[muzyka]
Chociaż szkolny bal był już przeszłością,
zamek nadal tętnił wspomnieniami i coraz to pikantniejszymi plotkami. Lily
cieszyła się, że za kilka dni mają rozpocząć się ferie. Gdziekolwiek się nie
ruszyła, podążały za nią zawistne spojrzenia, a stojące w grupkach dziewczęta
praktycznie nie przestawały o niej mówić. Zrobiło się do tego stopnia
nieznośnie, że nawet teraz, stojąc w kolejce między innymi uczniami czekającymi
na wyjście do Hogsmeade, była głównym punktem skupiającym na sobie uwagę
wszystkich dookoła.
- Kompletnie tego nie rozumiem! -
Warknęła, przekraczając próg i naciągając czapkę na głowę.
- Lily - Dorcas westchnęła ciężko. -
Tańczyłaś z Jamesem...
- I to nie byle jak! - Wtrąciła się Mary,
malując usta pomadką ochronną.
- I na prawdę uważacie, że to powód do
tego, żeby przez tydzień to wałkować? - Obie spojrzały na nią wymownie. -
Przecież to był jeden, jedyny nasz taniec tamtego wieczoru! Tuż po tym jak
skończyliśmy rumbę, zostawił mnie na środku parkietu i polazł robić to, co lubi
nie tylko on, ale też połowa uczennic w tym zamku!
- Czyli co? - Mary wyglądała na
zagubioną.
- Czyli do czwartej bawił się chyba z
każdą dziewczyną uczącą się w tej szkole - Lily nie umiała się pozbyć lekkiego
zawodu w swoim głosie. Dorcas spojrzała na nią podejrzliwie, więc Ruda
postanowiła szybko zmienić temat. -To gdzie najpierw?
- Muszę kupić kilka rzeczy od Zonka -
Podchwyciła Meadowes.
Lily odetchnęła z ulgą widząc, że Dorcas
odpuściła. Ostatnio chodziła dziwnie rozkojarzona co nie umknęło uwadze jej
przyjaciółki. Lily już kilka razy złapała się na tym, że siedzi w miejscu i
zamiast odrabiać prace domowe lub czytać książki ucząc się do egzaminów, błądzi
myślami bez celu. Nie potrafiła w żaden sposób zrozumieć tego, co się z nią
dzieje, ale starała się robić wszystko, żeby przejść nad tym do porządku
dziennego. W końcu James Potter, to nadal James Potter i nic tego nie zmieni.
Ani rumba, ani jego orzechowe oczy, ani tym bardziej coś co nawet nie było
pocałunkiem.
- Lily, co się dzieje?
Dorcas wykorzystała moment, w którym Mary
płaciła za swoje zakupy. Ruda spojrzała na przyjaciółkę lekko speszona.
- Nic, a co ma się dziać? - siliła się na
beztroski ton. Dorcas wzruszyła ramionami.
- Od balu chodzisz jakaś nie swoja.
Potter coś ci zrobił?
- Nie - wymamrotała niewyraźnie, udając,
że ciekawi ją najnowsza promocja na pieprzne diabełki. Przez moment zapanowała
między nimi krępująca cisza. Lily intensywnie wpatrywała się w opis reklamujący
zaletę słodyczy. Czuła na sobie intensywny wzrok Dorcas, ale usilnie starała się
go zignorować.
- Lily - brunetka chwyciła ją za rękę,
zmuszając tym samym, żeby podniosła na nią wzrok. Wyglądała na poważnie
zaniepokojoną. - Martwię się o ciebie! Zachowujesz się co najmniej dziwnie, a
do tego nic nie mówisz... Zupełnie jakbyś...
- Się zakochała, prawda? - Tuż przy nich
z pełną torbą i szerokim uśmiechem pojawiła się Mary. Obie na nią spojrzały.
Dorcas zmarszczyła czoło, myśląc intensywnie. Lily natomiast z każdą kolejną
sekundą była coraz bardziej przerażona. Mary wydawała się być jednak tym
kompletnie nie zrażona. - Wcale się nie dziwię, że wreszcie to do siebie
dopuściłaś. James to największe ciacho na roku! I biega za tobą już ładnych
kilka lat. A teraz - tu posłała dziewczynom jeszcze szerszy uśmiech. - Ta
rumba. Zdajecie sobie sprawę z tego, że w pewnym momencie pozostałe pary zeszły
z parkietu? Pewnie nie - wzruszyła ramionami, nadal paplając beztrosko. -
Byliście w siebie tak wpatrzeni, że byłabym zdziwiona, gdybyście zauważyli
cokolwiek poza sobą! - roześmiała się perliście.
Lily rozszerzyła usta, nie mogąc
wykrztusić chociażby słowa. Dorcas natomiast przenosiła wzrok to na Mary, to na
Lily najwyraźniej próbując połączyć ze sobą wszystkie fakty. Znów zapanowała
krępująca cisza. W tej chwili już obie jej przyjaciółki wpatrywały się w nią z
coraz większą intensywnością. Lily czuła, że za chwilę eksploduje oraz, że
zostanie przyparta do muru wyznań. Widząc więc, jak Dorcas otwiera usta,
zebrała się w sobie.
- Okej - rzuciła ostrożnie, nadal myśląc
intensywnie jak wybrnąć z tej sytuacji. Dorcas przestąpiła z nogi na nogę, a
Mary skrzyżowała ręce na piersi. - Teraz to ja martwię się o was! - Burknęła
wreszcie, odkładając na półkę pieprzne diabełki odrobinę zbyt energicznie i
chichocząc nerwowo. - Mam nadzieję, że słyszycie same siebie i zdajecie sobie
sprawę z tego, jaką bajkę właśnie wymyśliłyście! - Odwróciła się na pięcie i
opuściła sklep.
- Na Merlina, Lily! - Krzyknęła za nią
Dorcas, wraz z Mary podążając za nią. - My się po prostu martwimy...
- To przestańcie, okej? - rzuciła z
wyrzutem, zatrzymując się nagle i odwracając w ich stronę. - Potter, to Potter.
Nic się nie zmieniło i nigdy nie zmieni!
- Nigdy nie mów nigdy, Evans - usłyszała
tuż przy swoim prawym uchu. Odwróciła się gwałtownie.
Stał tuż za nią razem z Remusem i
Blackiem. Jego oczy intensywnie wwiercały się w jej zielone tęczówki,
skutecznie pozbawiając oddechu. - Bo jeszcze ktoś uwierzy, że mówisz całkiem
poważnie.
I wyminął je, wchodząc do Zonka.
***
Szedł korytarzem i oddychał głęboko. Źle się czuły z tym, co robił. Dręczyły go też okropne wyrzuty sumienia. W końcu w jakiś sposób zdradza przyjaciół. Nigdy nie był jednak dobry w działaniu. Nie oszukujmy się. Nie był dobry nawet w myśleniu! Fakt, że trafił do Gryffindoru szczerze go dziwił. Nie posiadał chyba żadnych cech, które cenił w sobie Godryk. Nie był sprawiedliwy, ani szlachetny… Zawsze chował się w cieniu swoich przyjaciół. Nie miał na tyle odwagi, żeby postawić się swoim oprawcom. Zaśmiał się ironicznie. Nie miał nawet odwagi, żeby postawić się przyjaciołom.
Może właśnie, dlatego robił to, co robił?
Tyle razy już znikał, a oni nawet tego nie zauważyli. Nie martwili się o niego.
Nie szukali. Traktowali go jak popychadło. Właściwie, to był akceptowany tylko
i wyłącznie dlatego, że trafili do jednego dormitorium. Szanse na to, że
traktowaliby go z podobnym szacunkiem, gdyby był chociażby w Ravenclawie,
raczej nie istniały.
Westchnął cicho. Był żałosny. Przez tyle
lat, był zauroczony. Nie potrafił dostrzec tego, co ważne. Był na każde ich
skinienie. Był tematem ich żartów. Dowcipów. Był dla nich rozrywką. Zupełnie
tak, jak Severus. To bolało go najbardziej. Cenił ich, byli mu bliżsi niż
rodzina…
Tak naprawdę, było mu żal tylko Evans.
Jako jedyna mu współczuła. Jako jedyna rozmawiała z nim, jakby był wartościowym
człowiekiem. Chociaż Remus też bardzo mu pomagał. Gdyby nie on, pewnie nie
byłoby go na siódmym roku. Ale to nie czas na sentymenty. Musiał coś zrobić.
Przycisnął do piersi kawałek starego, pożółkłego pergaminu. Będzie się smażyć w
piekle, ale wiedział, że nie ma odwrotu.
***
- Nie, Dorcas! Nie mam nic więcej do
powiedzenia w tej sprawie. Nie będę was przekonywać. Wiem jak jest, ale skoro
wy wiecie lepiej, to przecież nie będę się kłócić! - Burknęła, chuchając w
rękawiczki chcąc chociaż trochę rozgrzać dłonie. - Poza tym! Skoro już jesteś
taka mądra w mojej sprawie, to może mi powiesz co jest z tobą i Syriuszem? W
przeciwieństwie do mnie, bawiłaś się z nim całkiem sporą część wieczoru - Ruda
z satysfakcją zanotowała, że policzki Dorcas pokrywają się lekką czerwienią, a
ona sama jakby lekko się zmieszała.
- Daj spokój. Obie wiemy jaki jest Black
- Wzruszyła ramionami.
- Dokładnie taki sam, jak James! -
ofuknęła ją Lily.
- Nie, Lily, nie taki sam. Nie mam
zamiaru się tym jednak w żaden sposób przejmować - uśmiechnęła się pogodnie,
wprawiając Lily w osłupienie.
- Nie... Nie masz zamiaru... Że co?! -
wybałuszyła oczy na przyjaciółkę.
- Nie mam - Dorcas spojrzała na nią z
błyskiem w oku.
- Ale to babiarz!
- Wiem.
- I nie przeszkadza ci to? - Lily nie
potrafiła dać za wygraną.
- Nie - brunetka wzruszyła ramionami, a
widząc minę Lily wybuchła śmiechem. - Między nami nic nie ma, Lily! I nie doprowadzę
do tego, żeby coś było - Uśmiechnęła się do niej uspokajająco.
Nim Lily zdążyła odpowiedzieć cokolwiek,
Dorcas odwróciła się na pięcie i przeszła przez drzwi, z których właśnie
wyłoniła się Mary, krzycząc:
Ruda obserwowała jak obie znikają w głębi
sklepu. Ona sama wzięła dwa głębsze oddechy, żeby się opanować i troszeczkę
ochłonąć. Nie mogła spokojnie porozmawiać z dziewczynami. Wiedziała, że
doprowadziłoby to do jednej wielkiej awantury, oskarżycielskich spojrzeń i
Merlin jeden wie czego jeszcze. Pani Evans nie wybaczyłaby jej, gdyby coś
zepsuło ten "idealny nastrój panujący w okresie świąt", a do tego na
pewno zaliczał się brak jej dwóch rozgadanych przyjaciółek. Westchnęła ciężko i
przyjrzała się swoim torbom. Miała już większą część prezentów. Brakowało jej
tylko czegoś dla Jamesa i Remusa.
- Lily, chodź zobacz! Jakie tu są cuda! –
w drzwiach pojawiła się blond czupryna.
Lily poczuła jakby nagle trafił w nią
piorun. Stała w miejscu, w którym zostawiła ją Dorcas i z wybałuszonymi oczami
wpatrywała się w uśmiechniętą Mary. Kim do cholery był Gilderoy?!
- Lily, no chodź! – ponagliła ją Dorcas,
również pojawiając się w drzwiach.
Westchnęła ciężko i poprawiła naręcze
siatek. Jeszcze będzie czas na wyjaśnienia.
W środku pełno było przeróżnych kamieni.
Każdy miał inny kolor, wzór i zastosowanie – jak głosiła karteczka. Część można
było łączyć tak, aby tworzyły naszyjniki lub bransoletki. Było też mnóstwo
kolczyków, amuletów lub po prostu małych oszlifowanych kamieni. Uwagę Lily
przykuło stoisko na którym do każdego znaku zodiaku przypisano szczęśliwe
kamienie. Odnalazła Barana, znak zodiaku Pottera. Kamień mu przypisany był czarny
i bardzo się błyszczał. Z lekkim zawahaniem przeczytała dołączoną do niego
kartkę:
Hematyt - pozwala nawet w
najcięższych chwilach wytrwać w swoich zamiarach i uczyć się z doświadczeń
życiowych, pozwala pogodzić dalekosiężne cele z rzeczywistością.
- Co tam masz? - Tuż przy niej
zmaterializowała się Mary, zaglądając jej przez ramię.
- Kupuję dla mamy mały drobiazg -
skłamała, szybko chowając zawiniątko do jednej z większych toreb. - Macie
ochotę na Kremowe Piwo? - Zapytała, patrząc błagalnie na przyjaciółki. Obie
pokiwały energicznie głowami.
Dwadzieścia minut później siedziały już w
Trzech Miotłach, a Madame Rosmerta podawała im właśnie pełne kufle z Kremowym
Piwem.
- Mary, kto to jest Gilderoy? - Lily
postanowiła wykorzystać moment ciszy i spokoju. Blondynka spojrzała na nią zaskoczona.
- Nie znasz? Podobno jest prefektem
naczelnym, pokazywał mi odznakę - Lily pokręciła głową, a Mary wzruszyła
ramionami. - Możliwe, że coś pokręciłam - uśmiechnęła się pogodnie. - Jest na
siódmym roku, tak jak my, ale w Huffelpuffie. Poznałam go na balu. Tyko nadal
nie mam dla niego prezentu - wydęła usta w podkówkę.
- Mi brakuje czegoś dla babci -
Westchnęła ciężko Dorcas.
Evansówna zmarszczyła czoło.
- Mary, a co z Remusem? - zapytała
ostrożnie.
- Wyraziłaś się na ten temat dosyć jasno,
Lily. - Ton Mary przestał być już taki przyjemny. - Nadal jednak nie rozumiem
dlaczego mam na niego szlaban, więc skoro już o tym mówisz, to może mnie
oświecisz?
Lily przygryzła dolną wargę i spojrzała
na Dorcas prosząco. Wiedziała, że rozpętała mini wojnę.
- Ja... To nie jest dobry moment -
powiedziała z naciskiem, rozglądając się dookoła po pełnym pubie.
- Świetnie! - Warknęła Mary, podnosząc
się gwałtownie ze swojego miejsca.
- Mary! - Jęknęła prosząco, również
wstając.
Ale McDonald jej nie słuchała. Zarzuciła
na siebie płaszcz i pozbierała wszystkie swoje torby, a następnie z prędkością
światła opuściła pub. Lily westchnęła ciężko.
- A tej co się stało?
Obie uniosły głowy. Do ich stolika
właśnie przysiadł się Potter z Blackiem. Lily wzruszyła ramionami i pociągnęła
solidny łyk ze swojego kufla. Dobry nastrój uleciał z niej wraz z wyjściem
Mary. Siedziała przy stoliku wpatrując się w swoje piwo i przysłuchując się
wesołej rozmowie jej towarzyszy. Wymruczała nawet, że idzie na chwilę do
toalety, ale chyba nikt nie zwrócił na nią uwagi.
Przemyła twarz wodą i zastanawiała się co
ma zrobić. Powiedzenie Mary prawdy byłoby najlepszym rozwiązaniem, ale nie
potrafiła przewidzieć jej reakcji. Bała się, że go odrzuci lub co gorsza, że
zacznie traktować Remusa jak kogoś gorszego lub rozpowie wszystkim dookoła.
Westchnęła ciężko i przetarła twarz. Chciała wrócić do stolika, ale zauważyła,
że siedzi przy nim już tylko Dorcas z Syriuszem. Meadowes pokryta była
czerwienią, a buzia jej się nie zamykała. Raz po raz oboje wybuchali głośnym
śmiechem.
- Chyba nie będziemy im przeszkadzać, co?
Odwróciła głowę i spojrzała na Pottera z
ukosa.
- Co proponujesz? - Zapytała, a on
uśmiechnął się zaskoczony.
- Spacer - stwierdził z błyskiem w oku.
- Spacer? - Skrzywiła się odrobinę. -
Kiepski pomysł na randkę. Zdajesz sobie sprawę z tego, że na zewnątrz jest
jakieś dziesięć stopni na minusie, a moja kurtka leży...
- Randkę? - Uniósł brwi pytająco. -
Zdajesz sobie sprawę z tego, że przebywanie z facetem sam na sam to w
rzeczywistości nie randka, prawda, Evans? - Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Trąciła go lekko w bark, również się uśmiechając. - Zadbamy o to, żeby było nam
odpowiednio ciepło - puścił do niej oko i rozłożył przed nią jej własny
płaszcz, chcąc pomóc jej go założyć. Pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Zaplanowałeś to wszystko? - zapytała
lekko wyzywająco, krzyżując ręce na piersi.
- Tak - Stwierdził bez ogródek, a widząc
jej zdziwione spojrzenie roześmiał się pogodnie. - Nie, ale i tak mi nie
uwierzysz - Wzruszył ramionami. Pokręciła głową i bez ociągania założyła
płaszcz. Po raz ostatni spojrzała na parkę przy stoliku, upewniając się, że
dobrze się bawią i opuściła pub.
Przez dłuższą chwilę szli w milczeniu.
Śnieg skrzypiał pod ich stopami, a wydychane powietrze zamieniało się w parę.
- Coś cię gnębi? - Zapytał wreszcie.
Spojrzała na niego pytająco i zrozumiała, że musiał jej się przyglądać już od
jakiegoś czasu. Przygryzła dolną wargę i wbrew temu co się z nią działo,
pokręciła głową. - Lily, znam cię dostatecznie długo, żeby wiedzieć kiedy
kłamiesz. Nie chcesz to nie mów, twoja sprawa, ale odnoszę wrażenie, że z
dziewczynami też nie chcesz rozmawiać. Nie możesz tego dusić w sobie, to
niezdrowe - Nie odpowiedziała. Utkwiła wzrok w ścieżce przed sobą, obserwując
trzaskający pod jej stopami śnieg. - Jak chcesz - Westchnął wzruszając
ramionami. Pamiętaj jednak, że jakbyś potrzebowała pogadać to jestem do usług.
Roześmiała się ironicznie. Spojrzał na
nią zdziwiony.
- Nie rozumiem, co cię tak bawi?
- Na prawdę uważasz, że jak będę chciała
wyrzucić z siebie żale to będziesz pierwszą osobą do której pobiegnę?
- Dlaczego nie? - jego autentyczne
zdziwienie sprawiło, że aż się zatrzęsła ze złości.
- Oferujesz pomoc, żeby mieć kolejną
plotkę do sprzedania, tak jak sprzedałeś sekret Remusa? Dziękuje, nie
skorzystam - Prychnęła. Myśl o Lupinie sprawiła jednak, że przypomniała sobie o
Mary i zrobiło jej się jeszcze gorzej.
- To dlatego Mary wyszła? - Zapytał po
dłuższej chwili, nie dając za wygraną i ignorując jej kąśliwą uwagę.
I to był moment, kiedy to wszystko ją
przerosło. Skrywany od wielu tygodni sekret związany z niesamowitą ilością
informacji i niemożliwością porozmawiania na ten temat z nikim sprawił, że
wybuchła. Zacisnęła ręce w pięści i całą siła woli starała się nie rozpłakać,
ale kiedy pierwsza łza powoli potoczyła się po jej policzku nie była w stanie
już tego zatrzymać. Dusiła się i zdecydowanie nie umiała sobie z tym poradzić.
Bolało ją to, że Remus musi aż tak cierpieć i nie znosiła faktu, że nie
potrafiła o tym powiedzieć swoim przyjaciółkom.
- Lily? - James był lekko zbity z tropu.
- Wszystko okej? - Zatrzymał się, obserwując z rosnącym przerażeniem jak kiwa
przecząco głową i ociera łzę za łzą. - Hej, no już... - Wyszeptał i bardzo
ostrożnie przytulił ją do siebie.
Przylgnęła do niego i rozpłakała się na
dobre. Nie był przyzwyczajony do takiego rodzaju zachowań, więc zaufał swojemu
instynktowi. Zapewniając ją w kółko, że wszystko będzie dobrze, przeczesywał
jej włosy i czekał, aż trochę się uspokoi.
- Czemu płaczesz? - Zapytał, kiedy
pociągając nosem odsunęła się od niego. Z jej miny wyczytał, że jest
zawstydzona, a może nawet lekko zakłopotana. Położył swoje dłonie na jej
policzkach i otarł ostatnie spływające łzy. Zmarszczył czoło widząc w jej
oczach strach i bezradność.
- Bo czuję się tak cholernie sama z tym
wszystkim - Wykrztusiła wreszcie łamiącym głosem.
- Nie, nie, nie! - Wyrzucił z siebie, z
przerażeniem obserwując kolejne łzy czające się w kącikach jej zielonych oczu.
Wzdrygnęła się. Rozejrzał się dookoła, a następnie chwycił ją za rękę.
- Chodź, znam miejsce, gdzie będzie nam
cieplej - Szepnął. Podążyła za nim bez większych oporów.
Poprowadził ją na wzgórze, na którego
szczycie znajdowała się mała jaskinia. Zebrał leżące nieopodal gałązki i jednym
machnięciem różdżki rozpalił ognisko, a sam opadł na ziemi tuż obok niej.
Siedziała po turecku i patrzyła z podziwem na obraz przed sobą. Miała pod
swoimi stopami całe Hogsmeade, które aktualnie rozświetlone było całą masą
lampek choinkowych, girland i kokard. Jeszcze większą magię wytwarzały jednak
duże, równo opadające płatki śniegu.
- Nie przejmuj się, Lily. Wszystko będzie
dobrze - przerwał ciszę, która między nimi zapanowała, a następnie wyjął z
torby dwa Kremowe Piwa.
- Mhm - Stwierdziła markotnie.
- Rozumiem, że jest to dla ciebie trudne,
ale mam wrażenie, że bierzesz to trochę zbyt personalnie.
- Więc twoim zdaniem co tak na prawdę
powinnam zrobić? - Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.
Z trudem opanował się przed parsknięciem
śmiechem. Ciężko było mu się pogodzić z tym widokiem. Zazwyczaj twarda i
niezależna, teraz tak bardzo krucha i rozbita. To było do niej niepodobne.
Zupełnie, jakby poznawał ją na nowo. Uśmiechnął się pocieszająco i otarł dłońmi
resztki łez z jej policzków.
- Remus na prawdę nauczył się żyć z tym,
kim jest, Lily. Odkąd dostał nasze wparcie przechodzi to jeszcze lepiej i mniej
boleśnie.
- Ale...
- To nasz ostatni rok w Hogwarcie. Ludzie
z którymi mamy styczność teraz, lada moment znikną z naszego życia i raczej już
do niego nie wrócą. Bynajmniej nie na taką skalę. Kontakty pomiędzy nami w
ostatnim czasie uległy znaczącej poprawie, a ty i dziewczyny jesteście dla
Lupina bliższe niż rodzina. Znalazł się w momencie, w którym chce być wobec was
fair, stąd chęć ujawnienia prawdy.
- Łatwo ci mówić - Westchnęła, na powrót
obserwując swoje dłonie. - Nie mam pojęcia jaka będzie ich reakcja, nie
wspominając o tym, że nie mam zielonego pojęcia jak zacząć ten drażliwy temat!
- To prostsze niż ci się wydaje -
Uśmiechnął się, ale skwitowała to parsknięciem. - Posłuchaj - Zaczął, prostując
się i zmuszając ją do tego, żeby spojrzała mu w oczy. -Wiem jak to jest. Pamiętaj,
że też odkryliśmy to bez pomocy Remusa. Pewnego dnia, najzwyczajniej w świecie
podzieliłem się z Łapą swoimi podejrzeniami, a później razem odbyliśmy
pogawędkę z Remusem. Przyjaźnisz się z dziewczynami już siedem lat, raczej nie
macie przed sobą żadnych tajemnic. Jeżeli uważasz, że są gotowe poznać sekret
Lupina to po prostu im to powiedz - Wzruszył ramionami.
- Mówisz o tym w taki sposób, jakby to
była zwykła pogawędka o pogodzie! - Oburzyła się.
- Lily, sytuacja poza zamkiem jest jaka
jest i uwierz mi, że futerkowy problem Remusa to zagwozdka, która w żaden
sposób nie jest brana pod uwagę. Wbrew pozorom są ważniejsze sprawy i lada
moment nikt nie będzie się tym przejmował tak, jak przejmuje dziś. Tak czy
siak, czas wcale nie działa na twoją korzyść, a wręcz sprawia, że dostajesz na
głowę.
Zakończył swój wywód, pociągając solidny
łyk ze swojej butelki. Lily zamyśliła się. Do tej pory patrzyła na temat
jedynie przez pryzmat tego, że jej przyjaciółki muszą się dowiedzieć, bo jak
usłyszą to od kogoś innego, to ona sama będzie miała przerąbane. James pokazał
jej jednak, że to wcale nie chodzi o kwestię bycia w porządku, lecz o kwestię
zaufania, a przecież ona ufała im jak nikomu innemu. Potter słusznie zauważył,
że poza szkołą czyhało na nich coś o wiele gorszego, więc tym bardziej powinny
trzymać się razem i wspierać tych, którzy stali się dla nich jak pewnego
rodzaju rodzina.
Westchnęła i bez większego przekonania
uniosła piwo do ust. Nie do końca wierzyła, że to właśnie Rogacz pomógł jej
rozwiązać taki problem. Przeniosła wzrok na widok rozciągający się przed nimi.
Ognisko znajdujące się nieopodal nich powoli zaczynało wygasać. Niebo pokryło
się ciemnym granatem, a śnieg prószył coraz mocniej i coraz gęściej, ale pomimo
takiej odległości słyszała wesołe rozmowy i mieszkańców życzących sobie
wesołych świąt.
- Chyba powinniśmy już wracać - Rzuciła,
spoglądając na niego nieśmiało.
Kiwnął głową i podniósł się, żeby ugasić
ogień, a następnie wyciągnął rękę, żeby pomóc jej wstać.
- Dziękuję - Szepnęła, przygryzając
wargę, jeszcze bardziej speszona wpatrując się w jego orzechowe oczy.
- Zawsze do usług, Evans - Wyszczerzył
zęby w szelmowskim uśmiechu, zbierając resztę rzeczy i opuszczając jaskinię.
Szli w milczeniu, tuż obok siebie. Lily
jeszcze nigdy nie czuła się tak skrępowana jego obecnością. James raz po raz
spoglądał na nią, jak jej się wydawało, z odrobiną niepokoju i troski. Ona sama
gorączkowo próbowała znaleźć coś, o czym mogliby porozmawiać.
- Jakie plany na święta? - Zapytał
wreszcie, kiedy cisza stawała się praktycznie nie do zniesienia.
- Będzie choinka, dwanaście potraw i
takie tam - Wzruszyła ramionami. Uniósł brwi w zdziwieniu.
- A wydawało mi się, że w rodzinie
państwa Evans dosłownie wszystko jest idealnie fantastycznie - Roześmiał się,
otwierając przed nią bramę prowadzącą do zamku.
- Aż za bardzo - Westchnęła, przystając
na chwilę. - Będzie cała rodzina, a mama bardzo dba o to, żeby wszystko odbyło
się według skrupulatnie zaplanowanego harmonogramu - Skrzywiła się nieznacznie.
- Też nie mogę doczekać się pytań
odnośnie dalszych planów, włączając w to ustatkowanie się przy boku tej jednej
jedynej - Roześmiał się, słusznie odgadując jej rozterkę i rozładowując
jednocześnie napiętą atmosferę.
Mimowolnie się uśmiechnęła. Na horyzoncie
widziała już drzwi Sali Wejściowej.
- A więc kim jest ta szczęściara? -
Zapytała, nie mogąc się powstrzymać. Spojrzał na nią z niedowierzaniem, czym
wywołał u Lily napad niekontrolowanego śmiechu.
Zmarszczył brwi i uśmiechnął się
łobuzersko, a w następnej chwili już rzucał w nią na szybko ulepioną śnieżką.
- Hej! - Krzyknęła zdziwiona. - Przestań!
- Znów się roześmiała, kiedy kolejna kula leciała w jej stronę. - Potter -
Spiorunowała go wzrokiem, obrywając kolejnymi trzema śnieżkami i widząc, że nie
ma zamiaru przestać. - Jak chcesz! - Ofuknęła go i przystąpiła do kontrataku.
Przez dłuższą chwilę prowadzili nierówną
walkę. Rogacz był jednak od niej zdecydowanie szybszy i zwinniejszy. Obrywała
trzy razy częściej niż on. Jej ubranie bardzo szybko przemokło, nie
pozostawiając nawet suchej nitki. Czapka i włosy oblepione były śniegiem. Chyba
właśnie dlatego, kiedy oberwała kolejną kulką, bez zastanowienia zebrała tyle
śniegu ile dała radę i podbiegła do niego, smarując mu twarz. Zachwiał się i
stracił równowagę. Lądując, zdążył jednak złapać ją za rękę, ciągnąc Rudą za
sobą.
- Poddaje się! - Rozłożył ręce, kiedy
padli na ziemię, śmiejąc się w głos.
Przez chwilę leżeli wpatrując się w
rozgwieżdżone niebo. Płatki śniegu spadały coraz częściej i gęściej. Raz po raz
któreś z nich parskało śmiechem. Od czasu do czasu przepychali się łokciami.
- Chodź, bo się przeziębisz -
Stwierdził, zrywając się z ziemi, ponownie pomagając jej wstać.
Uśmiechnęła się promiennie, otrzepując
resztki śniegu z ubrań. Odczekała aż się odwróci w stronę drzwi, a wtedy nie
mogąc się powstrzymać, rzuciła w niego jeszcze jedną, ostatnią śnieżką.
- Przesadziłaś! - Rzucił odrobinę za
ostro i ruszył w jej stronę.
- Nie! James, nie! - Krzyknęła, śmiejąc
się jeszcze głośniej i starając się wyrwać z jego uścisku. - Proszę - Wysapała,
ledwo łapiąc oddech.
Natychmiast przestał, nadal jednak
przytrzymując jej dłonie, jakby się bał, że znów go zaskoczy. Obserwowali się
uważnie, każde z nich gotowe na kolejne uderzenie. Raz po raz starała mu się
wyrwać, ale jego uścisk był mocny i stanowczy.
- James - Jęknęła prosząco, po raz
kolejny szarpiąc dłońmi i śmiejąc się wesoło. - Puszczaj!
Nie myślał o tym. Stała przed nim z uśmiechem
na ustach i roziskrzonymi, świecącymi się oczami. Nim zdążyła zareagować, po
prostu się pochylił i połączył ich usta. W pierwszej chwili zamarła. Jej serce,
dopiero co uspokojone po śnieżnej wojnie, teraz na powrót przyspieszyło,
przyprawiając ją o zawroty głowy. Bez namysłu przymknęła powieki, wsłuchując
się w dudniące w jej klatce piersiowej serce. Zadrżała, kiedy jego dłoń równie
ostrożnie przyciągnęła ją do jego torsu, a drugą wplątał pomiędzy jej rude
kosmyki. Kiedy próbowała się odsunąć, przytrzymał ją ustami, oddalając moment,
w którym będą musieli opuścić tą magiczną krainę do której właśnie trafili. Jej
ciało pokryło się gęsią skórką, ale nie do końca wiedziała, czy jest to wynik
doszczętnie przemoczonych ubrań, czy działanie jego perfum. Nieśpiesznie
poznawali siebie nawzajem, przełamując bariery i nieśmiałość towarzyszące im na
początku. Lily miała wrażenie, że unosi się w powietrzu. Jej brzuch był
ściśnięty i wiedziała już, że jest to wynik narastającej w niej furii.
Stanowczo odepchnęła go od siebie, a
wtedy gniew wymieszał się ze zmieszaniem, paraliżując wszystkie czynności
życiowe. Oparł czoło na jej czole, jednocześnie orzechowe tęczówki wwiercając w
zielone, jakby chciał z nich wyczytać cokolwiek. Ale nie znalazł tam nic, co by
go satysfakcjonowało.
- Jaaa... - Wydyszała, z coraz większą
trudnością łapiąc oddech. - Nigdy więcej tego nie rób. - Rzuciła przez
zaciśnięte zęby.
Bojąc się, że nogi odmówią jej
posłuszeństwa, wyplątała się z jego uścisku i wyminęła go, ostrożnie stawiając
każdy krok. Kiedy pierwszy szok już odpuścił, a ona nadal czuła na sobie jego
intensywne spojrzenie, przyspieszyła, aby w końcu nieomalże zacząć biec.
***
Z roztargnieniem pakowała swój kufer. W
jej głowie działa się cała masa dziwnych rzeczy. Była do tego stopnia
nieobecna, że przestała reagować nawet na swoje imię. Czuła się jak zagubiona
dziewczynka, co tylko pogłębiało jej frustrację i powodowało, że miała ochotę
usiąść i krzyczeć. Już czterokrotnie podeszła do szafy po kremowy sweter, który
od piętnastu minut leżał na dnie jej walizki, a przy tym dwa razy uderzyła
stopą w leżący przy łóżku kufer.
- Gdzie wczoraj zniknęłaś?
Do jej głowy wreszcie dotarło po raz
piąty zadane przez Dorcas pytanie. Spojrzała na nią bez emocji i wzruszyła
ramionami.
- Poszłam się przejść.
- Sama? - Rozpromieniona twarz Meadowes
doprowadzała ją do szału.
- Musiałam coś przemyśleć. Poza tym, przy
naszym stoliku zrobiło się dziwnie tłoczno. Wolałam nie przeszkadzać -
Burknęła, dorzucając kolejne cztery koszulki.
- Lily, ja przepraszam... Nie myślałam,
że...
Ruda machnęła ręką. Ostatnie czego teraz
potrzebowała to tłumaczenie się Dorcas. Miała dosyć własnych problemów. Nie
dość, że starała się uporać z futerkowym problemem Remusa to jeszcze James
Potter miał czelność dołożyć jej kolejnych rozterek.
- Bezczelny, nadęty dupek! - Warknęła
zatrzaskując kufer zbyt energicznie.
- Kto? Syriusz? Przecież mogłaś wrócić! -
Głos Dorcas przestał być przyjemny. Wręcz przeciwnie, nabierał na sile, a ona
sama wyglądała na oburzoną. - Nic takiego nie robiliśmy! Rozmawialiśmy po
prostu o... Lily? Wszystko w porządku?
Evansówna przygryzła dolną wargę,
wpatrując się w dziewczyny w napięciu. Nie odpowiedziała od razu. Raz po raz to
otwierała usta to je zamykała. Wreszcie nabrała powietrza i wypuściła je ze
świstem, potakując na znak, żeby się nią nie przejmowały. Dorcas wymieniła z
Mary zdziwione spojrzenia. Lily uśmiechnęła się niewyraźnie i chwyciła kilka
kolejnych książek, w celu zweryfikowania czy będą jej potrzebne, czy też raczej
nie, ale teraz nie potrafiła się skupić już wcale.
- Cholera jasna! - Warknęła i opadła na
kufer, ukrywając twarz w dłoniach.
Obie jej przyjaciółki podskoczyły
gwałtownie, a następnie utkwiły w niej zaniepokojone spojrzenia.
- Musimy porozmawiać - Odezwała się
wreszcie, grobowym głosem przerywając ciszę. Ponownie zrobiła pauzę, zbierając
się na odwagę. - Zapomniałam wam powiedzieć, że dostałam list od mamy. Vernon
ma być na wigilii. Nie ukrywam, że przydałoby mi się wasze wsparcie, na pewno
nie dacie rady urwać się wcześniej? - Wykrztusiła z siebie jednym tchem.
Na moment zapanowała cisza. Wpatrywały
się w siebie z rosnącą intensywnością. Mary zmarszczyła nos, a Dorcas coś
mruczała do siebie.
- Co?! - Wyrzuciła wreszcie z siebie
Meadowes.
- Tak, ja też nie zrozumiałam! - Wtrąciła
się McDonald wypuszczając powietrze z wyraźną ulgą. Spojrzała też na Lily w
nadziei, że pośpieszy jej z wyjaśnieniami.
- Lily Evans! Jesteś nienormalna!
Burknęła Dorcas i wróciła do pakowania
swoich rzeczy.
Westchnęła z rezygnacją i wrzuciła
ostatnią książkę do kufra, po czym zatrzasnęła go z hukiem. Wypowiedziała
formułkę, a jej bagaż posłusznie wzniósł się w górę. Rozejrzała się ostatni raz
po pomieszczeniu. Stwierdziwszy, że nic nie zostało, narzuciła płaszcz, szyję
obwiązała ręcznie robionym szalem, a na głowę wcisnęła czapkę. Wściekła na
siebie z rozmachem otworzyła drzwi i spojrzała prosto w orzechowe oczy Jamesa.
Na jego twarzy natychmiast pojawił się przebiegły uśmiech.
- Witam śliczne panie - Ukłonił się
nisko, nie odrywając swojego spojrzenia od oczu Lily. - Może pomogę z bagażem?
Mary zachichotała jak idiotka.
- Ależ bardzo proszę! Każda ręka się
przyda!
Ruda prychnęła z pogardą i chciała go
wyminąć, jednak ten skutecznie zablokował drogę i posłał jej wyzywające
spojrzenie. Przekrzywiła głowę i ze znudzoną miną, nadal uparcie starała się
przejść. Niestety, w którąkolwiek stronę by się nie ruszyła, on natychmiast
podążał za nią.
- Nie dasz sobie pomóc, Evans?
- A wyglądam na taką, która potrzebuje
pomocy, zwłaszcza twojej?
- Skąd - Uśmiechnął się i zmniejszył
dystans pomiędzy nim. - Pomyślałem jednak, że może dałabyś się odprowadzić na
peron.
- Dziękuję, poradzę sobie - Warknęła,
ponownie podejmując próbę wyminięcia Jamesa, który i tym razem zatarasował jej
drogę.
Prychnęła poirytowana i wykonała jeszcze
jeden malutki krok w przód. Uśmiechnął się zadowolony.
- Grasz niedostępną? Po co ci to?
Zmarszczyła czoło.
- Ja nie gram, a już na pewno nie z tobą,
Potter! - Prychnęła i odepchnęła jego rękę.
Zachwiał się niebezpiecznie, a jego prawa
noga opadła na pierwszy schodek prowadzący do sypialni dziewcząt. Po Pokoju
Wspólnym potoczył się charakterystyczny dźwięk, a chwilę później schody
zniknęły i Rogacz z zawrotną prędkością potoczył się w dół.
- Evans, na Merlina - Jęknął,
rozmasowując tył głowy.
Lily wzruszyła ramionami i machnęła
różdżką ciągnąc za sobą swój kufer.
- Widzimy się w pociągu - Stwierdziła
beznamiętnie i opuściła Pokój Wspólny.
***
Za oknem było już ciemno, kiedy pociąg
wtoczył się na peron 9 i ¾. Z ciężkim sercem wytaszczyła kufer z wagonu i
ruszyła w stronę barierek, za którymi czekał już na nią pan Evans.
- A gdzie Dorcas? – zapytał z troską.
- Myślę, że żegna się z Blackiem, panie
Evans. – odpowiedziała wesoło Mary.
- Żegna z Blackiem? Przecież już się z
nim żegnała! – Ruda nie kryła zaskoczenia. – Gdzie ty ją widzisz?
- Tam – powiedziała z błyskiem w oku i
wskazała jakąś obściskującą się parę.
- Mary, ja pytałam o Dorcas i…. O rany!
***
- Jesteśmy! – krzyknęła, jak tylko
przekroczyła próg. Po pokojach roznosiły się piękne zapachy. Zrzuciła buty i
powiesiła kurtkę. Porzuciła kufer w przedpokoju i od razu pognała do kuchni,
gdzie w fartuchu z haftowanymi kwiatami krzątała się jej mama.
- No wreszcie! Myjcie ręce i mi
pomożecie! Bo jak tak dalej pójdzie, to w życiu się nie wyrobie do jutrzejszego
wieczoru! – roześmiała się, przytulając do piersi Rudą.
- Robi się! - Zakrzyknęła i podwinęła
rękawy.
- Hola, hola! - Do kuchni wszedł pan
Evans, pocałował żonę w policzek, a później uniósł karton, w którym coś
zagrzechotało.
- Czekałeś?!
Pan Evans roześmiał się wesoło.
- Jak zawsze!
- Och! - Pisnęła Ruda i poleciała do
salonu, ciągnąc za sobą tatę.
Choinka w tym roku była jeszcze większa i
okazalsza niż w poprzednim. Lily w skupieniu przeglądała karton po kartonie, z
namaszczeniem dobierając najmniejszą bombkę.
- Przydałaby nam się pomoc, Petuniu -
Thomas wyciągnął małego aniołka do starszej córki. Lily uniosła głowę i
przygryzła dolną wargę. Trudno było nie dostrzec iskierki rozentuzjazmowania w
oczach Petunii. Wreszcie skrzywiła się i wycierając ręce o fartuch rzuciła z
wyższością:
- Przepraszam tato, ale mam ważniejsze
sprawy na głowie niż ta dziecinada.
Wyjęła z kredensu dwa słoiki dżemu i z
wysoko uniesioną głową wróciła do kuchni. Pan Evans westchnął ciężko i przez
krótką chwilę wpatrywał się w bombkę ze smutkiem. Lily podniosła się z klęczek
i podeszła do taty przytulając się mocno.
- Z tego też kiedyś wyrośnie - szepnęła
patrząc w oczy ojcu.
Pokiwał smutno głową, a następnie
pocałował Lily w czoło i wrzucił aniołka do najbliższego kartonu. Wymruczał coś
pod nosem i opuścił salon. Chwilę później Lily usłyszała jak trzaskają frontowe
drzwi i dźwięk samochodu opuszczającego podjazd. Westchnęła ciężko. Cholerna
Petunia.
***
- Lily! Chodź na dół!
Nie odpowiedziała.
- Lily!
Jęknęła przeciągle i nakryła poduszką
głowę, tłumiąc dźwięki dochodzące z salonu. Nie miała ochoty na gości, a jej
mama od przeszło piętnastu minut wołała ją na dół. W głębi duszy czuła, że może
tym gościem może być Vernon, chłopak Petunii. Tym bardziej nie czuła potrzeby,
żeby schodzić na dół. Jej siostra źle znosiła jakąkolwiek jej obecność w tym
domu, a głównym powodem były jej zdolności magiczne. Na każdym kroku syczała i
warczała, żeby Lily uważała i pod żadnym pozorem nie pozwalała jej używać magii
w obawie, że ktoś dowie się, jakim dziwolągiem jest jej siostra. Z tonu
schodziła tylko wtedy i tylko odrobinę, kiedy pojawiała się Mary z Dorcas.
- Lily! No chodź!
Znów usłyszała nawoływania mamy.
Wiedziała, że nie dadzą jej spokoju.
- Yhm! - Wymruczała, odrzucając poduszkę
na bok i gwałtownie podnosząc się z łóżka. Jej oczy mimowolnie spoczęły na
ramce ze zdjęciem.
Pamiętała dokładnie, kiedy było robione.
Tuż po pierwszym roku. Mary pożyczyła aparat od jakiegoś piątoklasisty. Już
wtedy potrafiła być niezwykle czarująca! Szykowały się cały dzień. Miała
to być pamiątka. Patrząc na nie, miały pamiętać, że gdzieś tam, są pozostałe
dwie, najlepsze przyjaciółki. Niestety, zamiast trzech fantastycznych, idealnie
ubranych i uczesanych przyjaciółek, na zdjęciu widniało siedem postaci!
Zawstydzona Dorcas ukradkiem zerkała na obejmującego ją Syriusza, Mary z
filuternym uśmiechem zwrócona była w stronę Remusa. Peter wcinał czekoladową
żabę i wyglądał tak, jakby obserwował całą sytuację z boku. Zdjęcie było
ruchome i prawdopodobnie dlatego, w pierwszej chwili wywołało u niej tak wielki
uśmiech. Rudowłosa dziewczyna w dwóch warkoczykach właśnie usilnie próbowała
wyrwać się z objęć czarnowłosego.
Momentalnie zalała ją fala wściekłości. W
tym momencie ktoś zapukał do jej drzwi.
- Proszę - powiedziała niewyraźnie,
ale nikt nie wszedł. Zamiast tego rozległ się ponowny dźwięk stukania w drewno.
– Proszę! – krzyknęła lekko podenerwowana i odwróciła twarz do drzwi. Zero
reakcji, tylko kolejne pukanie. Wściekła, podniosła się z łóżka i, warcząc pod
nosem, podeszła do drzwi. – Przecież mówię... O rany! Spencer?
W drzwiach zobaczyła najlepszą z kuzynek.
- Przyjechaliśmy na święta! Mama
woła cię już chyba od piętnastu minut! – Uśmiechnęła się.
- A nie jedziecie do twojej babci?
- Nie, wystarczy, że byliśmy w
tamtym roku - Stwierdziła, krzywiąc się lekko i bez najmniejszego skrępowania
wpakowała się do środka i od razu rzuciła się na łóżko. - O rany, jak się
stęskniłam! - Roześmiała się, przeciągając się, z namaszczeniem gładząc koc na
którym leżała. - No, to opowiadaj! - Zakrzyknęła energicznie, natychmiast
siadając po turecku. Jej oczy nieomalże natychmiast odnalazły leżącą na drugim
końcu łóżka fotografię. Wzięła ją do rąk. - Mrraaau, nadal jest taki nieznośny?
- Spojrzała na Lily z ukosa wskazując palcem na Rogacza.
- Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo -
Burknęła pod nosem, mimowolnie się rumieniąc.
- Lily Evans! Ty się rumienisz! - Spencer
aż zapiszczała. - Natychmiast mi wszystko opowiadaj!
- Nie ma co opowiadać, Spence.
- A rumieniec...
- Rumieniec jest wynikiem tego, że samo
myślenie o nim sprawia, że robi mi się niedobrze! - Krzyknęła i wyrwała kuzynce
zdjęcie, odstawiając je na półkę.
- Czyżby? - Spencer uniosła brwi,
przeszywając ją spojrzeniem.
- Tak - Odpowiedziała zbyt stanowczo.
- Okej, jak chcesz - uniosła ręce w
obronnym geście. Lily zmarszczyła czoło podejrzliwie. - I to dlatego
przygryzasz teraz wargę, a twoje oczy są pełne przerażenia? Dokładnie taki sam
wyraz twarzy miałaś, jak wróciłaś na wakacje domu po pierwszym roku nauki w
Hogwarcie, Lily. Buzia ci się nie zamykała, w kółko gadałaś o Jamesie Potterze.
Już wtedy zakładałam, że prędzej, czy później będziecie parą. Być może Dorcas z
Mary dają się nabrać na te twoje żałosne wykręty, bo tak im jest wygodniej,
ale...
- Hej! - Lily nie kryła oburzenia, ale
Spencer wydawała się tym nie przejmować.
- Mnie nie oszukasz, Lily! Widzę, że coś
cię trapi. I wiem, że coś się wydarzyło.
Spencer zakończyła swój wywód, a w pokoju
zapanowała niezręczna cisza. Lily skrzyżowała ręce na piersi, dając do
zrozumienia, że nawet jeżeli jej kuzynka ma rację, to na pewno nie zmusi jej do
rozmowy na ten temat. Spencer natomiast odczekała równe półtorej minuty.
- Świetnie - Prychnęła, gramoląc się z
łóżka. - Niech będzie, jak chcesz - W jej głosie słychać było rozczarowanie.
- Spencer... - Westchnęła Ruda, próbując
zatrzymać zmierzającą do drzwi kuzynkę.
- Daj znać, jak będziesz miała odwagę na
ten temat porozmawiać.
- Pocałował mnie - Wydusiła z siebie na
jednym tchu, zaskakując nawet samą siebie, tym nagłym wyznaniem. - Wracaliśmy
do zamku, była wojna na śnieżki...
Spencer zatrzymała się w pół kroku. Lily
z przygryzioną wargą odwróciła się w jej stronę.
- Żartujesz? - Zapytała, ledwo poruszając
wargami. Ruda pokręciła głową i opadła na łóżko, ukrywając twarz w dłoniach.
Wyglądała żałośnie. - Dorcas i Mary wiedzą? - Ponowne zaprzeczenie. - Dlaczego?
- Jej autentyczne zdziwienie sprawiło, że Lily posłała jej pełne politowania
spojrzenie. - Przecież to twoje najlepsze przyjaciółki, jak mogłaś im nie
powiedzieć?! - Jej kuzynka nadal nie potrafiła ukryć zdziwienia.
- Dobrze wiesz, że to nie jest
takie łatwe - Prychnęła, odpychając od siebie wyrzuty sumienia.
- No jasne! - Spencer zaśmiała się
sarkastycznie. - A czy dla ciebie kiedykolwiek, cokolwiek było łatwe?
- Nie chciałam tego, okej?! To wyszło
przez przypadek i ma się nigdy więcej nie powtórzyć.
- Nic, co zrobił James Potter nie było
przypadkiem, Lily, doskonale o tym wiesz. Pozwoliłaś mu na to. Mniejsza o to,
nadal nie rozumiem, dlaczego nie powiedziałaś przyjaciółkom.
- Nie było okazji...
- Nie było okazji, czy chciałaś uniknąć
niewygodnych pytań? - Spencer nie dawała za wygraną.
- To na prawdę jest skomplikowane! -
Warknęła, rumieniąc się jeszcze bardziej.
- Więc mnie oświeć! Skoro to są twoje
przyjaciółki, to mają prawo wiedzieć!
- Pieprzysz tak samo jak Potter! - Lily
podniosła się z łóżka, patrząc na kuzynkę wyzywająco.
- O, proszę! Ucinasz sobie pogawędki z
Potterem o swoich przyjaciółkach? Jesteś pewna, że ten pocałunek był przez
przypadek? Bo z mojego punktu widzenia, raczej był on nieunikniony.
- Spencer!
- Nie rozumiem, co się z tobą stało,
Lily! Zawsze byłaś szczera wobec wszystkich. Dorcas z Mary to dwie najbliższe
ci osoby, jakbyś się czuła, gdyby to one miały przed tobą jakiekolwiek
tajemnice?
- Nie wiesz wszystkiego!
- Możliwe, ale uważam, że one powinny.
Lily opadła na łóżko i ponownie ukryła
twarz w dłoniach. Wyglądała tak żałośnie, że gniew Spencer natychmiast uleciał,
ustępując miejsca zaniepokojeniu.
- Lily, co się dzieje? Mnie możesz
powiedzieć... - Szepnęła, siadając obok kuzynki.
Ruda spojrzała na swoją kuzynkę. Spencer
była od niej starsza zaledwie pięć miesięcy. Zważywszy na to, że ich mamy były
siostrami, były do siebie bardzo podobne. W praktyce, Spencer zawsze była
przebojowa. Nie znała nieśmiałości i wszędzie jej było pełno. Jej brązowe oczy
idealnie współgrały z ciemnobrązowymi włosami, gładko opadającymi daleko za
ramiona. Dodatkowo, jej nienaganna figura ukształtowana poprzez wieloletnią
naukę baletu zdecydowanie sprawiała, że prowadziła życie bardzo zbliżone do
tego, które reprezentowali w szkole Huncwoci. Nie trudno się było dziwić,
że męska część społeczeństwa za nią latała. Pomimo to, potrafiła bardzo dobrze
doradzać, nie tylko w sprawach sercowych, a ludzi czytała jak otwarte księgi,
doskonale interpretując uczucia oraz wyczuwając kłamstwa. Może właśnie dlatego
wybierała się na psychologię?
- Nie. Z tym akurat muszę sobie poradzić
sama - Lily uśmiechnęła się do niej smutno. - A kiedy to zrobię, możesz być
pewna, że na pewno wszystko opowiem nie tylko tobie, ale także i dziewczynom, A
teraz chodźmy na obiad, konam z głodu!
I nie czekając na swoją kuzynkę, ruszyła
do drzwi.
- Lily... - Ruda odwróciła się na pięcie,
patrząc na Spencer pytająco. Zmarszczyła nos, widząc, że jej oczy lśnią z
ekscytacji. Nieomalże podskakiwała na łóżku, kręcąc się w miejscu, a jej
praktycznie szatański uśmiech sprawił, że Lily zjeżyły się włosy na karku. -
Jak było?
Ruda zrozumiała od razu, że chodzi o ten
nieszczęsny pocałunek. Nie potrafiła się nie uśmiechnąć.
***
Stała oparta o framugę drzwi i z szerokim
uśmiechem obserwowała jadalnię. Jej mama wraz z ciocią Anne krzątały się po
kuchni tuż, raz po raz unosząc pokrywy garnków grzejących się na gazowej
kuchence. Natomiast jej ojciec wraz z tatą Spencer siedzieli przy stole
popijając najlepszą szkocką, którą znaleźli w barku i dyskutowali o
samochodach. Sama Spencer natomiast sprzeczała się o coś ze swoim bratem,
Mikem. Było głośno. I właśnie tak powinno być. Lily uwielbiała ten stan,
zwłaszcza w święta, kiedy wszyscy się śmiali, wygłupiali, a nawet robili sobie
na złość. Było rodzinnie, czyli zupełnie inaczej niż w starym zamczysku w
trakcie roku szkolnego. To wszystko sprawiało, że człowiek nie myślał o
problemach, a atmosfera była na prawdę magiczna.
- Lily! Nakryj z Petunią do stołu -
rzuciła mama, podając mi talerze.
- Chętnie, ale ona siedzi w swoim pokoju
i od przeszło trzech godzin się pindruje - rzuciła z przekąsem, odbierając
naczynia.
- Dobrze, to weź Spencer, na pewno
chętnie ci pomoże - Lily nie do końca podobał się tajemniczy uśmiech mamy.
- Tak i może wreszcie przestanie dogryzać
bratu! - wtrąciła ciocia Anne.
- Nie sądzę - Lily stwierdziła bez
namysłu, a widząc zdziwione spojrzenia obu kobiet, wzruszyła ramionami i
odmaszerowała do salonu, gdzie jak co roku ustawiony był świąteczny stół.
Westchnęła z rezygnacją. Za mamami ciężko
było nadążyć. Jako jedyne z całej rodziny były przykładnym i zawsze zgodnym
rodzeństwem. Ponoć nigdy się nie kłócił, nawet jako dzieci, zawsze kochały, a
nawet jedna za drugą odrabiała prace domowe. Lily jakoś ciężko było sobie
wyobrazić Petunię piszącą jej esej na eliksiry.
- Podobno mamy nakryć do stołu? - w
salonie zmaterializowała się Spencer.
- Podobno - Lily spojrzała na nią z
uśmiechem.
- A gdzie Petunia?
- No wiesz... - Ruda spojrzała na nią
znacząco.
- Niewiarygodne! - Pokręciła głową,
chwytając pierwszy talerz.
W tym samym momencie rozległ się dzwonek.
- Ja otworzę! - Po schodach zbiegała już
spanikowana Petunia. Ruda wymieniła z kuzynką spojrzenia, a następnie kręcąc
głową wróciła do kuchni.
- Kto idzie?
- Nie wiem. – Wzruszyła ramionami.
- Jak to nie wiesz?
- Petunia leciała jak głupia, więc
może to ktoś do niej.
- Ach! A tu jeszcze nic nie gotowe!
- Ależ Alice! Stół nakryty, zupa
ciepła, mięso też. Co ty chcesz mieć jeszcze gotowe? – zapytała rozbawiona
ciocia.
- Wy nic nie wiecie – rzuciła
tajemniczo. – Do stołu, ale już!
Lily bez większego entuzjazmu chwyciła
wazę z zupą i opadła na krzesełko tuż obok kuzynki. Zastała tam nowo
przybyłego. Wymruczała ciche "cześć". ale Vernon nie zaszczycił jej
chociażby jednym spojrzeniem. Siedział spięty i pogrążony w rozmowie z resztą
panów.
- No już, kochani! Siadamy,
siadamy! – Do salonu wpadła Alice, a za nią ciocia. – Witaj, Vernonie –
powiedziała słodkim głosem.
Chłopak poderwał się z miejsca, chwycił
leżące na stole kwiaty i, całując jej rękę, podał bukiet.
- Och, nie trzeba było, chłopcze –
zaćwierkała.
- Zaraz zwymiotuję. - Powiedziała
Spencer tak cicho, że tylko Lily mogła to usłyszeć. Z trudem powstrzymała się
od parsknięcia śmiechem. Petunia posłała im groźne spojrzenie, ale tym, co je
zdziwiło był fakt, że powstrzymała się od zgryźliwej uwagi.
Obiad minął bez większych przeszkód.
Alice wymieniała się przepisami z Anne, a ojcowie obstawiali wieczorny mecz.
- Kiedy przyjedzie babcia? – Lily
postanowiła wtrącić się do rozmowy.
- Wujek pojedzie po nią na dworzec.
Pociąg będzie na stacji za pięć siódma.
- Świetnie! – Ucieszyła się.
Babcia Gertruda była mamą obu mam i była
chyba najbardziej nowoczesną kobietą, z jaką kiedykolwiek Lily miała styczność
w swoim życiu. Pomimo tego że miała osiemdziesiąt siedem lat, zwiedziła chyba
cały świat. Wiecznie pełna optymizmu i energii. Ponadto znała fantastyczne
opowieści, których Lily jeszcze jako mała dziewczynka uwielbiała słuchać przed
snem.
Nim jednak zdążyła powiedzieć cokolwiek
jeszcze, ze swojego miejsca poderwał się Vernon. Jego twarz była purpurowa, a
na skroniach pojawiły się malutkie kropelki potu.
- Bo ja... - Chrząknął. Lily
spojrzała na Spencer pytająco, ale jej kuzynka była tak samo zdziwiona jak ona.
- Chciałbym prosić państwa – tu zwrócił się do państwa Evans – o rękę Petunii.
- Och! Ależ oczywiście!
Alice nieomalże zaklaskała w ręce. Pan
Evans natomiast siedział lekko oniemiały i wyraźnie zbity z tropu. Wpatrzony
był w Vernona jakby widział go po raz pierwszy w życiu, to otwierając, to znów
zamykając usta. Petunia siedziała jeszcze bardziej dumna i sztywna niż
kiedykolwiek do tej pory, a na jej ustach pojawił się przebiegły uśmiech.
Vernon odsunął swoje krzesło i klękając przed swoją wybranką, otworzył małe
pudełeczko.
- Petuniu, czy wyjdziesz za mnie? –
spytał drżącym głosem.
- Tak.
Rzuciła wyniośle, nawet na niego nie
patrząc. Z satysfakcją w oczach posłała Lily triumfujący uśmiech, kiedy Vernon
trzęsącymi się palcami zakładał jej pierścionek.
-
Nie wierzę - szepnęła dokładnie w tym samym momencie, co Spencer i, ku
zaskoczeniu wszystkich, także Mike.
❤ czekam na kolejny !! <3
OdpowiedzUsuńJak zawsze rozdział był świetny.
OdpowiedzUsuńPocałunek Jamesa i Lily był ... łał.... łał - takie jakiego sie spodziewałam. Pełen namiętność i emocji. Chociaż strasznie mi żal Jamesa że Lil odeszła. Jednak ją rozumiem. Jakbym była na jej miejscu zapewne zrobiła bym tak samo.
Z utęsknieniem czekam na kolejny rozdział.
Całuje i życzę weny :*
Hej, kiedy kolejny?
OdpowiedzUsuń