oko w oko z... Mary.
Szlag.
Przebiegło jej przez głowę, ale nie miała siły zmierzyć się z Mary i jej rozszalałą wyobraźnią. Jej oczy błyszczały, a skrzyżowane ręce i przystępowanie z nogi na nogę świadczyły już tylko o tym, że aż się pali do rozgłoszenia tego, co właśnie zobaczyła. Odwróciła głowę i posłała Jamesowi krótkie spojrzenie. Stał wyraźnie zadowolony z sytuacji, która właśnie się wydarzyła. Ręce skrzyżował na piersi, a ręcznik, którym miał przepasane biodra ledwo się trzymał.
- Daruj sobie - Syknęła Ruda, wymijając przyjaciółkę.
Mary otworzyła usta, ale nim zdążyła się odezwać, Lily już trzaskała drzwiami do zajmowanego przez siebie pokoju, McDonald rozszerzyła źrenice i zbulwersowana spojrzała na Rogacza, zdecydowanie wyczekując odpowiedzi, ale James pomachał jej tylko i z bezczelnym uśmiechem zatrzasnął drzwi przed nosem.
- Świetnie! - warknęła, na powrót krzyżując ręce na piersi. - Dorcas? Dorcaaas!

***

Promienie słoneczne wdarły się przez lekko uchylone okno i w słodkim akompaniamencie ptaków drażniło jej coraz mocniej zaciskane powieki. Nie. Nie miała ochoty wstawać. Bo i po co? Kiedy jeden z tych przedziwnych, sezonowych stworzonek usiadło na jej parapecie, jeszcze głośniej udając budzik, wydała z siebie przeciągły jęk i zakryła głowę poduszką. Przez kilka sekund zapanowała cisza, a drażniące światło zostało odcięte. Niestety, w swoim krótkim życiu nauczyła się, że chyba tylko dla niej świat bywa niesamowicie okrutny. Ledwo ogarnęła ją błoga cisza, ledwo się do tego przyzwyczaiła i pozwoliła odpływać swojej świadomości w słodką nieświadomość, do owego ćwierkającego czegoś dołączyła kolejna dwójka. Nie była w stanie zagłuszyć tej irytującej pieśni. Wydała z siebie piekielny okrzyk i cisnęła poduszką przez pomieszczenie w kierunku denerwujących stworzonek. Cała trójka odleciała urażona, a ona ponownie opadła na łóżko. Pozbawiła się jednak jedynej broni, jaką posiadała pod ręką. I chociaż do jej uszu nie dolatywał już drastyczny utwór, to docierały promienie piekielnego słońca. Zacisnęła powieki jeszcze mocniej, ale na nic się to nie zdało. Postanowiła się więc przekręcić na brzuch, ale efektem tych nagłych i jakże nieprzemyślanych ruchów był zawrót głowy i kolosalne mdłości, które zrobiły miejsce dla tępego bólu gdzieś w jej głowie. Zrezygnowana, powróciła do pozycji wyjściowej, ale i to nie przynosiło już ulgi.
Zmarszczyła czoło i powoli otworzyła oczy. Omiotła pokój spojrzeniem, dłuższą chwilę poświęcając na to, żeby zrozumieć, gdzie tak na prawdę się znajduje. Jej głowa pulsowała. Włosy miała potargane, a ciało delikatnie obolałe. Łóżko, w którym leżała na pewno nie było tym, które zajmowała wraz z Mary. Plakaty na ścianach powoli przywracały wspomnienia. Przewijała film w stop-klatkach, a im dalej zmierzała, tym bardziej była przerażona.
- Cholera. Cholera, cholera, cholera!

***

Rudowłosa westchnęła ciężko i wrzuciła szczotkę do kufra. Narzuciła sweter na ramiona i czując lekkie burczenie w brzuchu stwierdziła, że to najwyższa pora odwiedzić kuchnię. Wbrew wszelkim obawom, dom lśnił czystością. Nie było walających się plastikowych kubeczków, rozsypanego konfetti i opróżnionych butelek. Zniknęły też latające stworzonka i szarfy przyczepione do sufitu. Pomieszczenia wróciły także do swojego normalnego wyglądu, a po gościach nie było śladu. Innymi słowy, dom wyglądał tak, jakby nigdy nic się w nim nie wydarzyło.
Lily podeszła do lodówki i skrzętnie przejrzała jej zawartość. Mleko, jajka, słoik dżemu. Nie było w tym nic dziwnego. Rodzice Jamesa udali się na wakacje do Aspen. W związku z tym, sam Rogacz najprawdopodobniej nie bawił się w zakupy i gotowanie, tylko skupił na imprezie sylwestrowej. Westchnęła ciężko i zaczęła intuicyjnie otwierać kolejne szafki. W końcu udało jej się skompletować wszystkie niezbędne składniki. Przygryzając dolną wargę przekręciła pokrętło radia stojącego na blacie. Z głośników zaczęły wydobywać się dźwięki. Uśmiechnęła się pogodnie i kołysząc biodrami zaczęła kręcić ciasto na naleśniki.
Po trzydziestu minutach miała już ich cały kopiec, ale kompletnie nie wiedziała, gdzie szukać reszty potrzebnych rzeczy. Potrzebowała przecież talerzyki i sztućce. Intuicja jej podpowiadała, że lada moment zjawi się tu reszta jej przyjaciół. Stanęła przed szafkami i przez chwilę się zastanawiała, od których zacząć.
- Ta w rogu – Usłyszała i podskoczyła.
Podążyła wzrokiem za głosem. Oparty o framugę drzwi stał Syriusz. Obserwował ją z przymrużonymi oczami i dziwnym uśmiechem. Lily przeszedł lekki dreszcz, ale postanowiła nie dać tego po sobie poznać.
- Dzięki - burknęła, odwracając się i podchodząc do wskazanego przez Syriusza miejsca. 
Kucnęła, ale zamiast talerzy znalazła garnki. Skrzywiła się, ale nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, Łapa podszedł pewnym krokiem i otworzył szafkę, która znajdowała się dokładnie nad nią. Lily lekko się zaczerwieniła i podniosła się z ziemi, dokładnie w tym samym czasie, w którym Black sięgnął dwa talerzyki. Podał je dziewczynie, nie odrywając od niej wzroku. Jego tęczówki miały w sobie coś takiego, co wywołało u Evansówny raczej nieprzyjemny dreszcz. Syriusz emanował pewnością siebie. O ile u Pottera było to nieznośne, ale nie wadziło, tak u Syriusza budziło pewnego rodzaju lęk. Obezwładniał. Chyba takiego słowa mogła użyć Lily, żeby opisać ten stan. Łapa był zdecydowanie zbyt blisko. Dopiero teraz dziewczyna zorientowała się, że stoi przed nią w samych spodniach dresowych, a jego włosy nadal są wilgotne po dopiero co wziętym prysznicu. Kiedy jej palce zacisnęły się na naczyniach, nie puścił ich od razu.
- Ekhm... - Wydukała. - Dzięki - Szepnęła, coraz bardziej zmieszana. Nie wiedząc czemu jej tętno lekko przyspieszyło.
- Nie ma za co - Nie za bardzo potrafiła zrozumieć tonu, który stosował podczas tej rozmowy. Była święcie przekonana, że Syriusz próbuje ją uwieść, ale było to tak absurdalne, że z trudem opanowała wybuch śmiechu. - Pięknie pachnie, jemy?
W tym momencie jego ton zmienił się o trzysta sześćdziesiąt stopni. Lily rozszerzyła oczy w zdziwieniu, ale nim zdążyła odpowiedzieć, do kuchni weszła Mary z Remusem, a wraz z nimi także i Potter.
- Ale zapachy!
- Smakują wyśmienicie - Stwierdził Łapa, przeżuwając naleśnika. Lily posłała mu, krótkie spojrzenie.
- Proszę - Położyła na stole trzy talerze i wróciła po same naleśniki.
Remus chwycił krzesło i odsunął je delikatnie. Mary uśmiechnęła się do niego promiennie, a następnie pocałowała w policzek i zajęła swoje miejsce. Na moment zapanowała krępująca cisza.  Lily uśmiechnęła się delikatnie pod nosem, ale nic nie powiedziała. Rogacz z Łapą wymienili krótkie spojrzenie, ale także woleli tę sytuację przemilczeć. Pomimo, iż Ruda była całym sercem za nową parą, nie wiedziała jeszcze do końca, jak na to wszystko reagować. Po zachowaniu przyjaciół i samego Remusa domyślała się że i oni mają podobną rozterkę. Mary raz po raz odkrawała kawałek swojego naleśnika i widelcem karmiła Remusa, który z każdą kolejną minutą był coraz bardziej skrępowany.
- Kawy, błagam - do kuchni weszła Dorcas, człapiąc i poprawiając luźną kitkę.
Syriusz przesunął nogom wolne krzesło, tuż obok niego. Meadowes prychnęła z pogardą.
- Ja zrobię - westchnęła Lily, podnosząc się z miejsca i widząc, że nikt nie wykazał zainteresowania.
Dorcas natychmiast zajęła jej miejsce. Chwyciła naleśnika i oderwała kawałek. W tym momencie Ruda postawiła przed nią parujący kubek. Meadowes uniosła go do ust i upiła łyk zachwycona. Jej wzrok mimowolnie skrzyżował się z tęczówkami Syriusza.
Siedział dokładnie na wprost niej. Odrywał kawałki naleśnika i wwiercając się w nią spojrzeniem, unosił do ust. Dorcas wywróciła oczami i posłała mu spojrzenie mówiące "zapomnij" i chwyciła leżącą na stole gazetę. Cała sytuacja nie uszła uwadze Lily, Zmarszczyła czoło w zamyśleniu.
- Tej, Evans. Skoro już tak dobrze ogarnęłaś kuchnię moich rodziców, to podasz mi Kremowe Piwo?
- A może, tak dla odmiany, podniesiesz swoje leniwe dupsko i weźmiesz je sobie sam, Potter?
- Zrobiłaś pyszne śniadanie. Uzupełnij idealny obrazek i podaj mi piwo kobieto.
- Ugh - Mary skrzywiła się nieznacznie. - To straszne. - Wszyscy spojrzeli na nią pytająco. - No bycie kurą domową!  - Jeżeli liczysz na to, że będę stała przy garach, to… - zwróciła się do Remusa.
- Nie kochanie, ty jesteś taka cudowna, że sprawię ci domowego skrzata! – powiedział natychmiast.
- Naprawdę? – zapytała, patrząc na niego wielkimi, niebieskimi oczami. – Zrobiłbyś to dla mnie?
- Ależ oczywiście!
- Och! Gdzieś ty był, całe moje życie! – krzyknęła i mocno się do niego przytuliła.
- Lily, zobacz - Wtrąciła się Dorcas, przerywając obiadową sielankę i podając Evansównie gazetę.

ATAK DEMENTORÓW I TAJEMNICZE ZNIKNIĘCIE CZWORGA UCZNIÓW ORAZ ICH RODZIN.


- Och nie! – jęknęła i zaczęłam czytać dalej.

Szkołę Hogwart, jak co roku opuściła spora część uczniów. Niczego niespodziewający się uczniowie, wracali do domów na Święta. Zadowoleni, że spędzą czas z rodziną po całym półroczu ciężkiej nauki i rozłąki. Niestety, w niecałe piętnaście minut po opuszczeniu pociągu, stację zaatakowali Dementorzy i Śmierciożercy. Czworo uczniów zostało porwanych, trójka nie żyje. W tajemniczy sposób zniknęły również rodziny porwanych uczniów. Nikt nie wie, co było przyczyną ataku. Ministerstwo ostrzega i prosi o bezwzględne zachowanie bezpieczeństwa i szczególną ostrożność. Nie gwarantuje również, że atak się nie powtórzy. Rodzice drżą z niepokoju o życie swoich dzieci. Jeden z pracowników Ministerstwa Magii wyznaje, że owy atak mógł być ostrzeżeniem ze strony Sami – Wiecie – Kogo. Uważa również, że to dopiero początek niewyjaśnionych zniknięć i mordów.
„Powinniśmy spędzać, jak najwięcej czasu z rodziną. Zwłaszcza, że żadne z nas nie wie, ile czasu nam pozostało” wygłosił dzisiaj rano Minister Magii. Na pytanie o powrót młodych czarodziei do Szkoły, zapewnił, że będzie dodatkowa ochrona, ale więcej szczegółów zdradzić nie mógł. 
Pozostaje nam wobec tego żyć z nadzieją, że atak na pociąg się nie powtórzy i że wzmożone środki bezpieczeństwa będą wystarczające, aby ochronić nasze pociechy.

***

Szedł korytarzem uśmiechając się zawadiacko. Dawno nie czuł się tak fantastycznie. Wrócił do szkoły, do domu, który uwielbiał. Panienki pochłaniały go wzrokiem. Wystarczyło tylko się przyczaić i wybrać jedną z nich, jego zdaniem, odpowiednią i już. Nie musiał się nawet wybitnie starać. Wyglądało na to, że każda chciała wykorzystać ostatni moment, w którym jest dostępny. W końcu w tym roku miał opuścić szkołę i wreszcie się usamodzielnić. A teraz? Teraz miał kumpli, imprezy, panienki i pełnie. Jedna z nich właśnie się zbliżała,
Z euforią zeskoczył z trzech ostatnich stopni i wpadł do Wielkiej Sali, gdzie siedzieli jego przyjaciele. Remus delikatnie blady. Opadł na ławkę i spojrzał na ich posępne miny. Delikatnie go to zirytowało, ale obiecał sobie, że dzisiaj nikt nie zepsuje mu humoru. James podniósł wzrok znad swojej jajecznicy i spojrzał na przyjaciela pytająco.
- O której w pokoju wspólnym? – spytał Syriusz, pochylając się delikatnie w przód.
- Tak, jak zawsze. – Wzruszył ramionami. – Nie rozumiem twojego podniecenia, Łapo. Przecież będzie tak jak zawsze.
- Nie! – wyszeptał gorączkowo i rozejrzał się dookoła, aby się upewnić, że nikt ich nie podsłuchuje. – Znalazłem kolejne przejście! Nie mam pojęcia dokąd prowadzi, ale uważam, że powinniśmy to sprawdzić!
Peter zatrząsł się delikatnie.
- Więc w tym miesiącu również idziemy? – zapytał, ale go zignorowali.
- Gdzie? - Zapytał z błyszczącymi oczami Rogacz. Syriusz jedynie pokręcił głową. Potter rozejrzał się dookoła. Fakt. Wielka Sala na pewno nie była odpowiednim miejscem na dyskutowanie o ich eskapadach.
- Jeżeli o mnie chodzi, wolałbym, żebyście tym razem...
- Wiemy, Luniaczku - Przerwał mu Syriusz, nalewając Dyniowego Soku do swojej szklanki. - Prawisz te morały odkąd tylko pamiętam i nigdy nie zwracamy na ciebie uwagi, wiec w tym miesiącu sobie daruj.
Remus westchnął ciężko i rozłożył bezradnie ręce.
- Okej, musimy obmyślić plan. Jak mamy zniknąć, musimy mieć powód - Wymienił znaczące spojrzenie z Jamesem.
- Co znów knujecie? - Miejsce obok Remusa zajęła McDonald.
- Organizujemy imprezę.
Przyjrzała im się podejrzliwie, ale po chwili wzruszyła ramionami i zwróciła swoje niebieskie oczy na ukochanego. Glizdogon się zmieszał, a James z Syriuszem skrzywili nieznacznie i jednocześnie wydusili coś, co brzmiało jak „Ugh”.
- Jakieś szczegóły? - Zapytała rzeczowym tonem, wyjmując z torby notatnik i różowe pióro.
- Późno, długo, alkoholowo.
- Okej, co mam robić?
James spojrzał na nią z szelmowskim uśmiechem. Jego oczy rozbłysły jeszcze bardziej.
- Rozgłosić.


***

Opadła na łóżko i obserwowała kręcące się po dormitorium przyjaciółki. Dorcas przeczesywała swój kufer, natomiast Mary już po kilku chwilach opadła na łóżko z lusterkiem i całą masą kosmetyków. Jeden dzień, a już cały Gryffindor żył wieczorną imprezą. Mary spisała się rewelacyjnie. Wieść o niej rozeszła się już do drugiej w tym dniu lekcji. Jednak to, co najbardziej niepokoiło Lily był fakt, że McDonald regularnie posyłała jej przeszywające spojrzenie.
- Co? - Zapytała wreszcie, czując narastającą irytację.
- Powiesz mi wreszcie, co jest między tobą, a Jamesem?
Dorcas drgnęła i przestała przerzucać swoje rzeczy.
- Nic.
- Lily Evans! - Jej oczy były przymrużone, a usta natychmiast zwęziła. Ton natomiast nie znosił sprzeciwu. Ruda została precyzyjnie przyparta do muru i niestety nie było ucieczki. Nie miała możliwości wyplątania się od odpowiedzi i chyba nawet nie chciała próbować zmienić tematu.
Westchnęła ciężko.
- Na prawdę nic - stwierdziła z rezygnacją licząc się z tym, że i tak jej nie uwierzy. - W łazience znaleźliśmy się totalnie przez przypadek. - Jej policzki pokryły się lekką czerwienią.
- Ty coś ukrywasz! - Dorcas opadła na krawędź łóżka, tuż obok Mary.
- Chciałam wam już powiedzieć dawno, ale kompletnie nie wiedziałam jak... Tuż przed świętami, jak wracaliśmy z Hogsmeade coś się wydarzyło. Wyszłam z nim z pubu, trochę pospacerowaliśmy, a nade mną ciążyła tajemnica związana z Remusem, a Potter doskonale zrozumiał z czym się borykam. Nagle zrobiło się tak... - Przerwała na moment, szukając odpowiedniego słowa. - Normalnie - Dokończyła zdziwiona jego oczywistością.
- Normalnie? - Mary spojrzała na nią zdziwiona. - Co to znaczy normalnie? Mówiłaś, że coś się wydarzyło! Możesz przestać kręcić i mówić prawdę, Lily?
Evansówna pokryła się jeszcze większym rumieńcem.
- Wracaliśmy do Hogwartu. Rozmawialiśmy o świętach, padał śnieg - zaczęła się delikatnie jąkać. - Trochę udzielił mi się nastrój i jakoś tak od słowa do słowa, rozpoczęłam bitwę na śnieżki. Ale nie chcący! - Dodała natychmiast.
- Na Merlina - wyszeptała Dorcas, przerywając jej tą mordęgę, doskonale odgadując dalszą część opowieści. Lily spojrzała na nią bezradnie.
- Na prawdę nie wiedziałam jak wam powiedzieć...
- Poczekaj - Meadowes zaczęła machać rękoma. - Ale jak to się stało, że wy nadal... Poza tym... Na Merlina! Lily! Ty się za...
- Nie, Dorcas, nie - Zaprzeczyła raptownie,
- Przecież widzę!
- Och, na Boga! - Lily podniosła się z łóżka i skrajnie zrozpaczona podeszła do okna. Przez moment wpatrywała się w wirujące płatki śniegu za oknem. - Nie mam pojęcia, jak to się stało. Przegapiłam ten moment, bo nałożyło się cholernie dużo spraw. Musicie zrozumieć, że tego nie chce i się tego boję. Walczę. Potter jest rozchwiany emocjonalnie. Niczym dziecko cieszące się na kolejne zabawki, a ja nie będę jedną z nich. Na początku wydawało mi się, że po prostu przestaliśmy się żreć w ten zły sposób, co kiedyś. Później była ta rumba... Pokazał też, że jest bardzo dobrym i troskliwym przyjacielem. Gdybyście tylko słyszały w jaki sposób wypowiadał się o problemie Lunatyka...
Opadła na łóżko i ukryła twarz w dłoniach.
W Pokoju Wspólnym rozbrzmiała muzyka. Do ich dormitorium doleciał gromki śmiech.
- Okej - Mary podniosła się gwałtownie z łóżka i wygładziła sukienkę. - Nie wiem, gdzie masz tak na prawdę problem, Lily, ale nie mam zamiaru przesmucić połowę imprezy tylko po to, żeby zrozumieć, tak więc róbcie co chcecie, a ja będę na dole.
Lily wymieniła z Dorcas spojrzenia i posłała jej jedno, błagając przy tym o poradę.
- Zróbcie jakiś haaaałaaaaaas!
Wrzasnęła Mary, nim drzwi do dormitorium się za nią zamknęły. Lily parsknęła śmiechem. McDonald miała rację. To nie pora na smutki.

***

- Dalej, przełaź! – syknął, rozglądając się niepewnie po korytarzu.
Postanowili się pogrupować. On miał iść z Peterem, a James z Remusem. Nie mogli się gorzej podzielić, zwłaszcza, że Peter trząsł się jak galareta, a on nie miał pojęcia, dokąd prowadzi nowo odkryty tunel. Założyli, że spotkają się w Hogsmeade, ale z każdą sekundą coraz bardziej w to wątpił. Glizdogon miał spore trudności ze wspięciem się na półkę. Powinien to przewidzieć! Był niski i grubawy od wiecznego wcinania słodyczy, nic więc dziwnego, że metr to dla niego problem.
- Wingardium Leviosa! – warknął zdenerwowany, rozglądając się niepewnie po ciemnym korytarzu.
Pogasili lampy, bo wydawało im się to rozsądne, nie mieli Peleryny Niewidki, a w ciemności nikt nie mógł ich dostrzec. Wydawało mu się jednak, że ktoś ich obserwuje, a już na pewno słyszał czyjeś kroki.
- Dobra, udało mi się! – krzyknął uradowany.
- Zamknij się, idioto! – warknął i jeszcze bardziej wytężył wzrok. Nikogo nie dostrzegł. – Przesuń się i otwórz portret – polecił, a Peter pokiwał głową i zniknął z zasięgu wzroku.
Po chwili usłyszał cichutkie skrzypnięcie, uśmiechnął się łobuzerko i szybko wspiął się na górę. W pewnym momencie gwałtowniej się podciągnął i jednocześnie poczuł przeszywający ból w czaszce.
- Au! – jęknął i opadł z głośnym hukiem z powrotem na posadzkę.
- Przepraszam! – pisnął Glizdogon i zaczął złazić z półki.
- Właź na górę, debilu! – warknął poirytowany, ale było za późno.
Krótkie nóżki Petera nie sięgały podłogi, chłopak zaryzykował i oderwał dłonie, a jego ciało runęło na Blacka.
- Przepraszam! – krzyknął ponownie i natychmiast zerwał się na równe nogi, pomagając Syriuszowi wstać. Niestety, nie był na tyle silny, a jego dłonie były spocone. Nie był w stanie go utrzymać, więc Łapa ponownie wylądował na podłodze. – Przepraszam!
- Przestań przepraszać, do cholery! – wydarł się, tracąc panowanie nad sobą i nie zważając na to, że stoją w ciemnym korytarzu bez peleryny i po ciszy nocnej. – Właź na górę, bo jak nie dotrzemy na miejsce w ciągu pięciu minut, to możemy mieć problemy!
- Och! – wydał zduszony okrzyk i natychmiast zaczął próbować wspiąć się ponownie.
- Nie, może lepiej będzie, jak ja pójdę przodem i pomogę ci się wspiąć, dobra? – zasugerował, ale nie czekał na odpowiedź. – Masz. – Wcisnął w jego ręce Mapę Huncwotów i zakasał rękawy. Minutę później już był na górze. Wyciągnął dłoń, aby pomóc przyjacielowi. Nie przewidział, że będzie to takie trudne. – Poczekaj, użyję ponownie zaklęcia – wysapał, wyciągając różdżkę, ale Peter chyba tego niedosłyszał. W momencie, kiedy Black pochylił się, aby dobrze wycelować, Pettigrew podskoczył uderzając go w nos.
- Ty pieprzony idioto! – krzyknął i objął twarz rękoma.
- Przepraszam! – pisnął ponownie.
- Nie przepraszaj! – warknął i zaczął kląć pod nosem.
Z różdżki, którą Black nadal trzymał w ręku, co jakiś czas strzelał snop iskier.
- Syriuszu – zaczął, ale przyjaciel go nie słyszał, a może ignorował? – Syriuszu! – powiedział trochę głośniej, ale nadal nie było reakcji. – Syriuszu! – krzyknął wobec tego.
- Zamknij się, do cholery! Pieprzony idiota! Ściągniesz tutaj połowę zamku! Jak dostanę przez ciebie szlaban, to obiecuję ci, że… – Ale resztę jego słów zagłuszył potężny huk.
Wrzasnął i w pośpiechu zeskoczył z półki, zamknąwszy uprzednio portret. Dopiero po chwili dotarło do niego, co się stało. Musiał przez przypadek wypowiedzieć jakieś zaklęcie, które wysadziło korytarz. Słyszał już chrapliwy głos Filcha i zaklął pod nosem. Nie był w stanie się ruszyć. Wszystko go bolało i najprawdopodobniej skręcił kostkę. Peter natomiast leżał sparaliżowany i wpatrywał się w obraz na ścianie. Jęknął z furii i cisnął w niego jednym z kamyczków. Peter zerwał się na równe nogi i starał się mu pomóc. Na niewiele się to zdało.
- Spadaj! – syknął, a on przestał się z nim szarpać i zniknął za rogiem. Jedyne, co zdążył uczynić, to pochwycić leżący pergamin i szepnąć: – Koniec psot!
- Ha! Nareszcie!
Zza rogu wyłonił się Argus Filch wraz ze swoją kotką. Po chwili schylił się i podniósł podniszczony pergamin. Black jęknął i opadł bez sił na posadzkę. To będzie długa noc.


***

Pettigrew wpadł do pokoju wspólnego z prędkością światła. Impreza nabrała już rozmachu, a on założył, że Potter wrócił tutaj, aby na nich poczekać. W końcu taki był plan. Trzydzieści minut i ani sekundy dłużej. Jakiekolwiek opóźnienie mogło wywołać problemy. Niestety nie miał pojęcia, która jest godzina, ani o której wymknęli się z pomieszczenia. Dysząc ciężko, wypowiedział hasło i przekroczył dziurę pod portretem. Muzyka natychmiast dotarła do jego uszu, uniemożliwiając normalne myślenie. Jego wodniste oczy z uwagą badały pokój wspólny, ale w tym tłumie ciężko mu było zauważyć kogokolwiek. Westchnął i wpadł na schody prowadzące do dormitorium. Niestety, w sypialni, poza standardowym bałaganem, nie było nikogo ani niczego, co wskazywałoby na to, że James tutaj wrócił. Powoli zaczęła ogarniać go panika. Filch miał Blacka. Prawdopodobnie dorwał również Mapę, którą on, Peter – idiota, wypuścił z rąk w tym całym zamieszaniu. Musieli coś wymyślić i go uratować! Ale jego głowę ogarnęła totalna pustka. Opadł na najbliższe łóżko i ukrył twarz w dłoniach. Nawalił, ponownie nawalił!
Nagłe wiwaty, krzyki i śmiechy spowodowały u niego nieuzasadnione szczęście. Doskonale wiedział, że taka reakcja ze strony tłumu może oznaczać tylko jedno! Poderwał się z miejsca i wyleciał z sypialni. Ze schodów łatwiej mu było prowadzić obserwacje. Nie pomylił się! Potter właśnie powrócili z wioski z siatkami pełnymi alkoholu, słodyczy i przekąsek. Aktualnie wypakowywał to wszystko na stoły ustawione pod oknem. Roześmiał się z ulgą i natychmiast popędził w jego kierunku.
- James! James! – wydarł się i ostatkami tchu pochwycił go za rękaw.
- Co się stało? – spytał zaniepokojony.
- Mają go! Dorwali Blacka! I Mapę! Filch ma Mapę! – wydyszał, z trudem łapiąc oddech.
Nie musiał już nic więcej mówić. Potter skinął głową, machnął krótko różdżką i wyszedł na zewnątrz. Minutę po nim zniknął Peter. Już za portretem James spojrzał na niego znacząco. Pisnął przerażony, ale dotknął swoją różdżką czubka głowy, a sekundę później siedział już w kieszeni Pottera. James wyjął zza pazuchy Pelerynę Niewidkę i narzucił ją na siebie. Wiedzieli jedno – Blackowi nie uda się wywinąć, ale może jakimś cudem odzyskają swój skarb?

***

Nie od razu zwróciła uwagę na Petera. Z reguły nie odgrywał większej roli w życiu Huncwotów. On po prostu przy nich był. Nic ponad to. Główną rolę od zawsze miał James z Syriuszem. Nigdy Lupin, a Peter im jedynie przygrywał. Bywało, że Łapa z Rogaczem zostawiali pozostałą dwójkę i zajmowali się swoimi sprawami. Glizdogon nienawidził tych momentów. Czuł się wtedy niepotrzebny i niechciany. Najczęściej latał wtedy po wszystkich możliwych miejscach i szukał swoich liderów. Tak, to właśnie dlatego nadal siedziała na kanapie z trzecim piwem w ręku i jedyne, co uczyniła, to potężne ziewnięcie. Miała dosyć tej chorej imprezy, tego zamieszania i hałasu. Chciała iść do swojego dormitorium, położyć się w ciepłej pościeli i zasnąć. Niestety ludzie bawili się coraz lepiej, a muzyka grała coraz głośniej – nawet, jeżeli rzuciłaby zaklęcia, to wiedziała, że na niewiele się to zda. Hogwart od zawsze był dziwny pod tym względem. Próbowała już chyba wszystkiego i to niejednokrotnie. Zawsze, ale to zawsze przegrywała. Zupełnie tak, jakby ten cholerny zamek chciał, żeby imprezy się odbywały, a ci najmniej wytrwali siedzieli do końca choćby nie wiadomo co! Zawsze wyzywała pod nosem i wściekała się niemiłosiernie. Waliła pięściami w poduszkę, trzaskała drzwiami, a kiedy została prefektem, groziła wszystkim dookoła. Wszystko to na nic! Szła spać tak, jak każdy na imprezie. Nie wcześniej i nie później. O ile zazwyczaj przeszkadzało jej to niesamowicie, o tyle dziś... Dzisiaj miało być inaczej!
Stłumiła kolejne ziewnięcie i wyprostowała się gwałtownie na kanapie. Nagle pojawili się Potter. Zmrużyła oczy. To mogło oznaczać tylko jedno: wyprawa do Hogsmeade! Doskonale wiedzieli, że to niedozwolone. Co prawda nie złapała go na gorącym uczynku, ale zawsze mogła mu trochę podokuczać, prawda? Wcisnęła swoją butelką jakiemuś Gryfonowi w ręce, podniosła się z kanapy i wygładziła butelkowo zieloną tunikę. Przeczesała włosy palcami, uśmiechnęła się z triumfem i... wytrzeszczyła oczy w zdziwieniu. Miejsce, w którym przed sekundą stał z Peterem, teraz było puste. Rozejrzała się uważnie po pokoju wspólnym. Nie było po nich śladu, a w pomieszczeniu można było usłyszeć jęk zawodu. 
Wyraźnie zniesmaczona faktem, że ominął ją najciekawszy punkt dzisiejszego wieczoru, odwróciła się na pięcie. Jakiś chłopak wyrósł przed nią i chciał porwać do tańca, ale go wyminęła. Miała dosyć tej piekielnej imprezy, tych cholernych ludzi i pieprzonego hałasu! Musiała stąd wyjść i to jak najszybciej, nim zwariuje do reszty.

***

- Gdzie twoi koledzy? – warknął zza swojego biurka.
Nie mógł się pozbyć uśmiechu triumfu. W końcu, po tylu latach, udało mu się ich złapać na tak poważnym przewinieniu. No... może nie ich wszystkich, ale na pewno ten jeden wsypie pozostałych. Kiedy patrzyli na te wszystkie narzędzia do tortur, po pewnym czasie śpiewali wszystko, co chciał z nich wydusić.
- Gdzie oni są?
Black ziewnął potężnie i jeszcze bardziej rozwalił się na podstarzałym, delikatnie podniszczonym fotelu.
- Nie było nikogo więcej. Tylko ja. – Wzruszył ramionami.
Męczyły go już te wszystkie pytania. Dlaczego ten dureń nie potrafi zrozumieć, że on niczego nie powie? Mógłby wreszcie wezwać McGonagall, ta dałaby mu szlaban i wezwała pielęgniarkę do jego kostki, a następnie odprowadziłaby go do wieży, zwymyślała po drodze i wszystko wróciło by do normy. Oczywiście w tym całym zamieszaniu znalazłby sposób na to, aby poinformować Gryfonów o tym, że się zbliżają. Chociaż z drugiej strony... Peter uciekł. Miał wobec tego nadzieję, że ich wszystkich uprzedził o tych jakże przeuroczych okolicznościach.
- Co to jest? – Filch zmienił taktykę.
- Kawałek pergaminu? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
Musiał przyznać, że w całej tej dramatycznej sytuacji było niesamowicie dużo komizmu. Dopóki ten idiota nie pośle po nauczyciela, był bezpieczny. Woźny na magii znał się tak bardzo, jak na on sam na charłactwie.
- Doskonale wiem, że to jeden z waszych głupich kawałów! Gadaj! Gdzie oni są i do czego miało to służyć?! – wydarł się, a Black poruszył się niespokojnie.
Dziękował Merlinowi, że Filch był już starym kretynem, a co za tym idzie, trochę przygłuchym. Był pewny, że usłyszał swoje imię, a to mogło oznaczać tylko jedno. James już wiedział i właśnie próbują się dowiedzieć, gdzie się znajduje poprzez lusterko, które spoczywało w jego kieszeni. Jednocześnie przeklął w duchu. Dlaczego nie powiadomił ich w momencie, kiedy pojawiły się trudności tylko czekał i dał się złapać? Jednak nie to było istotne w tym momencie. Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Nie zostawili go na pastwę losu. Jeżeli dobrze to rozegrają, odzyskają mapę, a on sam nie otrzyma szlabanu. Wyprostował się nieznacznie na krześle i rozejrzał dookoła.
- A więc, gdzie zamierzasz ją schować? W tamtej szafce? – zapytał z udawanym zainteresowaniem. – To tu trzymasz nasze kartoteki?
Miał nadzieję, że to im wystarczy. Nie mógł wyjąć kolejnego magicznego przedmiotu, ale wiedział, że słuchają go uważnie.
- Nie twój interes! Gadaj, gdzie są twoi przyjaciele i do czego to służy!
- Już ci powiedziałem. Byłem sam, nikt mi nie pomagał, a to jest jedynie kawałek pergaminu. Jeżeli to jest jedyny powód, dla którego przyprowadziłeś mnie do tego... uroczego gabinetu, to uważam, iż sprawa jest zamknięta i możemy iść spać – uśmiechnął się złośliwie.
Teraz już był pewny, że przyjaciele zrozumieli jego położenie. Nie było dla nich zagadką, gdzie znajduje się nora Filcha. Na te słowa woźny niemalże dostał apopleksji.
- Spać? Obawiam się, że to niewykonalne – wycharczał i spojrzał na swoją kotkę. – Leć, kochana, po profesor McGonagall. Ona będzie wiedziała... - Nie musiał kończyć. Kotka miauknęła głośno i ruszyła do drzwi. Woźny spojrzał na niego z dziką radością w oczach. – Mam nadzieję, że nareszcie po tylu latach cię wywalą!
- Och tak, na pewno! – ucieszył się, co zbiło Filcha z tropu. – Przecież posiadanie kartki papieru jest karalne. – Wzruszył ramionami i ponownie opadł na fotel, wyraźnie zrezygnowany.
- Oboje doskonale wiemy, że to nie jest jedynie kartka papieru! A wicedyrektorka będzie wiedziała, co z tobą i tym świstkiem zrobić! – Klasnął w dłonie. – Poza tym, Black, byłeś poza swoim łóżkiem i to w trakcie ciszy nocnej!
Nie dał po sobie poznać, że go to ruszyło. Wiedział, że opiekunka Gryffindoru odkryje tą tajemnicę zdecydowanie szybciej, niż ten pieprzony charłak. Nie obawiał się wyrzucenia ze szkoły. Nie pierwszy raz włóczył się korytarzami w godzinach niedozwolonych i nie pierwszy raz otrzyma za to jedynie ujemne punkty i jakiś miesięczny szlaban. Ale Mapa... Mało, że była to ich jedyna kopia, to jeszcze połowa z tych korytarzy prowadziła poza Hogwart. Jeżeli ona to odkryje... Jeśli zrozumie, a zrozumie na pewno... Miał nadzieję, że jego przyjaciele się pospieszą i dotrą tu, zanim zrobi to McGonagall.

***

- Jest u Filcha! – krzyknął uradowany.
- James, chyba nie chcesz tam tak po prostu wtargnąć?
- Remusie! Oni mają Blacka!
- Nic mu nie będzie! Otrzyma szlaban za chodzenie nocą po zamku, nic ponad to!
- Zapomniałeś, że mają Mapę! – syknął, patrząc na niego z niedowierzaniem.
- Oboje wiemy, że Filch jest charłakiem. Nie jest w stanie odkryć naszej tajemnicy!
- Nie bądź nierozsądny, Remusie. Przecież on natychmiast pośle po McGonagall! A jeżeli pokaże jej ten kawałek pergaminu...
- Przecież ona zna się na transmutacji, a nie na zaklęciach! Poza tym – podniósł głos, bo Rogacz już chciał się odezwać. Żadne z nich nie zwracało uwagi na głośne piszczenie małego szczura, który spoczywał w jednej z kieszeni. – Dobrze ją zabezpieczyliśmy! Doskonale wiesz, co się stanie, jak będą próbowali ją odczytać!
- I właśnie tego się obawiam – mruknął.
- James, bądź rozsądny...
- Nie zostawię go tam! On by mi pomógł! Czy ci się to podoba, czy nie, mam zamiar tam wpaść i go uwolnić!
- Przecież to czyste szaleństwo!
- To daj mi szlaban! – krzyknął i spojrzał na przyjaciela wyzywająco.
Na chwilę zapanowała cisza. James potrzebował chwili ciszy do namysłu. Uznał również, że o okolicznościach należy poinformować Remusa. Dlatego właśnie w pierwszej kolejności udał się do Wrzeszczącej Chaty. Dziękował Merlinowi, że zdecydowali się spróbować w przeddzień przemiany Lupina.
- Nie bądź idiotą. Oboje wiemy, że nie dam ci szlabanu – szepnął. – Ale...
- Więc mnie nie powstrzymuj! Siedź na dupie i czekaj na mnie. I uprzedź ich, żeby skończyli imprezę! Ja idę po Blacka! – warknął, naciągając na siebie Pelerynę i wyjmując z kieszeni Glizdogona.
Lunatyk pokręcił głową z niedowierzaniem. Był przekonany, że James przesadza. Black już niejednokrotnie znalazł się w poważniejszych tarapatach i zawsze udawało mu się wywinąć. Nie widział powodu, aby teraz robić jakąś aferę. Spojrzał na Petera pytająco. Jego wąsy poruszały się niesamowicie szybko. Remus był pewien, że Peter jest przerażony. Spojrzał na zegarek. Miał się tu ukrywać od powrotu aż do przemiany, żeby wszyscy myśleli, że zatrzymała go rodzina. Nie było innego wyjścia. Wcisnął Petera do kieszeni i ruszył z powrotem do Wieży Gryffindoru. Potter miał rację. Filch na pewno wezwie McGonagall, a ta odprowadzi ich pod samą sypialnię. Jeżeli nie zakończą imprezy – nie tylko Black będzie miał problemy.

***

Weszła do ogromnej wanny i odkręciła kurek z ulubionym płynem. Od wieków nie korzystała z Łazienki Prefektów. Nigdy nie miała na to czasu, zawsze były ważniejsze sprawy. Już zapomniała, jak wspaniale tu jest... Szybko zrzuciła z siebie szaty i zanurzyła się w ciepłej wodzie. Jej ciało pokryła gęsia skórka, a wzdłuż kręgosłupa przebiegł dreszcz. Słodki zapach płynu wymieszany z parującą wodą dotarł do jej nosa. Przymknęła oczy i oczyściła umysł ze wszystkiego. Pozwoliła, aby cały stres i całe napięcie uleciało z niej wraz z parą wodną. Przestała martwić się nadchodzącymi egzaminami, przestała wałkować sytuację z Potterem. Wzięła głęboki oddech i... zakasłała głośno. Oddech był tak głęboki, że do jej nozdrzy dostała się otaczająca ją piana.

***

Badał wzrokiem pomieszczenie, starając się jednocześnie wymyślić jakieś wyjście z sytuacji. Zastanawiał się również nad tym, jak James chce się dostać niezauważony do środka. Ledwo zdążył o tym pomyśleć, a otrzymał odpowiedź. Coś nad ich głowami huknęło, ale wbrew wszelkiemu rozsądkowi, Filch nie poderwał się z miejsca z okrzykiem „Iryt!”, tylko nadal siedział przy swoim biurku i bazgrał coś, co zapewne było jego kartoteką. Dostrzegł na biurku swoją różdżkę, a do głowy wpadł mu fantastyczny pomysł. Pochwycił ją, a Argus spojrzał na niego poirytowany.
- Długo będzie mnie pan tu trzymał? – spytał i zaczął obracać różdżkę w dłoniach.
- Tyle, ile będzie trzeba – mruknął i wyciągnął dłoń.
- Myślę, że możemy się jakoś dogadać – uśmiechnął się prosząco i gwałtowniej machnął różdżką. Drzwi za nimi otworzyły się z hukiem. – Ups! – jęknął i natychmiast odłożył drewno na biurko. – Przepraszam.
Ale Filch już nie zwracał na niego uwagi. Przyciągnął jedynie różdżkę bliżej siebie i przygniótł stosem papierzysk.
- To ja – usłyszał tuż przy swoim uchu i ostatkami silnej woli powstrzymał krzyk.
Wzdrygnął się jedynie i kiwnął nieznacznie głową, dając tym samym do zrozumienia, że jest gotowy. Był tylko jeden problem i nie miał pojęcia, czy James o nim wie. Postanowił to w porę ujawnić, zanim obaj wpadną na pomysł, jak się z tego wyplątać.
- Wezwie pan pielęgniarkę? – spytał, a kiedy czarne oczy spojrzały na niego, najwyraźniej nie rozumiejąc, dopowiedział lekko poirytowany: – Moja kostka. Mówiłem, że ją skręciłem!
- A jaki w tym problem? – wykrzywił usta w szatańskim uśmiechu. – To jedynie daje nam pewność, że nie uciekniesz.
Potter zaklął pod nosem i wytężył pamięć. Przerabiali to. Był tego pewien! Jakoś na początku roku. Szybko przeczesywał te cholernie nudne lekcje. Doskonale pamiętał, że na tych felernych zajęciach, razem z Blackiem rzucali papierkami w Daviesa. Co wtedy mówił nauczyciel? Nawet nie pamiętał, na którym z przedmiotów przerabiali to piekielne zaklęcie!
- Założymy się? – Pochylił się delikatnie do przodu i oparł ręce na biurku. Filch spojrzał na niego ze źle ukrywaną ciekawością, ale nic nie odpowiedział. Uznał to za znak, że może kontynuować. – Jeżeli ucieknę, zabiorę ze sobą różdżkę, którą mi skonfiskowałeś, a ty mi na to pozwolisz – urwał, czekając na reakcję, ale Argus nic nie odpowiedział. Zignorował nawet to, że chłopak tak sprawnie przeszedł z nim na ty. – A jeżeli nie ucieknę lub w trakcie uciekania mnie złapiesz, powiem ci, czym jest ten kawałek papieru. – Rozwalił się ponownie na krześle, założył ręce za głowę i spojrzał na woźnego wyzywająco.
Wiedział, że nie może się powstrzymać. Od zawsze pragnął ich złapać na poważnym przewinieniu, a szansa na to, że mu się wywinie były bliskie zeru. Ilekroć zmieniał pozycję, jego twarz wykrzywiał grymas bólu. Nie był w stanie samodzielnie wykonać choćby kroku!
Na chwilę zapomniał, po co tu przyszedł. W napięciu nasłuchiwał ostatniej wymiany zdań. Black najwyraźniej uważał, że jego kostka lada moment będzie zdrowa i uda im się stąd prysnąć. Oczywiście, zanim pojawi się McGonagall! Niestety, Łapa nie miał pojęcia, że on sam ma czarną dziurę i za żadną cholerę nie może sobie przypomnieć tej chorej inkantacji!
- Ile czasu mam ci dać, abyś miał jakiekolwiek szanse? – uśmiechnął się paskudnie. Spróbował poruszyć stopą, ale nadal piekielnie bolała, a to znaczyło, że zaistniały jakieś problemy.
- Ach, ta ironia! Zawsze z góry zakładacie, że my, uczniowie, nie mamy z wami, nauczycielami, najmniejszych szans! – roześmiał się sztucznie.
- Ile? – Filch przyjął rzeczowy ton.
Patrzył na niego z nieukrywaną satysfakcją. Był święcie przekonany, że już wygrał i lada moment pozna mroczny sekret pergaminu, który leżał przed nim. Spojrzeli sobie w oczy. Na chwilę zapanowała irytująca cisza. Oboje myśleli gorączkowo, jak wyplątać się z tego gówna. Nie mieli też pojęcia, za ile zjawi się tutaj profesor McGonagall. Gdyby była tu Evans, na pewno byliby już daleko! I nagle go olśniło! Wycelował różdżkę w kostkę przyjaciela i pomyślał Episkey.
- Będę łaskawy! – Argus wyprostował się na krześle. – Masz dziesięć sekund!
Ledwo wypowiedział te słowa i zdążył powiedzieć dziewięć, a Black wykrzywił usta w radosnym uśmiechu, podniósł się z miejsca, pochwycił zarówno swoją różdżkę, jak i Mapę i... zniknął. Woźny poderwał się z miejsca i zaczął rozglądać po pomieszczeniu.
- Niemożliwe – szeptał, a kiedy jakaś magiczna siła otworzyła drzwi, a następnie zatrzasnęła je z hukiem, wydał zduszony okrzyk i wybiegł ze swojego gabinetu, wrzeszcząc: – UCZNIOWIE NIE ŚPIĄ!
Dopiero teraz odetchnęli z ulgą. Zrzucili z siebie Pelerynę i otworzyli pergamin. Przyjrzeli mu się uważnie.
- Droga do Wieży jest czyściuteńka! Ten krety lata na trzecim piętrze, a McGonagall nadal siedzi w swoim gabinecie! – zarechotał Black. – Dotarcie do sypialni chyba nie może być prostsze!            
Ale jego przyjaciel wpatrywał się w coś ze zmarszczonym czołem. Podążył za nim wzrokiem i wytrzeszczył oczy.
- Cholera.

***

Ubrała się i starannie zamknęła za sobą portret. Kąpiel zdecydowanie jej pomogła! Miała nieodparte wrażenie, że nic nie jest w stanie zepsuć jej humoru. Czuła też, że ciepła woda wywołała u niej senność. Miała przeogromną nadzieję, że impreza już się skończyła, wejdzie do sypialni, położy się w ciepłej pościeli i zaśnie kamiennym snem, śniąc cudowne, kolorowe sny.
- Nie musiałaś nam pomagać – usłyszała ten piekielnie irytujący głos, a tuż przed nią znikąd wyrósł sam James Potter, a tuż za nim Syriusz.
- Nie musiałam wam pomagać w czym? – wybałuszyła oczy, kompletnie nie rozumiejąc, o co im chodzi.
- Swoją drogą, jestem niesamowicie ciekawy, skąd wiedziałaś – kontynuował, wyraźnie jej nie słuchając.
- Nie wiem, o co wam chodzi, ale jesteś ostatnią osobą, której chciałabym w tym momencie pomóc. Cokolwiek by to nie było! – warknęła i chciała ich wyminąć.
Dobry humor prysł.
- Zamknij się – syknął. – Wszystko pod kontrolą. Odzyskaliśmy Mapę i mamy Niewidkę. Nie ma opcji na to, żeby nas złapali.
Wybałuszyła oczy w niedowierzaniu. Jego słowa wcale jej nie uspokoiły.
- MAPA?! A więc ryzykujecie swoją edukację, wykształcenie i przyszłość dla tego cholernego kawałka papieru?! – wydarła się. Nie mieściło jej się to w głowie.
- Zamknij się! – syknął i rozejrzał się niecierpliwie dookoła.
- Nadal na trzecim piętrze – wtrącił Black, patrząc w pergamin.
- Nie mamy czasu. Musimy iść. Filch zmierza do McGonagall, zbudzi wszystkich, byleby nas dopaść! – warknął i chwycił ją za rękę. Wyrwała się natychmiast.
- Nigdzie z tobą nie pójdę! Powinnam sama do niej iść i na was donieść!
Spojrzeli po sobie i wybuchli śmiechem.
- Tak, tak, kochanie – stwierdził, kręcąc głową i ponownie chwycił ją za rękę. – Nie mamy czasu na tego typu dyskusje, porozmawiamy, jak wrócimy do pokoju wspólnego. Mam nadzieję, że impreza jeszcze się nie skończyła! – oświadczył i spojrzał porozumiewawczo na przyjaciela.
- Cholerni kretyni! – prychnęła, ale przestała się wyrywać.
Nic z całej tej sytuacji nie rozumiała, ale wiedziała, że awantura o tak później porze jest wysoce nie na miejscu i może im jedynie zaszkodzić. Ich miała gdzieś, ale skoro już się do niej przyczepili, a wiedziała, że się nie odczepią, dopóki nie znajdzie się w sypialni, to wolała iść w ciszy, nie mówiąc nic, niż się wydzierać i oberwać przez nich szlaban.
- Uuu! Już dawno nie słyszałem od ciebie tak wspaniałego komplementu! – Potter wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Nie przyzwyczajaj się. Więcej nie usłyszysz ode mnie nic! Nawet jednego, najmniejszego słowa!
- Nie obiecuj, Evans. – Black wyszczerzył zęby i odwrócił się, by na nią spojrzeć. – Po co mamy się niepotrzebnie rozczarować?
- Jeszcze jedno słowo... - zaczęła, ale jej przerwał.
- No dobrze, ale obiecaj, że to już naprawdę będzie ostatnie – uśmiechnął się.
- Uduszę cię! Gołymi rękami! – wrzasnęła i wyrwała się z uścisku Pottera.
Rzuciła się z pięściami na Blacka, jednak ten szybko sobie z nią poradził. Złapał ją za oba nadgarstki i wykręcił ręce do tyłu. Syknęła z bólu, ale spojrzała na niego wyzywająco.
- Och, umrzeć z twoich rąk, to czysta przyjemność, Evans. Uwierz mi, że o niczym innym nie marzę – szepnął, patrząc głęboko w jej roziskrzone oczy.
Na chwilę zrobiło jej się nieswojo. Nabrała powietrza i bezskutecznie szukała odpowiedzi. Rzuciła nawet szybkie spojrzenie w kierunku Jamesa, ale ten śmiał się w głos. Black uśmiechnął się drwiąco.
Nagle coś niedaleko nich głośno stuknęło. Rozejrzeli się niepewnie. Gdzieś w dalekim końcu korytarza usłyszeli kroki i głośne miauczenie.
- Spadamy – szepnął James i mocniej chwycił Pelerynę.
Nie mieli szans, aby się pod nią ukryć. Bezpieczniej było puścić się biegiem. Wieża Gryffindoru znajdowała się niedaleko, a woźny deptał im po piętach.
- Uff! – Black roześmiał się i odetchnął głośno.
Potter oparł się o ścianę, a ona położyła dłonie na kolanach i pogłębiła oddech. Nigdy nie miała za dobrej kondycji, a odkąd mogła się teleportować, raczej nie uciekała. Po prostu obracała się wokół własnej osi i już była daleko. - Niewiele brakowało!
- Jestem na to za stary – zawtórował mu Rogacz.
- Żartujesz! Koniecznie musimy to powtórzyć!
- Oboje upadliście na głowę! – warknęła. – Mogli was wyrzucić! Mogliście stracić kolejne punkty!
- Przestań, na szczęście nic takiego się nie stało! – ofuknął ją James i ruszył w kierunku schodów na Wieżę.
- Ale mogło! Dlaczego nie potraficie zrozumieć, jakie to niebezpieczne?! Mam nadzieję, że to ostatni raz! – Oboje ją zignorowali, więc przyspieszyła kroku i zagrodziła im drogę. Od portretu dzieliło ich jedynie sto metrów i kilka schodów. – Jako prefekt... - zaczęła, ale nie dokończyła.
Oboje wybuchli głośnym śmiechem. Skrzyżowała ręce na piersi i przybrała groźny wyraz. Nie pozwoli im z siebie drwić! Ma prawo dać im szlaban i uczyni to, jak tylko będą w stanie zrozumieć, co do nich mówi! Nie odpuści im. Nie tym razem. Strzeliła w nich roziskrzonymi oczami. Przestali natychmiast, a ona wyprostowała się dumnie.
- Jako prefekt naczelny i prefekt Gryffindoru... – zaczęła, lecz ponownie jej przerwano.
- Dobry wieczór, mam nadzieję, że bawicie się wspaniale – odwróciła się na pięcie.

Już rozumiała, dlaczego mieli takie przerażone miny.

2 komentarze:

  1. Hej,
    Już nadrobiłam wszystko. Merlinie, jak tęskniłam za dobrym opowiadaniem.
    Współodczuwam z bohaterami, ciekawi mnie co dalej.
    Bardzo wciągający rozdział. Czekam na więcej.
    Pozdrawiam,
    Wierna SBlackLady.

    OdpowiedzUsuń