Lily nie mogła wyjść z
podziwu w jak zaskakującym tempie, tak przytulny pokoik można zamienić w istne
pobojowisko. Siedziała na kanapie przy kominku z trzecim piwem w ręku i jedyne,
co uczyniła, to potężne ziewnięcie. Miała dosyć tej chorej imprezy, tego
zamieszania i hałasu. Chciała iść do swojego dormitorium, położyć się w ciepłej
pościeli i zasnąć. Niestety ludzie bawili się coraz lepiej, a muzyka grała
coraz głośniej – nawet, jeżeli rzuciłaby zaklęcia, to wiedziała, że na niewiele
się to zda. Hogwart od zawsze był dziwny pod tym względem. Próbowała już chyba
wszystkiego i to niejednokrotnie. Zawsze, ale to zawsze przegrywała. Zupełnie
tak, jakby ten cholerny zamek chciał, żeby imprezy się odbywały, a ci najmniej
wytrwali siedzieli do końca choćby nie wiadomo co! Zawsze wyzywała pod nosem i
wściekała się niemiłosiernie. Waliła pięściami w poduszkę, trzaskała drzwiami,
a kiedy została prefektem, groziła wszystkim dookoła. Wszystko to na nic! Szła
spać tak, jak każdy na imprezie. Nie wcześniej i nie później. O ile zazwyczaj
przeszkadzało jej to niesamowicie, o tyle dziś... Dzisiaj miało być inaczej!
Stłumiła kolejne ziewnięcie i
wyprostowała się gwałtownie na kanapie. Nagle pojawili się Huncwoci, a
konkretnie Remus z Syriuszem. Ten drugi wypakowywał właśnie z torby całą masę
przekąsek i alkoholu. Zmrużyła oczy. To mogło oznaczać tylko jedno: wyprawa do
Hogsmeade! Odkąd pamiętała, zawsze zaopatrywali imprezy w alkohol, który był
dostępny tylko tam. Nie do końca jednak rozumiała, jak to robią. Było grubo po
ciszy nocnej, a wędrowanie korytarzami o tej porze wiązało się ze szlabanem.
Tak samo zresztą jak wyprawa do Hogsmeade, a oni doskonale o tym
wiedzieli. Co prawda nie złapała ich na gorącym uczynku, ale zawsze mogła
im trochę podokuczać, prawda?
Nim jednak pomyślała o tym,
żeby podnieść się ze swojego miejsca, oboje zniknęli gdzieś w tłumie.
Westchnęła ciężko i poprawiła się na kanapie. Wzrokiem omiotła Pokój Wspólny.
Dorcas tańczyła właśnie z Remusem, a Mary z drinkiem w ręku wdzięczyła się do o
dwa lata młodszego Marka. Bez większego entuzjazmu sięgnęła do kieszeni i
wyjęła złotą piłeczkę, która natychmiast rozłożyła skrzydełka i zaczęła nimi
trzepotać jak szalona. Uśmiechnęła się mimowolnie.
Nie do końca rozumiała
motywację Jamesa. Musiał zdawać sobie sprawę z tego, że samo złapanie Znicza i
rozwalenie połowy trybun wcale nie spowoduje, że nagle zmieni zdanie. Znów
rozejrzała się po pomieszczeniu. Nikt nie zwracał na nią uwagi. Bohater
dzisiejszego meczu niestety nie mógł być obecny. Zaraz po opuszczeniu boiska
został przetransportowany do Skrzydła Szpitalnego i według doniesień to tam
miał spędzić noc. Lily przygryzła wargę i obserwowała jak Złoty Znicz oddala
się od jej dłoni, żeby po sekundzie znaleźć się prawie poza zasięgiem jej
palców. Wciągnęła powietrze i w ostatniej chwili ją złapała. Poczuła jak
srebrne skrzydełka łopoczą pomiędzy jej palcami. Nie mogła powstrzymać uśmiechu.
Po chwili wahania otworzyła dłoń i ponownie obserwowała jak się od niej oddala
i znów pochwyciła ją w ostatnim momencie. Ogarnęła ją dziwnego rodzaju euforia.
Ciężko jej się było do tego przyznać, ale chyba zaczynała rozumieć skąd u
Jamesa aż taka fascynacja tym sportem. Po raz ostatni wypuściła piłeczkę, a
następnie podniosła się z kanapy. Bez najmniejszego problemu zacisnęła palce na
odlatującym Zniczu i wcisnęła go do kieszeni. Dopiła resztkę swojego piwa i
poczłapała do stołu z alkoholem. Przygryzła dolną wargę, przeczesała włosy
palcami i znów rozejrzała się po Pokoju Wspólnym. Z satysfakcją zanotowała, że
nadal kompletnie nikt nie zwraca na nią uwagi. Po chwili wahania uśmiechnęła
się pod nosem, zapakowała do torby cztery Kremowe Piwa i ruszyła do dziury pod
portretem.
Przemierzała kolejne
korytarze odrobinę bardziej spokojna. Jako prefekt naczelny miała możliwość
krążenia po zamku po ciszy nocnej. Starała się raczej nie analizować tego, co
robi. Po raz pierwszy w życiu działała pod wpływem impulsu i musiała przyznać,
że bardzo jej to odpowiadało. Dodatkowym plusem było to, że w przeciwieństwie
do hałasu jaki był w Pokoju Wspólnym, tu panowała idealna cisza.
Stojąc przed drzwiami po raz
kolejny się zawahała. Butelki w jej torbie zadzwoniły wesoło. Wsadziła rękę do
kieszeni. Znicz nadal tam był. Wzięła głęboki oddech i wyzbywając się
wątpliwości, nacisnęła klamkę.
W środku panował lekki
półmrok. Jedyne światła jakie się tu paliły dochodziły z gabinetu pani Pomfrey
i z lampki nocnej przy łóżku Pottera. Musiał usłyszeć skrzypnięcie drzwi, bo
leżał podparty na ramionach i wpatrywał się w nią zdziwiony. Wreszcie
uśmiechnął się rozbrajająco.
- Czyżbyś się o mnie
martwiła, Evans? - Zapytał na bezdechu, opadając na poduszki z cichym jękiem.
- Chciałbyś - Prychnęła
podchodząc do jego łóżka.
- A jednak po coś tu jesteś -
Spojrzał na nią z uśmiechem.
- Żeby oddać ci to - rzuciła
mu na łóżko złotą piłeczkę - Niesamowicie drażniący przedmiot - Westchnęła
teatralnie i przysunęła sobie krzesełko. - Ale też dlatego, że przez swoją
głupotę - schyliła się do torby i wyjęła po jednym piwie - Oraz zawziętość
skazałeś się na samotny wieczór w momencie, kiedy każdy pije zdrowie - Podała
mu jedną butelkę. Bez słowa sprzeciwu wyciągnął po nią rękę. - Twoje zdrowie -
Puściła do niego oko i tryknęła swoją butelką o jego butelkę, a następnie
wzięła potężny łyk.
Przez chwilę panowała
niezręczna cisza. Ona siedziała na krześle i sączyła piwo, on leżał z
zabandażowaną głową i nie umoczywszy nawet ust, uważnie obserwował każdy jej
ruch. Czując na sobie jego świdrujące spojrzenie czuła jak zaczyna się
czerwienić. Kiedy trzymana przez nią butelka zrobiła się pusta do połowy
westchnęła z irytacją i spojrzała prosto w jego orzechowe oczy.
- Co?
- Jaki jest haczyk? - Zapytał
nie przestając się uśmiechać.
- Słucham?
- Okej. - Odstawił Kremowe
Piwo na szafkę stojącą przy jego łóżku i poprawił poduszki tak, żeby móc
siedzieć - Zjawiasz się tu w środku nocy z piwem i mam wierzyć, że tylko po to,
żeby oddać mi Złotego Znicza i wypić moje zdrowie? - Zapytał przekrzywiając
głowę, a ona zmieszała się jeszcze bardziej. - To nie pasuje do wizerunku
wiecznie idealnej i przestrzegającej regulaminu panny Evans, dlatego błagam
cię, wyjaśnij mi, gdzie jest haczyk, bo nie wypije chociażby łyka tego
szlachetnego trunku dopóki nie będę miał pewności, że nie kryje się pod nim
sprytnie ukartowany szlaban!
Posłała mu zdziwione
spojrzenie. Dopiero po chwili zrozumiała, że się z niej nabija. Żałowała, że
nie ma niczego pod ręką, aby móc w niego rzucić.
- Jesteś beznadziejny –
Wyszeptała z niedowierzaniem, a on się roześmiał.
- Tak, wiem. – Stwierdził,
upijając swoje piwo. Spojrzała na niego zaskoczona. – Wiem też, że jestem
kretynem w kółko czochrającym swoją grzywę - Wziął kolejnego łyka. - Och! I
wiem też, że w kółko się wywyższam!
Posłała mu karcące
spojrzenie. Wreszcie pokręciła głową i wróciła do sączenia Kremowego Piwa.
- To na co się skazałeś,
oprócz bandaża na głowie?
- Połamane żebra, wstrząs
mózgu i nadpęknięta kość ramienna - Wzruszył ramionami.
- A wszystko po to, żeby
Gryffindor wygrał - Westchnęła, patrząc na niego z politowaniem.
- Mówiłem, że złapię go dla
ciebie.
- Zupełnie niepotrzebnie -
Burknęła, patrząc wyzywająco w jego oczy. Nie odpowiedział nic, ale też utkwił
w niej swoje spojrzenie. Po raz kolejny tego wieczoru zapanowała między nimi
krępująca cisza.
Wreszcie speszona opuściła
wzrok na butelkę Kremowego Piwa. Przez chwilę przyglądała się etykiecie, nadal
czując na sobie jego świdrujące spojrzenie.
- Jak wy to robicie? -
Wyszeptała w końcu.
- Łapiemy Znicza? - Zapytał
głupio. Skarciła go spojrzeniem.
- Jak je zdobywacie o każdej
porze dnia i nocy? Jak trafiacie do Hogsmeade i to tak, że jeszcze nikt nigdy
was na tym nie nakrył? - Podniosła wzrok licząc na to, że się zmiesza, ale nic
takiego się nie stało.
- Kochanie, jest tak miło.
Jesteśmy tu kompletnie sami, prowadzimy przyjemną i normalną konwersację...
Przestań zadawać niewygodne pytania, bo uznam, że jednak nie przyszłaś tu do
mnie, ale w jakimś celu. A tak w ogóle, to może przyjdziesz trochę bliżej, co?
Wygrzałem ci już miejsce obok siebie - Rzucił beztrosko. Mimowolnie uśmiechnęła
się pod nosem i dopiła Kremowe Piwo.
- Nie dopuścisz, co, Potter?
- Nigdy. – Powiedział patrząc
na nią uważniej, nagle poważniejąc.
- Nie dowiem się od ciebie
niczego? – dopowiedziała lekko się czerwieniąc, a Potter po raz pierwszy tego
wieczoru się zmieszał.
- A to… Myślałem… nie ważne.
Posłuchaj, wiemy o tym zamku dużo więcej niż ktokolwiek. Poznaliśmy wiele jego
sekretów i mogę chyba śmiało stwierdzić, że jeżeli cokolwiek pozostało do
odkrycia, to jest tego bardzo niewiele i na pewno uporamy się z tym do końca
roku. Nie oznacza to jednak, że się z tobą tymi sekretami podzielę, Evans -
Uniósł butelkę do ust i również dokończył swoje piwo. - Przynajmniej dopóki nie
uznam, że są u ciebie bezpieczne - Szepnął, podając jej pustą butelkę i
zmuszając tym samym, żeby na niego spojrzała.
Chwyciła ją bezmyślnie i
przygryzła wargę, zapadając w tłoczące się w jej głowie przemyślenia. Nie
wiedziała jak to interpretować. Zdawała sobie sprawę z tego, że panowie
regularnie łamią punkty szkolnego regulaminu, ale czy byliby aż tak
nierozsądni, żeby ryzykować na taką skalę?
- To, co? – Z zamyślenia
wyrwał ją jego głos. Zaskoczył ją tym, że jego ton ponownie był lekki i
beztroski. Spojrzała na niego pytającym wzrokiem. Odchylił pościel w
zapraszającym geście. – Wskakujesz?
Pokręciła głową z rezygnacją
i podała mu kolejne Kremowe Piwo.
- Za Jamesa Pottera,
najprzystojniejszego Huncwota i najlepszego gracza quidditcha tego stulecia! -
Roześmiała się unosząc butelkę.
***
Niedziela była wyjątkowo leniwa. Za oknem szalała właśnie pierwsza październikowa burza. Niebo było ciemnogranatowe, a wiatr był tak silny i porywczy, że Lily miała wrażenie, że lada moment pozbawi okien szyb, chcąc wedrzeć się do środka.
Siedziała właśnie na kanapie
tuż przy kominku, na szybko kończąc jedno z wypracowań. Pokój Wspólny wrócił do
swoich standardów. Butelki po Ognistej Whisky oraz Kremowym Piwie magicznie
zniknęły. Meble wróciły na swoje miejsce, a Gryffindor do swoich zajęć. Przy
jednym ze stolików dwójka trzecioklasistów rozgrywała partię czarodziejskich
szachów, a dwie dziewczyny z piątego roku dyskutowały właśnie nad najnowszym
wydaniem Proroka Wieczornego. Tuż obok niej, z chłodnym kompresem na głowie i butelką
wody w ręce leżała Dorcas, raz po raz jęcząc, że głowa jej pęka. Po drugiej
stronie na wysłużonym fotelu, siedziała Mary i z niesamowitym skupieniem
malowała paznokcie, a Remus pomagał Peterowi dokończyć dokładnie to samo
wypracowanie, nad którym właśnie skończyła męczyć się Lily. Postawiła
ostatnią kropkę, przyjrzała się całości i schowała rulonik do torby.
- Hej! Byłem
dopiero w połowie! – krzyknął James, patrząc na nią z niedowierzaniem.
Bez słowa rzuciła mu opasły
tom.
- Strona trzysta siedem
do pięćset dwadzieścia trzy – Westchnęła sennie, na moment odchylając głowę do
tyłu i rozmasowując ścierpnięty kark.
- Żartujesz?!
Uśmiechnęła się pod nosem. W
nocy siedziała z Jamesem do późna. Śmiali się i rozmawiali na tyle tematów, że
do tej pory była zdziwiona. Pomimo proszącego spojrzenia Jamesa i jego
niesamowitego daru przekonywania, nie skorzystała z opcji noclegu w Skrzydle
Szpitalnym. W drodze powrotnej do wieży Gryffindoru zastanawiała się, jak to
będzie rzutowało na ich dalsze relacje. Miała nieodparte wrażenie, że Potter
potraktuje je dosyć jednoznacznie, pomimo tego, że wspólnie ustalili, że
wypicie Kremowego Piwa absolutnie nic nie zmienia w stosunkach pomiędzy nimi.
Odkąd wrócił ze szpitala przekonywał ją o tym, że niepotrzebnie się przejmowała.
Zdziwiło ją również to, że żadna z jej przyjaciółek nie zauważyła jej
zniknięcia. Nie pojawiły się niewygodne pytania i irytująco przenikliwe
spojrzenia. W momencie, kiedy chwilę po trzeciej wróciła do sypialni, obie
słodko chrapały w swoich łóżkach.
- Wiedziałam, że masz
problemy z logicznym kojarzeniem faktów, ale nie miałam pojęcia, że nie
rozumiesz aż tak prostych instrukcji! – Rzuciła w końcu, rzucając mu krótkie
spojrzenie.
- Evans, weź się nie
wygłupiaj! Oboje doskonale wiemy, że nie przeczytam tego do końca następnego
roku!
- No to mamy problem –
Westchnęła teatralnie i sięgnęła po kolejny opasły tom. Czekała ją bowiem
jeszcze przeprawa przez wypracowanie dla McGonagall odnośnie animagów – A nie -
Urwała na moment udając zamyśloną - To ty go masz. – Uśmiechnęła się do niego
sztucznie i pogrążyła się w lekturze.
- Evans!
- Nie, nie umówię się z
tobą – Rzuciła nawet na niego nie spojrzawszy i przewróciła stronę.
- Dobra, jak tam sobie
chcesz! – Mruknął obrażony i nachylił się do jej torby.
- Ej! – krzyknęła i
odrzuciła książkę na bok. – Oddawaj! – roześmiała się, kiedy oboje próbowali
przeciągnąć torbę na swoją stronę.
- Jak dasz odpisać.
- Nie dam, sam sobie
radź!
- Oboje wiemy, że bez
ciebie sobie nie poradzę! – wyszczerzył zęby w uroczym uśmiechu.
- Jakoś będziesz
musiał! – krzyknęła i roześmiała się jeszcze głośniej, kiedy pufa, na której
siedział, niebezpiecznie się zakołysała.
- Ale ja nie potrafię!
Jesteś niezastąpionym, rudym geniuszem! Potrzebuję cię tak jak quidditcha! –
krzyknął błagająco, a ona roześmiała się jeszcze głośniej.
- Odwal się, Potter!
Nie jestem taka jak wszystkie twoje fanki! Nie dam się nabrać na te twoje czułe
słówka!
Szarpnął mocniej, a pufa
przechyliła się odrobinę za mocno. Runął na ziemię, ciągnąc za sobą torbę. Ruda
w ostatniej chwili wypuściła ją z rąk, a następnie pochwyciła różdżkę i
przywołała torbę do siebie. James nie miał jednak zamiaru jej puścić. Siła
zaklęcia poderwała go w górę. Do głowy Lily wpadł inny pomysł.
- Wingardium
Leviosa! – krzyknęła, a on zawisnął nad nimi.
- Evans! – ryknął,
patrząc z przerażeniem w dół.
- Słucham?
- Puszczaj!
- Przecież cię nie
trzymam!
- Puszczaj natychmiast!
Ale ona śmiała się już tak
mocno, że nie była w stanie powstrzymywać łez. Wyciągnęła różdżkę i zaczęła nią
machać na boki, a to samo zaczęło się dziać z Jamesem.
- EVANS!
- Jesteś najlepszym
szukającym w tym stuleciu! Powinieneś czuć się wspaniale, nieprawdaż? Ten szum
w uszach, wiatr targający twoje napuszone włosy!
- EVANS! - Ryknął.
Lupin z Mary wybuchnęli
śmiechem, Peter patrzył z niepokojem to na Jamesa, to na Lily. Dorcas uniosła
głowę i cisnęła w nich wściekłym spojrzeniem, mrucząc coś na temat bolącej
głowy. Nikt jednak nie zwrócił na nią uwagi.
- Obiecaj, że nie
odpiszesz pracy domowej.
- Obiecuję!
Cofnęła zaklęcie, a on opadł
na ziemię łagodnie. Odrzucił jej torbę i klapnął na pufę.
- Merlinie! Chciałaś
mnie zabić? – spojrzał na nią z niedowierzaniem.
- Skąd! - Powiedziała
to, jakby z lekkim zawahaniem. Wytrzeszczył oczy w jeszcze większym
niedowierzaniem. Wzruszyła ramionami i wróciła do wertowania księgi,
przysuwając do siebie pergamin z piórem, żeby notować najważniejsze rzeczy.
Robiło się coraz później, a
za oknem coraz bardziej ponuro. Gdzieś w oddali pobrzmiewały kolejne pomruki, a
niebo coraz częściej przeszywały błyskawice. Pokój Wspólny natomiast stawał się
coraz bardziej opustoszały.
Pierwsza podniosła się
Dorcas, która ewidentnie cierpiąca stwierdziła, że idzie spać. Tuż za nią do
sypialni wrócił Peter, a zaraz po nim Mary. James i Syriusz przez chwilę nad
czymś dyskutowali, po czym podnieśli się ze swoich miejsc i bez słowa przeszli
przez dziurę pod portretem. Lily zerknęła na zegarek, dochodziła jedenasta.
Spojrzała na Remusa, ale ten tylko wzruszył ramionami. Przygryzła wargę i
zerknęła na wyjście. Było po ciszy nocnej, gdzie i po co poszli się włóczyć?
- Nie musisz się o nich
martwić, Lily - Ciepły głos Remusa dotarł do jej uszu. Spojrzała na niego lekko
speszona.
- Nie martwię się, tylko... -
Urwała na moment. - Remusie, jak dużo wiecie o tym zamku?
Rzuciła tak niespodziewanie,
że Lupin nie potrafił ukryć zaskoczenia. Wpatrywał się w nią przez dłuższą
chwilę, aż wreszcie chrząknął i przysunął się trochę bliżej do dzielącego ich
stolika.
- Widzisz... - Zaczął i
urwał, przez moment obserwując jej okrągłe pismo. - Tu masz błąd - Zmienił
temat, wskazując palcem mniej więcej w połowie jej pergaminu. Lily posłała mu
zdziwione spojrzenie, ale udał, że tego nie widzi i kontynuował swój wywód. -
Animag jest czarodziejem, który może się zmienić w zwierzę, ale w
przeciwieństwie do metamorfomagów, jest to umiejętnością nabytą, a nie
wrodzoną. Natomiast od transmutacji różni się tym, że można się zmieniać kiedy
i gdzie się chce, bez żadnych zaklęć, skomplikowanych formułek i różdżki.
Kolejny raz została odsunięta
od tematu. To tylko bardziej utwierdziło ją w przekonaniu o tym, że Huncwoci
posiadają na prawdę wiele sekretów i tajemnic. Zastanawiało ją jednak to, czy
owe sekrety kiedykolwiek ujrzą światło dzienne i jak przerażające będą. Wbrew
wszelkiemu rozsądkowi, w tym właśnie momencie postanowiła, że zrobi wszystko,
żeby dowiedzieć się tyle, ile się da. Wiedząc jednak, że dalsze gnębienie
tematu nie ma jednak sensu, pochyliła się nad wypracowaniem i wykreśliła trzy
zdania.
- Skoro nie korzysta z
różdżki i nie ma na to żadnej inkantacji, to jak zmienia postać? - Zapytała, na
poważnie zaciekawiona.
- Do zmiany używa się tylko
myśli, Evans.
Do Pokoju Wspólnego wrócił
Black z Potterem. James właśnie opadł na kanapę obok niej i podawał Remusowi
Kremowe Piwo. Black natomiast rozwalił się na fotelu, który chwilę wcześniej
opuściła Mary.
- Zmiana jest do
odwołania - Dodał James, podając jej otwartą butelkę. - Nie znika po jakimś tam
czasie. Jesteś zwierzęciem, dopóki chcesz nim być. Chyba, że ktoś potraktuje
cię odpowiednim zaklęciem i odczyni przemianę.
- Warto też wspomnieć, że
podczas przemiany możesz się porozumieć z innymi zwierzętami - Black uniósł
swoją butelkę i stuknął nią o butelkę Jamesa i Remusa.
- I nie możesz stracić
panowania nad swoimi umiejętnościami i zachowaniem, jak to bywa w przypadku
wilkołaków - Dorzucił Remus i cała trójka pociągnęła z butelki. Lily podążyła
ich śladem.
- Skąd wy to wiecie? -
Rzuciła, patrząc na każdego z nich uważnie. Ku jej zaskoczeniu, wymienili ze sobą
porozumiewawcze spojrzenia.
- Z książek, Evans - Black
puścił do niej oko i wskazał na opasły tom leżący na stole. Prychnęła
sarkastycznie.
- Ty i książka?
- Nie pytaj, a nie zostaniesz
okłamana.
Uniosła pytająco brwi. Nim
jednak zdążyła w jakikolwiek sposób na to zareagować, Remus ponownie zmienił
temat.
- Oczywiście pamiętaj, że
każdy, kto posiądzie tą trudną umiejętność, ma obowiązek zarejestrowania się w
Urzędzie Niewłaściwego Użycia Czarów znajdującym się w Ministerstwie Magii.
Rejestr zawiera dokładny opis postaci i służy głównie do monitorowania każdego
animaga w celu kontrolowania, czy jego umiejętności są wykorzystywane we
właściwy sposób.
- A co jeżeli, ktoś posiądzie
tą umiejętność, a nie zgłosi się do Ministerstwa? - Zapytała, mrużący oczy. Syriusz
i James wymienili między sobą spojrzenia, a następnie utkwili je w Lupinie.
- Zważywszy na to, że jest to
niezwykle ciężki proces, to nauka zazwyczaj odbywa się pod pilnym okiem
specjalistycznie wyszkolonych Aurorów i Uzdrowicieli. Nie ma więc możliwości,
żebyś...
- Nie wykluczasz jednak
możliwości, że można się tego nauczyć samemu? - Przerwała mu. Zmieszał się i
posłał pozostałym szybkie spojrzenie.
- Nie - Odpowiedział po
chwili wahania.
- Co wtedy?
Black syknął, a James
przyssał się do Kremowego Piwa, spoglądając na Remusa ukradkiem. Atmosfera
zrobiła się wyraźnie napięta. Lupin spojrzał prosto w zielone oczy Lily.
- Azkaban.
Rzucił krótko. Ruda mogła
przysiąc, że delikatnie pobladł i jakby spochmurniał. Chwycił swoje Kremowe
Piwo i uniósł do ust. Nim jednak wypił, chyba się rozmyślił, bo ze zrezygnowaną
miną odstawił je z powrotem na stół. Przez moment przyglądał się etykiecie, a
następnie bez najmniejszego uprzedzenia podniósł się ze swojego miejsca i
mrucząc ciche dobranoc, wspiął się po schodach prowadzących do ich sypialni.
Lily przygryzła dolną wargę i
spojrzała na pozostałych Huncwotów. Z ich min dało się wyczytać, że nie są
zachwyceni. Mało tego, chyba po raz pierwszy w życiu widziała ich aż tak
zmieszanych. Nie miała ochoty na dalszą analizę tego tematu. Coś jej tu
ewidentnie nie pasowało. Nie wiedziała jeszcze, co to takiego, ale wiedziała,
że teraz już na pewno się tego dowie. Dopiła swoje piwo i zebrawszy swoje
rzeczy, bez słowa, tak jak Remus, weszła do swojej sypialni.
***
Następnego dnia, zaraz po
Zielarstwie udała się prosto do biblioteki. Temat animagów nie dawał jej
spokoju. Czuła potrzebę dowiedzenia się o nich czegoś więcej. Chciała też
znaleźć informację odnośnie tego, gdzie i jak można sprawdzić aktualny rejestr
oraz listę potrzebnych wniosków, które należy złożyć, żeby móc się tego
nauczyć.
Wertowała właśnie kolejną
półkę, kiedy na jej końcu natknęła się na opartego o regał Jamesa. Stał ze
skrzyżowanymi rękami i przyglądał jej się z dziwną miną.
- Kolejne wypracowanie?
Jego ton był lekko oziębły,
ale to nie zraziło Lily ani trochę.
- Nie. Nadal brakuje mi pół
rolki do wypracowania dla McGonagall, więc szukam czegoś, co będzie warte
rozwinięcia - odpowiedziała rezolutnie, ściągając kolejną książkę.
- Lily - zaczął wyraźnie
poddenerwowany. - A może po prostu dasz sobie z tym spokój?
Odwróciła się w jego stronę i
spojrzała prosto w jego orzechowe tęczówki, uważniej im się przyglądając.
- Muszę dokończyć
wypracowanie, Potter - powtórzyła odrobinę głośniej i bardzo powoli, jakby
mówiła do kogoś, kto niedosłyszy.
- Przestań się zgrywać! -
Warknął i wyjął jej książki z rąk, idąc tą samą drogą i odkładając je na swoje
miejsce. Wywróciła oczami i odwróciwszy się na pięcie, poczłapała za nim,
ponownie je zdejmując. - Dlaczego, do cholery, musisz być aż tak uparta?
- A dlaczego ty zachowujesz
się tak, jakbyś miał coś do ukrycia?! - Zareagowała atakiem na atak. - Czego
się boisz? Że dowiem się, jak to się robi i po raz kolejny będę w czymś lepsza
od ciebie? Nie jesteś w stanie samodzielnie napisać wypracowania, więc na
opanowanie umiejętności animaga jesteś zdecydowanie za tępy - prychnęła,
wyrywając mu z rąk ostatnią książkę. Przez jego twarz przebiegł dziwny cień.
Lily nie mogła oprzeć się wrażeniu, że jest to cień źle skrywanej satysfakcji i
jakby dumy.
- Jak chcesz - Westchnął i
rozłożył ręce w obronnym geście. - Tak czy inaczej, złapałem dla ciebie Znicza,
a ty obiecałaś mi randkę. Może więc połączymy wreszcie oba te wątki i zgodzisz
się zostać moją parą na balu?
Prychnęła i bez słowa odwróciła
się na pięcie. Nim jednak dotarła do końca regału, drogę zagrodzili jej
Ślizgoni.
- Proszę, proszę… Kogo my tu
mamy. Nasze gołąbeczki.
Sprytnie uniemożliwili jej
przejście. Na wprost niej stał Mulciber z wyciągnięta różdżką, a tuż obok niego
z zaciętą miną wtórował mu Avery. Gdzieś z tyłu, niczym nietoperz czaił się
Snape. Spojrzała na niego z nadzieją, ale wydawał się być niewzruszony. Różdżka
Lily spoczywała gdzieś na samym dnie torby. Nie było szans ma to, żeby wyjęła
ją na czas.
- Proszę, proszę –
Potter postanowił się włączyć, najwyraźniej uznając, że Lily potrzebuje pomocy.
- Czy to nie Smarkerus i jego dziewczyny? - zakpił, stając przed Rudą,
zasłaniając ją własnym ciałem. Zdążyła zauważyć, że w prawej ręce ściska
różdżkę.
- Nie zgrywaj takiego bohatera,
Potter. W pobliżu nie ma twoich kolegów, a ta szlama nie wie jak trzymać
różdżkę. Nie masz szans. – Zadrwił Mulciber.
- Nie waż się tak o niej
mówić! – James aż się wzdrygnął z oburzenia i uniósł różdżkę, wymierzając nią
prosto w jego klatkę piersiową.
- Grozisz mi? Ty mi grozisz?!
Zdajesz sobie sprawę, Potter, z kim masz do czynienia? - Mulciber był
niesamowicie pewny siebie.
- Jak tak na ciebie patrzę to
chyba z idiotą. Przyszedłeś z kolegami i myślisz ze jesteś bohaterem? Dlaczego
nie potrafisz stawić mi czoła sam na sam? Jak słusznie zauważyłeś moich kolegów tu nie ma.
- Dlatego nie podskakujesz aż
tak wysoko, co, Potter? – Nagle z szeregu wystąpił Severus. Na jego twarzy
wypisana była nienawiść. – Gdyby był tu twój plugawy przyjaciel Black na pewno
już bym wisiał do góry nogami. Jesteś zwykłym tchórzem i jeszcze masz czelność
obrażać lepszych od siebie?
- Mówiąc lepszych, masz na
myśli siebie i tą bandę, Smarku? Jeżeli ja jestem tchórzem, to kim jesteś ty?
Nie potrafisz nawet dobrze rzucić zaklęcia rozbrajającego. Poza tym gdyby nie
oni, nie zabrałbyś głosu. – Zakpił Rogacz i zaczął celować różdżką w Snape’a,
jakby wybierał odpowiednie miejsce na rzucenie zaklęcia.
- Daj mi powód. Daj mi tylko
mały powód, a wreszcie odpłacę się tobie i tej szlamie za tyle lat poniżania. –
Wyszeptał Severus i podszedł do Pottera tak, że jego różdżka prawie dźgnęła go
w miejscu, gdzie jest serce. Mierzyli się wzrokiem przez dłuższą chwilę, gdy
nagle Rogacz ku zdziwieniu wszystkich odsunął się od niego i opuścił nieznacznie
różdżkę.
- Nie jesteś tego wart,
Smarku. Każdy wie, że tylko śmierciożerca dzieli czarodziei na tych o czystej
krwi i na szlamy. Poza tym, jak ty to mówisz, niejedna „szlama” jest lepszą i
bardziej uzdolnioną czarodziejką od takich jak ty. Ile to SUM - ów zdobyłeś?
Evans ma całą dwunastkę. – Tu spojrzał na speszonego Avery'ego – Przy niej
jesteście nikim.
- Nie porównuj mnie do tej
brudnej szlamy! – Syknął, patrząc na Jamesa obłąkanym wzrokiem. Wyglądało na
to, że Rogacz znalazł jego słaby punkt. – Jesteś taki sam jak ona.
Cholerny zdrajca. Uganiasz się za nią jak pies za swoim ogonem. Latasz jak
kretyn w nadziei, że na ciebie spojrzy. Dookoła jest tyle pięknych
czarodziejek. Prawdziwych,
Potter, nie takich niewydarzonych, a ty wybrałeś sobie tą nic nieznaczącą… –
przerwał, teraz w jego oczach widać było przerażenie. Błysnęło, a Avery wpadł
na regał z książkami stojący za nimi. Pozostała dwójka chwyciła za swoje
różdżki, a Ruda stała jak sparaliżowana.
- Powiedziałem, nie mów tak o
Lily. – Syknął podchodząc do miejsca, w którym osunął się Ślizgon. Żaden z jego
towarzyszy nie był w stanie się poruszyć. Podobnie jak Lily, byli wyraźnie
zaskoczeni tak nagłym obrotem spraw.
- Jesteś żałosny, Potter –
syknął Avery, gramoląc się z podłogi i podnosząc różdżkę, ale i tym razem
Rogacz był szybszy. Znów błysnęło, a Avery ponownie jęknął i pomału osunął się
na posadzkę. Kilka opasłych tomów spadło mu na głowę.
- Wolę być żałosny niż głupi.
A teraz zabieraj się stąd. Ty i gromada tych niedojdów. I jeżeli jeszcze raz
wyrazisz się w taki sposób o Lily, to będziesz miał ze mną do czynienia,
rozumiesz? – Każde słowo wypowiadał bardzo powoli, i z każdą sylabą wolnym
krokiem zbliżał się do Avery'ego. W końcu kucnął, a koniec jego różdżki
dzieliły centymetry od czubka jego nosa. – Zapytałem, czy rozumiesz.
- Tchórz! – Wycharczał
Ślizgon, zezując na kawałek drewna. Potter uniósł różdżkę.
- Nie! – Lily w końcu
odzyskała głos, ale razem z nią krzyknął ktoś jeszcze.
- Co tu się dzieje! – Nagle
pojawiła się pani Prince. – Co wyście zrobili z tymi książkami?! Natychmiast
stąd wyjść, ale już! WYNOCHA!
- Spadamy! – Krzyknął
Mulciber. Cała trójka pędem rzuciła się do drzwi.
- Potter!
- Tak, wiem, do profesor
McGonagall. Znam drogę. – Wymruczał obrażony i poczłapał za bibliotekarką.
Przy drzwiach obrócił się i
spojrzał na Lily uważnie, ale ona nie zwróciła ma niego uwagi. Stała w miejscu,
ciężko oddychając o wpatrując się w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą
znajdowała się wymierzona w nią różdżka. Wreszcie, nadal przyciskając do piersi
cały stos książek, spojrzała na James bezradnie. Rogacz puścił do niej oko i z
szerokim uśmiechem ruszył dzielnie za panią Prince.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz