[muzyka]
Sobota zbliżała się wielkimi
krokami, a jej teza odnośnie zamiarów Jamesa stawała się coraz bardziej realna.
Lily zdawała sobie sprawę z tego, że robi się coraz bardziej niezręcznie, a
sytuacja coraz bardziej napięta. Było widać, że z każdym kolejnym dniem Dorcas
ma do niej coraz większe pretensje o to, że Ruda ma przed nią tajemnicę. Lily
ją rozumiała. Remus był jej przyjacielem, ale do tej pory nie miała przed
Dorcas żadnych tajemnic. Zapewniła jednak Lupina, że z nią jego sekret jest
bezpieczny. Nie zakładała jednak, że Potter zrobi wszystko, żeby jej to
utrudnić. Zastanawiała ją jednak jego motywacja. Musiał zdawać sobie sprawę z
tego, że większa ilość osób to większe ryzyko. Nie dopuszczała do siebie myśli,
że robi to tylko po to, żeby straciła prawo do moralizowania. Dlatego właśnie,
Lily postanowiła, że porozmawia na ten temat z Remusem.
Na jej nieszczęście Rogacz
bardzo szybko przejrzał jej chytry plan i ze wszystkich sił starał jej się w
tym przeszkodzić. Okoliczności też raczej jej nie sprzyjały. Zacznijmy od tego,
że Huncwoci nagle zaczęli wszędzie chodzić grupowo. Żaden z nich nigdy nie
paradował sam. Remus zawsze miał w asyście któregoś z nich, nawet jeżeli Potter
akurat trenował z drużyną przed sobotnim meczem to wokół niego przeważnie
kręcił się Black. Lily wiedziała, że Hunwoci musieli odbyć rozmowę, a może
nawet pewnego rodzaju naradę podczas której uznali, że trzymanie się razem
sprawi, że ich sekret będzie bezpieczniejszy. Wniosek ten niesamowicie bawił
samą pannę Evans. Przecież sekret Remusa i całej reszty był narażony tylko i
wyłącznie dlatego, że Rogacz usilnie pracował nad tym, żeby Lily była zmuszona
go wyjawić Dorcas. Nie było bowiem takiego Huncwota, który nie wiedziałby o
sekrecie Lupina, ani takiego, który nie wiedziałby o tym, że ona sama zna całą
prawdę. Problem stanowiła Meadowes. Ciekawość Dorcas sięgnęła bowiem zenitu, a
to wystarczyło, żeby jej przyjaciółka nieświadomie wstąpiła w pakt z
Huncwotami. Chcąc jak najszybciej uzyskać odpowiedzi na dręczące ją pytania
postanowiła trzymać się jak najbliżej Lily. To właśnie jej obecność w głównej
mierze przyczyniła się do tego, że Lily nie mogła swobodnie rozpocząć rozmowy z
Remusem, która pozwoli jej być fair w stosunku do wszystkich.
Biorąc jednak to wszystko pod
uwagę, Lily uznała, że najlepszym sposobem będzie jeżeli przestanie się tym
przejmować, bo inaczej oszaleje. Dlatego właśnie skutecznie ignorowała znaczące
spojrzenia i aluzje kierowane w jej stronę przez Dorcas, ale również dołożyła
wszelkich starań, żeby jej stosunki z Potterem wyglądały jak najbardziej
normalnie i realistycznie. W głębi duszy liczyła na to, że to uśpi jego
czujność, a może wręcz doprowadzi do tego, że Rogaczowi znudzi się prowadzenie
tej nierównej gry. Nie przypuszczała jednak, że sprawy zajdą aż tak daleko i że
będzie się przy tym aż tak dobrze bawić. Zaczęło się to chyba od tego, że
chciała mu dopiec po rozmowie na temat spacerowania po Hogsmeade.
Wrócił właśnie z wtorkowego
treningu. Lily siedziała na jednej z wysłużonych kanap i pozwoliła Mary, żeby
ta znęcała się właśnie nad jej paznokciami. Bez większego entuzjazmu
obserwowała jak blondynka w skupieniu wykonuje pełen manicure i maluje jej
równo opiłowane płytki na krwistoczerwony kolor. Towarzyszyli jej jak zawsze
Huncwoci w pełnym składzie i Dorcas, raz po raz przytaczająca co ciekawsze
fragmenty z Czarownicy.
- Bal dopiero za dwa
tygodnie, a ty już ostrzysz pazurki, Evans? - Wyszczerzył zęby w uśmiechu i
oparł się o oparcie fotela, które zajmowała Mary.
- Ależ skąd! - Posłała mu
wymuszony uśmiech. - O ile mnie pamięć nie zwodzi, w sobotę mamy wypad do
Hogsmeade.
Dorcas spojrzała na nią
uważniej, a Black zagwizdał.
- Nie przesadzaj, Evans -
Potter zarzucił miotle na ramię i spojrzał na nią z wyreżyserowaną ignorancją.
- To nie randka. Możesz wyglądać tak samo zwyczajnie jak zawsze.
Black zarechotał, a Lily
zacisnęła zęby. Odczekała aż zacznie wspinać się po schodach prowadzących do
dormitorium chłopców. Upewniła się, że jest na nich sam, a następnie w
momencie, kiedy jego prawa stopa dotknęła najwyższego stopnia, pochwyciła
różdżkę i wymruczała formułkę. Black nie zdążył zareagować, a pisk Dorcas
został zagłuszony przez zjeżdżającego z łoskotem w dół Jamesa.
Nie brała gróźb wykrzyczanych
wtedy przez niego na poważnie. Wiedziała, że nic jej nie zrobi. Nie spodziewała
się jednak, że będzie się aż tak mylić.
Na kolejnych eliksirach
rzucił zaklęcie na jej kociołek, aby oddawał wszystko, co do niego wrzuci.
Dłuższą część zajęć zajęło jej znalezienie przyczyny owego problemu. Na
szczęcie kończyli tylko veritaserum, więc bez problemu ukończyła zadanie. Kiedy
jednak zorientowała się, że za tym wszystkim stoi Rogacz uznała, że nie
pozostanie mu dłużna. Uporawszy się ze zwracającym kociołkiem, co chwilę
lewitowała jego składniki, wobec czego biegał po całych lochach, aby je
odzyskać – były to bowiem resztki w zapasach profesora, a on takich nie
posiadał. W końcu się wkurzył, podszedł do jej stanowiska i przeniósł ją do
siebie, a sam zajął jej miejsce. Było to tuż przed dzwonkiem, a profesor nie
mógł się nadziwić, że przygotował eliksir tak perfekcyjnie.
Wkurzona porażką u Slughorna
postanowiła, że do następnego kawału przygotuje się zdecydowanie lepiej. Okazja
trafiła się już tego samego popołudnia podczas Zaklęć. Upewniwszy się, że James
jest skoncentrowany na zaklęciu, które miał rzucić w Syriusza, uniosła swoją
różdżkę ponad ramieniem Dorcas i wyczarowała pomiędzy nimi zaklęcie tarczy. To
spowodowało, że urok, który miał trafić w Łapę odbił się, a Potter z szeroko
otwartymi oczami wylądował na poduszkach, które porozkładali dla
bezpieczeństwa. Dorcas pokręciła głową i uniosła swoją różdżkę. Nim jednak
zdążyła wypowiedzieć inkantację, Lily poczuła jak jej ciało drętwieje, a
sekundę później przerażona opadła na poduchy, dokładnie tak, jak James przed
chwilą.
- Kto mieczem wojuje, od
miecza ginie, Evans.
Tuż nad nią zmaterializowała
się rozczochrana czupryna Jamesa. Musiał być przygotowany na to, że będzie
chciała się odgryźć, dzięki czemu szybciej rozgryzł sprawę nagle pojawiającej
się tarczy.
Jednakże Lily zorientowała
się, że to wojna dopiero wtedy, kiedy przyłapała go w bibliotece następnego
dnia. Postanowiła wykorzystać wolny poranek na odrobienie kilku prac domowych.
W tym celu wybrała się do biblioteki po dodatkowe źródła. Większa część
potrzebnych materiałów znajdowała się jednak w Dziale Ksiąg Zakazanych. Nie od
dziś było wiadomo, że uzbierane tam kolekcje należą to tych najdziwniejszych.
Książki potrafiły mówić, były przywiązane łańcuchami, a niektóre gryzły lub
poddawały czytelnika urokowi. Dlatego właśnie nie widziała nic dziwnego w tym,
że książka, która była jej potrzebna za każdym razem wzbija się w powietrze i
swobodnie opada. Nie pomagały najprostsze zaklęcia lewitujące czy przywołujące.
Próbowała ją pochwycić z drabiny i z pobliskiego stolika, ale bez większego
efektu. Ilekroć wyciągała dłoń i już prawie ją miała, książka natychmiast
wzbijała się prawie pod sam sufit. Dopiero kiedy odpuściła i w pełni
zrezygnowana postanowiła uzupełnić brakujący materiał z innej książki, a
historia się powtórzyła zrozumiała, że to sprawka Jamesa. Postanowiła, że nie
da mu tej satysfakcji i odpuściła sobie odbijanie piłeczki. Jamesowi natomiast
chyba spodobała się ta cała szopka, bo podczas obiadu przemienił sok w
wino. Nie przewidział tylko, że kiedy weźmie je do ust, natychmiast wypluje.
Siedział naprzeciwko...
Ale na tym się nie skończyło.
W pokoju wspólnym spowodował, że znikł jej stolik, a książki, które chciała na
nim położyć rozsypały się po podłodze. Odwdzięczyła się tym, że usunęła jego
fotel w ostatnim momencie. Dwa dni później na transmutacji przemienił ją w
mężczyznę pokroju Vernona, a na jednym z korytarzy obsypał jakimś proszkiem,
który sprawił, że świeciła się jak Dzwoneczek z Piotrusia Pana przez następne
dwadzieścia cztery godziny. Podobno usłyszał, z jakim entuzjazmem opowiada o
tej bajce Mary. Nie pomógł nawet prysznic i tona mydła.
Czuła się fantastycznie.
Owszem, dokuczali sobie nawzajem, ale, ku jej zdziwieniu, sprawiało jej to
nieopisaną radość! Wręcz wyczekiwała w napięciu, kiedy jej „odda” i sama
szukała kolejnego kawału. Nauczyciele załamywali ręce, a uczniowie uważniej ich
obserwowali, chcąc wychwycić moment, kiedy zacznie się przedstawienie. Mało
tego, kilkanaście tysięcy razy w ciągu dnia słychać było, jak drze się na cały
zamek „umówisz się ze mną, Evans?”. W sobotę, tuż przed meczem, wzmocnił swój
głos zaklęciem i wleciał na miotle do dormitorium dziewcząt. Jej sen trwał
jeszcze tylko pięć sekund. Wydarł jej się wprost do ucha, a kiedy zebrała się
już z podłogi, wyleciał z sypialni i goniła go w piżamie po samą Salę
Wyjściową.
Doszło do tego, że ostrożniej
stawiała każdy krok. Zanim zajęła jakiekolwiek miejsce trzykrotnie sprawdzała
czy fotel lub krzesło nadal stoją tam, gdzie stały.
Z duszą na ramieniu szła
owinięta w szalik Gryffindoru razem z resztą domu ścieżką prowadzącą na
stadion. Obawiała się tego, że Potter może coś odwalić w połowie meczu, a chyba
tego by nie zniosła. Warunki pogodowe jak na koniec listopada były niesamowicie
sprzyjające. Czuć było zbliżającą się zimę, ale pomimo wszystko słońce świeciło
wysoko i intensywnie dzięki czemu była bardzo dobra widoczność. Umiejętności
Pottera także zrobiły swoje dzięki czemu Rogacz dał powód do świętowania
swojemu domowi łapiąc znicza i pokonując drużynę Puchonów w trzydziestej piątej
minucie.
Nikogo nie zaskoczyło to, że
tego samego dnia wieczorem impreza w pokoju wspólnym zaczęła nabierać rozmachu.
Wykorzystując moment większego zamieszania ruszyła powolnym krokiem w stronę
samotnie stojącego Remusa. Niepewnie rozglądała się na boki. Potter demonstrował
właśnie sporej grupie Gryfonek jak doszło do tego, że złapał Złotego
Znicza. Lily wywróciła oczami słysząc jak piszczą z zachwytu. Tuż obok
Rogacza przy stoliku z alkoholem stała Dorcas z Mary. Obie zajęte były
mieszaniem kolejnych drinków ignorując Petera przeżuwającego kolejne
pudło Fasolek Wszystkich Smaków. Założyła, że nieobecny Black udał się po
kolejną partię butelek do Hogsmeade. W normalnych okolicznościach zrobiłaby
wszystko, żeby złapać go podczas ciszy nocnej na szkolnych korytarzach, ale teraz
miała coś ważniejszego na głowie.
- Jak leci? - Wykrztusiła,
nie za bardzo wiedząc jak ma zagadać. Lupin spojrzał na nią lekko zdziwiony i
uniósł butelkę do ust.
- W porządku, Lily. Czy coś
cię trapi? - spytał, przyglądając jej się uważniej. Spłonęła lekką czerwienią.
- Nie, skąd - Wymamrotała bez
przekonania, zielonymi oczami obserwując śmiejącą się Dorcas. - Dziwi mnie
fakt, że stoisz tu zupełnie sam. Twoja straż ma dziś wolne? - Rzuciła lekko
kąśliwie, odwracając się w jego stronę. Ze zdziwieniem zanotowała, że patrzy
dokładnie w tym samym kierunku co ona. Uśmiechnął się ponuro, ponownie upijając
łyk Kremowego Piwa. Wreszcie westchnął ciężko i utkwił w niej swoje
przeszywające spojrzenie, nie wypowiedziawszy już ani jednego słowa.
Lily poczuła się lekko
nieswojo pod naciskiem jego oczu. Dopiła Kremowe Piwo i skrzyżowała ręce na
piersi. Wreszcie przygryzła dolną wargę i znów wróciła do obserwowania Dorcas
intensywnie zastanawiając się nad tym jak rozpocząć rozmowę.
- Remusie - zająknęła się i
urwała. Czekał cierpliwie. Lily natomiast biła się z myślami. Wbrew pozorom nie
chciała wrabiać Jamesa w nieczyste zagrania bojąc się, że to ich poróżni, a
Remus potrzebował swoich przyjaciół, to było dla niej oczywiste. - Mamy
problem... - Odważyła się wreszcie spojrzeć w miodowe tęczówki Lupina. Ze
zdziwieniem zanotowała, że kryje się w nich rozbawienie.
Podał jej kolejną butelkę
piwa. Minuty leciały, a ona bała się, że straci najprawdopodobniej jedyną
okazję na porozmawianie z Remusem. Znów rozejrzała się po Pokoju Wspólnym. Ku
jej przerażeniu przy Potterze zmaterializował się Black, szepcząc mu coś do
ucha. Chwilę później oboje z szerokimi uśmiechami szli w ich stronę. Lily
ogarnęła panika.
W tym momencie poczuła, że
ktoś chwyta ją za prawą dłoń, odwróciła się gwałtownie. Twarz Remusa jeszcze
bardziej pojaśniała. Ruda kompletnie nic już z tego nie rozumiała.
- Dziękuje, Lily, że pytasz -
Ruda wybałuszyła oczy. Czy było możliwym, że Remus wiedział co ją gnębi?
Ponownie spojrzała prosto w jego miodowe tęczówki i to wystarczyło żeby rozwiać
jej wątpliwości. Remus doskonale wiedział o czym chciała z nim porozmawiać.
Rzucił szybkie spojrzenie w kierunku jej przyjaciółek. - Zrób to delikatnie,
Lily...
- Kończy się piwo, Luniaczku.
Lily uśmiechnęła się szeroko
i skinęła Lupinowi głową. Prawie niezauważalnie.
- I mówisz mi o tym, bo?
- Pokaż mi.
Do rozmowy niespodziewanie
włączyła się Lily. Black spojrzał na nią pogardliwie.
- Tu i teraz, Evans?
- Nie mówię do ciebie -
warknęła i spojrzała wyczekująco na Pottera.
- Tu i teraz, Evans? -
Wyszczerzył zęby. Pokręciła głową i uderzyła go z pięści w ramię.
- Spadaj, Potter! -
Roześmiała się.
James wymienił krótkie
spojrzenie z Blackiem i wyciągnął dłoń w jej kierunku. Lekko się zawahała, ale
ciekawość zwyciężyła. Przygryzła dolną wargę i dała mu się poprowadzić w
kierunku dziury pod portretem. Kiedy wyszli na korytarz, a portret się za nimi
zatrzasnął zapanowała głucha cisza.
- Ile tajemnych przejść
prowadzi do Hogsmeade? - Zapytała lekko podekscytowana. Miała nadzieję, że
James nie wyczuje tego w jej głosie.
- Siedem - Stwierdził,
uśmiechając się szeroko i schodząc na pierwsze piętro.
Ruda czekała licząc, że coś
jeszcze jej powie, ale Rogacz milczał.
- Oprócz tego pod Wierzbą
Bijącą, jakie jeszcze? - starała się coś z niego wyciągnąć.
James niespodziewanie się
zatrzymał, odwracając się w jej stronę. Skrzyżował ręce na piersi i przez
chwilę się jej przyglądał.
- Jesteś niesamowicie
wścibska, Evans - stwierdził wreszcie. Ruda oblała się rumieńcem, ale nim
zaczęła oponować, kontynuował. - I jak widać potrafisz być też miła, jak czegoś
chcesz.
- Och, daruj sobie! Prowadzę
po prostu rozmowę żeby miło. - Syknęła wywracając oczami.
James przekrzywił głowę
przyglądając jej się z rozbawieniem.
- Nie, Evans. Prowadzisz
rozmowę, bo chcesz wyciągnąć ode mnie informacje. Dlatego jesteś miła i idziesz
za mną chociaż w normalnych okolicznościach nie zamieniasz ze mną ani słowa.
Wściubiasz swój nochal w nie swoje sprawy, strasznie to irytujące, wiesz?
- Idziemy, czy masz zamiar
się tu bezsensownie mądrować przez pół nocy? - Warknęła tracąc cierpliwość i
widząc, że świetnie się bawi nabijając się z niej.
- Nie.
- Świetnie - Posłała mu
sztuczny uśmiech. - Prowadź zatem.
- Nie - Wyszczerzył zęby i
uniósł dłoń zaciśniętą w pięść.
- Co ty do cholery wyprawiasz?
- Ucieram ci nosa, Evans -
uśmiechnął się bezczelnie i załomotał w drzwi, które otworzyły się prawie
natychmiast.
Lily jęknęła.
- Potter? - McGonagall
wyglądała na zaskoczoną. Włosy nadal miała spięte w ciasny kok, natomiast
standardowy uniform został zastąpiony przez szlafrok w kratę. - Panna Evans?
- Pani profesor, zostałam
wrobiona! - stwierdziła bezsensownie.
- Może jeszcze powiesz, że to
ja włóczyłem się po zamku i to ty złapałaś mnie, a nie ja ciebie? - Prychnął
James. Lily wybałuszyła oczy.
- Co?! - krzyknęła z
niedowierzaniem. - Pani profesor... to jest jakieś chore nieporozumienie!
- Nie będę się wdawać w
dyskusje, panno Evans. - Jej ton był surowy, a usta zaciśnięte. Lily wiedziała,
że ma przerąbane. - Mamy środek nocy, a was nie ma w łóżkach. Nie będę się
zagłębiać w przyczynę. Jutro o dwunastej widzę was w moim gabinecie.
- Ale, pani profesor! - Mina
Jamesa zrzedła momentalnie. - Przecież ja tylko...
- Panna Evans jest prefektem
naczelnym, Potter. Do jej obowiązków należy patrolowanie korytarzy, a co za tym
idzie może przebywać na korytarzach po ciszy nocnej - Tu spojrzała na Lily z
lekkim żalem. - Oczywiście w dniu, kiedy jest jej kolej. Czy mogę liczyć na to,
że oboje w ciszy i spokoju udacie się do wieży, czy może mam posłać po pana
Filcha? - Oboje wymruczeli coś niezrozumiałego pod nosem. - Świetnie. Dobranoc
- warknęła i zatrzasnęła drzwi.
Lily posłała mu wściekłe
spojrzenie.
- Trzeba było iść ze mną.
Tuż przy niej, wyraźnie
zadowolony i z całym naręczem butelek z alkoholami zmaterializował się Black.
- Ja bym ci pokazał -
zarechotał nieprzyjemnie.
Lily zawyła z wściekłości i
obróciwszy się na pięcie udała się prosto do Pokoju Wspólnego.
***
- Nie wierzę, że aż tak
paskudnie cię w to wpakował! - Dorcas aż się zatrzęsła ze złości. - Po jaką
cholerę ty się z nim w ogóle chciałaś włóczyć nocą po zamku?!
Lily westchnęła cicho.
- Mówiłam ci już, chciałam,
żeby mi pokazał jak się dostają do Hogsmeade.
- Po co?
- Och, Dorcas! - jęknęła, nie
wiedząc za bardzo co ma powiedzieć. - Jestem prefektem. Chciałam go złapać na
gorącym i donieść na niego do McGonagall...
- Jak widać, Potter był
sprytniejszy - Ofuknęła ją, krzyżując ręce na piersi.
- Jeżeli próbujesz mi
powiedzieć, że sama jestem sobie winna, to odpuść! - Warknęła Lily, podając jej
kolejną bombkę. - Na szczęście profesor McGonagall jest wystarczająco mądra. I
tylko dlatego mój szlaban wygląda tak jak wygląda - Westchnęła i odłożyła na
bok kolejny karton.
W duchu dziękowała Merlinowi,
że Dorcas nie gnębi tematu. Wiedziała, że ma zielone światło od Remusa, ale
dekorowanie Wielkiej Sali na świąteczny bal nie było odpowiednim momentem na
tego typu rozmowy.
- Lily, przynieś karton z
gwiazdami. Leży po prawej stronie drzwi, powinnaś znaleźć bez problemu.
Tuż przy nich
zmaterializowała się Mary. Jak co roku grała pierwsze skrzypce w ubieraniu
Wielkiej Sali na tę okoliczność. W prawej dłoni trzymała różowy długopis z
puchowym serduszkiem na sprężynce, a w lewej miała podkładkę na której
odhaczała kolejne wykonane podpunkty.
Ruda bez słowa oddaliła się po
karton.
- Jak to? – zapytała Dorcas,
patrząc na Mary ze zdziwieniem.
- Co się stało? - Lily
ostrożnie postawiła pudełko na stoliku.
- Mary, co to znaczy, że nie
idziesz z Justinem? - Dorcas wyglądała na oszołomioną. - Zerwałam z nim po
tym meczu – wzruszyła ramionami. – To nudziarz. Ale jak ci się podoba i chcesz
z nim iść to z tego co wiem, nadal jest wolny – powiedziała malując usta
błyszczykiem.
- Więc z kim idziesz? - Lily
w końcu zrozumiała o czym rozmawiają jej koleżanki. Mary zarumieniła się
delikatnie.
- Jaaaa - zająknęła się. -
Lily, a ty? - Wypaliła tak nagle, że Dorcas z Rudą wymieniły spojrzenia.
- Z nikim, przecież wiesz...
- Wydukała w końcu.
- No to skoro obie idziecie
same, to ja też. Przecież nie zostawię moich przyjaciółek na pastwę losu tylko
dlatego, że mam większe powodzenie, prawda? - Uśmiechnęła się rozbrajająco. -
Dorcas, nad wejściem trzeba przymocować jemiołę. Ja się zajmę tą, która
ma tworzyć klimat podczas tańca otwierającego. Ty Lily idź przypilnuj chłopców,
żeby powiesili gwiazdy według planu.
I odwróciła się na pięcie,
nie czekając na ich reakcję. Obie spojrzały na siebie zdumione. Bez wątpienia
nie tylko Lily miała jakąś tajemnicę.
***
Wreszcie przyszedł pierwszy
weekend grudnia. I chociaż bal był Bożonarodzeniowy, to miał się odbyć właśnie
w tą sobotę. Głównym powodem był fakt, że na święta praktycznie cały zamek
wracał do swoich rodzinnych domów. Osób, które w nim zostawały było na prawdę
niewiele.
Już przy śniadaniu bez
wątpienia dało się wyczuć euforię i podniecenie, które z każdą kolejną godziną
stawało się coraz bardziej wyraźne. Poranna poczta była bogatsza w paczki od
rodziców, którzy na ostatnią chwilę dosyłali swoim pociechom szaty wyjściowe
lub dodatki na wieczorną uroczystość. Lily nie kryła zdziwienia, kiedy i przed
nią wylądowała śnieżnobiała sówka. Szybko rozerwała zieloną wstążkę. W kartonie
niewielkich rozmiarów znalazła przepiękną tiarę. Zaniemówiła. Wiedziała bowiem,
że cudeńko, które dostała od mamy było tiarą, którą założyła na swój ślub.
- Jakie to ładne! -
Zapiszczała Mary przyglądając się małym diamencikom. - Mogę? - Spojrzała na
Rudą błagalnie. Lily skinęła głową, a Mary aż klasnęła w dłonie. Ostrożnie
nałożyła tiarę na głowę i sięgnęła po lusterko do torebki. - Merlinie...Wyglądałabym
w niej fantastycznie dzisiejszego wieczoru! - Wyszeptała z zachwytu.
Dorcas wywróciła oczami i
zaczęła się zbierać ze swojego miejsca. Lily z Mary podążyły w jej ślady.
- Mama przysłała mi list, w
którym zaznaczył, że będzie jej bardzo miło gościć was w tym roku na święta.
- Twoja mama jest niesamowita
- roześmiała się Dorcas - Wigilię spędzam z babcią, ale bardzo chętnie przyjadę
w pierwsze święto.
- Tak, ja podobnie -
Stwierdziła Mary, podając jej tiarę.
- Ale zakupy na Pokątnej są
obowiązkowe! - Lily pogroziła im palcem.
Ruda pogrążona w dyskusji ze
swoimi przyjaciółkami nie zauważyła zbliżającej się grupki. W pewnym momencie
ktoś bezceremonialnie trącił ją ramieniem. Syknęła delikatnie i odwróciła
głowę. Zielone tęczówki skrzyżowały się z orzechowymi oczami Jamesa. Wyraz
twarzy Lily zmienił się natychmiast. Zmarszczyła nos i posłała mu gardzące
spojrzenie. Sam Potter uśmiechnął się prawie niezauważalnie. Ruda czekała aż ją
przeprosi, ale Potter minął ją bez słowa, w pewnym momencie odwracając jedynie
na chwilę głowę i mierząc ją od stóp do głów.
- Brakuje tylko, żeby rzucił
piłkę do jednego ze swoich koleżków, albo wskoczył mu na barana i poczochrał
grzywę i mamy scenę rodem z Hollywood - rzuciła Dorcas z przekąsem, obserwując
idących wzdłuż stołu Huncwotów. Jak na zawołanie, Potter właśnie objął Remusa
ranieniem i zmierzwił mu włosy.
- Taaaa - Warknęła Lily,
masując lewe ramię.
- Idziesz z nim na bal? –
Dorcas spojrzała na Rudą uważniej.
- Oszalałaś? - Ruda
spiorunowała ją wzrokiem i zaczęła się wspinać po schodach. - Potter jest
ostatnią osobą, z którą chciałabym iść na ten bal. A ty? Kogo zaszczycisz w tym
roku?
Dorcas zmieszała się na
krótką chwilę. W końcu wzruszyła ramionami i rzuciła:
- W sumie to nikogo.
- Jak to? Myślałam, że się
zgrywacie - Lily patrzyła na swoje przyjaciółki z coraz większym zdziwieniem.
-Właściwie to miałam kilka
propozycji, ale jakoś tak wyszło, że skoro tańczę z Blackiem...
- Dorcas Meadowes, nie mów
mi, że idziesz na bal z tym Syriuszem Blackiem! - Lily aż przystanęła na
schodach prowadzących do ich sypialni. Brunetka spojrzała na nią wymownie.
- Lily, mam swój rozum. Po
prostu uznałam, że skoro tańczę z Blackiem to pójdę na bal sama. Jest pełno
samców alfa, którzy ubarwią mi ten wieczór, a jeżeli nie to przynajmniej będę
się świetnie bawić z moimi przyjaciółkami - Wzruszyła ramionami i sięgnęła po
paletkę z cieniami.
Lily spojrzała na nią
podejrzliwie, ale nie odezwała się już ani słowem.
- Ta dam!
Zakrzyknęła kilka godzin
później Mary, podając Lily lusterko, żeby mogła obejrzeć efekty jej pracy. Ruda
musiała przyznać, że wyglądała niesamowicie. Biorąc pod uwagę to, że na co dzień
nie malowała się prawie wcale, to profesjonalny makijaż, który w tej chwili
miała nałożony sprawiał, że z trudem rozpoznawała swoje odbicie w lusterku.
Uśmiechnęła się promiennie i przytuliła do Mary, dziękując. Wreszcie po
kilkunastu minutach, nadal nie mogąc oderwać wzroku od lusterka, bardzo
ostrożnie wyjęła z szafy swoją sukienkę i zaczęła się w nią ubierać.
- Pasuje idealnie - jęknęła
Mary, stojąc przed lustrem i zakładając tiarę Lily.
- Weź ją.
- Żartujesz?!
- Nie - Lily wzruszyła
ramionami. - Dzisiejszego wieczoru i tak bardziej pasuje do twojego stroju. -
Uśmiechnęła się, poprawiając swoją butelkowo zieloną sukienkę.
- Och, Lily! - zapiszczała i
rzuciła się przyjaciółce na szyję. - Lupin padnie z ważenia.
Stwierdziła pewna siebie,
wygładzając czerwoną suknię sięgającą kostek. Na moment zdjęła tiarę i na
szybko związała burzę blond loków w lekkiego koka, a usta pociągnęła czerwoną
szminką.
- R-Remus? –
wykrztusiła Lily, zamierając.
Dorcas się zapowietrzyła.
- Nasz Remus?
- No chyba, że nasz! –
parsknęła. – A czyj?
- A co z Willem? -
Zapytała szybko Lily, przytaczając imię, które padło z ust Mary trzykrotnie w
przeciągu ostatniej godziny.
- Nie wiem, o kim mówisz,
Lily - Mary wreszcie odwróciła się w jej stronę. Minę miała zacięta.
- Remus nie jest dla ciebie,
Mary - Wyrzuciła wreszcie. Dorcas spojrzała na Rudą jeszcze podejrzliwie.
McDonald skrzyżowała ręce na piersi i uniosła pytająco brwi.
- Tak, a to niby dlaczego?
Lily przygryzła wargę. Nie
chciała wyjść na wredną. Powód był oczywisty, ale czy choroba Remusa była
dobrym argumentem w zaistniałych okolicznościach? Lily zdawała sobie sprawę z
tego, że to nie jest odpowiedni moment na tą rozmowę. Sama zresztą nie do końca
wiedziała, kiedy on nadejdzie i jak powinien wyglądać, ale nie chciała
dziewczynom, a i tym bardziej sobie, psuć dzisiejszego wieczoru. Poza tym Mary
zmieniała chłopaków jak rękawiczki. Remus nie zasłużył sobie na takie
rozczarowanie.
- Mary... Ty jesteś -
zająknęła się, szukając odpowiednich słów. Dorcas też jej wcale nie pomagała.
Stała za plecami Mary i ewidentnie czekała na rozwój zdarzeń, bliska turlania
się ze śmiechu. - Wyjątkowa - Kontynuowała ignorując parsknięcie Dorcas. -
Szalona, zabawna i imprezowa. Wyglądasz jak ósmy cud świata. Remus do ciebie
nie pasuje...
Mina Mary na moment zelżała,
a Lily odetchnęła z ulgą licząc na to, że udobruchała przyjaciółkę. Przeliczyła
się.
- Czyżby? - syknęła, rumieniąc
się nagle. -Nie rób ze mnie idiotki! Mówiąc to, że do mnie nie pasuje miałaś na
myśli nie mój rozrywkowy charakter, ale to, że jestem głupia, a on mądry!
- Nie, Mary, to nie tak... -
Wyjąkała Lily, ale Mary jej nie słuchała.
- Zdecyduj się, Lily. Nie możesz
mieć ich wszystkich. Jeden Potter ci nie starczy? - Warknęła, mijając Rudą i
podchodząc do drzwi. - Poza tym, nie mogę wyglądać jak ósmy cud świata, bo ich
jest tylko siedem!
I opuściła sypialnię,
trzaskając za sobą drzwiami. Na moment zapanowała idealna, nieomalże krępująca
cisza, którą przerwał coraz bardziej narastający chichot Dorcas. Lily
odetchnęła głęboko i pokręciła głową.
- Lepiej już chodźmy
- Tak, tak! Rogacz
przecież nie może czekać! - Dorcas turlała się ze śmiechu, Lily spojrzała
na nią z rezygnacją.
Korytarze, którymi
przemierzały zamek były prawie całkowicie opustoszałe. Wszyscy tłoczyli się w
Sali Wejściowej. Obie szły w milczeniu, każda pogrążona we własnych myślach.
Lily zastanawiała się co zrobić z Mary i Remusem. Remus zasługiwał na to, żeby
być szczęśliwym. Już i tak przeszedł bardzo wiele. Nie zasługiwał na kolejne
cierpienie, a Mary była szalona i nieprzewidywalna. Decyzje podejmowała
spontanicznie. Lily westchnęła i zaczęła miętosić pasek od swojej torebki.
Przystanęły w kolejce, która utworzyła się przy ostatnich schodach prowadzących
w dół. Ruda wzrokiem odszukała Mary. Jej przyjaciółka stała właśnie z
Huncwotami, wesoło paplając. Raz po raz wybuchali śmiechem. Lily uważniej
przyjrzała się Lupinowi. Chłopak wyglądał normalnie. Nie ulegał też urokowi
Mary. Stał i uśmiechał się jak wszyscy dookoła. Lily miała wrażenie, że
momentami w coś niedowierza, albo jest znudzony. Przygryzła wargę.
- Denerwujesz się? –
zapytała Dorcas, patrząc na nią uważnie. Lily nie spodobał się jej wyraz
twarzy. Była prawie pewna, że jej przyjaciółka źle odczytała jej zachowanie.
- Trochę - westchnęła,
ponownie zerkając w stronę Huncwotów.
Dopiero teraz uświadomiła
sobie, że gdzieś w środku czuje lekki ścisk i bynajmniej nie jest to
spowodowane Mary i Lupinem. W momencie, kiedy Rogacz zaczął podnosić głowę,
ewidentnie przeszukując tłum w jej poszukiwaniu, wzięła głęboki wdech.
- Wiesz co, idź już. Ja
jeszcze muszę do toalety - uśmiechnęła się niewyraźnie i odwróciła na pięcie,
nie czekając na reakcję Dorcas.
- Ale za piętnaście minut
zaczynamy! - Krzyknęła za nią. Ruda pomachała jej na znak, że usłyszała i
popchnęła drzwi.
Kiedy się za nią zamknęły
nastała perfekcyjna cisza. Oparła się o ścianę i pogłębiła oddech.
Dorcas jeszcze przez chwilę
wpatrywała się w miejsce w którym zniknęła Ruda. Kolejka przed nią przesunęła
się więc wzruszyła ramionami i dołączyła do reszty. Potter zagwizdał, a Black
zmierzył ją od stóp do głów. Meadowes pokręciła głową, ale na jej twarzy
pojawił się wielki uśmiech. Mary spojrzała na nią pytająco, rozglądając się po
resztce uczniów schodzących ze schodów.
- Zaraz będzie - uspokoiła
ją.
- Kto? – zapytał
Potter, a Dorcas spojrzała na niego z politowaniem. Było widać, że szuka ją
wzrokiem. Nie zdążyła odpowiedzieć.
- O, panna Evans!
Szybciutko, szybciutko! – głos profesor McGonagall potoczył się echem po Sali
Wejściowej. Na korytarzu czekał już tylko siódmy rok.
Z każdym schodkiem czuła się
coraz bardziej niepewnie. Bała się, że się przewróci. Coraz trudniej było jej
złapać oddech. Zrozumiała też, że powinna była zejść od razu z Dorcas.
Uniknęłaby tych wszystkich spojrzeń niknąc wśród reszty uczniów, a teraz
wszystkie oczy utkwione niej.
Oczami błądziła po grupkach,
szukając któregoś ze swoich przyjaciół. Nie wiedziała jak i kiedy, ale
zahaczyła niefortunnie o stopień. Pisnęła przerażona, ale nim runęła w dół,
ktoś chwycił ją pewniej za rękę i pomógł odzyskać równowagę.
Uniosła oczy i spojrzała
prosto w orzechowe tęczówki Jamesa. Zmieszała się. Potter uśmiechnął się,
pewniejszy siebie i pomógł jej pokonać ostatnie trzy stopnie. Wstrzymała oddech
stając na przeciwko niego i nie mogąc wykrztusić słowa.
- Zwykłe dziękuje by
wystarczyło, Evans - wymruczał, wyjmując coś z wewnętrznej kieszeni swojej
marynarki, jednocześnie pewniej chwytając jej dłoń. - W końcu, jakby nie było,
uratowałem ci życie - uśmiechnął się, skupiając się na poprawnym umieszczeniu
małego bukieciku na jej nadgarstku. W ciszy obserwowała jak zawiązuje wstążkę
kiedy skończył, podniosła wzrok. Zauważyła, że jego butonierka ma kompozycje
dokładnie z tych samych kwiatów, co ona ma na nadgarstku, a całość idealnie
pasowała do jej butelkowo zielonej sukienki.
- Dziękuje - wymamrotała,
ledwo poruszając ustami.
- Cała przyjemność po mojej
stronie, Evans - puścił do niej oko i podał jej swoje lewe ramię.
- Zmiana planów
kochani! James, Lily. - Joe zwróciła się w ich stronę, sprawiając, że oboje na
nią spojrzeli. – Nie ukrywam, że od początku to planowałam. Zatańczycie na
samym środku, zamiast Meredith i Barnabasza.
- Dlaczego?! – Dziewczyna
wyglądała na wściekłą.
- Spójrz na nią, to się
dowiesz – syknęła Dorcas.
- Zamknij się, żmijo!
- Dziewczęta, proszę o
spokój! – upomniała je McGonagall.
Drzwi do Wielkiej Sali
zaczęły się powoli otwierać. Lily mocniej ścisnęła ramię Jamesa.
- Zaufaj mi - usłyszała,
gdzieś przy prawym uchu.
Spojrzała na niego wielkimi,
zielonymi oczami. Miał wrażenie, że za moment się rozpłacze. Uśmiechnął się do
niej i ścisnął jej dłoń, chcąc dodać jej otuchy. Jej policzki pokryły się
delikatną czerwienią, a serce z każdą kolejną chwilą biło coraz szybciej. Miała
problemy z oddychaniem, a jej oczy obserwowały jak pary przed nią przechodzą
przez drzwi. Bała się, że się nie ruszy, ale kiedy nadeszła ich kolej James
pociągnął ja delikatnie. Ruszyła za nim automatycznie, nadal wpatrując się w
jego oczy.
Zajęli miejsce dokładnie na
środku parkietu, a reszta par utworzyła dookoła nich koło. Dopiero teraz
zauważyła, że z sufitu zwisają kolorowe gwiazdki, bombki i jemioła. Cztery
długie stoły zostały zastąpione przez małe okrągłe stoliczki, które otoczone
były pufami.
- Pięknie wyglądasz –
usłyszała jego szept i przeszedł ją dreszcz. Po raz kolejny spojrzała w jego
czy i zrozumiała, że to nie tylko nerwy wywołane obawą o wpadkę przy tańcu.
Zaczęło się z nią dziać coś, czego nie do końca potrafiła wytłumaczyć.
- Dziękuję - wyjąkała w
końcu.
- Gotowa?
Kiwnęła głową, a po jego
ustach przebiegł chytry uśmieszek. Nie zwróciła na niego uwagi.
- Panowie?- Zawołała
wesoło Joe. – Muzyka!
Powoli ruszyli w rytm muzyki.
Lily w skupieniu liczyła kroki, w myślach powtarzając układ. Wykonali pierwszy
obrót i kolejne podnoszenie. Za chwile miał ją odchylić w tył. Czuła się coraz
pewniej i coraz swobodniej. Gula w gardle delikatnie zelżała, ale nadal działał
na nią urok orzechowych tęczówek. James chwycił ją pewniej w pasie i delikatnie
odchylił do tyłu. Poddała mu się w stu procentach. Nie przeszkadzała jej nawet
wędrująca wzdłuż talii dłoń Jamesa. Wręcz przeciwnie. Czuła dotyk jego palców
poprzez materiał sukienki i marzyła, aby ta chwila nigdy się nie skończyła.
Chwycił ją pewniej i przyciągnął do siebie. Jego lewa ręka pewniej chwyciła jej
prawe udo. Ich oczy ponownie się skrzyżowały. James rzucił krótkie spojrzenie
na jej przygryzioną wargę i sam oblizał swoje. Oboje oddychali ciężko i z coraz
większym trudem. Stali, nie mogąc się ruszyć, a pary dookoła nich wirowały w
erotycznej rumbie.
Niewiele myśląc chwycił ją
obiema dłońmi i odchylił do tyłu. Rozszerzyła oczy w zdziwieniu, pytając go tym
samym o to co robi. Nie przejął się nią. Wiedział, że od tego momentu jest
tylko z nim i tylko jego. Na powrót przyciągnął ją do siebie. Zielone oczy
rozbłysnęły paniką, ale też pewnego rodzaju ekscytacją. Była gotowa. Na
wszystko. Układ, który ćwiczyli od kilku tygodni przestał mieć znaczenie. Improwizacja.
Chciał, żeby patrzyła na niego dokładnie w taki sposób i właśnie dlatego powoli
odstawił jej stopę na parkiet i poprawił uchwyt. Wydała z siebie cichy okrzyk
przerażenia, kiedy trzykrotnie zakręcił nią dookoła. Nikt jej nie usłyszał.
Muzyka grała zbyt głośno. Nie potrafiła kontrolować tego, co się z nią dzieje
ani tego co z nią robił. Tańczyła tak, jak prowadziły ją jego dłonie. W pewnym
momencie poczuła jak delikatnie ujmuje jej kark, a następnie wędruje dłonią w
jej włosy. Klamra, która miała poskromić jej rude włosy zniknęła, a kosmyki
opadły kaskadą na jej ramiona i plecy, kiedy po raz kolejny odchylał ją do
tyłu. Wygięła się w łuku i bez najmniejszych obaw oderwała ręce, wyginając się
jeszcze bardziej. Jej nogi mocniej objęły jego miednicę. Trwało to zaledwie
kilka sekund. Chwilę później przytulił ją do siebie i wspólnie wykonali
trzykrotny obrót, w ostatnim znów pochwycił jej kark. Odchyliła głowę
zarzucając włosami. Jego dłoń przytrzymała ją mocniej. Otworzyła oczy i utkwiła
w nim swoje zielone tęczówki. Oddychała ciężko, wyczerpana tym co właśnie jej
zafundował. Jej lewa noga była delikatnie zahaczona o jego prawe udo. Lewą
dłonią prowadził jej głowę. Jej ręce ułożone były na jego klatce piersiowej.
Czuła przez marynarkę jak przyspieszone jest jego serce. Delikatnie uniosła
głowę. Pomimo wszystko od Jamesa biła niesamowita pewność siebie i całkowite
opanowanie. Jego wzrok delikatnie ześlizgnął się na jej rozchylone, łapiące
oddech usta. Zamarli. Stojąc tak spleceni i patrząc na siebie. Zupełnie jakby
brali udział w zabawie kto pierwszy mrugnie. Mocniej ścisnął jej włosy. Lekko
się skrzywiła, ale jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Znów odchyliła jedynie samą
głowę, patrząc na niego wyzywająco. Z rosnącą ekscytacją obserwowała jak
zmniejsza się między nimi dystans. Jak jego usta są coraz bliżej. Jego nos
ześliznął się po jej policzku. Wstrzymała oddech.
Jego usta praktycznie
niezauważalnie musnęły kącik jej warg. Nim jednak zdążyła poprosić o więcej,
muzyka ucichła. James odsunął ją od siebie, nadal wwiercając się w nią
wzrokiem.
- Dobra robota, Evans -
puścił do niej oko.
Spojrzała na niego pytająco,
ledwo rozumiejąc co się tak właściwie wydarzyło. Nim jednak zdążyła zareagować,
Rogacz wsadził ręce do kieszeni i odwróciwszy się na pięcie zniknął w tłumie.
- Lily! - tuż koło niej
nieomalże natychmiast zjawiła się Dorcas z Mary. - Co to było?!
Ruda spojrzała na
przyjaciółki zdezorientowana. Przez moment żadna z nich się nie odezwała.
Dziewczyny czekały aż im odpowie, a Lily starała się uporać z tornadem, które
właśnie przechodziło przez jej głowę. Wreszcie wzruszyła ramionami i znów
spojrzała w miejsce, gdzie chwilę wcześniej zniknął James.
- Sama chciałabym wiedzieć -
Odpowiedziała tak cicho, że ledwo mogły ją zrozumieć.
____________________________________________________
Pamiętacie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz