Wybaczcie, że tak długo.. Robię co tylko mogę!
[muzyka]
Szła pokrytą śniegiem drogą.
Witryny sklepowe, latarnie uliczne, dosłownie wszystko miało jeszcze na sobie
ślady świąt. Ludzi było pełno! Dosłownie wysypali się na ulice. Każdy się
gdzieś spieszył, przepychał. Nie zauważał, że jest piękny dzień, że świeci
słońce, że śnieg tak przyjemnie się mieni, a mróz tak słodko szczypie w nos.
Pokręciła głową. Jak mogło
dojść do tego, że Petunia się zaręczyła? Nie potrafiła tego zrozumieć i wprost
nie mogła się doczekać, aż spotka się z przyjaciółkami. W końcu dotarła na
miejsce. Dziurawy Kocioł. Przeczytała po raz setny nazwę tego magicznego pubu.
Z lekko ściśniętym brzuchem pchnęła drzwi i weszła do środka. Na moment otulił
ją powiew ciepłego powietrza. Rozejrzała się po stolikach, ale nie zauważyła
nigdzie swoich przyjaciółek. Nikt nie zwrócił na nią uwagi, kiedy podeszła do
tylnego wyjścia.
Pamiętała, jak pierwszy raz
ją tutaj przyprowadzono. Towarzyszyło jej wtedy wspaniałe uczucie ekscytacji,
ale także i lęku przed nieznanym. Teraz było podobnie. Drżącą ręką wyjęła
różdżkę i zaczęła odliczać cegły. Chwilę później, jej oczom ukazała się
wspaniała, długa ulica. Nad wszystkimi, pięknie przyozdobionymi i tak kolorowymi
w tym okresie budynkami wznosił się, zapierający dech w piersiach, Bank
Gringotta.
Poprawiła torebkę na ramieniu
i naciągając kaptur ruszyła przed siebie. Dzisiejszego poranka, oprócz listu od
Dorcas i Mary z godziną spotkania, otrzymała również zaproszenie na sylwestra
od Rogacza. Nie miała zbyt wielkiej ochoty brać udziału w tej imprezie, ale
liczyła się z tym, że jej przyjaciółki na pewno nie odpuszczą. Wiedząc, że
przyjaźń rządzi się własnymi prawami, chodziła od sklepu do sklepu klnąc na czym
świat stoi i zastanawiając się, gdzie podziewają się Mary z Dorcas. Nie miała
zielonego pojęcia, czego szukać. Wiedziała, że musi wyglądać fantastycznie, ale
nie miała żadnej koncepcji. Liczyła na to, że po prostu w pewnym momencie
zobaczy sukienkę, która będzie miała „to coś”.
Minęła aptekę i już z daleka
zauważyła grupkę podekscytowanych uczniów. Na jednej z wystaw, właśnie
umieszczono najnowszy model miotły.
„Nimbus 1001 – miotła, która
zmieni Twoje życie! Wyprodukowana prze pionierską firmę. Miotły wyścigowe
Nimbus! Osiąga prędkość nawet 106 km/h! Nie czekaj! Twoje życie, może być
lepsze, już dziś!”.
Tak przynajmniej głosiła
reklama w Proroku Codziennym. Pokręciła z dezaprobatą głową i poszła dalej. Jak
zawsze, z ochotą weszła do księgarni. Uwielbiała czytać! Panował tu przyjemny
półmrok. Wszędzie unosił się zapach papieru. Przechadzała się między regałami.
W dziale nowości, znalazła jakieś romansidło. Wzruszyła ramionami i nie widząc
nic ciekawszego, zakupiła ją.
Po raz kolejny zerknęła na
zegarek. Dziewczyny spóźniały się już blisko czterdzieści minut. Na osiemnastą
mama zapowiedziała kolacje. Nie miała chwili do stracenia. Będąc w kropce i
zdana już tylko na siebie, niepewnie otworzyła drzwi do sklepu Madame Malkin.
Odurzył ją zapach lawendowego kadzidełka. W środku, były tylko dwie osoby.
Jedna stała na podeście i była mierzona, a druga coś notowała.
- Dzień dobry. – uśmiechnęła
się niewyraźnie.
- Witam serduszko, rozejrzyj
się! Jak wezmę miarę, to się tobą zajmę – powiedziała serdecznie.
Lily kiwnęła głową i zaczęła
rozglądać się po sklepie. Przejrzała cały dział tiulowego szału, cukierkowego
marazmu, a także tęczowe atłasy. Żadna z sukienek nie zrobiła na niej
najmniejszego wrażenia. Coraz bardziej zdenerwowana udała się w alejkę
przepychu i baroku, a także pięknego, ale jakże niepraktycznego średniowiecza.
Zaczynała tracić już nadzieję na to, że znajdzie cokolwiek, a po dziewczynach
nie było śladu i przestała już wierzyć w to, że otrzyma od nich wsparcie.
Zrezygnowana, postanowiła
opuścić sklep. Właśnie wtedy jej oczom ukazała się przepiękna, złota sukienka
wysadzana cekinami.
- Doskonały wybór – przy niej
znikąd pojawiła się właścicielka.
- Och! - zająknęła się. - No
nie wiem... - Z przerażeniem przyjrzała się głębokiemu wycięciu na plecach.
- Złoty, to zdecydowanie twój
kolor. Cekiny natomiast idealnie będą się mieniły w światłach. Plecami bym się
nie przejmowała. Jak widzisz, sukienka z przodu jest zabudowana praktycznie po
samą szyję. Jeżeli jednak obawiasz się, że się zsunie, mogę wszyć silikonowe paski
wzdłuż rozcięcia, które będzie zarówno niewidoczne jak i doskonale zapobiegnie
ześlizgiwaniu się materiału.
Nie wiedziała, co ma
powiedzieć. Jak zaczarowana dotknęła materiału. Był cudny w dotyku.
- Czy mogę?
- Oczywiście, że możesz! –
roześmiała się i krótko machnęła różdżką, przed nią pojawiło się wielkie
lustro, w ozdobnej ramie. Drugie machnięcie, a już stała ubrana w sukienkę.
- Och!
Ruda aż się zapowietrzyła.
Madame Malkin miała rację. Złoto idealnie współgrało z jej zielonymi oczami
oraz płomiennorudymi włosami. Chociaż sukienka sięgała jej zaledwie do połowy
uda, Lily nie czuła się w żaden sposób skrępowana. Mało tego uważała, że to
idealna długość. Przód faktycznie był dosyć mocno zabudowany. Dekolt przebiegał
dopiero na wysokości obojczyków, a rękaw sięgał łokci. Odwróciła się tyłem do
lustra, momentalnie oblewając się czerwienią. Jej oczy rozbłysły z ekscytacji i
miała ochotę skakać i klaskać. Wycięcie na plecach nie było zwykłym wycięciem.
Szło łukiem i odkrywało praktycznie calutkie plecy. Dodatkowo z tyłu szła
delikatna zakładka, która sprawiała, że Lily wyglądała jeszcze lepiej.
Poruszyła się delikatnie w prawo i lewo, wykonała dwa przysiady i uniosła ręce.
Sukienka nie przesunęła się nawet o milimetr.
- Mówiłam, że będziesz
wyglądać niesamowicie. Sylwester, jak mniemam? – bardziej stwierdziła niż
zapytała. Lily potaknęła. – Świetnie! – ucieszyła się i ruszyła w głąb sklepu.
Fakt. Sukienka leżała lepiej
niż idealnie. Podkreślała to, co powinna i wspaniale kryła niedoskonałości.
Gotowa była na nią wydać wszystkie oszczędności, w duchu, dziękując rodzicom za
pieniądze, które podarowali jej na święta.
- Do tej sukienki mam jeszcze
idealnie zgrywające się buty, a także biżuterię. Torebka pewnie też jakaś się
znajdzie – Madame Malkin wróciła z tobołkiem w rękach. – Mam nadzieję, że
lubisz buty na wysokim obcasie. – spojrzała na nią uważnie.
Nim jednak Lily zdążyła
odpowiedzieć, Madame machnęła różdżką po raz trzeci, a Lily zachwiała się
niebezpiecznie. Obcasy wcale nie były wysokie. Były zabójczo wysokie! Również w
kolorze beżu i mieniły się tak samo jak sukienka.
Dała jej jeszcze dokładnie
dwie minuty na podziwianie efektu końcowego.
- Pakujemy? – uśmiechnęła się.
- Tak! – Lily bez zająknięcia
wyjęła sakiewkę z pieniędzmi.
- To będzie osiemdziesiąt
galeonów i trzydzieści pięć sykli. – uśmiechnęła się i machnęła różdżką.
Znów się zachwiała, kiedy
zakupione rzeczy wylądowały w torbie, a ona ponownie stanęła w grubym płaszczu
i kozakach. Odliczyła pieniądze, wzięła pakunki i lżejsza o sporą ilość
pieniędzy, ale za to w doskonałym humorze, opuściła sklep.
Zakupy troszkę jej ciążyły.
Wyjęła różdżkę i rzuciła na nie zaklęcie pomniejszające, a następnie wrzuciła
do torebki. Zadowolona chciała ruszyć w kierunku Dziurawego Kotła i tam czekać
na dziewczyny, ale coś przykuło jej uwagę.
Obok Lodziarni Floriana
Fortescue właśnie przechadzał się Peter. Zawołała go, ale tylko naciągnął
kaptur na głowę i jeszcze bardziej zgarbił. Jego oczy nerwowo rozglądały się
dookoła. Lily zmarszczyła nos. Glizdogon nie zachowywał się normalnie.
Spojrzała niepewnie na zegarek. Dziewczyn nie było już ponad godzinę.
Westchnęła ciężko, a widząc jak Peter rusza w stronę Śmiertelnego Nokturnu,
tknięta złymi przeczuciami postanowiła podążyć za nim. Uważając, aby przyjaciel
jej nie zauważył, stawiała kolejne kroki. Kiedy skręcił w lewo, odczekała
chwilę i praktycznie przyklejona do ściany, wychyliła się, żeby sprawdzić czy
odstęp między nimi jest już wystarczający..
- Co robisz, na Śmiertelnym
Nokturnie, Evans?
Jej ciało przeszył dreszcz, a
włosy stanęły dęba. Znała ten głos. Odwróciła przerażona głowę. Tuż przed nią
stał Malfoy z Narcyzą. Za nimi czaili się inni byli uczniowie domu Slytherina,
a dzisiejsi poplecznicy Voldemorta.
– Chcesz przejść na ciemną
stronę? - Bez zawahania chwyciła różdżkę i wyciągnęła ją przed siebie. -
Naprawdę myślisz, że masz szansę? – zarechotał.
Nie miała. I to żadnych.
Myślała gorączkowo, co teraz. Rozejrzała się dookoła. Była w pułapce. Z lewej
strony, nadciągali kolejni ludzie i nie wyglądali na takich, co mogliby jej
pomóc. Natomiast na prawo, gdzie widać było ruchliwą ulicę Pokątną, była zbyt
długa droga. Nie miała szans tam dobiec i przeżyć. Oddychała głęboko. Przed nią
i za nią, była ściana…
- Pobawmy się! – przez tłum
przeciskała się Bellatriks.
Lily wstrząsnął dreszcz.
Chodziły plotki, że Bella jest piekielnie dobra, w rzucaniu Zaklęć
Niewybaczalnych. Patrzyła na nią szeroko otwartymi oczami. Na jej twarzy gościł
uśmiech szaleńca. Ruda przywarła do ściany. Wyciągnęła różdżkę w jej stronę,
ale kobieta nawet nie mrugnęła. Lily starała się uspokoić. Pogłębiła oddech
gorączkowo starając się znaleźć wyjście z sytuacji, w której się znalazła, ale
w jej głowie panowała totalna pustka. Bella zbliżała się do niej powolnym
krokiem. Miała twarz szaleńca. Na jej ustach czaił się uśmiech, ale wcale nie
taki zwykły. W połączeniu z czarnymi jak smoła oczami, podkreślonymi kredką
oraz lekko zapadniętymi policzkami i bladą cerą budziła paraliżujący strach,
Burza loków, którą otoczona była jej twarz, sprawiały wrażenie
naelektryzowanych, a ręka, w której trzymała różdżkę delikatnie drżała. Lily
jednak nie miała pojęcia, czy było to spowodowane euforią i podnieceniem na
myśl o torturowaniu, czy może raczej dlatego, że miała na sobie zaledwie cienki
płaszcz.
- Moi przyjaciele wiedzą, że
tu jestem - rzuciła jedyne, co przyszło jej na myśl, ale kiedy Bella wybuchła
szyderczym śmiechem, a reszta jej zawtórowała, do Lily dotarło, że nikt jej nie
pomoże, a oni o tym doskonale wiedzą.
- Może w takim razie zaprosisz
ich do nas? - Wyszeptała Bella wprost do jej ucha. - Im nas więcej, tym
weselej! - Znów zarechotała, patrząc z uwielbieniem na jej trzęsące się ciało.
Lily spojrzała na nią bliska
płaczu. Bellatriks po raz ostatni wykrzywiła usta w drwiącym uśmiechu, a
później zaczęła je otwierać. Nie miała szans na ucieczkę, nie miała szans w
pojedynku, a wołanie o pomoc wywołałoby jedynie śmiech. Zacisnęła powieki i
mocniej stanęła na nogi. Nie miała zamiaru poddać się bez jakiejkolwiek walki.
Chociaż Bella jeszcze nie wypowiedziała zaklęcia, czuła zbliżający się ból.
Nasłuchiwała jakichkolwiek oznak…
Nagle pojawił się delikatny
powiew. Najpierw jeden, później drugi, i trzeci. Pomimo zaciśniętych powiek,
widziała bardzo jasne, czerwone światło. Otworzyła oczy. Kilkoro Ślizgonów,
opadło bezwładnie na ziemię. Lucjusz z Narcyzą nerwowo rozglądali się dookoła.
Bella wodziła wzrokiem na boki. Wszyscy mieli różdżki w gotowości, ale nie
wiedzieli gdzie celować. W tym czasie, ktoś narzucił na Lily jakiś płaszcz.
Chciała krzyknąć. Nim jednak z jej ust wydobył się jakikolwiek dźwięk, poczuła
jak ręka jej wybawcy szczelnie je zakrywa.
- Gdzie ona jest?! –
usłyszała rozdrażniony krzyk Belli.
Oddychała głęboko. Wiedziała,
że Bellatriks jej nie widzi, chociaż jej oczy świdrowały miejsce, w którym
stała Lily. Nagle uśmiechnęła się z satysfakcją i z wyciągniętą ręką, szła
przed siebie. Prosto na nich.
Lily jęknęła przerażona.
- Cholera – usłyszała tuż za
sobą.
Poczuła, jak jego serce
przyspiesza bieg. Nie mógł rzucić zaklęcia. W przeciwnym razie, wiedzieliby,
gdzie dokładnie się znajdują, ale Bella i tak była coraz bliżej, a jej czarne
oczy, patrzyły prosto w zielone oczy Lily.
- Zrób coś! – pisnęła
niewyraźnie.
Zadziałał instynktownie,
kompletnie nie zważając na to, czy Peleryna Niewidka zasłania ich całych, czy
też nie. Bez chwili namysłu, po prostu wziął Rudą na ręce i zaczął biec w
kierunku głównej ulicy.
- Tam są! – głos Malfoy’a
potoczył się echem po Nokturnie.
Wypowiadane przez nich
zaklęcia, demolowały dokładnie wszystko dookoła nich, ale jakimś cudem omijało
biegnącą dwójkę. Wtuliła się mocno w tors wybawcy. Łzy przerażenia, moczyły
jego ubranie. W końcu dotarli na Pokątną. Stanął i rozejrzał się nerwowo
dookoła. Przeciwnik się nie poddawał. Nie przejmowali się tym, gdzie ich dopadną.
Nie robiło im różnicy, czy będzie to ulica Śmiertelnego Nokturnu, czy
niebezpiecznie zatłoczona Pokątna.
Dostrzegł jakąś dziurę między
domami. Postawił Lily na ziemi i chwycił mocno za rękę. Nie wypowiedziała
słowa, tylko dała się poprowadzić. Ścieżka była dosyć wąska. Po obu jej
stronach, stały kubły na śmieci. Gdzieś z tyłu majaczyła wysoka góra kartonów.
Spojrzał na nią uważnie i wskazał palcem. Nie widziała, o co mu chodziło, ale
zgodziła się za nim pójść. Wszystko było lepsze, niż stanie na środku i
czekanie na cud.
Kucnęli za jednym z większych
kartonów. Pomiędzy kartonem, a jedną ze ścian była mała przestrzeń. Oparł się
plecami o chłodny mur tak aby móc obserwować to, co dzieje się na ulicy. Objął
Rudą ramieniem. Wtuliła się w niego mocno. Jej serce biło jak szalone. Po
głowie tłukła się jedna myśl. Skąd wiedziała? Trzęsła się z zimna. Siedzieli
przecież na śniegu! Rozpiął swój płaszcz i otulił ją nim. Przylgnęła do niego,
jeszcze bardziej.
- Ci… - szepnął, z troską
gładząc ją po głowie.
Widziała, jak banda
Śmierciożerców, podzielona na małe grupki przemierza Pokątną. Pod płaszczami,
mieli ukryte różdżki. Przeczesywali każdy, nawet najmniejszy kąt. Dziękowała
Bogu za to, że tak dużo ludzi tam chodzi oraz za to, że tutaj jest tak ciemno. Nie
widać było dzięki temu, pozostawionych na śniegu śladów.
Nie wiedziała, jak długo tam
siedzieli. Wiedziała tylko, że przemarzła już zupełnie. Czuła, jak czerwone i
zimne są jej policzki i nos. Rąk i nóg już praktycznie nie wyczuwała. Z ust
wydobywała się para. Spojrzała na Jamesa. Też nie wyglądał najlepiej. Biło od
niego jednak, jakieś przyjemne i nieopisane ciepło. Nie potrafiła tego
wyjaśnić. Była też pełna podziwu, dla jego postawy. Był taki spokojny i
opanowany, podczas, gdy ona sama nie umiała nawet utrzymać różdżki.
- Chodź - szepnął i pomógł
jej wstać. – Musimy uważać. Nadal nas szukają. Nie mam pojęcia, dlaczego aż tak
bardzo im na tym zależy. Udamy się do Dziurawego Kotła, a stamtąd teleportujemy
się do twojego domu. Tam będziesz bezpieczna.
- A co z tobą? – zapytała
przerażona. Zaśmiał się cicho.
- Przecież nie wiedzą, że tu
jestem prawda? Nie bój się, nic mi nie będzie. Tylko musisz jakoś kamuflować
nasze ślady…
Kiwnęła głową i drżącą ręką
chwyciła różdżkę. Ostrożnie, uważając, żeby nie narobić hałasu ruszyli w stronę
głównej ulicy. Starała się opanować drżenie. Nagle James się zatrzymał.
Podążyła za jego wzrokiem. Dwóch nieznanych Lily Śmierciożerców, patrzyło w ich
stronę. Wiedziała, że nie mogą ich zobaczyć, jednak nerwowo ścisnęła dłoń Pottera.
W pewnym momencie jeden szepnął coś do drugiego i zrezygnowani poszli dalej.
Lily odetchnęła z ulgą, a wtedy…
- Apsik! – wyrwało się z jej
ust.
Potter spojrzał na nią
przerażony. Rozszerzyła oczy ze strachu. Obaj panowie cofnęli się
zafascynowani. Zarechotali i zaczęli przeczesywać uliczkę.
James pociągnął ją za rękę w
kąt. Zaklęciem usunęła zrobione przez nich ślady. Kucnęli i szczelnie zakryli
się Peleryną.
- Gdzie jesteś Potter? Wiemy,
że chowasz się pod tą swoją szmatką – stwierdził jeden z nich.
Lily patrzyła przerażona jak
podchodzą do kartonów. Pewnie uważali, że nadal się za nimi chowali. Czekała w
napięciu aż ich miną. Liczyła na to, że właśnie wtedy, James ponownie weźmie ją
na ręce i pobiegnie w kierunku wyjścia.
- Apsik! – Bez żadnego
ostrzeżenia, kichnęła po raz kolejny.
Nie było w sumie w tym nic
dziwnego. Była cała morka i przemarznięta! Oboje się odwrócili i uważnie
obserwowali przestrzeń za nimi. Cholera! A jeszcze trzy kroki i mogliby uciekać!
- Accio peleryna! – szepnął jeden
z nich.
James ze świstem wciągnął
powietrze i gwałtownie się poderwał. Niewiele myśląc, Lily złapała za oba jej
końce. Potter zrobił dokładnie to samo. Niestety.
- Tam są!
- Zrób coś! – krzyknęła, nie
przejmując się tym, że uch usłyszą.
- Skończyły mi się pomysły! –
warknął, rozglądając się dookoła.
- Cholera!
Jeden ze Śmierciożerców,
wyciągnął rękę. Ścisnęła mocniej dłoń Jamesa i obróciła się w miejscu.
Świat zawirował. Zatkało jej
uszy i nie mogła złapać oddechu. Wspaniała myśl ogarnęła jej głowę. Udało się…
Pomyślała, gdy znów poczuła wspaniały, cudowny grunt pod nogami.
Otworzyła oczy i zobaczyła
swój ukochany plac zabaw. Na drżących nogach podeszła do najbliższej ławki i
nie zważając na to, że cała jest w śniegu, opadła na nią. James leżał
bezwładnie tam, gdzie padł tuż po teleportacji.
- Było tak blisko! - szepnęła
z niedowierzaniem.
Potter zaczął się śmiać,
drażniąc tym Lily do granic możliwości. Nie widziała w tym kompletnie nic
śmiesznego. Rogacz podniósł się ze śniegu i opadł na ławkę tuż obok niej.
- Skąd wiedziałaś? – zapytał,
patrząc na nią z podziwem.
- Co wiedziałam?
- Że można się teleportować!
- Nie wiedziałam! -
Wrzasnęłam, nadal będąc w szoku po tym, co ich spotkało. - To był jakiś
chory impuls! Nie miałam już pomysłów, więc po prostu nas aportowałam tutaj! –
warknęła.
Znów zaczął się śmiać.
- To nie jest śmieszne! –
oburzyła się.
- Owszem, jest!
- Nie, wcale nie! No i czego
rżysz?! – krzyknęła wściekła.
- Bo na Pelerynę Niewidkę nie
działa zaklęcie przywołujące! – powiedział i zaśmiał się jeszcze głośniej.
- Słucham?! – krzyknęła
zaskoczona. – Ty idioto! Mogliśmy zginąć! Dlaczego się tak przestraszyłeś?!
- Ty też się przestraszyłaś!
– próbował się wybronić.
- Ale to jest twoje cudo!
- No, ale na dobre nam to
wyszło, nie? – uśmiechnął się i wstał. – Gdyby nie ta mała gafa, pewnie nadal
siedzielibyśmy w tym cholernym zaułku.
- Tak, pewnie tak - przyznała
mu rację, uspokajając się odrobinę.
Tętno wróciło do normy i
oddychała już bez większych problemów. Czuła się tak, jakby sytuacja sprzed
kilku minut, była tylko jakimś przeraźliwie dziwnym snem. Jakby w tym nie
uczestniczyła, tylko stała z boku.
- Chodź, odprowadzę cię do
domu – uśmiechnął się z błyskiem w oku i wyciągnął dłoń. Pokiwała głową. - Co
ty w ogóle robiłaś na Śmiertelnym Nokturnie? Przez te wszystkie lata nadal się
nie nauczyłaś, że tam nie wolno się pojawiać nieproszonym?
- Widziałam Petera...
- Petera? - Zdziwił się,
patrząc na nią z niepokojem.
- Tak, też mnie to zdziwiło.
- Jesteś pewna?
Lily aż zamrugała.
- Tak. Najpierw go zauważyłam
przy lodziarni. Zawołałam go, ale mnie zignorował. Czekałam na dziewczyny, a
ich ciągle nie było, więc zaniepokojona postanowiłam pójść za nim, co znowu?! -
Warknęła widząc, jak drapie się po głowie.
- Lily, ale Dorcas z Mary
siedziały w Lodziarni. To tam na nie wpadliśmy. Wysłały ci sowę, z wiadomością
o dacie, miejscu i godzinie spotkania. Peter był z nami.
- To niemożliwe! - zaśmiała
się nerwowo. - W liście było wyraźnie napisane, że będą na mnie czekały o
dwunastej w Dziurawym Kotle. Czekałam na nie blisko trzydzieści minut, a jak
się nie pojawiły, postanowiłam się przejść i ich poszukać. I na pewno widziałam
Petera! - Powiedziała z mocą. James wzruszył ramionami.
- No nie wiem - westchnął
zakłopotany. - Jak weszliśmy do Fortescue, Dorcas mówiła, że chyba je
wystawiłaś, bo powinnaś być na miejscu już dwadzieścia minut temu, a dosłownie
chwilę później widzieliśmy przez okno, jak oddalasz się na Śmiertelny Notkturn.
Wolałem sprawdzić czy wszystko w porządku.
Lily zamyśliła się. Nic do
siebie nie pasowało. Dałaby sobie rękę obciąć, że to był Peter, a także za to,
że Dorcas napisała jej, że to dwunasta i Dziurawy Kocioł. Znów zerknęła na
zegarek. Dochodziła dwudziesta. Uniosła głowę i ze zdziwieniem zauważyła, że
stoją pod drzwiami numeru szóstego. Przygryzła dolną wargę. Nie za bardzo
wiedziała, co ma dalej zrobić. James wyglądał na rozbawionego. Wsadził ręce do
kieszeni i przekrzywił głowę, wyraźnie czekając na to, co zrobi. Lily
przygryzła dolną wargę. Utkwiła wzrok w rękawie swojego płaszcza i kilkukrotnie
to otwierała usta, to znów je zamykała. Każda myśl, która przyszła jej do głowy
wydawała jej się żałosna.
- Lily! Na Merlina!
Kiedy sytuacja stawała się
coraz bardziej żałosna, z opałów uratowały ją nagle aportujące się koleżanki.
Dorcas podbiegła do Rudej i przytuliła ją mocno.
- Nic ci nie jest? Gdzieś ty
była?
- Wszystko w porządku -
uśmiechnęła się, skrajnie wyczerpana.
***
- Nadal nie rozumiem -
Westchnęła Lily, ubierając poduszki w poszewki. - Szłaś zaraz za nami, jak to
się stało, że zaledwie trzydzieści sekund później wylądowałaś w ramionach
Syriusza? - Usiadła, przyglądając się Dorcas. Ledwo przekroczyły próg, a zaczęły
nadrabiać zaległości. W końcu odkąd rozstały się na dworcu, nie miały
możliwości, żeby przegadać tak ważną rzecz.
- A ja wiem? - Twarz Meadowes
oblała się lekką czerwienią, - Rzuciłam "Wesołych Świąt" i ruszyłam
za wami, a chwilę później już się z nim całowałam.
- Jesteście parą? - Oczy Mary
aż świeciły z podniecenia. Blondynka uwielbiała plotkować. Już sam pocałunek na
pewno zrobi furorę po przerwie świątecznej w zamku. Gdyby jednak mogła
rozpowiedzieć wszystkim, że to właśnie jej najlepsza przyjaciółka usidliła
wiecznie frywolnego Syriusza Blacka, byłaby rozchwytywana przez wszystkie fanki
Huncwotów.
- Wyglądam jakbym postradała
rozum? - Dorcas wyraźnie się oburzyła.
- Merlinie, jesteście
beznadziejne! - Krzyknęła Mary, wyraźnie rozżalona. Zarówno Dorcas, jak i Ruda
obdarzyły ją zaskoczonymi spojrzeniami. - Za tobą od lat ugania się Potter, a
ty go masz w dupie, natomiast za tobą, nagle szaleje Black, a ty udajesz, że
cię to nie obchodzi! Pozbawiacie mnie nie tylko tematu do plotkowania, ale też
jak stwierdzam, że chciałabym chociaż Remusa to mi go blokujesz! Nie możecie
mieć wszystkiego!
Dorcas wybuchła śmiechem.
Lily natomiast całą uwagę poświęciła kolejnej poduszce. Nie uszło to uwadze jej
przyjaciółkom.
- Lily?
- Nie za bardzo wiem, jak wam
to powiedzieć - westchnęła, patrząc na dziewczyny bezradnie. Wiedziała, że już
dłużej nie ma sensu odkładać tej rozmowy i bała się, że po raz kolejny będą ją
wypytywać o Jamesa, który niewiele ma wspólnego z całą to sytuacją.
- Ojeżuniu! - Mary aż
klasnęła w ręce. - To ma związek z Jamesem?!
- Mary... To nie jest tak, że
blokuje ci Remusa. Ja się tylko o ciebie martwię - wyszeptała, patrząc na swoje
dłonie.
- O mnie? Ale przecież ja
sobie doskonale radzę!
- Aż za bardzo! - Wtrąciła
się Dorcas wywracając oczami.
- Posłuchajcie, kocham
Remusa. Jest naszym przyjacielem i chyba najbardziej normalnym i ustatkowanym
Huncwotem. Nie chciałabym, żeby to, co wam za moment powiem sprawiło, że
będziecie go traktować gorzej.
- Lily, zaczynasz mnie
przerażać - Dorcas przysiadła obok Rudej na łóżku.
- Jakiś czas temu, na obronę
pisaliśmy referat. Sprawdzaliśmy tablice księżycowe, a później było kilka
sytuacji. Zrozumiałam, że coś jest nie tak, połączyłam fakty i...- Głos jej się
załamałam.
Nie była w stanie powiedzieć
już nic więcej. Dorcas wyglądała na przerażoną. Błądziła wzrokiem po pokoju,
gorączkowo zastanawiając się, co ma powiedzieć.
- Rozmawiałaś z Remusem? -
Dorcas była blada jak ściana. Lili kiwnęła głową. - Merlinie... Jak?
- Był małym dzieckiem. Odwet
na ojcu. Fenir Greyback.
- I co miesiąc, przy pełni
księżyca?
Lily ponownie potaknęła. Ręce
jej się trzęsły, a głos uwiązł w gardle. Przenosiła wzrok to na Dorcas, to na
Mary zastanawiając się, czy właśnie wydała wyrok na przyjaciela. Całą sobą
wierzyła, że nawet jeżeli nie od razu, to po pewnym czasie dziewczyny
zrozumieją i chociaż spróbują dać mu szansę.
- Serio? - Mary wyglądała na
totalnie oburzoną. Jej oczy iskrzyły, a brwi miała zmarszczone. Ręce
skrzyżowała na piersi i utkwiła w Lily swoje przeszywające spojrzenie. - Mam sobie
odpuścić Remusa, tylko dlatego, że jest takim romantykiem, żeby raz w miesiącu
przeżywać pełnie księżyca? Straszna z ciebie egoistka, Evans.
Dodała i zatrzasnęła za sobą
drzwi, po drodze zabierając kilka kosmetyków i ręcznik.
***
- Strasznie wam zazdroszczę!
- Jęknęła Spencer, podając Dorcas kilka kolejnych koszulek.
- Nie masz czego - Wysapała
Lily, przenosząc kilka opasłych tomów z półek do kufra.
- Akurat! - Prychnęła z
niedowierzaniem i spojrzała pytająco na Dorcas. - Kłamie, prawda?
Meadowes uśmiechnęła się
wymownie, a przy tym tajemniczo.
- Och, ależ wam zazdroszczę!
- To jedź z nami -
Zaproponowała Mary bez ogródek, machając rękoma przyspieszając tym schnięcie
lakieru. - James robi zazwyczaj takie imprezy, że po pierwsze i tak jest tam
cała Dolina Godryka, a po drugie jesteś kuzynką Lily, a dla niej, Potter zrobi
wszystko.
- Przestań, Mary - Warknęła
Ruda, znów dorzucając kilka rzeczy do swojego kufra.
- A ja uważam, że to
doskonały pomysł! - Dorcas aż się rozpromieniła.
- Jesteście kochane -
Westchnęła Spencer, chwytając butelkę wina i dolewając każdej z nich odrobinę
do kieliszka. - Niestety moja mama nie jest aż tak fantastyczna, na jaką
wygląda.
- W takim razie, wypijmy za
dzisiejszy wieczór - Uśmiechnęła się Dorcas i uniosła kieliszek do ust.
***
-Zaraz zwymiotuje! - Jęknęła
Dorcas i jako pierwsza wyskoczyła z autobusu.
- Trzeba było pić jeszcze
więcej wina - Roześmiała się Ruda, także opuszczając pojazd.
- Dziękujemy, że wybrały
panie nasz środek transportu! Zapraszamy ponownie! – usłyszały wesoły głos
konduktora.
- Taaak… Oczywiście… -
Burknęła Mary, poprawiając wygniecioną sukienkę i chwytając swój kufer.
Usłyszały głośny trzask i
autobus zniknął. Lily rozejrzała się dookoła. Nie miała pojęcia, gdzie iść
dalej! Wiedziała tylko tyle, że Potter mieszkał w Dolinie Godryka i tutaj
właśnie przywiózł ją i dziewczyny Błędny Rycerz.
Okolica była niesamowita.
Wszystko było takie… Magiczne! Wiedziała, że mieszkają tu praktycznie sami
czarodzieje. Jednakże nie miała pojęcia, że będzie tu aż tak pięknie. W oddali
było słychać bicie dzwonu. Spojrzała w tamtym kierunku i zobaczyła mały
kościółek. Panowała tu idealna cisza, przerywana jedynie biciem owego dzwonu,
więc z oddali, dało się słyszeć, jak chór śpiewa jedną z kolęd. Uśmiechnęła się
pod nosem i spojrzałam w drugą stronę. Dookoła było pełno domków, które aż
„ociekały” magią! Wyczarowane mikołaje, unosiły się nad kominami. Kolorowe
światełka mieniły się niczym gwiazdy nocą, klamki wyśpiewywały kolędy.
- Niesamowite… - szepnęła do
siebie.
Na środku stała mała
fontanna. Miała kształt małej wróżki. Wyglądała niemalże identycznie, jak
Dzwoneczek z Piotrusia Pana. W wyciągniętej dłoni, trzymała małą, zgrabną
różdżkę, z której tryskał strumień wody.
- Na Merlina, możesz wreszcie
podnieść te wszystkie pierdoły? Zaczynam zamarzać.
Ruda obróciła się i spojrzała
na przyjaciółki. Mary wyjęła właśnie lusterko i ze stoickim spokojem
poprawiała makijaż. Dorcas natomiast stąpała z nogi na nogę, wyraźnie
szukając sposobu na to, żeby się ogrzać,
- Nie przesadzaj, Dorcas. Nie
wejdę do jaskini lwa wyglądając jak totalne bezguście - Zatrzasnęła lusterko i
spojrzała wymownie na Dorcas.
Lily wyczuwała zbliżającą się
awanturę, więc postanowiła interweniować.
- Wiecie, gdzie mamy iść, czy
mam wysłać Patronusa do Jamesa?
- Żartujesz? - Blondynka
spojrzała na nią z politowaniem. - Trafiłabym tam z zamkniętymi oczami i
totalnie po zmroku!
Machnęła różdżką, nakazując
kufrowi płynąć za nią i ruszyła przed siebie. Lily pokręciła głową i uczyniła
to samo.
- Nie w tą stronę -
Westchnęła Dorcas, krzyżując ręce na piersi.
- Słucham?
- Mówię, że źle idziesz,
Mary. Dom Potterów jest tam! - Prychnęła, pokazując zupełnie inny kierunek.
- Wypraszam sobie, tamtędy
idzie się do kościoła.
- Mary, chyba wszystkie doskonale
wiemy, że jesteś na tyle roztrzepana, żeby...
- Żeby co? To będzie moja
czwarta impreza u Jamesa.
- Może to być nawet
osiemdziesiąta, a nie zmieni faktu, że idzie w złą stronę!
- Dziewczyny, nie kłóćcie
się. Wyślijmy może po prostu wiadomość do Rogacza zanim kompletnie tu
zamarzniemy, co?
W tym momencie usłyszała
szelest. Odwróciła wzrok, instynktownie chwytając różdżkę. W ich kierunku
zmierzał James. Towarzyszyła mu jakaś dziewczyna, którą Lily widziała po raz
pierwszy w życiu. Widać było, że znają się od dawna. Uwiesiła się jego ramienia
i o czymś opowiadała, mocno gestykulując. Po chwili oboje się roześmiali.
- Proszę, proszę! – Na jego
twarzy pojawił się głupkowaty uśmiech, czym od razu doprowadził Lily do białej
gorączki. - Evans we własnej osobie! Czym sobie zasłużyłem na twoją obecność?
- Postanowiłam wreszcie na
własne oczy przekonać się, że to nie plotki - Posłała mu przesłodzony uśmiech.
- Plotki? Jakie plotki? -
Chociaż ciałem nadal grał pewnego siebie to jego oczy zdradziły jej, że lekko
zbiła go tym z tropu.
- Ekhm… James?
- Ach tak! – krzyknął i
roześmiał się. – Moje drogie panie, to jest Alison. Uczy się w Beauxbatons. A
to Dorcas, Mary i Evans.
- Ali – uśmiechnęła się
sztucznie, ignorując wyciągnięte dłonie Rudej i jej przyjaciółek.
- Daj, pomogę ci - James
natychmiast sięgnął po walizkę Lily.
- Nie, James, nie trzeba -
Rzuciła natychmiast głosem nieznoszącym sprzeciwu.
- Oczywiście, że nie trzeba!
– Alison roześmiała się sztucznie, a Rogacz spojrzał na nią pytająco.
Była dokładnie o głowę niższa
od Jamesa i dużo lepiej zbudowana od Lily i jej przyjaciółek. Włosy w kolorze
jasnego brązu, opadały na idealnie pociągłą twarz, o nieskazitelnym makijażu.
Czekoladowe oczy i idealnie równe, białe zęby. Usta, pociągnęła błyszczykiem w
kolorze głębokiej wiśni. Biła od niej tak niesamowita pewność siebie, że nawet
Mary wyglądała na lekko zmieszaną.
- No przecież jest
czarodziejką, prawda? - Znów wymuszony śmiech. - Jedno zaklęcie i kufer sam
poleci.
- Jak widać - Rzuciła
opryskliwie, wskazując na już unoszący się bagaż. Ruda miała serdecznie dosyć
tej dziewczyny.
- Świetnie – Alison nie
pozostała jej dłużna. – Idziemy? Zimno się zrobiło. - I nie czekając na niczyją
reakcję, wzięła Jamesa pod rękę i ruszyli jedną z uliczek.
- Suka.
- Dorcas! - Lily wybałuszyła
oczy na przyjaciółkę.
- No co?!
- Ha! Mówiłam ci, że dobrze
idę! - Mary poprawiła puchową czapkę. - Ruszcie się, bo ich zgubimy, a ty znów
będziesz się mądrzała, że wiesz lepiej!
***
- Proszę - Tuż obok niej
wyrósł Rogacz z dwoma parującymi kubkami czekolady.
- Dzięki - Wyszeptała, jedną
ręką chwytając gorącą czekoladę, a drugą wyciągając po zdjęcie, które spodobało
jej się najbardziej. - Pięknie...
- Aspen. Kiedyś cię tam
zabiorę - Stwierdził aż nadto pewny siebie. Lily postanowiła nie komentować.
Doszła do wniosku, że licytacja nie ma sensu. Ilekroć ona zaprzeczała tym
bardziej nakręcała tym Rogacza.
- Ładny dom - Zmieniła temat.
- Żartujesz?! Jeszcze nic nie
widziałaś! – roześmiał się i chwycił ją za rękę.
Chodzili między pokojami, a
Rogacz opowiadał jej coraz to lepsze anegdotki. Dom przechodził z pokolenia na
pokolenie. Każde pomieszczenie miało niesamowitą historię, a ilość imprez roku,
godnych opowiedzenia było tyle, że mógłby ją oprowadzać całymi latami. Salon
sąsiadował z kuchnią i jadalnią, które oddzielone były od siebie jedynie
wysepką, przy której stały krzesła barowe.
- Tu masz ulubioną łazienkę
mojej mamy, którą o ile się nie mylę teraz zajmuje Mary. Ale zapraszam do
mojego królestwa!
- S-słucham?
- No chodź! – roześmiał się i
pociągnął ją na górę.
Wchodząc po schodach, zdążyła
przyjrzeć się kolejnym zdjęciom. Ten dom urzekał ją coraz bardziej! Pomimo lat,
wyglądał dokładnie tak, jak dom jej marzeń. Aktualnie panująca w nim kobieta
poświęciła uwagę każdemu, nawet najmniejszemu detalowi. Panowała tu idealna
harmonia i dało się wyczuć miłość.
- Ta-dam! – ryknął Potter
otwierając drzwi,
Ruda, chociaż bardzo się
starała, nie potrafiła opanować śmiechu. Panował tu ogromny bałagan. Na
ścianach pełno było plakatów drużyn quidditcha. Łóżko nie było ścielone chyba
od wieków., a biurko zawalone było papierami, łajnobombami i chyba wszystkim
innym o czym dało, lub nie dało się pomyśleć. Na środku pokoju stał do połowy
rozpakowany kufer. Szafy i półki się nie domykały, a gdzieniegdzie wystawała
skarpetka, albo fragment bokserek. Natomiast w jednym z rogów, idealnie
odstawiona i perfekcyjnie wypastowana stała miotła. Najnowszy model Nimbusa.
James zarumienił się
delikatnie. Machnął różdżką, a w większej części pokoju zapanował porządek.
- Prawie jak w Hogwarcie –
Roześmiała się, trącając go w bark.
- Prawie…- Powtórzył i
wwiercił się w jej zielone oczy.
Wstrzymała oddech i
kompletnie zmieszana dopiła wreszcie zimną już czekoladę.
- To o której startu... Co ty
wyprawiasz? - Odskoczyła gwałtownie, kiedy jego ręce wylądowały na jej tali, a
usta niebezpiecznie zbliżyły się do jej ust. Nim jednak zdążył cokolwiek
odpowiedzieć, do pokoju weszła Alison.
- No tu jesteście! Wszędzie
was szukam!
- Pokazywałem Lily dom-
Warknął, widocznie wściekły.
- Cudownie, rozpakowałaś się
już?
- Nie, jeszcze nie doszliśmy
do pokoju gościnnego - Odpowiedział za nią, wkładając ręce do kieszeni.
- No to na co czekasz?! –
zapytała zaskoczona. – Impreza zaczyna się już za trzy godziny! Lepiej idź i
zacznij się szykować.
I posłała Lily przeciągłe
spojrzenie. O ile wcześniej Mary postąpiła tak samo z Dorcas i było to
śmieszne, o tyle spojrzenie Alison pełne było jadu i sugestii. Ruda zacisnęła
wargi. - Ach! Gdzie ja mam głowę! – roześmiała się. – Twój pokój jest na końcu
korytarza po prawej stronie.
I nie
czekając na jej reakcję pociągnęła Jamesa za sobą, zostawiając Rudą totalnie
samą.
wciąż czytam, dziwi mnie reakcja Jamesa że ani razu nie stanął za Lil, tylko jakąs glupią Alison... Szkoda z nawet i Llil nie okazala zazdrości;p z niecierpliwoscia na nastepny buziaki
OdpowiedzUsuń