poniedziałek, 25 kwietnia 2016

012.


Chociaż szkolny bal był już przeszłością, zamek nadal tętnił wspomnieniami i coraz to pikantniejszymi plotkami. Lily cieszyła się, że za kilka dni mają rozpocząć się ferie. Gdziekolwiek się nie ruszyła, podążały za nią zawistne spojrzenia, a stojące w grupkach dziewczęta praktycznie nie przestawały o niej mówić. Zrobiło się do tego stopnia nieznośnie, że nawet teraz, stojąc w kolejce między innymi uczniami czekającymi na wyjście do Hogsmeade, była głównym punktem skupiającym na sobie uwagę wszystkich dookoła.
- Kompletnie tego nie rozumiem! - Warknęła, przekraczając próg i naciągając czapkę na głowę.
- Lily - Dorcas westchnęła ciężko. - Tańczyłaś z Jamesem...
- I to nie byle jak! - Wtrąciła się Mary, malując usta pomadką ochronną.
- I na prawdę uważacie, że to powód do tego, żeby przez tydzień to wałkować? - Obie spojrzały na nią wymownie. - Przecież to był jeden, jedyny nasz taniec tamtego wieczoru! Tuż po tym jak skończyliśmy rumbę, zostawił mnie na środku parkietu i polazł robić to, co lubi nie tylko on, ale też połowa uczennic w tym zamku!
- Czyli co? - Mary wyglądała na zagubioną.
- Czyli do czwartej bawił się chyba z każdą dziewczyną uczącą się w tej szkole - Lily nie umiała się pozbyć lekkiego zawodu w swoim głosie. Dorcas spojrzała na nią podejrzliwie, więc Ruda postanowiła szybko zmienić temat. -To gdzie najpierw?
- Muszę kupić kilka rzeczy od Zonka - Podchwyciła Meadowes.
Lily odetchnęła z ulgą widząc, że Dorcas odpuściła. Ostatnio chodziła dziwnie rozkojarzona co nie umknęło uwadze jej przyjaciółki. Lily już kilka razy złapała się na tym, że siedzi w miejscu i zamiast odrabiać prace domowe lub czytać książki ucząc się do egzaminów, błądzi myślami bez celu. Nie potrafiła w żaden sposób zrozumieć tego, co się z nią dzieje, ale starała się robić wszystko, żeby przejść nad tym do porządku dziennego. W końcu James Potter, to nadal James Potter i nic tego nie zmieni. Ani rumba, ani jego orzechowe oczy, ani tym bardziej coś co nawet nie było pocałunkiem.
- Lily, co się dzieje?
Dorcas wykorzystała moment, w którym Mary płaciła za swoje zakupy. Ruda spojrzała na przyjaciółkę lekko speszona.
- Nic, a co ma się dziać? - siliła się na beztroski ton. Dorcas wzruszyła ramionami.
- Od balu chodzisz jakaś nie swoja. Potter coś ci zrobił?
- Nie - wymamrotała niewyraźnie, udając, że ciekawi ją najnowsza promocja na pieprzne diabełki. Przez moment zapanowała między nimi krępująca cisza. Lily intensywnie wpatrywała się w opis reklamujący zaletę słodyczy. Czuła na sobie intensywny wzrok Dorcas, ale usilnie starała się go zignorować.
- Lily - brunetka chwyciła ją za rękę, zmuszając tym samym, żeby podniosła na nią wzrok. Wyglądała na poważnie zaniepokojoną. - Martwię się o ciebie! Zachowujesz się co najmniej dziwnie, a do tego nic nie mówisz... Zupełnie jakbyś...
- Się zakochała, prawda? - Tuż przy nich z pełną torbą i szerokim uśmiechem pojawiła się Mary. Obie na nią spojrzały. Dorcas zmarszczyła czoło, myśląc intensywnie. Lily natomiast z każdą kolejną sekundą była coraz bardziej przerażona. Mary wydawała się być jednak tym kompletnie nie zrażona. - Wcale się nie dziwię, że wreszcie to do siebie dopuściłaś. James to największe ciacho na roku! I biega za tobą już ładnych kilka lat. A teraz - tu posłała dziewczynom jeszcze szerszy uśmiech. - Ta rumba. Zdajecie sobie sprawę z tego, że w pewnym momencie pozostałe pary zeszły z parkietu? Pewnie nie - wzruszyła ramionami, nadal paplając beztrosko. - Byliście w siebie tak wpatrzeni, że byłabym zdziwiona, gdybyście zauważyli cokolwiek poza sobą! - roześmiała się perliście.
Lily rozszerzyła usta, nie mogąc wykrztusić chociażby słowa. Dorcas natomiast przenosiła wzrok to na Mary, to na Lily najwyraźniej próbując połączyć ze sobą wszystkie fakty. Znów zapanowała krępująca cisza. W tej chwili już obie jej przyjaciółki wpatrywały się w nią z coraz większą intensywnością. Lily czuła, że za chwilę eksploduje oraz, że zostanie przyparta do muru wyznań. Widząc więc, jak Dorcas otwiera usta, zebrała się w sobie.
- Okej - rzuciła ostrożnie, nadal myśląc intensywnie jak wybrnąć z tej sytuacji. Dorcas przestąpiła z nogi na nogę, a Mary skrzyżowała ręce na piersi. - Teraz to ja martwię się o was! - Burknęła wreszcie, odkładając na półkę pieprzne diabełki odrobinę zbyt energicznie i chichocząc nerwowo. - Mam nadzieję, że słyszycie same siebie i zdajecie sobie sprawę z tego, jaką bajkę właśnie wymyśliłyście! - Odwróciła się na pięcie i opuściła sklep.
- Na Merlina, Lily! - Krzyknęła za nią Dorcas, wraz z Mary podążając za nią. - My się po prostu martwimy...
- To przestańcie, okej? - rzuciła z wyrzutem, zatrzymując się nagle i odwracając w ich stronę. - Potter, to Potter. Nic się nie zmieniło i nigdy nie zmieni!
- Nigdy nie mów nigdy, Evans - usłyszała tuż przy swoim prawym uchu. Odwróciła się gwałtownie.
Stał tuż za nią razem z Remusem i Blackiem. Jego oczy intensywnie wwiercały się w jej zielone tęczówki, skutecznie pozbawiając oddechu. - Bo jeszcze ktoś uwierzy, że mówisz całkiem poważnie.
I wyminął je, wchodząc do Zonka.

***

Szedł korytarzem i oddychał głęboko. Źle się czuły z tym, co robił. Dręczyły go też okropne wyrzuty sumienia. W końcu w jakiś sposób zdradza przyjaciół. Nigdy nie był jednak dobry w działaniu. Nie oszukujmy się. Nie był dobry nawet w myśleniu! Fakt, że trafił do Gryffindoru szczerze go dziwił. Nie posiadał chyba żadnych cech, które cenił w sobie Godryk. Nie był sprawiedliwy, ani szlachetny… Zawsze chował się w cieniu swoich przyjaciół. Nie miał na tyle odwagi, żeby postawić się swoim oprawcom. Zaśmiał się ironicznie. Nie miał nawet odwagi, żeby postawić się przyjaciołom.
Może właśnie, dlatego robił to, co robił? Tyle razy już znikał, a oni nawet tego nie zauważyli. Nie martwili się o niego. Nie szukali. Traktowali go jak popychadło. Właściwie, to był akceptowany tylko i wyłącznie dlatego, że trafili do jednego dormitorium. Szanse na to, że traktowaliby go z podobnym szacunkiem, gdyby był chociażby w Ravenclawie, raczej nie istniały.
Westchnął cicho. Był żałosny. Przez tyle lat, był zauroczony. Nie potrafił dostrzec tego, co ważne. Był na każde ich skinienie. Był tematem ich żartów. Dowcipów. Był dla nich rozrywką. Zupełnie tak, jak Severus. To bolało go najbardziej. Cenił ich, byli mu bliżsi niż rodzina…
Tak naprawdę, było mu żal tylko Evans. Jako jedyna mu współczuła. Jako jedyna rozmawiała z nim, jakby był wartościowym człowiekiem. Chociaż Remus też bardzo mu pomagał. Gdyby nie on, pewnie nie byłoby go na siódmym roku. Ale to nie czas na sentymenty. Musiał coś zrobić. Przycisnął do piersi kawałek starego, pożółkłego pergaminu. Będzie się smażyć w piekle, ale wiedział, że nie ma odwrotu.

***

- Nie, Dorcas! Nie mam nic więcej do powiedzenia w tej sprawie. Nie będę was przekonywać. Wiem jak jest, ale skoro wy wiecie lepiej, to przecież nie będę się kłócić! - Burknęła, chuchając w rękawiczki chcąc chociaż trochę rozgrzać dłonie. - Poza tym! Skoro już jesteś taka mądra w mojej sprawie, to może mi powiesz co jest z tobą i Syriuszem? W przeciwieństwie do mnie, bawiłaś się z nim całkiem sporą część wieczoru - Ruda z satysfakcją zanotowała, że policzki Dorcas pokrywają się lekką czerwienią, a ona sama jakby lekko się zmieszała.
- Daj spokój. Obie wiemy jaki jest Black - Wzruszyła ramionami.
- Dokładnie taki sam, jak James! - ofuknęła ją Lily.
- Nie, Lily, nie taki sam. Nie mam zamiaru się tym jednak w żaden sposób przejmować - uśmiechnęła się pogodnie, wprawiając Lily w osłupienie.
- Nie... Nie masz zamiaru... Że co?! - wybałuszyła oczy na przyjaciółkę.
- Nie mam - Dorcas spojrzała na nią z błyskiem w oku.
- Ale to babiarz!
- Wiem.
- I nie przeszkadza ci to? - Lily nie potrafiła dać za wygraną.
- Nie - brunetka wzruszyła ramionami, a widząc minę Lily wybuchła śmiechem. - Między nami nic nie ma, Lily! I nie doprowadzę do tego, żeby coś było - Uśmiechnęła się do niej uspokajająco.
Nim Lily zdążyła odpowiedzieć cokolwiek, Dorcas odwróciła się na pięcie i przeszła przez drzwi, z których właśnie wyłoniła się Mary, krzycząc:
- Jakie piękne! Chodźcie! Chyba w końcu kupię coś dla Gilderoy’a!
Ruda obserwowała jak obie znikają w głębi sklepu. Ona sama wzięła dwa głębsze oddechy, żeby się opanować i troszeczkę ochłonąć. Nie mogła spokojnie porozmawiać z dziewczynami. Wiedziała, że doprowadziłoby to do jednej wielkiej awantury, oskarżycielskich spojrzeń i Merlin jeden wie czego jeszcze. Pani Evans nie wybaczyłaby jej, gdyby coś zepsuło ten "idealny nastrój panujący w okresie świąt", a do tego na pewno zaliczał się brak jej dwóch rozgadanych przyjaciółek. Westchnęła ciężko i przyjrzała się swoim torbom. Miała już większą część prezentów. Brakowało jej tylko czegoś dla Jamesa i Remusa.
- Lily, chodź zobacz! Jakie tu są cuda! – w drzwiach pojawiła się blond czupryna.
Lily poczuła jakby nagle trafił w nią piorun. Stała w miejscu, w którym zostawiła ją Dorcas i z wybałuszonymi oczami wpatrywała się w uśmiechniętą Mary. Kim do cholery był Gilderoy?!
- Lily, no chodź! – ponagliła ją Dorcas, również pojawiając się w drzwiach. 
Westchnęła ciężko i poprawiła naręcze siatek. Jeszcze będzie czas na wyjaśnienia.
W środku pełno było przeróżnych kamieni. Każdy miał inny kolor, wzór i zastosowanie – jak głosiła karteczka. Część można było łączyć tak, aby tworzyły naszyjniki lub bransoletki. Było też mnóstwo kolczyków, amuletów lub po prostu małych oszlifowanych kamieni. Uwagę Lily przykuło stoisko na którym do każdego znaku zodiaku przypisano szczęśliwe kamienie. Odnalazła Barana, znak zodiaku Pottera. Kamień mu przypisany był czarny i bardzo się błyszczał. Z lekkim zawahaniem przeczytała dołączoną do niego kartkę:

Hematyt -  pozwala nawet w najcięższych chwilach wytrwać w swoich zamiarach i uczyć się z doświadczeń życiowych, pozwala pogodzić dalekosiężne cele z rzeczywistością.


- Mogę w czymś pomóc? – znikąd pojawiła się miła ekspedientka. Lily uśmiechnęła się niepewnie, w dłoniach nadal obracając mały kamień. - Zapakować? – Dziewczyna uśmiechnęła się uprzejmie. Ruda z lekkimi oporami kiwnęła głową.
- Co tam masz? - Tuż przy niej zmaterializowała się Mary, zaglądając jej przez ramię.
- Kupuję dla mamy mały drobiazg - skłamała, szybko chowając zawiniątko do jednej z większych toreb. - Macie ochotę na Kremowe Piwo? - Zapytała, patrząc błagalnie na przyjaciółki. Obie pokiwały energicznie głowami.
Dwadzieścia minut później siedziały już w Trzech Miotłach, a Madame Rosmerta podawała im właśnie pełne kufle z Kremowym Piwem.
- Mary, kto to jest Gilderoy? - Lily postanowiła wykorzystać moment ciszy i spokoju. Blondynka spojrzała na nią zaskoczona.
- Nie znasz? Podobno jest prefektem naczelnym, pokazywał mi odznakę - Lily pokręciła głową, a Mary wzruszyła ramionami. - Możliwe, że coś pokręciłam - uśmiechnęła się pogodnie. - Jest na siódmym roku, tak jak my, ale w Huffelpuffie. Poznałam go na balu. Tyko nadal nie mam dla niego prezentu - wydęła usta w podkówkę.
- Mi brakuje czegoś dla babci - Westchnęła ciężko Dorcas.
Evansówna zmarszczyła czoło.
- Mary, a co z Remusem? - zapytała ostrożnie.
- Wyraziłaś się na ten temat dosyć jasno, Lily. - Ton Mary przestał być już taki przyjemny. - Nadal jednak nie rozumiem dlaczego mam na niego szlaban, więc skoro już o tym mówisz, to może mnie oświecisz?
Lily przygryzła dolną wargę i spojrzała na Dorcas prosząco. Wiedziała, że rozpętała mini wojnę.
- Ja... To nie jest dobry moment - powiedziała z naciskiem, rozglądając się dookoła po pełnym pubie.
- Świetnie! - Warknęła Mary, podnosząc się gwałtownie ze swojego miejsca.
- Mary! - Jęknęła prosząco, również wstając.
Ale McDonald jej nie słuchała. Zarzuciła na siebie płaszcz i pozbierała wszystkie swoje torby, a następnie z prędkością światła opuściła pub. Lily westchnęła ciężko.
- A tej co się stało?
Obie uniosły głowy. Do ich stolika właśnie przysiadł się Potter z Blackiem. Lily wzruszyła ramionami i pociągnęła solidny łyk ze swojego kufla. Dobry nastrój uleciał z niej wraz z wyjściem Mary. Siedziała przy stoliku wpatrując się w swoje piwo i przysłuchując się wesołej rozmowie jej towarzyszy. Wymruczała nawet, że idzie na chwilę do toalety, ale chyba nikt nie zwrócił na nią uwagi.
Przemyła twarz wodą i zastanawiała się co ma zrobić. Powiedzenie Mary prawdy byłoby najlepszym rozwiązaniem, ale nie potrafiła przewidzieć jej reakcji. Bała się, że go odrzuci lub co gorsza, że zacznie traktować Remusa jak kogoś gorszego lub rozpowie wszystkim dookoła. Westchnęła ciężko i przetarła twarz. Chciała wrócić do stolika, ale zauważyła, że siedzi przy nim już tylko Dorcas z Syriuszem. Meadowes pokryta była czerwienią, a buzia jej się nie zamykała. Raz po raz oboje wybuchali głośnym śmiechem.
- Chyba nie będziemy im przeszkadzać, co?
Odwróciła głowę i spojrzała na Pottera z ukosa.
- Co proponujesz? - Zapytała, a on uśmiechnął się zaskoczony.
- Spacer - stwierdził z błyskiem w oku.
- Spacer? - Skrzywiła się odrobinę. - Kiepski pomysł na randkę. Zdajesz sobie sprawę z tego, że na zewnątrz jest jakieś dziesięć stopni na minusie, a moja kurtka leży...
- Randkę? - Uniósł brwi pytająco. - Zdajesz sobie sprawę z tego, że przebywanie z facetem sam na sam to w rzeczywistości nie randka, prawda, Evans? - Wyszczerzył zęby w uśmiechu. Trąciła go lekko w bark, również się uśmiechając. - Zadbamy o to, żeby było nam odpowiednio ciepło - puścił do niej oko i rozłożył przed nią jej własny płaszcz, chcąc pomóc jej go założyć. Pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Zaplanowałeś to wszystko? - zapytała lekko wyzywająco, krzyżując ręce na piersi.
- Tak - Stwierdził bez ogródek, a widząc jej zdziwione spojrzenie roześmiał się pogodnie. - Nie, ale i tak mi nie uwierzysz - Wzruszył ramionami. Pokręciła głową i bez ociągania założyła płaszcz. Po raz ostatni spojrzała na parkę przy stoliku, upewniając się, że dobrze się bawią i opuściła pub.
Przez dłuższą chwilę szli w milczeniu. Śnieg skrzypiał pod ich stopami, a wydychane powietrze zamieniało się w parę.
- Coś cię gnębi? - Zapytał wreszcie. Spojrzała na niego pytająco i zrozumiała, że musiał jej się przyglądać już od jakiegoś czasu. Przygryzła dolną wargę i wbrew temu co się z nią działo, pokręciła głową. - Lily, znam cię dostatecznie długo, żeby wiedzieć kiedy kłamiesz. Nie chcesz to nie mów, twoja sprawa, ale odnoszę wrażenie, że z dziewczynami też nie chcesz rozmawiać. Nie możesz tego dusić w sobie, to niezdrowe - Nie odpowiedziała. Utkwiła wzrok w ścieżce przed sobą, obserwując trzaskający pod jej stopami śnieg. - Jak chcesz - Westchnął wzruszając ramionami. Pamiętaj jednak, że jakbyś potrzebowała pogadać to jestem do usług.
Roześmiała się ironicznie. Spojrzał na nią zdziwiony.
- Nie rozumiem, co cię tak bawi?
- Na prawdę uważasz, że jak będę chciała wyrzucić z siebie żale to będziesz pierwszą osobą do której pobiegnę?
- Dlaczego nie? - jego autentyczne zdziwienie sprawiło, że aż się zatrzęsła ze złości.
- Oferujesz pomoc, żeby mieć kolejną plotkę do sprzedania, tak jak sprzedałeś sekret Remusa? Dziękuje, nie skorzystam - Prychnęła. Myśl o Lupinie sprawiła jednak, że przypomniała sobie o Mary i zrobiło jej się jeszcze gorzej.
- To dlatego Mary wyszła? - Zapytał po dłuższej chwili, nie dając za wygraną i ignorując jej kąśliwą uwagę.
I to był moment, kiedy to wszystko ją przerosło. Skrywany od wielu tygodni sekret związany z niesamowitą ilością informacji i niemożliwością porozmawiania na ten temat z nikim sprawił, że wybuchła. Zacisnęła ręce w pięści i całą siła woli starała się nie rozpłakać, ale kiedy pierwsza łza powoli potoczyła się po jej policzku nie była w stanie już tego zatrzymać. Dusiła się i zdecydowanie nie umiała sobie z tym poradzić. Bolało ją to, że Remus musi aż tak cierpieć i nie znosiła faktu, że nie potrafiła o tym powiedzieć swoim przyjaciółkom.
- Lily? - James był lekko zbity z tropu. - Wszystko okej? - Zatrzymał się, obserwując z rosnącym przerażeniem jak kiwa przecząco głową i ociera łzę za łzą. - Hej, no już... - Wyszeptał i bardzo ostrożnie przytulił ją do siebie.
Przylgnęła do niego i rozpłakała się na dobre. Nie był przyzwyczajony do takiego rodzaju zachowań, więc zaufał swojemu instynktowi. Zapewniając ją w kółko, że wszystko będzie dobrze, przeczesywał jej włosy i czekał, aż trochę się uspokoi.
- Czemu płaczesz? - Zapytał, kiedy pociągając nosem odsunęła się od niego. Z jej miny wyczytał, że jest zawstydzona, a może nawet lekko zakłopotana. Położył swoje dłonie na jej policzkach i otarł ostatnie spływające łzy. Zmarszczył czoło widząc w jej oczach strach i bezradność.
- Bo czuję się tak cholernie sama z tym wszystkim - Wykrztusiła wreszcie łamiącym głosem.
- Nie, nie, nie! - Wyrzucił z siebie, z przerażeniem obserwując kolejne łzy czające się w kącikach jej zielonych oczu. Wzdrygnęła się. Rozejrzał się dookoła, a następnie chwycił ją za rękę.
- Chodź, znam miejsce, gdzie będzie nam cieplej - Szepnął. Podążyła za nim bez większych oporów.
Poprowadził ją na wzgórze, na którego szczycie znajdowała się mała jaskinia. Zebrał leżące nieopodal gałązki i jednym machnięciem różdżki rozpalił ognisko, a sam opadł na ziemi tuż obok niej. Siedziała po turecku i patrzyła z podziwem na obraz przed sobą. Miała pod swoimi stopami całe Hogsmeade, które aktualnie rozświetlone było całą masą lampek choinkowych, girland i kokard. Jeszcze większą magię wytwarzały jednak duże, równo opadające płatki śniegu.
- Nie przejmuj się, Lily. Wszystko będzie dobrze - przerwał ciszę, która między nimi zapanowała, a następnie wyjął z torby dwa Kremowe Piwa.
- Mhm - Stwierdziła markotnie.
- Rozumiem, że jest to dla ciebie trudne, ale mam wrażenie, że bierzesz to trochę zbyt personalnie.
- Więc twoim zdaniem co tak na prawdę powinnam zrobić? - Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.
Z trudem opanował się przed parsknięciem śmiechem. Ciężko było mu się pogodzić z tym widokiem. Zazwyczaj twarda i niezależna, teraz tak bardzo krucha i rozbita. To było do niej niepodobne. Zupełnie, jakby poznawał ją na nowo. Uśmiechnął się pocieszająco i otarł dłońmi resztki łez z jej policzków.
- Remus na prawdę nauczył się żyć z tym, kim jest, Lily. Odkąd dostał nasze wparcie przechodzi to jeszcze lepiej i mniej boleśnie.
- Ale...
- To nasz ostatni rok w Hogwarcie. Ludzie z którymi mamy styczność teraz, lada moment znikną z naszego życia i raczej już do niego nie wrócą. Bynajmniej nie na taką skalę. Kontakty pomiędzy nami w ostatnim czasie uległy znaczącej poprawie, a ty i dziewczyny jesteście dla Lupina bliższe niż rodzina. Znalazł się w momencie, w którym chce być wobec was fair, stąd chęć ujawnienia prawdy.
- Łatwo ci mówić - Westchnęła, na powrót obserwując swoje dłonie. - Nie mam pojęcia jaka będzie ich reakcja, nie wspominając o tym, że nie mam zielonego pojęcia jak zacząć ten drażliwy temat!
- To prostsze niż ci się wydaje - Uśmiechnął się, ale skwitowała to parsknięciem. - Posłuchaj - Zaczął, prostując się i zmuszając ją do tego, żeby spojrzała mu w oczy. -Wiem jak to jest. Pamiętaj, że też odkryliśmy to bez pomocy Remusa. Pewnego dnia, najzwyczajniej w świecie podzieliłem się z Łapą swoimi podejrzeniami, a później razem odbyliśmy pogawędkę z Remusem. Przyjaźnisz się z dziewczynami już siedem lat, raczej nie macie przed sobą żadnych tajemnic. Jeżeli uważasz, że są gotowe poznać sekret Lupina to po prostu im to powiedz - Wzruszył ramionami.
- Mówisz o tym w taki sposób, jakby to była zwykła pogawędka o pogodzie! - Oburzyła się.
- Lily, sytuacja poza zamkiem jest jaka jest i uwierz mi, że futerkowy problem Remusa to zagwozdka, która w żaden sposób nie jest brana pod uwagę. Wbrew pozorom są ważniejsze sprawy i lada moment nikt nie będzie się tym przejmował tak, jak przejmuje dziś. Tak czy siak, czas wcale nie działa na twoją korzyść, a wręcz sprawia, że dostajesz na głowę.
Zakończył swój wywód, pociągając solidny łyk ze swojej butelki. Lily zamyśliła się. Do tej pory patrzyła na temat jedynie przez pryzmat tego, że jej przyjaciółki muszą się dowiedzieć, bo jak usłyszą to od kogoś innego, to ona sama będzie miała przerąbane. James pokazał jej jednak, że to wcale nie chodzi o kwestię bycia w porządku, lecz o kwestię zaufania, a przecież ona ufała im jak nikomu innemu. Potter słusznie zauważył, że poza szkołą czyhało na nich coś o wiele gorszego, więc tym bardziej powinny trzymać się razem i wspierać tych, którzy stali się dla nich jak pewnego rodzaju rodzina.
Westchnęła i bez większego przekonania uniosła piwo do ust. Nie do końca wierzyła, że to właśnie Rogacz pomógł jej rozwiązać taki problem. Przeniosła wzrok na widok rozciągający się przed nimi. Ognisko znajdujące się nieopodal nich powoli zaczynało wygasać. Niebo pokryło się ciemnym granatem, a śnieg prószył coraz mocniej i coraz gęściej, ale pomimo takiej odległości słyszała wesołe rozmowy i mieszkańców życzących sobie wesołych świąt.
- Chyba powinniśmy już wracać - Rzuciła, spoglądając na niego nieśmiało.
Kiwnął głową i podniósł się, żeby ugasić ogień, a następnie wyciągnął rękę, żeby pomóc jej wstać.
- Dziękuję - Szepnęła, przygryzając wargę, jeszcze bardziej speszona wpatrując się w jego orzechowe oczy.
- Zawsze do usług, Evans - Wyszczerzył zęby w szelmowskim uśmiechu, zbierając resztę rzeczy i opuszczając jaskinię.
Szli w milczeniu, tuż obok siebie. Lily jeszcze nigdy nie czuła się tak skrępowana jego obecnością. James raz po raz spoglądał na nią, jak jej się wydawało, z odrobiną niepokoju i troski. Ona sama gorączkowo próbowała znaleźć coś, o czym mogliby porozmawiać.
- Jakie plany na święta? - Zapytał wreszcie, kiedy cisza stawała się praktycznie nie do zniesienia.
- Będzie choinka, dwanaście potraw i takie tam - Wzruszyła ramionami. Uniósł brwi w zdziwieniu.
- A wydawało mi się, że w rodzinie państwa Evans dosłownie wszystko jest idealnie fantastycznie - Roześmiał się, otwierając przed nią bramę prowadzącą do zamku.
- Aż za bardzo - Westchnęła, przystając na chwilę. - Będzie cała rodzina, a mama bardzo dba o to, żeby wszystko odbyło się według skrupulatnie zaplanowanego harmonogramu - Skrzywiła się nieznacznie.
- Też nie mogę doczekać się pytań odnośnie dalszych planów, włączając w to ustatkowanie się przy boku tej jednej jedynej - Roześmiał się, słusznie odgadując jej rozterkę i rozładowując jednocześnie  napiętą atmosferę.
Mimowolnie się uśmiechnęła. Na horyzoncie widziała już drzwi Sali Wejściowej.
- A więc kim jest ta szczęściara? - Zapytała, nie mogąc się powstrzymać. Spojrzał na nią z niedowierzaniem, czym wywołał u Lily napad niekontrolowanego śmiechu.
Zmarszczył brwi i uśmiechnął się łobuzersko, a w następnej chwili już rzucał w nią na szybko ulepioną śnieżką.
- Hej! - Krzyknęła zdziwiona. - Przestań! - Znów się roześmiała, kiedy kolejna kula leciała w jej stronę. - Potter - Spiorunowała go wzrokiem, obrywając kolejnymi trzema śnieżkami i widząc, że nie ma zamiaru przestać. - Jak chcesz! - Ofuknęła go i przystąpiła do kontrataku.
Przez dłuższą chwilę prowadzili nierówną walkę. Rogacz był jednak od niej zdecydowanie szybszy i zwinniejszy. Obrywała trzy razy częściej niż on. Jej ubranie bardzo szybko przemokło, nie pozostawiając nawet suchej nitki. Czapka i włosy oblepione były śniegiem. Chyba właśnie dlatego, kiedy oberwała kolejną kulką, bez zastanowienia zebrała tyle śniegu ile dała radę i podbiegła do niego, smarując mu twarz. Zachwiał się i stracił równowagę. Lądując, zdążył jednak złapać ją za rękę, ciągnąc Rudą za sobą.
- Poddaje się! - Rozłożył ręce, kiedy padli na ziemię, śmiejąc się w głos.
Przez chwilę leżeli wpatrując się w rozgwieżdżone niebo. Płatki śniegu spadały coraz częściej i gęściej. Raz po raz któreś z nich parskało śmiechem. Od czasu do czasu przepychali się łokciami.
 - Chodź, bo się przeziębisz - Stwierdził, zrywając się z ziemi, ponownie pomagając jej wstać.
Uśmiechnęła się promiennie, otrzepując resztki śniegu z ubrań. Odczekała aż się odwróci w stronę drzwi, a wtedy nie mogąc się powstrzymać, rzuciła w niego jeszcze jedną, ostatnią śnieżką.
- Przesadziłaś! - Rzucił odrobinę za ostro i ruszył w jej stronę.
- Nie! James, nie! - Krzyknęła, śmiejąc się jeszcze głośniej i starając się wyrwać z jego uścisku. - Proszę - Wysapała, ledwo łapiąc oddech.
Natychmiast przestał, nadal jednak przytrzymując jej dłonie, jakby się bał, że znów go zaskoczy. Obserwowali się uważnie, każde z nich gotowe na kolejne uderzenie. Raz po raz starała mu się wyrwać, ale jego uścisk był mocny i stanowczy.
- James - Jęknęła prosząco, po raz kolejny szarpiąc dłońmi i śmiejąc się wesoło. - Puszczaj!
Nie myślał o tym. Stała przed nim z uśmiechem na ustach i roziskrzonymi, świecącymi się oczami. Nim zdążyła zareagować, po prostu się pochylił i połączył ich usta. W pierwszej chwili zamarła. Jej serce, dopiero co uspokojone po śnieżnej wojnie, teraz na powrót przyspieszyło, przyprawiając ją o zawroty głowy. Bez namysłu przymknęła powieki, wsłuchując się w dudniące w jej klatce piersiowej serce. Zadrżała, kiedy jego dłoń równie ostrożnie przyciągnęła ją do jego torsu, a drugą wplątał pomiędzy jej rude kosmyki. Kiedy próbowała się odsunąć, przytrzymał ją ustami, oddalając moment, w którym będą musieli opuścić tą magiczną krainę do której właśnie trafili. Jej ciało pokryło się gęsią skórką, ale nie do końca wiedziała, czy jest to wynik doszczętnie przemoczonych ubrań, czy działanie jego perfum. Nieśpiesznie poznawali siebie nawzajem, przełamując bariery i nieśmiałość towarzyszące im na początku. Lily miała wrażenie, że unosi się w powietrzu. Jej brzuch był ściśnięty i wiedziała już, że jest to wynik narastającej w niej furii.
Stanowczo odepchnęła go od siebie, a wtedy  gniew wymieszał się ze zmieszaniem, paraliżując wszystkie czynności życiowe. Oparł czoło na jej czole, jednocześnie orzechowe tęczówki wwiercając w zielone, jakby chciał z nich wyczytać cokolwiek. Ale nie znalazł tam nic, co by go satysfakcjonowało.
- Jaaa... - Wydyszała, z coraz większą trudnością łapiąc oddech. - Nigdy więcej tego nie rób. - Rzuciła przez zaciśnięte zęby.
Bojąc się, że nogi odmówią jej posłuszeństwa, wyplątała się z jego uścisku i wyminęła go, ostrożnie stawiając każdy krok. Kiedy pierwszy szok już odpuścił, a ona nadal czuła na sobie jego intensywne spojrzenie, przyspieszyła, aby w końcu nieomalże zacząć biec.

***

Z roztargnieniem pakowała swój kufer. W jej głowie działa się cała masa dziwnych rzeczy. Była do tego stopnia nieobecna, że przestała reagować nawet na swoje imię. Czuła się jak zagubiona dziewczynka, co tylko pogłębiało jej frustrację i powodowało, że miała ochotę usiąść i krzyczeć. Już czterokrotnie podeszła do szafy po kremowy sweter, który od piętnastu minut leżał na dnie jej walizki, a przy tym dwa razy uderzyła stopą w leżący przy łóżku kufer.
- Gdzie wczoraj zniknęłaś?
Do jej głowy wreszcie dotarło po raz piąty zadane przez Dorcas pytanie. Spojrzała na nią bez emocji i wzruszyła ramionami.
- Poszłam się przejść.
- Sama? - Rozpromieniona twarz Meadowes doprowadzała ją do szału.
- Musiałam coś przemyśleć. Poza tym, przy naszym stoliku zrobiło się dziwnie tłoczno. Wolałam nie przeszkadzać - Burknęła, dorzucając kolejne cztery koszulki.
- Lily, ja przepraszam... Nie myślałam, że...
Ruda machnęła ręką. Ostatnie czego teraz potrzebowała to tłumaczenie się Dorcas. Miała dosyć własnych problemów. Nie dość, że starała się uporać z futerkowym problemem Remusa to jeszcze James Potter miał czelność dołożyć jej kolejnych rozterek.
- Bezczelny, nadęty dupek! - Warknęła zatrzaskując kufer zbyt energicznie.
- Kto? Syriusz? Przecież mogłaś wrócić! - Głos Dorcas przestał być przyjemny. Wręcz przeciwnie, nabierał na sile, a ona sama wyglądała na oburzoną. - Nic takiego nie robiliśmy! Rozmawialiśmy po prostu o... Lily? Wszystko w porządku?
Evansówna przygryzła dolną wargę, wpatrując się w dziewczyny w napięciu. Nie odpowiedziała od razu. Raz po raz to otwierała usta to je zamykała. Wreszcie nabrała powietrza i wypuściła je ze świstem, potakując na znak, żeby się nią nie przejmowały. Dorcas wymieniła z Mary zdziwione spojrzenia. Lily uśmiechnęła się niewyraźnie i chwyciła kilka kolejnych książek, w celu zweryfikowania czy będą jej potrzebne, czy też raczej nie, ale teraz nie potrafiła się skupić już wcale.
- Cholera jasna! - Warknęła i opadła na kufer, ukrywając twarz w dłoniach.
Obie jej przyjaciółki podskoczyły gwałtownie, a następnie utkwiły w niej zaniepokojone spojrzenia.
- Musimy porozmawiać - Odezwała się wreszcie, grobowym głosem przerywając ciszę. Ponownie zrobiła pauzę, zbierając się na odwagę. - Zapomniałam wam powiedzieć, że dostałam list od mamy. Vernon ma być na wigilii. Nie ukrywam, że przydałoby mi się wasze wsparcie, na pewno nie dacie rady urwać się wcześniej? - Wykrztusiła z siebie jednym tchem.
Na moment zapanowała cisza. Wpatrywały się w siebie z rosnącą intensywnością. Mary zmarszczyła nos, a Dorcas coś mruczała do siebie.
- Co?! - Wyrzuciła wreszcie z siebie Meadowes.
- Tak, ja też nie zrozumiałam! - Wtrąciła się McDonald wypuszczając powietrze z wyraźną ulgą. Spojrzała też na Lily w nadziei, że pośpieszy jej z wyjaśnieniami.
- Lily Evans! Jesteś nienormalna!
Burknęła Dorcas i wróciła do pakowania swoich rzeczy.
Westchnęła z rezygnacją i wrzuciła ostatnią książkę do kufra, po czym zatrzasnęła go z hukiem. Wypowiedziała formułkę, a jej bagaż posłusznie wzniósł się w górę. Rozejrzała się ostatni raz po pomieszczeniu. Stwierdziwszy, że nic nie zostało, narzuciła płaszcz, szyję obwiązała ręcznie robionym szalem, a na głowę wcisnęła czapkę. Wściekła na siebie z rozmachem otworzyła drzwi i spojrzała prosto w orzechowe oczy Jamesa. Na jego twarzy natychmiast pojawił się przebiegły uśmiech.
- Witam śliczne panie - Ukłonił się nisko, nie odrywając swojego spojrzenia od oczu Lily. - Może pomogę z bagażem?
Mary zachichotała jak idiotka.
- Ależ bardzo proszę! Każda ręka się przyda!
Ruda prychnęła z pogardą i chciała go wyminąć, jednak ten skutecznie zablokował drogę i posłał jej wyzywające spojrzenie. Przekrzywiła głowę i ze znudzoną miną, nadal uparcie starała się przejść. Niestety, w którąkolwiek stronę by się nie ruszyła, on natychmiast podążał za nią.
- Nie dasz sobie pomóc, Evans?
- A wyglądam na taką, która potrzebuje pomocy, zwłaszcza twojej?
- Skąd - Uśmiechnął się i zmniejszył dystans pomiędzy nim. - Pomyślałem jednak, że może dałabyś się odprowadzić na peron.
- Dziękuję, poradzę sobie - Warknęła, ponownie podejmując próbę wyminięcia Jamesa, który i tym razem zatarasował jej drogę.
Prychnęła poirytowana i wykonała jeszcze jeden malutki krok w przód. Uśmiechnął się zadowolony.
- Grasz niedostępną? Po co ci to?
Zmarszczyła czoło.
- Ja nie gram, a już na pewno nie z tobą, Potter! - Prychnęła i odepchnęła jego rękę.
Zachwiał się niebezpiecznie, a jego prawa noga opadła na pierwszy schodek prowadzący do sypialni dziewcząt. Po Pokoju Wspólnym potoczył się charakterystyczny dźwięk, a chwilę później schody zniknęły i Rogacz z zawrotną prędkością potoczył się w dół.
- Evans, na Merlina - Jęknął, rozmasowując tył głowy.
Lily wzruszyła ramionami i machnęła różdżką ciągnąc za sobą swój kufer.
- Widzimy się w pociągu - Stwierdziła beznamiętnie i opuściła Pokój Wspólny.

***

Za oknem było już ciemno, kiedy pociąg wtoczył się na peron 9 i ¾. Z ciężkim sercem wytaszczyła kufer z wagonu i ruszyła w stronę barierek, za którymi czekał już na nią pan Evans.
- Wesołych Świąt – rzuciła z wymuszonym uśmiechem żegnając się z przyjaciółmi. Black uśmiechnął się łobuzersko, a Potter tylko skinął głową i ruszył w stronę wyjścia. Podeszła do taty i przywitała się.
- A gdzie Dorcas? – zapytał z troską.
- Myślę, że żegna się z Blackiem, panie Evans. – odpowiedziała wesoło Mary.
- Żegna z Blackiem? Przecież już się z nim żegnała! – Ruda nie kryła zaskoczenia. – Gdzie ty ją widzisz?
- Tam – powiedziała z błyskiem w oku i wskazała jakąś obściskującą się parę.
- Mary, ja pytałam o Dorcas i…. O rany!

***

- Jesteśmy! – krzyknęła, jak tylko przekroczyła próg. Po pokojach roznosiły się piękne zapachy. Zrzuciła buty i powiesiła kurtkę. Porzuciła kufer w przedpokoju i od razu pognała do kuchni, gdzie w fartuchu z haftowanymi kwiatami krzątała się jej mama.
- No wreszcie! Myjcie ręce i mi pomożecie! Bo jak tak dalej pójdzie, to w życiu się nie wyrobie do jutrzejszego wieczoru! – roześmiała się, przytulając do piersi Rudą.
- Robi się! - Zakrzyknęła i podwinęła rękawy.
- Hola, hola! - Do kuchni wszedł pan Evans, pocałował żonę w policzek, a później uniósł karton, w którym coś zagrzechotało.
- Czekałeś?!
Pan Evans roześmiał się wesoło.
- Jak zawsze!
- Och! - Pisnęła Ruda i poleciała do salonu, ciągnąc za sobą tatę.
Choinka w tym roku była jeszcze większa i okazalsza niż w poprzednim. Lily w skupieniu przeglądała karton po kartonie, z namaszczeniem dobierając najmniejszą bombkę.
- Przydałaby nam się pomoc, Petuniu - Thomas wyciągnął małego aniołka do starszej córki. Lily uniosła głowę i przygryzła dolną wargę. Trudno było nie dostrzec iskierki rozentuzjazmowania w oczach Petunii. Wreszcie skrzywiła się i wycierając ręce o fartuch rzuciła z wyższością:
- Przepraszam tato, ale mam ważniejsze sprawy na głowie niż ta dziecinada.
Wyjęła z kredensu dwa słoiki dżemu i z wysoko uniesioną głową wróciła do kuchni. Pan Evans westchnął ciężko i przez krótką chwilę wpatrywał się w bombkę ze smutkiem. Lily podniosła się z klęczek i podeszła do taty przytulając się mocno.
- Z tego też kiedyś wyrośnie - szepnęła patrząc w oczy ojcu.
Pokiwał smutno głową, a następnie pocałował Lily w czoło i wrzucił aniołka do najbliższego kartonu. Wymruczał coś pod nosem i opuścił salon. Chwilę później Lily usłyszała jak trzaskają frontowe drzwi i dźwięk samochodu opuszczającego podjazd. Westchnęła ciężko. Cholerna Petunia.

***

- Lily! Chodź na dół!
Nie odpowiedziała.
- Lily!
Jęknęła przeciągle i nakryła poduszką głowę, tłumiąc dźwięki dochodzące z salonu. Nie miała ochoty na gości, a jej mama od przeszło piętnastu minut wołała ją na dół. W głębi duszy czuła, że może tym gościem może być Vernon, chłopak Petunii. Tym bardziej nie czuła potrzeby, żeby schodzić na dół. Jej siostra źle znosiła jakąkolwiek jej obecność w tym domu, a głównym powodem były jej zdolności magiczne. Na każdym kroku syczała i warczała, żeby Lily uważała i pod żadnym pozorem nie pozwalała jej używać magii w obawie, że ktoś dowie się, jakim dziwolągiem jest jej siostra. Z tonu schodziła tylko wtedy i tylko odrobinę, kiedy pojawiała się Mary z Dorcas.
- Lily! No chodź!
Znów usłyszała nawoływania mamy. Wiedziała, że nie dadzą jej spokoju.
- Yhm! - Wymruczała, odrzucając poduszkę na bok i gwałtownie podnosząc się z łóżka. Jej oczy mimowolnie spoczęły na ramce ze zdjęciem.
Pamiętała dokładnie, kiedy było robione. Tuż po pierwszym roku. Mary pożyczyła aparat od jakiegoś piątoklasisty. Już wtedy potrafiła być niezwykle czarująca! Szykowały się cały dzień. Miała to być pamiątka. Patrząc na nie, miały pamiętać, że gdzieś tam, są pozostałe dwie, najlepsze przyjaciółki. Niestety, zamiast trzech fantastycznych, idealnie ubranych i uczesanych przyjaciółek, na zdjęciu widniało siedem postaci! Zawstydzona Dorcas ukradkiem zerkała na obejmującego ją Syriusza, Mary z filuternym uśmiechem zwrócona była w stronę Remusa. Peter wcinał czekoladową żabę i wyglądał tak, jakby obserwował całą sytuację z boku. Zdjęcie było ruchome i prawdopodobnie dlatego, w pierwszej chwili wywołało u niej tak wielki uśmiech. Rudowłosa dziewczyna w dwóch warkoczykach właśnie usilnie próbowała wyrwać się z objęć czarnowłosego.
Momentalnie zalała ją fala wściekłości. W tym momencie ktoś zapukał do jej drzwi.
 - Proszę - powiedziała niewyraźnie, ale nikt nie wszedł. Zamiast tego rozległ się ponowny dźwięk stukania w drewno. – Proszę! – krzyknęła lekko podenerwowana i odwróciła twarz do drzwi. Zero reakcji, tylko kolejne pukanie. Wściekła, podniosła się z łóżka i, warcząc pod nosem, podeszła do drzwi. – Przecież mówię... O rany! Spencer?
W drzwiach zobaczyła najlepszą z kuzynek.
 - Przyjechaliśmy na święta! Mama woła cię już chyba od piętnastu minut! – Uśmiechnęła się.
 - A nie jedziecie do twojej babci?
 - Nie, wystarczy, że byliśmy w tamtym roku - Stwierdziła, krzywiąc się lekko i bez najmniejszego skrępowania wpakowała się do środka i od razu rzuciła się na łóżko. -  O rany, jak się stęskniłam! - Roześmiała się, przeciągając się, z namaszczeniem gładząc koc na którym leżała. - No, to opowiadaj! - Zakrzyknęła energicznie, natychmiast siadając po turecku. Jej oczy nieomalże natychmiast odnalazły leżącą na drugim końcu łóżka fotografię. Wzięła ją do rąk. - Mrraaau, nadal jest taki nieznośny? - Spojrzała na Lily z ukosa wskazując palcem na Rogacza.
- Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo - Burknęła pod nosem, mimowolnie się rumieniąc.
- Lily Evans! Ty się rumienisz! - Spencer aż zapiszczała. - Natychmiast mi wszystko opowiadaj!
- Nie ma co opowiadać, Spence.
- A rumieniec...
- Rumieniec jest wynikiem tego, że samo myślenie o nim sprawia, że robi mi się niedobrze! - Krzyknęła i wyrwała kuzynce zdjęcie, odstawiając je na półkę.
- Czyżby? - Spencer uniosła brwi, przeszywając ją spojrzeniem.
- Tak - Odpowiedziała zbyt stanowczo.
- Okej, jak chcesz - uniosła ręce w obronnym geście. Lily zmarszczyła czoło podejrzliwie. - I to dlatego przygryzasz teraz wargę, a twoje oczy są pełne przerażenia? Dokładnie taki sam wyraz twarzy miałaś, jak wróciłaś na wakacje domu po pierwszym roku nauki w Hogwarcie, Lily. Buzia ci się nie zamykała, w kółko gadałaś o Jamesie Potterze. Już wtedy zakładałam, że prędzej, czy później będziecie parą. Być może Dorcas z Mary dają się nabrać na te twoje żałosne wykręty, bo tak im jest wygodniej, ale...
- Hej! - Lily nie kryła oburzenia, ale Spencer wydawała się tym nie przejmować.
- Mnie nie oszukasz, Lily! Widzę, że coś cię trapi. I wiem, że coś się wydarzyło.
Spencer zakończyła swój wywód, a w pokoju zapanowała niezręczna cisza. Lily skrzyżowała ręce na piersi, dając do zrozumienia, że nawet jeżeli jej kuzynka ma rację, to na pewno nie zmusi jej do rozmowy na ten temat. Spencer natomiast odczekała równe półtorej minuty.
- Świetnie - Prychnęła, gramoląc się z łóżka. - Niech będzie, jak chcesz - W jej głosie słychać było rozczarowanie.
- Spencer... - Westchnęła Ruda, próbując zatrzymać zmierzającą do drzwi kuzynkę.
- Daj znać, jak będziesz miała odwagę na ten temat porozmawiać.
- Pocałował mnie - Wydusiła z siebie na jednym tchu, zaskakując nawet samą siebie, tym nagłym wyznaniem. - Wracaliśmy do zamku, była wojna na śnieżki...
Spencer zatrzymała się w pół kroku. Lily z przygryzioną wargą odwróciła się w jej stronę.
- Żartujesz? - Zapytała, ledwo poruszając wargami. Ruda pokręciła głową i opadła na łóżko, ukrywając twarz w dłoniach. Wyglądała żałośnie. - Dorcas i Mary wiedzą? - Ponowne zaprzeczenie. - Dlaczego? - Jej autentyczne zdziwienie sprawiło, że Lily posłała jej pełne politowania spojrzenie.  - Przecież to twoje najlepsze przyjaciółki, jak mogłaś im nie powiedzieć?! - Jej kuzynka nadal nie potrafiła ukryć zdziwienia.
 - Dobrze wiesz, że to nie jest takie łatwe - Prychnęła, odpychając od siebie wyrzuty sumienia.
- No jasne! - Spencer zaśmiała się sarkastycznie. - A czy dla ciebie kiedykolwiek, cokolwiek było łatwe?
- Nie chciałam tego, okej?! To wyszło przez przypadek i ma się nigdy więcej nie powtórzyć.
- Nic, co zrobił James Potter nie było przypadkiem, Lily, doskonale o tym wiesz. Pozwoliłaś mu na to. Mniejsza o to, nadal nie rozumiem, dlaczego nie powiedziałaś przyjaciółkom.
- Nie było okazji...
- Nie było okazji, czy chciałaś uniknąć niewygodnych pytań? - Spencer nie dawała za wygraną.
- To na prawdę jest skomplikowane! - Warknęła, rumieniąc się jeszcze bardziej.
- Więc mnie oświeć! Skoro to są twoje przyjaciółki, to mają prawo wiedzieć!
- Pieprzysz tak samo jak Potter! - Lily podniosła się z łóżka, patrząc na kuzynkę wyzywająco.
- O, proszę! Ucinasz sobie pogawędki z Potterem o swoich przyjaciółkach? Jesteś pewna, że ten pocałunek był przez przypadek? Bo z mojego punktu widzenia, raczej był on nieunikniony.
- Spencer!
- Nie rozumiem, co się z tobą stało, Lily! Zawsze byłaś szczera wobec wszystkich. Dorcas z Mary to dwie najbliższe ci osoby, jakbyś się czuła, gdyby to one miały przed tobą jakiekolwiek tajemnice?
- Nie wiesz wszystkiego!
- Możliwe, ale uważam, że one powinny.
Lily opadła na łóżko i ponownie ukryła twarz w dłoniach. Wyglądała tak żałośnie, że gniew Spencer natychmiast uleciał, ustępując miejsca zaniepokojeniu.
- Lily, co się dzieje? Mnie możesz powiedzieć... - Szepnęła, siadając obok kuzynki.
Ruda spojrzała na swoją kuzynkę. Spencer była od niej starsza zaledwie pięć miesięcy. Zważywszy na to, że ich mamy były siostrami, były do siebie bardzo podobne. W praktyce, Spencer zawsze była przebojowa. Nie znała nieśmiałości i wszędzie jej było pełno. Jej brązowe oczy idealnie współgrały z ciemnobrązowymi włosami, gładko opadającymi daleko za ramiona. Dodatkowo, jej nienaganna figura ukształtowana poprzez wieloletnią naukę baletu zdecydowanie sprawiała, że prowadziła życie bardzo zbliżone do tego, które reprezentowali w szkole Huncwoci.  Nie trudno się było dziwić, że męska część społeczeństwa za nią latała. Pomimo to, potrafiła bardzo dobrze doradzać, nie tylko w sprawach sercowych, a ludzi czytała jak otwarte księgi, doskonale interpretując uczucia oraz wyczuwając kłamstwa. Może właśnie dlatego wybierała się na psychologię?
- Nie. Z tym akurat muszę sobie poradzić sama - Lily uśmiechnęła się do niej smutno. - A kiedy to zrobię, możesz być pewna, że na pewno wszystko opowiem nie tylko tobie, ale także i dziewczynom, A teraz chodźmy na obiad, konam z głodu!
I nie czekając na swoją kuzynkę, ruszyła do drzwi.
- Lily... - Ruda odwróciła się na pięcie, patrząc na Spencer pytająco. Zmarszczyła nos, widząc, że jej oczy lśnią z ekscytacji. Nieomalże podskakiwała na łóżku, kręcąc się w miejscu, a jej praktycznie szatański uśmiech sprawił, że Lily zjeżyły się włosy na karku. - Jak było?
Ruda zrozumiała od razu, że chodzi o ten nieszczęsny pocałunek. Nie potrafiła się nie uśmiechnąć.

***

Stała oparta o framugę drzwi i z szerokim uśmiechem obserwowała jadalnię. Jej mama wraz z ciocią Anne krzątały się po kuchni tuż, raz po raz unosząc pokrywy garnków grzejących się na gazowej kuchence. Natomiast jej ojciec wraz z tatą Spencer siedzieli przy stole popijając najlepszą szkocką, którą znaleźli w barku i dyskutowali o samochodach. Sama Spencer natomiast sprzeczała się o coś ze swoim bratem, Mikem. Było głośno. I właśnie tak powinno być. Lily uwielbiała ten stan, zwłaszcza w święta, kiedy wszyscy się śmiali, wygłupiali, a nawet robili sobie na złość. Było rodzinnie, czyli zupełnie inaczej niż w starym zamczysku w trakcie roku szkolnego. To wszystko sprawiało, że człowiek nie myślał o problemach, a atmosfera była na prawdę magiczna.
- Lily! Nakryj z Petunią do stołu - rzuciła mama, podając mi talerze.
- Chętnie, ale ona siedzi w swoim pokoju i od przeszło trzech godzin się pindruje - rzuciła z przekąsem, odbierając naczynia.
- Dobrze, to weź Spencer, na pewno chętnie ci pomoże - Lily nie do końca podobał się tajemniczy uśmiech mamy.
- Tak i może wreszcie przestanie dogryzać bratu! - wtrąciła ciocia Anne.
- Nie sądzę - Lily stwierdziła bez namysłu, a widząc zdziwione spojrzenia obu kobiet, wzruszyła ramionami i odmaszerowała do salonu, gdzie jak co roku ustawiony był świąteczny stół.
Westchnęła z rezygnacją. Za mamami ciężko było nadążyć. Jako jedyne z całej rodziny były przykładnym i zawsze zgodnym rodzeństwem. Ponoć nigdy się nie kłócił, nawet jako dzieci, zawsze kochały, a nawet jedna za drugą odrabiała prace domowe. Lily jakoś ciężko było sobie wyobrazić Petunię piszącą jej esej na eliksiry.
- Podobno mamy nakryć do stołu? - w salonie zmaterializowała się Spencer.
- Podobno - Lily spojrzała na nią z uśmiechem.
- A gdzie Petunia?
- No wiesz... - Ruda spojrzała na nią znacząco.
- Niewiarygodne! - Pokręciła głową, chwytając pierwszy talerz.
W tym samym momencie rozległ się dzwonek.
- Ja otworzę! - Po schodach zbiegała już spanikowana Petunia. Ruda wymieniła z kuzynką spojrzenia, a następnie kręcąc głową wróciła do kuchni.
 - Kto idzie?
 - Nie wiem. – Wzruszyła ramionami.
 - Jak to nie wiesz?
 - Petunia leciała jak głupia, więc może to ktoś do niej.
 - Ach! A tu jeszcze nic nie gotowe!
 - Ależ Alice! Stół nakryty, zupa ciepła, mięso też. Co ty chcesz mieć jeszcze gotowe? – zapytała rozbawiona ciocia.
 - Wy nic nie wiecie – rzuciła tajemniczo. – Do stołu, ale już!
Lily bez większego entuzjazmu chwyciła wazę z zupą i opadła na krzesełko tuż obok kuzynki. Zastała tam nowo przybyłego. Wymruczała ciche "cześć". ale Vernon nie zaszczycił jej chociażby jednym spojrzeniem. Siedział spięty i pogrążony w rozmowie z resztą panów. 
 - No już, kochani! Siadamy, siadamy! – Do salonu wpadła Alice, a za nią ciocia. – Witaj, Vernonie – powiedziała słodkim głosem.
Chłopak poderwał się z miejsca, chwycił leżące na stole kwiaty i, całując jej rękę, podał bukiet.
 - Och, nie trzeba było, chłopcze – zaćwierkała.
 - Zaraz zwymiotuję. - Powiedziała Spencer tak cicho, że tylko Lily mogła to usłyszeć. Z trudem powstrzymała się od parsknięcia śmiechem. Petunia posłała im groźne spojrzenie, ale tym, co je zdziwiło był fakt, że powstrzymała się od zgryźliwej uwagi.
Obiad minął bez większych przeszkód. Alice wymieniała się przepisami z Anne, a ojcowie obstawiali wieczorny mecz.
 - Kiedy przyjedzie babcia? – Lily postanowiła wtrącić się do rozmowy.
 - Wujek pojedzie po nią na dworzec. Pociąg będzie na stacji za pięć siódma.
 - Świetnie! – Ucieszyła się.
Babcia Gertruda była mamą obu mam i była chyba najbardziej nowoczesną kobietą, z jaką kiedykolwiek Lily miała styczność w swoim życiu. Pomimo tego że miała osiemdziesiąt siedem lat, zwiedziła chyba cały świat. Wiecznie pełna optymizmu i energii. Ponadto znała fantastyczne opowieści, których Lily jeszcze jako mała dziewczynka uwielbiała słuchać przed snem.
Nim jednak zdążyła powiedzieć cokolwiek jeszcze, ze swojego miejsca poderwał się Vernon. Jego twarz była purpurowa, a na skroniach pojawiły się malutkie kropelki potu.
 - Bo ja... - Chrząknął. Lily spojrzała na Spencer pytająco, ale jej kuzynka była tak samo zdziwiona jak ona. - Chciałbym prosić państwa – tu zwrócił się do państwa Evans – o rękę Petunii.
 - Och! Ależ oczywiście!
Alice nieomalże zaklaskała w ręce. Pan Evans natomiast siedział lekko oniemiały i wyraźnie zbity z tropu. Wpatrzony był w Vernona jakby widział go po raz pierwszy w życiu, to otwierając, to znów zamykając usta. Petunia siedziała jeszcze bardziej dumna i sztywna niż kiedykolwiek do tej pory, a na jej ustach pojawił się przebiegły uśmiech. Vernon odsunął swoje krzesło i klękając przed swoją wybranką, otworzył małe pudełeczko.
 - Petuniu, czy wyjdziesz za mnie? – spytał drżącym głosem.
 - Tak.
Rzuciła wyniośle, nawet na niego nie patrząc. Z satysfakcją w oczach posłała Lily triumfujący uśmiech, kiedy Vernon trzęsącymi się palcami zakładał jej pierścionek.

 - Nie wierzę - szepnęła dokładnie w tym samym momencie, co Spencer i, ku zaskoczeniu wszystkich, także Mike.

3 komentarze:

  1. ❤ czekam na kolejny !! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak zawsze rozdział był świetny.
    Pocałunek Jamesa i Lily był ... łał.... łał - takie jakiego sie spodziewałam. Pełen namiętność i emocji. Chociaż strasznie mi żal Jamesa że Lil odeszła. Jednak ją rozumiem. Jakbym była na jej miejscu zapewne zrobiła bym tak samo.

    Z utęsknieniem czekam na kolejny rozdział.
    Całuje i życzę weny :*

    OdpowiedzUsuń