piątek, 20 listopada 2015

08.


Lily nie mogła wyjść z podziwu w jak zaskakującym tempie, tak przytulny pokoik można zamienić w istne pobojowisko. Siedziała na kanapie przy kominku z trzecim piwem w ręku i jedyne, co uczyniła, to potężne ziewnięcie. Miała dosyć tej chorej imprezy, tego zamieszania i hałasu. Chciała iść do swojego dormitorium, położyć się w ciepłej pościeli i zasnąć. Niestety ludzie bawili się coraz lepiej, a muzyka grała coraz głośniej – nawet, jeżeli rzuciłaby zaklęcia, to wiedziała, że na niewiele się to zda. Hogwart od zawsze był dziwny pod tym względem. Próbowała już chyba wszystkiego i to niejednokrotnie. Zawsze, ale to zawsze przegrywała. Zupełnie tak, jakby ten cholerny zamek chciał, żeby imprezy się odbywały, a ci najmniej wytrwali siedzieli do końca choćby nie wiadomo co! Zawsze wyzywała pod nosem i wściekała się niemiłosiernie. Waliła pięściami w poduszkę, trzaskała drzwiami, a kiedy została prefektem, groziła wszystkim dookoła. Wszystko to na nic! Szła spać tak, jak każdy na imprezie. Nie wcześniej i nie później. O ile zazwyczaj przeszkadzało jej to niesamowicie, o tyle dziś... Dzisiaj miało być inaczej!
Stłumiła kolejne ziewnięcie i wyprostowała się gwałtownie na kanapie. Nagle pojawili się Huncwoci, a konkretnie Remus z Syriuszem. Ten drugi wypakowywał właśnie z torby całą masę przekąsek i alkoholu. Zmrużyła oczy. To mogło oznaczać tylko jedno: wyprawa do Hogsmeade! Odkąd pamiętała, zawsze zaopatrywali imprezy w alkohol, który był dostępny tylko tam. Nie do końca jednak rozumiała, jak to robią. Było grubo po ciszy nocnej, a wędrowanie korytarzami o tej porze wiązało się ze szlabanem. Tak samo zresztą jak wyprawa do Hogsmeade, a oni doskonale o tym wiedzieli. Co prawda nie złapała ich na gorącym uczynku, ale zawsze mogła im trochę podokuczać, prawda? 
Nim jednak pomyślała o tym, żeby podnieść się ze swojego miejsca, oboje zniknęli gdzieś w tłumie. Westchnęła ciężko i poprawiła się na kanapie. Wzrokiem omiotła Pokój Wspólny. Dorcas tańczyła właśnie z Remusem, a Mary z drinkiem w ręku wdzięczyła się do o dwa lata młodszego Marka. Bez większego entuzjazmu sięgnęła do kieszeni i wyjęła złotą piłeczkę, która natychmiast rozłożyła skrzydełka i zaczęła nimi trzepotać jak szalona. Uśmiechnęła się mimowolnie.
Nie do końca rozumiała motywację Jamesa. Musiał zdawać sobie sprawę z tego, że samo złapanie Znicza i rozwalenie połowy trybun wcale nie spowoduje, że nagle zmieni zdanie. Znów rozejrzała się po pomieszczeniu. Nikt nie zwracał na nią uwagi. Bohater dzisiejszego meczu niestety nie mógł być obecny. Zaraz po opuszczeniu boiska został przetransportowany do Skrzydła Szpitalnego i według doniesień to tam miał spędzić noc. Lily przygryzła wargę i obserwowała jak Złoty Znicz oddala się od jej dłoni, żeby po sekundzie znaleźć się prawie poza zasięgiem jej palców. Wciągnęła powietrze i w ostatniej chwili ją złapała. Poczuła jak srebrne skrzydełka łopoczą pomiędzy jej palcami. Nie mogła powstrzymać uśmiechu. Po chwili wahania otworzyła dłoń i ponownie obserwowała jak się od niej oddala i znów pochwyciła ją w ostatnim momencie. Ogarnęła ją dziwnego rodzaju euforia. Ciężko jej się było do tego przyznać, ale chyba zaczynała rozumieć skąd u Jamesa aż taka fascynacja tym sportem. Po raz ostatni wypuściła piłeczkę, a następnie podniosła się z kanapy. Bez najmniejszego problemu zacisnęła palce na odlatującym Zniczu i wcisnęła go do kieszeni. Dopiła resztkę swojego piwa i poczłapała do stołu z alkoholem. Przygryzła dolną wargę, przeczesała włosy palcami i znów rozejrzała się po Pokoju Wspólnym. Z satysfakcją zanotowała, że nadal kompletnie nikt nie zwraca na nią uwagi. Po chwili wahania uśmiechnęła się pod nosem, zapakowała do torby cztery Kremowe Piwa i ruszyła do dziury pod portretem.
Przemierzała kolejne korytarze odrobinę bardziej spokojna. Jako prefekt naczelny miała możliwość krążenia po zamku po ciszy nocnej. Starała się raczej nie analizować tego, co robi. Po raz pierwszy w życiu działała pod wpływem impulsu i musiała przyznać, że bardzo jej to odpowiadało. Dodatkowym plusem było to, że w przeciwieństwie do hałasu jaki był w Pokoju Wspólnym, tu panowała idealna cisza.
Stojąc przed drzwiami po raz kolejny się zawahała. Butelki w jej torbie zadzwoniły wesoło. Wsadziła rękę do kieszeni. Znicz nadal tam był. Wzięła głęboki oddech i wyzbywając się wątpliwości, nacisnęła klamkę.
W środku panował lekki półmrok. Jedyne światła jakie się tu paliły dochodziły z gabinetu pani Pomfrey i z lampki nocnej przy łóżku Pottera. Musiał usłyszeć skrzypnięcie drzwi, bo leżał podparty na ramionach i wpatrywał się w nią zdziwiony. Wreszcie uśmiechnął się rozbrajająco.
- Czyżbyś się o mnie martwiła, Evans? - Zapytał na bezdechu, opadając na poduszki z cichym jękiem.
- Chciałbyś - Prychnęła podchodząc do jego łóżka.
- A jednak po coś tu jesteś - Spojrzał na nią z uśmiechem.
- Żeby oddać ci to - rzuciła mu na łóżko złotą piłeczkę - Niesamowicie drażniący przedmiot - Westchnęła teatralnie i przysunęła sobie krzesełko. - Ale też dlatego, że przez swoją głupotę - schyliła się do torby i wyjęła po jednym piwie - Oraz zawziętość skazałeś się na samotny wieczór w momencie, kiedy każdy pije zdrowie - Podała mu jedną butelkę. Bez słowa sprzeciwu wyciągnął po nią rękę. - Twoje zdrowie - Puściła do niego oko i tryknęła swoją butelką o jego butelkę, a następnie wzięła potężny łyk.
Przez chwilę panowała niezręczna cisza. Ona siedziała na krześle i sączyła piwo, on leżał z zabandażowaną głową i nie umoczywszy nawet ust, uważnie obserwował każdy jej ruch. Czując na sobie jego świdrujące spojrzenie czuła jak zaczyna się czerwienić. Kiedy trzymana przez nią butelka zrobiła się pusta do połowy westchnęła z irytacją i spojrzała prosto w jego orzechowe oczy.
- Co?
- Jaki jest haczyk? - Zapytał nie przestając się uśmiechać.
- Słucham?
- Okej. - Odstawił Kremowe Piwo na szafkę stojącą przy jego łóżku i poprawił poduszki tak, żeby móc siedzieć - Zjawiasz się tu w środku nocy z piwem i mam wierzyć, że tylko po to, żeby oddać mi Złotego Znicza i wypić moje zdrowie? - Zapytał przekrzywiając głowę, a ona zmieszała się jeszcze bardziej. - To nie pasuje do wizerunku wiecznie idealnej i przestrzegającej regulaminu panny Evans, dlatego błagam cię, wyjaśnij mi, gdzie jest haczyk, bo nie wypije chociażby łyka tego szlachetnego trunku dopóki nie będę miał pewności, że nie kryje się pod nim sprytnie ukartowany szlaban!
Posłała mu zdziwione spojrzenie. Dopiero po chwili zrozumiała, że się z niej nabija. Żałowała, że nie ma niczego pod ręką, aby móc w niego rzucić.
- Jesteś beznadziejny – Wyszeptała z niedowierzaniem, a on się roześmiał.
- Tak, wiem. – Stwierdził, upijając swoje piwo. Spojrzała na niego zaskoczona. – Wiem też, że jestem kretynem w kółko czochrającym swoją grzywę - Wziął kolejnego łyka. - Och! I wiem też, że w kółko się wywyższam! 
Posłała mu karcące spojrzenie. Wreszcie pokręciła głową i wróciła do sączenia Kremowego Piwa.
- To na co się skazałeś, oprócz bandaża na głowie?
- Połamane żebra, wstrząs mózgu i nadpęknięta kość ramienna - Wzruszył ramionami.
- A wszystko po to, żeby Gryffindor wygrał - Westchnęła, patrząc na niego z politowaniem.
- Mówiłem, że złapię go dla ciebie.
- Zupełnie niepotrzebnie - Burknęła, patrząc wyzywająco w jego oczy. Nie odpowiedział nic, ale też utkwił w niej swoje spojrzenie. Po raz kolejny tego wieczoru zapanowała między nimi krępująca cisza.
Wreszcie speszona opuściła wzrok na butelkę Kremowego Piwa. Przez chwilę przyglądała się etykiecie, nadal czując na sobie jego świdrujące spojrzenie.
- Jak wy to robicie? - Wyszeptała w końcu.
- Łapiemy Znicza? - Zapytał głupio. Skarciła go spojrzeniem.
- Jak je zdobywacie o każdej porze dnia i nocy? Jak trafiacie do Hogsmeade i to tak, że jeszcze nikt nigdy was na tym nie nakrył? - Podniosła wzrok licząc na to, że się zmiesza, ale nic takiego się nie stało.
- Kochanie, jest tak miło. Jesteśmy tu kompletnie sami, prowadzimy przyjemną i normalną konwersację... Przestań zadawać niewygodne pytania, bo uznam, że jednak nie przyszłaś tu do mnie, ale w jakimś celu. A tak w ogóle, to może przyjdziesz trochę bliżej, co? Wygrzałem ci już miejsce obok siebie - Rzucił beztrosko. Mimowolnie uśmiechnęła się pod nosem i dopiła Kremowe Piwo.
- Nie dopuścisz, co, Potter?
- Nigdy. – Powiedział patrząc na nią uważniej, nagle poważniejąc.
- Nie dowiem się od ciebie niczego? – dopowiedziała lekko się czerwieniąc, a Potter po raz pierwszy tego wieczoru się zmieszał.
- A to… Myślałem… nie ważne. Posłuchaj, wiemy o tym zamku dużo więcej niż ktokolwiek. Poznaliśmy wiele jego sekretów i mogę chyba śmiało stwierdzić, że jeżeli cokolwiek pozostało do odkrycia, to jest tego bardzo niewiele i na pewno uporamy się z tym do końca roku. Nie oznacza to jednak, że się z tobą tymi sekretami podzielę, Evans - Uniósł butelkę do ust i również dokończył swoje piwo. - Przynajmniej dopóki nie uznam, że są u ciebie bezpieczne - Szepnął, podając jej pustą butelkę i zmuszając tym samym, żeby na niego spojrzała.
Chwyciła ją bezmyślnie i przygryzła wargę, zapadając w tłoczące się w jej głowie przemyślenia. Nie wiedziała jak to interpretować. Zdawała sobie sprawę z tego, że panowie regularnie łamią punkty szkolnego regulaminu, ale czy byliby aż tak nierozsądni, żeby ryzykować na taką skalę?
- To, co? – Z zamyślenia wyrwał ją jego głos. Zaskoczył ją tym, że jego ton ponownie był lekki i beztroski. Spojrzała na niego pytającym wzrokiem. Odchylił pościel w zapraszającym geście. – Wskakujesz?
Pokręciła głową z rezygnacją i podała mu kolejne Kremowe Piwo.
- Za Jamesa Pottera, najprzystojniejszego Huncwota i najlepszego gracza quidditcha tego stulecia! - Roześmiała się unosząc butelkę.

***

Niedziela była wyjątkowo leniwa. Za oknem szalała właśnie pierwsza październikowa burza. Niebo było ciemnogranatowe, a wiatr był tak silny i porywczy, że Lily miała wrażenie, że lada moment pozbawi okien szyb, chcąc wedrzeć się do środka.
Siedziała właśnie na kanapie tuż przy kominku, na szybko kończąc jedno z wypracowań. Pokój Wspólny wrócił do swoich standardów. Butelki po Ognistej Whisky oraz Kremowym Piwie magicznie zniknęły. Meble wróciły na swoje miejsce, a Gryffindor do swoich zajęć. Przy jednym ze stolików dwójka trzecioklasistów rozgrywała partię czarodziejskich szachów, a dwie dziewczyny z piątego roku dyskutowały właśnie nad najnowszym wydaniem Proroka Wieczornego. Tuż obok niej, z chłodnym kompresem na głowie i butelką wody w ręce leżała Dorcas, raz po raz jęcząc, że głowa jej pęka. Po drugiej stronie na wysłużonym fotelu, siedziała Mary i z niesamowitym skupieniem malowała paznokcie, a Remus pomagał Peterowi dokończyć dokładnie to samo wypracowanie, nad którym właśnie skończyła męczyć się Lily. Postawiła ostatnią kropkę, przyjrzała się całości i schowała rulonik do torby.
 - Hej! Byłem dopiero w połowie! – krzyknął James, patrząc na nią z niedowierzaniem.
Bez słowa rzuciła mu opasły tom.
 - Strona trzysta siedem do pięćset dwadzieścia trzy – Westchnęła sennie, na moment odchylając głowę do tyłu i rozmasowując ścierpnięty kark.
 - Żartujesz?!
Uśmiechnęła się pod nosem. W nocy siedziała z Jamesem do późna. Śmiali się i rozmawiali na tyle tematów, że do tej pory była zdziwiona. Pomimo proszącego spojrzenia Jamesa i jego niesamowitego daru przekonywania, nie skorzystała z opcji noclegu w Skrzydle Szpitalnym. W drodze powrotnej do wieży Gryffindoru zastanawiała się, jak to będzie rzutowało na ich dalsze relacje. Miała nieodparte wrażenie, że Potter potraktuje je dosyć jednoznacznie, pomimo tego, że wspólnie ustalili, że wypicie Kremowego Piwa absolutnie nic nie zmienia w stosunkach pomiędzy nimi. Odkąd wrócił ze szpitala przekonywał ją o tym, że niepotrzebnie się przejmowała. Zdziwiło ją również to, że żadna z jej przyjaciółek nie zauważyła jej zniknięcia. Nie pojawiły się niewygodne pytania i irytująco przenikliwe spojrzenia. W momencie, kiedy chwilę po trzeciej wróciła do sypialni, obie słodko chrapały w swoich łóżkach.
 - Wiedziałam, że masz problemy z logicznym kojarzeniem faktów, ale nie miałam pojęcia, że nie rozumiesz aż tak prostych instrukcji! – Rzuciła w końcu, rzucając mu krótkie spojrzenie.
 - Evans, weź się nie wygłupiaj! Oboje doskonale wiemy, że nie przeczytam tego do końca następnego roku!
 - No to mamy problem – Westchnęła teatralnie i sięgnęła po kolejny opasły tom.  Czekała ją bowiem jeszcze przeprawa przez wypracowanie dla McGonagall odnośnie animagów – A nie - Urwała na moment udając zamyśloną - To ty go masz. – Uśmiechnęła się do niego sztucznie i pogrążyła się w lekturze.
 - Evans!
 - Nie, nie umówię się z tobą – Rzuciła nawet na niego nie spojrzawszy i przewróciła stronę.
 - Dobra, jak tam sobie chcesz! – Mruknął obrażony i nachylił się do jej torby.
 - Ej! – krzyknęła i odrzuciła książkę na bok. – Oddawaj! – roześmiała się, kiedy oboje próbowali przeciągnąć torbę na swoją stronę.
 - Jak dasz odpisać.
 - Nie dam, sam sobie radź!
 - Oboje wiemy, że bez ciebie sobie nie poradzę! – wyszczerzył zęby w uroczym uśmiechu.
 - Jakoś będziesz musiał! – krzyknęła i roześmiała się jeszcze głośniej, kiedy pufa, na której siedział, niebezpiecznie się zakołysała.
 - Ale ja nie potrafię! Jesteś niezastąpionym, rudym geniuszem! Potrzebuję cię tak jak quidditcha! – krzyknął błagająco, a ona roześmiała się jeszcze głośniej.
 - Odwal się, Potter! Nie jestem taka jak wszystkie twoje fanki! Nie dam się nabrać na te twoje czułe słówka!
Szarpnął mocniej, a pufa przechyliła się odrobinę za mocno. Runął na ziemię, ciągnąc za sobą torbę. Ruda w ostatniej chwili wypuściła ją z rąk, a następnie pochwyciła różdżkę i przywołała torbę do siebie. James nie miał jednak zamiaru jej puścić. Siła zaklęcia poderwała go w górę. Do głowy Lily wpadł inny pomysł.
 - Wingardium Leviosa! – krzyknęła, a on zawisnął nad nimi.
 - Evans! – ryknął, patrząc z przerażeniem w dół.
 - Słucham?
 - Puszczaj!
 - Przecież cię nie trzymam!
 - Puszczaj natychmiast!
Ale ona śmiała się już tak mocno, że nie była w stanie powstrzymywać łez. Wyciągnęła różdżkę i zaczęła nią machać na boki, a to samo zaczęło się dziać z Jamesem.
 - EVANS!
 - Jesteś najlepszym szukającym w tym stuleciu! Powinieneś czuć się wspaniale, nieprawdaż? Ten szum w uszach, wiatr targający twoje napuszone włosy!
 - EVANS! - Ryknął.
Lupin z Mary wybuchnęli śmiechem, Peter patrzył z niepokojem to na Jamesa, to na Lily. Dorcas uniosła głowę i cisnęła w nich wściekłym spojrzeniem, mrucząc coś na temat bolącej głowy. Nikt jednak nie zwrócił na nią uwagi.
 - Obiecaj, że nie odpiszesz pracy domowej.
 - Obiecuję!
Cofnęła zaklęcie, a on opadł na ziemię łagodnie. Odrzucił jej torbę i klapnął na pufę.
 - Merlinie! Chciałaś mnie zabić? – spojrzał na nią z niedowierzaniem.
 - Skąd! - Powiedziała to, jakby z lekkim zawahaniem. Wytrzeszczył oczy w jeszcze większym niedowierzaniem. Wzruszyła ramionami i wróciła do wertowania księgi, przysuwając do siebie pergamin z piórem, żeby notować najważniejsze rzeczy.
Robiło się coraz później, a za oknem coraz bardziej ponuro. Gdzieś w oddali pobrzmiewały kolejne pomruki, a niebo coraz częściej przeszywały błyskawice. Pokój Wspólny natomiast stawał się coraz bardziej opustoszały.
Pierwsza podniosła się Dorcas, która ewidentnie cierpiąca stwierdziła, że idzie spać. Tuż za nią do sypialni wrócił Peter, a zaraz po nim Mary. James i Syriusz przez chwilę nad czymś dyskutowali, po czym podnieśli się ze swoich miejsc i bez słowa przeszli przez dziurę pod portretem. Lily zerknęła na zegarek, dochodziła jedenasta. Spojrzała na Remusa, ale ten tylko wzruszył ramionami. Przygryzła wargę i zerknęła na wyjście. Było po ciszy nocnej, gdzie i po co poszli się włóczyć?
- Nie musisz się o nich martwić, Lily - Ciepły głos Remusa dotarł do jej uszu. Spojrzała na niego lekko speszona.
- Nie martwię się, tylko... - Urwała na moment. - Remusie, jak dużo wiecie o tym zamku?
Rzuciła tak niespodziewanie, że Lupin nie potrafił ukryć zaskoczenia. Wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę, aż wreszcie chrząknął i przysunął się trochę bliżej do dzielącego ich stolika.
- Widzisz... - Zaczął i urwał, przez moment obserwując jej okrągłe pismo. - Tu masz błąd - Zmienił temat, wskazując palcem mniej więcej w połowie jej pergaminu. Lily posłała mu zdziwione spojrzenie, ale udał, że tego nie widzi i kontynuował swój wywód. - Animag jest czarodziejem, który może się zmienić w zwierzę, ale w przeciwieństwie do metamorfomagów, jest to umiejętnością nabytą, a nie wrodzoną. Natomiast od transmutacji różni się tym, że można się zmieniać kiedy i gdzie się chce, bez żadnych zaklęć, skomplikowanych formułek i różdżki.
Kolejny raz została odsunięta od tematu. To tylko bardziej utwierdziło ją w przekonaniu o tym, że Huncwoci posiadają na prawdę wiele sekretów i tajemnic. Zastanawiało ją jednak to, czy owe sekrety kiedykolwiek ujrzą światło dzienne i jak przerażające będą. Wbrew wszelkiemu rozsądkowi, w tym właśnie momencie postanowiła, że zrobi wszystko, żeby dowiedzieć się tyle, ile się da. Wiedząc jednak, że dalsze gnębienie tematu nie ma jednak sensu, pochyliła się nad wypracowaniem i wykreśliła trzy zdania.
- Skoro nie korzysta z różdżki i nie ma na to żadnej inkantacji, to jak zmienia postać? - Zapytała, na poważnie zaciekawiona.
- Do zmiany używa się tylko myśli, Evans.
Do Pokoju Wspólnego wrócił Black z Potterem. James właśnie opadł na kanapę obok niej i podawał Remusowi Kremowe Piwo. Black natomiast rozwalił się na fotelu, który chwilę wcześniej opuściła Mary.
 - Zmiana jest do odwołania - Dodał James, podając jej otwartą butelkę. - Nie znika po jakimś tam czasie. Jesteś zwierzęciem, dopóki chcesz nim być. Chyba, że ktoś potraktuje cię odpowiednim zaklęciem i odczyni przemianę.
- Warto też wspomnieć, że podczas przemiany możesz się porozumieć z innymi zwierzętami - Black uniósł swoją butelkę i stuknął nią o butelkę Jamesa i Remusa.
- I nie możesz stracić panowania nad swoimi umiejętnościami i zachowaniem, jak to bywa w przypadku wilkołaków - Dorzucił Remus i cała trójka pociągnęła z butelki. Lily podążyła ich śladem.
- Skąd wy to wiecie? - Rzuciła, patrząc na każdego z nich uważnie. Ku jej zaskoczeniu, wymienili ze sobą porozumiewawcze spojrzenia.
- Z książek, Evans - Black puścił do niej oko i wskazał na opasły tom leżący na stole. Prychnęła sarkastycznie.
- Ty i książka?
- Nie pytaj, a nie zostaniesz okłamana.
Uniosła pytająco brwi. Nim jednak zdążyła w jakikolwiek sposób na to zareagować, Remus ponownie zmienił temat.
- Oczywiście pamiętaj, że każdy, kto posiądzie tą trudną umiejętność, ma obowiązek zarejestrowania się w Urzędzie Niewłaściwego Użycia Czarów znajdującym się w Ministerstwie Magii. Rejestr zawiera dokładny opis postaci i służy głównie do monitorowania każdego animaga w celu kontrolowania, czy jego umiejętności są wykorzystywane we właściwy sposób.
- A co jeżeli, ktoś posiądzie tą umiejętność, a nie zgłosi się do Ministerstwa? - Zapytała, mrużący oczy. Syriusz i James wymienili między sobą spojrzenia, a następnie utkwili je w Lupinie.
- Zważywszy na to, że jest to niezwykle ciężki proces, to nauka zazwyczaj odbywa się pod pilnym okiem specjalistycznie wyszkolonych Aurorów i Uzdrowicieli. Nie ma więc możliwości, żebyś...
- Nie wykluczasz jednak możliwości, że można się tego nauczyć samemu? - Przerwała mu. Zmieszał się i posłał pozostałym szybkie spojrzenie.
- Nie - Odpowiedział po chwili wahania.
- Co wtedy?
Black syknął, a James przyssał się do Kremowego Piwa, spoglądając na Remusa ukradkiem. Atmosfera zrobiła się wyraźnie napięta. Lupin spojrzał prosto w zielone oczy Lily.
- Azkaban.
Rzucił krótko. Ruda mogła przysiąc, że delikatnie pobladł i jakby spochmurniał. Chwycił swoje Kremowe Piwo i uniósł do ust. Nim jednak wypił, chyba się rozmyślił, bo ze zrezygnowaną miną odstawił je z powrotem na stół. Przez moment przyglądał się etykiecie, a następnie bez najmniejszego uprzedzenia podniósł się ze swojego miejsca i mrucząc ciche dobranoc, wspiął się po schodach prowadzących do ich sypialni.
Lily przygryzła dolną wargę i spojrzała na pozostałych Huncwotów. Z ich min dało się wyczytać, że nie są zachwyceni. Mało tego, chyba po raz pierwszy w życiu widziała ich aż tak zmieszanych. Nie miała ochoty na dalszą analizę tego tematu. Coś jej tu ewidentnie nie pasowało. Nie wiedziała jeszcze, co to takiego, ale wiedziała, że teraz już na pewno się tego dowie. Dopiła swoje piwo i zebrawszy swoje rzeczy, bez słowa, tak jak Remus, weszła do swojej sypialni.

***

Następnego dnia, zaraz po Zielarstwie udała się prosto do biblioteki. Temat animagów nie dawał jej spokoju. Czuła potrzebę dowiedzenia się o nich czegoś więcej. Chciała też znaleźć informację odnośnie tego, gdzie i jak można sprawdzić aktualny rejestr oraz listę potrzebnych wniosków, które należy złożyć, żeby móc się tego nauczyć.
Wertowała właśnie kolejną półkę, kiedy na jej końcu natknęła się na opartego o regał Jamesa. Stał ze skrzyżowanymi rękami i przyglądał jej się z dziwną miną.
- Kolejne wypracowanie?
Jego ton był lekko oziębły, ale to nie zraziło Lily ani trochę.
- Nie. Nadal brakuje mi pół rolki do wypracowania dla McGonagall, więc szukam czegoś, co będzie warte rozwinięcia - odpowiedziała rezolutnie, ściągając kolejną książkę.
- Lily - zaczął wyraźnie poddenerwowany. - A może po prostu dasz sobie z tym spokój?
Odwróciła się w jego stronę i spojrzała prosto w jego orzechowe tęczówki, uważniej im się przyglądając.
- Muszę dokończyć wypracowanie, Potter - powtórzyła odrobinę głośniej i bardzo powoli, jakby mówiła do kogoś, kto niedosłyszy.
- Przestań się zgrywać! - Warknął i wyjął jej książki z rąk, idąc tą samą drogą i odkładając je na swoje miejsce. Wywróciła oczami i odwróciwszy się na pięcie, poczłapała za nim, ponownie je zdejmując. - Dlaczego, do cholery, musisz być aż tak uparta?
- A dlaczego ty zachowujesz się tak, jakbyś miał coś do ukrycia?! - Zareagowała atakiem na atak. - Czego się boisz? Że dowiem się, jak to się robi i po raz kolejny będę w czymś lepsza od ciebie? Nie jesteś w stanie samodzielnie napisać wypracowania, więc na opanowanie umiejętności animaga jesteś zdecydowanie za tępy - prychnęła, wyrywając mu z rąk ostatnią książkę. Przez jego twarz przebiegł dziwny cień. Lily nie mogła oprzeć się wrażeniu, że jest to cień źle skrywanej satysfakcji i jakby dumy.
- Jak chcesz - Westchnął i rozłożył ręce w obronnym geście. - Tak czy inaczej, złapałem dla ciebie Znicza, a ty obiecałaś mi randkę. Może więc połączymy wreszcie oba te wątki i zgodzisz się zostać moją parą na balu?
Prychnęła i bez słowa odwróciła się na pięcie. Nim jednak dotarła do końca regału, drogę zagrodzili jej Ślizgoni.
- Proszę, proszę… Kogo my tu mamy. Nasze gołąbeczki.
Sprytnie uniemożliwili jej przejście. Na wprost niej stał Mulciber z wyciągnięta różdżką, a tuż obok niego z zaciętą miną wtórował mu Avery. Gdzieś z tyłu, niczym nietoperz czaił się Snape. Spojrzała na niego z nadzieją, ale wydawał się być niewzruszony. Różdżka Lily spoczywała gdzieś na samym dnie torby. Nie było szans ma to, żeby wyjęła ją na czas.
 - Proszę, proszę – Potter postanowił się włączyć, najwyraźniej uznając, że Lily potrzebuje pomocy. - Czy to nie Smarkerus i jego dziewczyny? - zakpił, stając przed Rudą, zasłaniając ją własnym ciałem. Zdążyła zauważyć, że w prawej ręce ściska różdżkę.
- Nie zgrywaj takiego bohatera, Potter. W pobliżu nie ma twoich kolegów, a ta szlama nie wie jak trzymać różdżkę. Nie masz szans. – Zadrwił Mulciber. 
- Nie waż się tak o niej mówić! – James aż się wzdrygnął z oburzenia i uniósł różdżkę, wymierzając nią prosto w jego klatkę piersiową.
- Grozisz mi? Ty mi grozisz?! Zdajesz sobie sprawę, Potter, z kim masz do czynienia? - Mulciber był niesamowicie pewny siebie.
- Jak tak na ciebie patrzę to chyba z idiotą. Przyszedłeś z kolegami i myślisz ze jesteś bohaterem? Dlaczego nie potrafisz stawić mi czoła sam na sam? Jak słusznie zauważyłeś moich kolegów tu nie ma.
- Dlatego nie podskakujesz aż tak wysoko, co, Potter? – Nagle z szeregu wystąpił Severus. Na jego twarzy wypisana była nienawiść. – Gdyby był tu twój plugawy przyjaciel Black na pewno już bym wisiał do góry nogami. Jesteś zwykłym tchórzem i jeszcze masz czelność obrażać lepszych od siebie?
- Mówiąc lepszych, masz na myśli siebie i tą bandę, Smarku? Jeżeli ja jestem tchórzem, to kim jesteś ty? Nie potrafisz nawet dobrze rzucić zaklęcia rozbrajającego. Poza tym gdyby nie oni, nie zabrałbyś głosu. – Zakpił Rogacz i zaczął celować różdżką w Snape’a, jakby wybierał odpowiednie miejsce na rzucenie zaklęcia.
- Daj mi powód. Daj mi tylko mały powód, a wreszcie odpłacę się tobie i tej szlamie za tyle lat poniżania. – Wyszeptał Severus i podszedł do Pottera tak, że jego różdżka prawie dźgnęła go w miejscu, gdzie jest serce. Mierzyli się wzrokiem przez dłuższą chwilę, gdy nagle Rogacz ku zdziwieniu wszystkich odsunął się od niego i opuścił nieznacznie różdżkę.
- Nie jesteś tego wart, Smarku. Każdy wie, że tylko śmierciożerca dzieli czarodziei na tych o czystej krwi i na szlamy. Poza tym, jak ty to mówisz, niejedna „szlama” jest lepszą i bardziej uzdolnioną czarodziejką od takich jak ty. Ile to SUM - ów zdobyłeś? Evans ma całą dwunastkę. – Tu spojrzał na speszonego Avery'ego – Przy niej jesteście nikim.
- Nie porównuj mnie do tej brudnej szlamy! – Syknął, patrząc na Jamesa obłąkanym wzrokiem. Wyglądało na to, że Rogacz znalazł jego słaby punkt.  – Jesteś taki sam jak ona. Cholerny zdrajca. Uganiasz się za nią jak pies za swoim ogonem. Latasz jak kretyn w nadziei, że na ciebie spojrzy. Dookoła jest tyle pięknych czarodziejek. Prawdziwych, Potter, nie takich niewydarzonych, a ty wybrałeś sobie tą nic nieznaczącą… – przerwał, teraz w jego oczach widać było przerażenie. Błysnęło, a Avery wpadł na regał z książkami stojący za nimi. Pozostała dwójka chwyciła za swoje różdżki, a Ruda stała jak sparaliżowana.
- Powiedziałem, nie mów tak o Lily. – Syknął podchodząc do miejsca, w którym osunął się Ślizgon. Żaden z jego towarzyszy nie był w stanie się poruszyć. Podobnie jak Lily, byli wyraźnie zaskoczeni tak nagłym obrotem spraw.
- Jesteś żałosny, Potter – syknął Avery, gramoląc się z podłogi i podnosząc różdżkę, ale i tym razem Rogacz był szybszy. Znów błysnęło, a Avery ponownie jęknął i pomału osunął się na posadzkę. Kilka opasłych tomów spadło mu na głowę.
- Wolę być żałosny niż głupi. A teraz zabieraj się stąd. Ty i gromada tych niedojdów. I jeżeli jeszcze raz wyrazisz się w taki sposób o Lily, to będziesz miał ze mną do czynienia, rozumiesz? – Każde słowo wypowiadał bardzo powoli, i z każdą sylabą wolnym krokiem zbliżał się do Avery'ego. W końcu kucnął, a koniec jego różdżki dzieliły centymetry od czubka jego nosa. – Zapytałem, czy rozumiesz.
- Tchórz! – Wycharczał Ślizgon, zezując na kawałek drewna. Potter uniósł różdżkę.
- Nie! – Lily w końcu odzyskała głos, ale razem z nią krzyknął ktoś jeszcze.
- Co tu się dzieje! – Nagle pojawiła się pani Prince. – Co wyście zrobili z tymi książkami?! Natychmiast stąd wyjść, ale już! WYNOCHA!
- Spadamy! – Krzyknął Mulciber. Cała trójka pędem rzuciła się do drzwi.
- Potter!
- Tak, wiem, do profesor McGonagall. Znam drogę. – Wymruczał obrażony i poczłapał za bibliotekarką.

Przy drzwiach obrócił się i spojrzał na Lily uważnie, ale ona nie zwróciła ma niego uwagi. Stała w miejscu, ciężko oddychając o wpatrując się w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą znajdowała się wymierzona w nią różdżka. Wreszcie, nadal przyciskając do piersi cały stos książek, spojrzała na James bezradnie. Rogacz puścił do niej oko i z szerokim uśmiechem ruszył dzielnie za panią Prince.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz