wtorek, 24 listopada 2015

09.



Zaraz po kolacji skierowała swoje kroki w stronę gabinetu profesor McGonagall. Zastanawiała się, jaką karę za zdemolowanie Wielkiej Sali dostanie. Z cichym westchnieniem zapukała, a usłyszawszy stanowcze proszę, popchnęła drzwi. Ku jej zaskoczeniu James już siedział na jednym z elegancko zdobionych krzeseł. Spojrzała na zegar stojący tuż za opiekunką Gryffindoru, żeby się upewnić, czy aby na pewno się nie spóźniła, ale według wskazówek miała jeszcze piętnaście minut.
Profesor McGonagall siedziała przy swoim biurku i pisała coś na sporej długości rolce pergaminu. Lily, nie chcąc jej przeszkadzać, opadła na drugie krzesło starając się nie robić chociażby najdrobniejszego hałasu. Spojrzała też pytająco na Jamesa, ale ten wzruszył ramionami, wyraźnie znudzony.
W momencie, kiedy zegar zaczął wybijać dwudziestą, opiekunka Gryfonów odłożyła pióro i splatając palce obu dłoni, spojrzała najpierw na Jamesa, a następnie na Lily, po czym utkwiła wzrok w drzwiach. Kolejne minuty wlekły się niesamowicie. Profesor McGonagall nie wypowiedziała ani jednego słowa, nadal wpatrując się w drzwi. Ani James ani Lily nie zdobyli się na odwagę, żeby się odezwać. Wreszcie, po blisko kolejnych piętnastu minutach, drzwi do gabinetu otworzyły się z impetem.
- Przepraszam, pani psor! - Do środka wtoczył się Hagrid, kłaniając się nisko i rozsiewając dookoła nieprzyjemny zapach.
Lily zakryła nos, a James wyszczerzył zęby uradowany. Minerwa zerknęła na zegarek.
- Nic się nie stało, Hagridzie - rzuciła uprzejmie, podnosząc się ze swojego miejsca. - Są do twojej dyspozycji. - Rzuciła z błyskiem w oku, a następnie zwróciła się do Gryfonów. - Poproszę o wasze różdżki. W holu będzie czekał pan Filch. To on wam je zwróci i odprowadzi was z powrotem do Pokoju Wspólnego. Życzę miłego wieczoru.

***

Krążył po pokoju coraz bardziej zdenerwowany. Czuł, że moment kryzysowy zbliża się ogromnymi krokami i lada moment przestanie mieć kontrolę nad własnym ciałem. Jego zmysły już były wytężone do granic możliwości. Słyszał najmniejszy szmer i najcichszy szept, dlatego dziękował Merlinowi, że wieża z minuty na minutę robi się coraz bardziej pusta - nagromadzone zewsząd głosy doprowadzały go do obłędu. Kiedy był pewien, że zostali już tylko oni, nakazał Peterowi, żeby się przemienił, a następnie upewnił się, że Black jest dokładnie ukryty pod Peleryną. James miał dotrzeć zaraz po szlabanie. Nie mogli sobie pozwolić na zdemaskowanie. Bardziej wyczuł niżeli usłyszał jak zbliża się pani Pomfrey. Specyficzny zapach jaki ze sobą niosła przyprawiał go o dreszcze  i mdłości. Wziął więc głębszy oddech i opadł na łóżko, chwytając książkę w ostatniej chwili.
- Dobry wieczór, Remusie - przywitała się z nim na tyle pogodne na ile umiała, przysiadając na łóżku obok niego.
Wyjęła z przyniesionej torby dwie strzykawki i stetoskop. Następnie obejrzała go dokładnie i przez blisko trzy minuty wsłuchiwała się w bicie jego serca. Wreszcie pokręciła głową - jak to miała w zwyczaju, i z lekkim grymasem współczucia wkuła się w odpowiednie miejsce, dawkując leki przeciwbólowe. Wiedział już, że nadszedł czas. Zacisnął zęby i pogłębił oddech ignorując ogromny ból jaki wywołała igła. Aż dziwne, że przez tyle lat jeszcze się nie przyzwyczaił. W końcu podniósł się z łóżka, posadził na swoim ramieniu wychudzonego szczura i dał znać, że jest gotowy. Szedł w milczeniu razem z pielęgniarką.
- Dobry wieczór, Hagridzie - Z zamyślenia wyrwał go pogodny głos pani Pomfrey. Uniósł głowę i zatrzymał się w pół kroku.
Dokładnie naprzeciw niego stał przerażony James i wyraźnie zaskoczona Lily.
- Co wy tu robicie? - starał się ukryć zdenerwowanie, ale dosyć kiepsko mu to wyszło. - Mieliście odwalać szlaban dla McGonagall...
- To jest nasz szlaban - Uśmiechnęła się Lily, wskazując na paplającego z panią Pomfrey Hagrida. - Wszystko w porządku? – Zapytała, odwracając wzrok od pielęgniarki i patrząc na niego z troską.
- Lekkie zadrapanie - wskazał dość dużą ranę na łokciu i posłał Jamesowi jeszcze bardziej przerażone spojrzenie. - Skutek przepychanki, nic poważnego - starał się uśmiechnąć, ale w tym momencie poczuł ucisk w okolicach żeber. Nie mógł też złapać oddechu. 
- Remus?! - Lily krzyknęła przerażona i podbiegła do chłopaka, ale ten odwrócił się do niej plecami, usilnie zakrywając twarz.
Wiedział, że za chwilę może się zrobić gorąco. Musiał dotrzeć do Wrzeszczącej Chaty i to jak najszybciej, nim komukolwiek stanie się krzywda. Wziął więc głębszy oddech i wymruczał.
- To chyba jednak coś poważniejszego, lepiej będzie jak już pójdziemy.
- Podrzucę ci jutro notatki. Kuracja przy złamaniach żeber jest niesamowicie bolesna i długa. Może ci się nudzić.
- Nie, Lily, nie ma potrzeby. Odpiszę od Jamesa.
- Nie bądź niemądry. - Roześmiała się nerwowo i posłała Rogaczowi znaczące spojrzenie. - Oboje wiemy, że on odpisze najpierw ode mnie, a i przy tym opuści tą ważniejszą połowę - starała się go rozweselić, ale Remus ponownie krzyknął z bólu, chwytając się za brzuch i dysząc ciężko.
- Nie! - wycharczał, padając na kolana.
Lily wystraszyła się już na dobre. Nie miała pojęcia co dzieje się z Remusem, ale po natychmiastowej reakcji ze strony pani Pomfrey domyśliła się, że to nie pierwszy raz. Kobieta pisnęła bowiem lekko przerażona, ale natychmiast pomogła mu się podnieść i przytrzymując go, poprowadziła go prosto do drzwi wyjściowych, mrucząc co chwila "wytrzymaj jeszcze chwilę" i "już nie daleko".
James wyglądał na roztrzęsionego. Spojrzenie miał utkwione w jakimś punkcie przed sobą. Oddychał ciężko, a pięści miał zaciśnięte.
- Co mu się stało? - szepnęła Lily, odprowadzając wzrokiem Lupina wspartego na ramieniu pani Pomfrey. - I gdzie ona go prowadzi? Skrzydło Szpitalne jest w drugą stronę!
James jej nie odpowiedział. Przeniósł swoje orzechowe tęczówki na nią i patrzył na nią bezradnie.
- Co mu jest? - Lily powtórzyła pytanie. Czując jak narasta w niej wściekłość.
- Chodźcie - Hagrid wydawał się lekko zmieszany. - Już czas.
- Co mu jest, do cholery?! - Wydarła się, tracąc panowanie nad sobą i uderzając Pottera pięściami w tors. Nie zareagował. 
- Lily - Hagrid chrząknął cicho.
- James! - Wydarła się, ponownie się zamachując. - Co mu jest?!
Chwycił jej pięści.
- Nie wiem! - Jego głos był roztrzęsiony, a czy rozbiegane.
Przez chwilę wpatrywali się w siebie w milczeniu.

- Wymykają się gdzieś w nocy. Ten Lupin jest jakiś dziwny. Jak myślisz, gdzie on wciąż znika?
 - Lupin jest chory - odpowiedziała Lily. - Mówią, że choruje...

W jej głowie niczym echo powróciła tamta rozmowa z Severusem. Rozszerzyła oczy, obserwując jednocześnie coraz bardziej bladego Jamesa.
- Kłamiesz - szepnęła z niedowierzaniem i wyrwała się z jego uścisku. Wymijając Pottera z Hagridem ruszyła w stronę drzwi wyjściowych.
Potter zaklął pod nosem. Hagrid poklepał go niezdarnie po ramieniu. Westchnął ciężko i razem z gajowym podążyli za Lily.

***

- Musicie się bardziej skupić. Skoncentrujcie się tak mocno, jak tylko potraficie. Starajcie się dostrzegać tylko i wyłącznie twarz, która jest przed wami, a następnie dajcie się ponieść wyobraźni. Niech w waszej głowie uformuje się nowa osoba, a kiedy to nastąpi, wypowiedzcie formułę. – McGonagall chodziła między nimi i co jakiś czas dopowiadała instrukcje.
Transmutacja była pierwszymi zajęciami w tym dniu. Lily cieszyła się, że po wykładzie na temat animagów przeszli do transmutacji ludzkiej. Dodatkowym atutem tej lekcji było to, że mogła swobodnie porozmawiać z Dorcas.
Podczas szlabanu nie zamieniła z Jamesem już ani słowa. Siedzieli dwa metry od siebie i razem z Hagridem łuskali jakiś dziwnych groch. Według gajowego miało to być pożywieniem dla zwierząt dla rocznika trzeciego. Lily osobiście nie przypominała sobie, żeby cokolwiek, kiedykolwiek czymś takim karmiła, ale nie wchodziła w dalsze spekulacje. Odliczała jedynie minuty do końca szlabanu, żeby móc jak najszybciej wrócić do sypialni i z kimś porozmawiać. Niestety, kiedy Filch odprowadził ich pod sam portret Grubej Damy, jej przyjaciółki już smacznie spały, a Pokój Wspólny był całkowicie pusty. Z cichym westchnieniem opadła więc na swoje łóżko i przez długi czas wpatrywała się w pięknie zaokrąglony księżyc.
Nazajutrz już od samego rana, znajdowali się przy nich Huncwoci. Remus nie pojawił się ani na śniadaniu, ani na zajęciach. Dla Lily robiło się to coraz bardziej podejrzane. Dlatego też była poniekąd wdzięczna McGonagall za tak hałaśliwy temat zajęć.
- Lily, przesadzasz - Meadowes próbowała ją uspokoić. - Jak dla mnie, to padłaś ofiarą ich kolejnego dowcipu.
Lily spojrzała na nią ze zdumieniem.
- Dorcas. Nie widziałaś ich. Remus był przerażony, a Potter blady jak ściana! Poza tym nie uważasz chyba, że wmieszaliby w swoje głupie zagrywki panią Pomfrey!
Dorcas odpowiedziała jej wzruszeniem ramion i na moment zapanowała między nimi cisza. Dorcas uniosła różdżkę i przez klika minut koncentrowała się nad zmianą wyglądu u Rudej.
- Skończyłam! - Dorcas była wyraźnie z siebie zadowolona. Lily chwyciła lusterko. Przez moment wpatrywała się w swoje odbicie.
Dopiero po chwili dostrzegła, że w prawym rogu odbija się James z Syriuszem. Po wczorajszym napięciu nie było ani śladu. James śmiał się i puszył tak samo, jak do tej pory. W pewnym momencie jego oczy spojrzały prosto na Lily. Przez chwilę się w nią wpatrywał, aż wreszcie lekko się skrzywił i wzruszając ramionami, odwrócił z powrotem do Blacka, unosząc różdżkę. Ruda mogłaby przysiąc, że mina mu lekko zrzedła.
- Na prawdę uważasz, że to sobie wymyśliłam? - Zapytała, uważniej patrząc w czekoladowe oczy Dorcas.
- Lily... - wywróciła oczami zniecierpliwiona.
- Och, na Merlina! - Krzyknęła, natychmiast się opamiętując i przysuwając bliżej przyjaciółki. - Dobrze wiesz, że plotki na temat choroby Remusa pojawiły się już dawno. Do tej pory nie zwracałyśmy na to uwagi, ale...
- Chcesz się bawić w detektywa, Lily? - Spojrzała na nią z politowaniem. - Co chcesz zrobić? Przetrząsać Zakazany Las, błonia czy odwiedzić Skrzydło Szpitalne?
- Nie - Ruda wyraźnie się zawstydziła. Rzeczywiście, zaraz po transmutacji miała w planach odwiedzenie szpitala. Meadowes uniosła brwi.
- I co mu się zapytasz? Cześć Remus, jak się czujesz? Chcesz porozmawiać o wczorajszym wieczorze?
- Pomyślałam tylko, że może będziemy mogły jakoś pomóc - stwierdziła cicho.
- Wydaje mi się, że jakby potrzebował pomocy, to Huncwoci byliby pierwsi, do których by poszedł. Proponuję, żebyś nie wtrącała się w nie swoje tematy. Ostatnio zrobił to Snape i chyba pamiętasz, co mu zrobili? Bijąca Wierzba to i tak łagodne ostrzeżenie. - Rzuciła tonem nieznoszącym sprzeciwu i podała jej różdżkę.
Lily chwyciła ją bez przekonania. Dzisiaj nic jej nie wychodziło! Ani loki, ani zmiana koloru, ani ich skrócenie czy wydłużenie, chociaż na poprzednich zajęciach bez problemu transmutowała Mary.
- Pani profesor? – jęknęła i spojrzała na nauczycielkę z rezygnacją. – Czy transmutowanie osoby o ciemniejszych włosach jest trudniejsze od blondynek?
McGonagall spojrzała na nią jak na idiotkę.
- Panno Evans, zasada transmutacji jest dokładnie taka sama. Nie ma znaczenia, czy osoba, która znajduje się przed panią jest ruda, czarna czy ma blond włosy. Musisz wykonać dokładnie te same ruchy i czynności, a wszystko zaczyna się od twojej głowy i wyobraźni.
- Rozumiem – westchnęła i ponownie przyjrzała się swojej partnerce.
Dorcas uśmiechała się do niej pocieszająco. Zamknęła na chwilę powieki. Jej oczom ukazała się okrągła, delikatnie grubsza twarz otoczona kręconymi, czerwonymi włosami. Delikatnie zadarty nos pokrywała niezliczona masa piegów. Westchnęła i szepnęła inkantację. Kiedy otworzyła oczy, jej oczom ukazało się dokładnie to, co sobie wyobraziła.
- Jest! – krzyknęła rozentuzjazmowana. – Hej! – Efekt trwał trzydzieści sekund.
Z nieznanych przyczyn zaklęcie zaczęło się cofać. Po raz kolejny tego dnia! Machnęła zawzięcie różdżką, a Dorcas ponownie zmieniła swą postać na kilka sekund. Ponowne machnięcie. To samo. I znów machnęła. I znów. I ponownie. I jeszcze raz. I kolejny. Jej włosy się skręciły, policzki poczerwieniały. Zrobiło jej się gorąco, a determinacja rosła z każdą sekundą. Zrobi to. Udowodni wszystkim, że potrafi! Kolejne machnięcie i ponownie ten sam efekt. Warknęła i opadła na krzesło zrezygnowana. Była bliska łez. Tu i tam słyszała śmiech. Rozejrzała się po klasie. Innym szło znakomicie, tylko ona miała jakieś dziwne problemy. Tknięta przeczuciem rozglądała się dalej.
James i Syriusz tarzali się ze śmiechu. Wbrew pozorom w ich wyglądzie nie było nic, co mogłoby wywołać taki napad. Była ciekawa, co ich tak rozbawiło. Różdżkę nadal miała wycelowaną w Meadowes, która w tej chwili przyglądała się swojemu lustrzanemu odbiciu. Lily pomyślała inkantację. Wyczuła, że zaklęcie zadziałało, ale nim zdążyła się odwrócić, aby spojrzeć na efekt, Black uniósł swoją, wycelował w ich stronę i krotko machnął. Następnie oboje z Jamesem wybuchli śmiechem. Odwróciła głowę. Dorcas wyglądała tak, jak Lily się spodziewała, że wyglądać będzie. Żadnych zmian. Ponownie machnęła, zaklęcie zadziałało, spojrzała na panów. Rogacz zachichotał i z trudem wycelował. Meadowes ponownie wróciła do swojego naturalnego wyglądu. W Rudej zrodziła się nieposkromiona wściekłość. Miała ochotę wstać, podejść do nich i cisnąć w nich zaklęciami, ale w jej głowie zrodził się inny plan. Wymieniła z Dorcas znaczące spojrzenie, a następnie westchnęła teatralnie, wykrzywiła usta w podkówkę i jęknęła.
- Poddaję się!
Oczy Dorcas rozbłysły, kiwnęła głową i uniosła swoją różdżkę. Panna Evans kątem oka dostrzegła, że James z Blackiem ocierali łzy, a następnie przystąpili do transmutacji siebie nawzajem. Uśmiechnęła się złośliwie.
Reszta lekcji minęła bez większych zmian. Kilkakrotnie próbowała przemienić swoją partnerkę. Za każdym razem działo się dokładnie to samo, a chwilę później panowie tłumili śmiech. Była już w stu procentach pewna, że to oni cofają zaklęcie. Cierpliwie odczekała do końca lekcji.
- Dwie rolki pergaminu na temat transmutacji ciała. Od przyszłych zajęć zajmiemy się zmianami wzrostu, tęgości i tego typu rzeczami. Przygotujcie się! – zarządziła profesorka i zakończyła lekcję.
Uczniowie zaczęli się zbierać. W całym tym zamieszaniu, nikt nie dostrzegł jak Lily unosi różdżkę i szepta inkantację.
Szli korytarzem i wesoło gawędzili na temat sobotniego meczu. James puszył się jak paw, mierzwił włosy i głośno chwalił się kolejnymi kombinacjami, których nauczył swoją drużynę. Black szedł delikatnie z przodu, a pochód, jak zawsze, zamykał Peter z paczuszką słodyczy. Kierowali się na kolejną lekcję. Żadne z nich nie wypowiedziało się na temat nieobecności Remusa. To zastanowiło Lily jeszcze bardziej. W pewnym momencie Black wybuchnął śmiechem. W drzwiach napotkał pewne utrudnienie. Rudowłosa piątoklasistka właśnie wychodziła z lochów. Chciała wyminąć Łapę, ale wybierali dokładnie tą samą opcję w tym samym czasie. W końcu chwycił ją za ramiona, delikatnie przytrzymał, a następnie ją wyminął. Dziewczyna spłonęła rumieńcem i popatrzyła na niego w dziwny sposób. Jakby delikatnie przerażona. Z wyraźną ulgą pognała w kierunku klatki schodowej. Syriusz oparł się o ścianę i odprowadzał ją wzrokiem.
- Idziesz? – usłyszał ponaglający głos przyjaciela.
- Ta dziewczyna jest wyjątkowa! – rozmarzył się Syriusz i ruszył za resztą.
Przed klasą zgromadził się już spory tłum Gryfonów. Ruda stała nieopodal. Na jej twarzy widać było triumf. Jej oczy delikatnie płonęły, a ręce miała skrzyżowane na piersi.
- Oczywiście, jedyna, której nie przelecisz – uśmiechnęła się sztucznie.
Spojrzał na nią delikatnie zmieszany.
- Dlaczego?
- Bo więcej na ciebie nie spojrzy! – oznajmiła i jako pierwsza weszła do klasy.
Profesor właśnie im otworzył. Tłum wybuchł śmiechem. Łapa spojrzał na Jamesa i zrozumiał, z czego się śmieją. Jego przyjaciel miał pełny makijaż, a jego włosy były teraz długie, lśniące i... czerwone! Rzucił mu lusterko, a ten mu je odrzucił, nadal turlając się ze śmiechu. Tknięty przeczuciem uniósł je do góry i wybałuszył oczy. Jego twarz była niesamowicie podobna do twarzy skrzata domowego. Długie uszy, spiczasty nos i wielkie, wyłupiaste oczy. W dodatku nie miał włosów, nie licząc trzech, które znajdowały się na samym czubku i tych, które... wystawały z jego nosa.

***

Zajmowała ulubiony kąt w Pokoju Wspólnym razem z Mary i Dorcas. Obie jej przyjaciółki debatowały na temat balu. Siedziały tuż obok siebie nad najnowszym wydaniem Czarownicy i głośno krytykowały najnowsze trendy. Raz po raz, Mary zaginała róg w magazynie i zakreślała różdżką ubrania, buty, biżuterię, a nawet paletki z cieniami czy tusze do rzęs, które koniecznie musiała zamówić w niedalekiej przyszłości. Dorcas skupiała się raczej na dodatkach do swojej balowej kreacji.
Lily natomiast bezmyślnie wpatrywała się w migoczące płomienie. Zwinięta w lekki kłębek na fotelu, bezwiednie kartkowała podręcznik od Obrony Przeciw Czarnej Magii. W zamyśle miała dokończenie wypracowania dla Cullen, ale jej głowę zaprzątał aktualnie inny temat. Remus nie pojawił się w szkole przez kolejne trzy dni. Po rozmowie z Dorcas odpuściła wizytę w Skrzydle Szpitalnym, ale pomimo wszystko nie potrafiła przestać myśleć nad tym, co wydarzyło się owego feralnego poniedziałku. Była pewna, że zarówno James, jak i reszta Huncwotów doskonale wiedzą, co się dzieje. Nie oznacza to wcale, że James był skłonny do rozmowy. W trakcie szlabanu skutecznie ignorował jej pytające i pełne żalu spojrzenia. W dodatku jak tylko otwierała usta, żeby zadać pytanie, Potter, albo natychmiast oddalał się w drugi koniec chatki Hagrida, albo rozpoczynał z nim rozmowę, na pierwszy lepszy temat jaki przyszedł mu do głowy. Uznała więc że nie ma sensu więcej próbować i całą drogę powrotną odbyli w milczeniu, a nazajutrz James zachowywał się tak, jakby nic się nie stało.
Westchnęła i skierowała swoje zielone oczy na trzymany podręcznik. Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w zapisane literami strony, ale niestety jej głowa w żaden sposób nie potrafiła połączyć ich w jakąkolwiek logiczną całość.
Po głębszej analizie uznała, że skoro Potter nie chce jej nic powiedzieć, to i Black ją odeśle z niczym. Przygryzła wargę i podążyła wzrokiem na drugi koniec pomieszczenia, gdzie znajdowało się wyjście z Wieży Gryffindoru. Portret właśnie się otworzył, a do środka weszło dwóch, wyraźnie rozbawionych Huncwotów. Z samym Remusem nie miała odwagi porozmawiać. Na szczęście był jeszcze Peter. Zatrzasnęła książkę i odrzuciła ją na stół.
- Lily? - Gdzieś z boku usłyszała zaniepokojony głos Dorcas, ale ją zignorowała. Podniosła się z miejsca i narzuciła na siebie sweter.
- James! - Wyrosła przed nimi jak nietoperz. - Jak dobrze, że cię widzę! – Posłała mu wymuszonych uśmiech.
- Coś się stało, Lily? – zapytał, patrząc na nią bardzo uważnie.
- O tak, ja też się cieszę, że cię widzę, Evans – mruknął Black, ale go zignorowała.
- Gdzie jest Peter? – spytała bez żadnego owijania w bawełnę. Huncwoci wymienili ze sobą znaczące spojrzenia.
- Peter? – James był coraz bardziej zbity z tropu.
- Chwila. Szukasz Glizdka?!
- Tak - Rzuciła stanowczo, chociaż ręce lekko jej się trzęsły.
- Po co? - Black zmarszczył brwi.
Przez chwilę się w siebie wpatrywali. Ruda przygryzła dolną wargę. Wiedziała, że nie może im podać prawdziwego powodu, a kłamać nigdy nie potrafiła za dobrze.
- Mam go zaprowadzić do McGonagall – rzuciła, prostując się dumnie. Black przekrzywił głowę i spojrzał na nią powątpiewająco.
- O dziewiątej wieczorem? - Spytał, a ona się lekko zaczerwieniła.
- Nie twój interes. Wiecie, gdzie go znajdę, czy nie? - Prychnęła i przeniosła wzrok na Jamesa.
- Nie wiemy, gdzie on jest. – zaczął powoli. – Ale możemy ci pomóc.
- Serio? - Rzuciła z lekkim niedowierzaniem.
- Tak. Pod warunkiem, że powiesz mi jaki jest prawdziwy powód dla którego go szukasz.
Lily wywróciła oczami i prychnęła zniecierpliwiona.
- Dzięki, w takim razie poszukam go sama.
- Chyba, że... - chwycił ją za łokieć, przyciągając z powrotem do miejsca, w którym stała przed chwilą. - Będziesz moją parą na bal.
- Pas - Odpowiedziała natychmiast, krzyżując ręce na piersi. - Wolę tu usiąść i na niego poczekać.
- To może potrwać - Wtrącił Syriusz z bezczelnym uśmiechem. - Co na to McGonagall?
- Na pewno się ucieszy jak jej powiem, że bardzo się zaangażowaliście w jego poszukiwania.
Ponownie wymienili spojrzenia.
- Okej. Powiem ci, gdzie on jest - James posłał jej rozbrajający uśmiech. - Ale pójdziesz ze mną na randkę.
Wybałuszyła oczy i spojrzała na niego z niedowierzaniem. Czy na prawdę, aż tak bardzo chciała porozmawiać z Peterem?
- Okej. - Westchnęła w końcu, kiedy spojrzenie jego orzechowych oczu stawało się nie do zniesienia. Widziała jednak w tym układzie pewną nadzieję. - Ale tylko i wyłącznie wtedy, kiedy wasza informacja się potwierdzi! - Podniosła lekko głos widząc jego pełną triumfu minę. - I już nigdy więcej nie będziesz mnie maltretował o kolejną!
- Zgoda - Wzruszył ramionami i odwrócił się w kierunku sypialni chłopców. Black podążył za nim.
- Idziesz?
- Co?! Mam z wami tam wejść?! – spytała z niedowierzaniem.
- Jeżeli chcesz, żebyśmy ci pomogli, to musisz.
- Ale to wasza sypialnia! – krzyknęła spanikowana.
- Idziesz, czy nie, Evans? Nie będę marnował całego wieczoru. – stwierdził  James, patrząc na nią roziskrzonymi oczami. Wahała się jeszcze tylko przez moment. Nie mogła przecież tak nagle się wycofać, skoro już udało się jej ich namówić. Skinęła głową i podążyła za Blackiem do sypialni chłopców.
W środku panował istny chaos. Pokój był niewiele mniejszy od dormitorium dziewcząt. W środku stały cztery łóżka z kolumienkami i tylko to pod oknem było pościelone, a jego gospodarz jako jedyny utrzymywał porządek. Kufer był zamknięty, a szafka nocna błyszczała. Na pozostałych trzech walały się resztki jedzenia, niesparowane skarpetki, a także połamane pióra. Środek pokoju zajmowała sterta ubrań. Na ścianach  wisiały plakaty drużyn Quidditcha. Gdzieniegdzie walały się szkolne podręczniki, nawet te sprzed kilku lat. Parapet przy oknie zajmowały uwalone atramentem pergaminy i paczuszki z łajnobombami. Black wszedł i rzucił się na swoje łóżko.
- Witaj w naszym królestwie, Evans – wyszczerzył zęby i sięgnął po kawałek czekoladowej żaby, która leżała na jego szafce.
- Muszę przyznać, że… zadbaliście, aby pasowało do waszej osobowości – wymruczała próbując dostać się do najczystszego łóżka. – Domowe skrzaty do was zaglądają? – zapytała, zając odpowiedź.
- Nie. Dużo czasu nam zajęło, żeby je zniechęcić, Łapo? – rzucił Potter, krążąc po pokoju, wyraźnie czegoś szukając.
- Okej. A więc, jak chcecie mi pomóc? – spytała rzeczowo.
- Odrobina cierpliwości, Evans. Wiem, że randka ze mną to niesamowita sprawa, ale nie wszystko od razu - Wyszczerzył zęby do Lily. Posłała mu wymuszony uśmiech. - Gdzie ona jest, Syriuszu?
- Nie wiem. – odpowiedział Black wymijająco.
- Łapo – James spojrzał na przyjaciela ponaglająco.
- Nie wiem, okej? Remus ją miał jako ostatni. Może wziął ja ze sobą?
- Widziałem, jak oddawał ją tobie. Przestań kłamać i po prostu ją oddaj!
- Ja jej nie mam. Poza tym nie wydaje mi się, żeby to był dobry sposób. Umówiliśmy się, że nikomu o niej nie powiemy!
- To jest wyjątkowa sytuacja. Daj ją!
- Nie.
- Jeżeli mi jej nie oddasz, to daję słowo, że załatwię ci szlaban!
- Już niejednokrotnie to słyszeliśmy. – mruknął od niechcenia Black. Jednak coś w postawie Jamesa spowodowało, że w oczach miał lekką panikę.
- Więc może teraz dla przykładu dotrzymam słowa? – zapytał. – Daj mi mapę. – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Syriuszu, ostrzegam cię! Accio mapa! – krzyknął w końcu. Spod łóżka Blacka wyleciał kawałek pergaminu. Sam właściciel nie był zbytnio zadowolony.
- Remus nas zabije!
- Trudno się mówi – wyszeptał James zajęty rozkładaniem pustego pergaminu.
- Potter, jak pusty pergamin pomoże nam znaleźć Petera? – spytała patrząc na niego nic nie rozumiejąc. Cieszyło ją również to, że panowie przestali się zastanawiać nad powodem, dla którego chciała zobaczyć się z Glizdogonem.
- To nie jest zwykły pergamin, Lily. - Spojrzał na nią jeszcze bardziej roziskrzonymi oczami. - To mapa.
Wybuchła śmiechem.
- Wkręcacie mnie, tak? Nie mam ochoty na żarty. Jeżeli to jest jeszcze jeden z waszych głupich kawałów to…
- Przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego. – powiedział James,, różdżką dotykając pergaminu. Spojrzałam na niego niepewnie. – Szukaj kropki z opisem Peter Pettigrew – zarządził podekscytowany. Bez większego entuzjazmu pochyliła się nad pergaminem.
- James, czy to jest… - zaczęła, ale nie dokończyła. Na kawałku pergaminu zaczęły pojawiać się czarne linie, łącząc się, krzyżujące i zbierające wachlarzowato w każdym rogu. Potem, na samym szczycie, zaczęły pojawiać się zielone ozdobne litery, układające się w następujące słowa:

„Panowie Lunatyk, Gilzdogon, Łapa i Rogacz,
zawsze uczynni doradcy czarodziejskich psotników,
mają zaszczyt przedstawić
MAPĘ HUNCWOTÓW.”

- Tak, to Hogwart - Puścił do niej oko, a następnie zaczął się przyglądać mapie.
Lily nie mogła wyjść z podziwu. Każdy, nawet ten najmniejszy fragment zamku, był perfekcyjnie odwzorowany na kawałku pergaminu, który leżał przed nią. Znalazła gabinet Dumbledore'a, patrolującego lochy Filcha, a także Dorcas i Mary, oznaczone w Pokoju Wspólnym.
- Jak? - Wyszeptała, nadal obserwując Hogwart.
- Trochę nam to zajęło, ale jak dobrze już wiesz, znamy ten zamek zdecydowanie lepiej niż ktokolwiek. Uznaliśmy, że szkoda by było zmarnować nasze odkrycia, więc przenieśliśmy je na pergamin.
- Dokąd prowadzi ta droga? - Zapytała, wskazując korytarz, o którego istnieniu do tej pory nie miała pojęcia.
- Nie twój interes, Evans - Do rozmowy nagle wtrącił się Black, stając tuż za nią. - Mówiłem, że to nie jest dobry pomysł, Rogaczu - Rzucił, patrząc na Jamesa znacząco. - Tutaj. - Wskazał palcem na lochy.
James zmarszczył brwi.
- Co on robi przy pokoju Ślizgonów? - Wymienił spojrzenie z Syriuszem. Łapa wzruszył ramionami.
- Nie wiem, ale proponowałbym się pospieszyć, zanim zmieni swoją lokalizację.
- Przecież zanim dotrzemy do lochów… - zaczęła, ale Potter chwycił ją za rękę, jeszcze bardziej podekscytowany.
- Jak szybko potrafisz biec? – spytał patrząc jej prosto w oczy. Zmieszała się.
- A bo ja wiem… A czemu pytasz?
- Trzymaj się blisko… - szepnął i puścił się biegiem, nadal trzymając rękę.
Wypadli z sypialni i nie oglądając się na nikogo, przeszli przez dziurę pod portretem. Dorcas podniosła się z kanapy i zaczęła za nimi krzyczeć, ale nie zwrócili na nią uwagi. Lily miała coraz większe problemy z oddychaniem. Jej kondycja wołała o pomstę do nieba. James mocniej ścisnął jej dłoń i nie zmniejszając tempa, gwałtownie zakręcił. Na moment zatrzymali się przed jakimś portretem. Lily oparła ręce na udach i zaczęła głęboko oddychać, chcąc wyrównać oddech. Potter coś wyszeptał i pociągnął za ramę, a portret odskoczył, ukazując korytarz.
- Skąd ty... - Wysapała, nadal mając trudności ze złapaniem oddechu.
- Nie pytaj, a nie zostaniesz okłamana - rzucił i ponownie chwycił jej dłoń.
- James! - pisnęła, ale ją olał i znów zaczął biec.
Korytarz był na tyle szeroki, że bez większego problemu poruszali się w nim we dwoje. Co jakiś czas rozwieszone były lampy, oświetlające drogę przed nimi. Z każdym kolejnym metrem robiło się jednak coraz bardziej chłodno i stromo. Wreszcie dotarli do schodów. Potter zeskoczył z dwóch ostatnich i pchnął ścianę przed nimi. Odskoczyła. Ruda bez oponowania wdrapała się na niewysoki murek i przeszła na drugą stronę. Naprzeciwko niej znajdował się obraz z owocami. Zrozumiała, że znajdują się tuż przy kuchni.
- Spóźniliście się - Aż podskoczyła.
Odwróciła głowę w tamtą stronę. Nieopodal ze skrzyżowanymi ramionami stał Black. Na jednym z jego ramion spoczywał szczur. Lily nie pytała, jak to jest możliwe, że dotarł tu przed nimi. W przeciągu ostatnich dwudziestu minut udowodnili jej, że dla nich nie istnieją rzeczy nie możliwe. Spojrzała na Jamesa. Nie wyglądał na zachwyconego.
- Czyżby, Łapo? - Spojrzał na przyjaciela buntowniczo.
- Tak - Syriusz miał dokładnie tak samo uparte spojrzenie jak Rogacz. - Mówiłem ci, że to nie jest dobry pomysł.
- Nie ty o tym decydujesz.
- Ty też nie. Ta sprawa dotyczy nas wszystkich i decyzja o jej ujawnieniu powinna należeć do nas wszystkich.
- Syriuszu...
- Widziała mapę, James! - Black podniósł głos - I to powinno wystarczyć, chociaż osobiście uważam, że to i tak za dużo. - Warknął i wyminął ich, wspinając się po schodach.
James był wyraźnie oburzony. Pięści miał zaciśnięte i nadal wpatrywał się w miejsce, w którym przed chwilą stał Black. Lily przygryzła dolną wargę i spojrzała na Jamesa skonsternowana. Chyba po raz pierwszy widziała go w takim stanie i nie do końca wiedziała jak ma się zachować.
- Wniosek z tego, że nici z randki, Potter - próbowała rozluźnić atmosferę.
Posłał jej wściekłe spojrzenie, wywołując u Lily jeszcze większe speszenie. W końcu jego mina lekko zelżała. Westchnął głęboko i wsadził ręce do kieszeni.
- Chodź - szepnął, odwracając się w kierunku schodów za co Ruda podziękowała mu w myślach. - Jeszcze tego brakuje, żebyśmy przez niego dostali szlaban.


***

- Mary! Wstawaj! Spóźnimy się na zielarstwo! Sprout nas udusi! To będzie już chyba dziesiąty raz w tym miesiącu! – Warknęła Lily, biegając po sypialni w poszukiwaniu reszty swoich rzeczy.
- Ymhg… - usłyszała tylko, a następnie kołdra Mary powędrowała w górę w taki sposób, że wystawało już tylko czoło.
- Mary! – krzyknęła Lily, tracąc cierpliwość.
- No co?! – Mary też krzyknęła gwałtownie siadając. Włosy miała poczochrane, a jej mina wyrażała chęć mordu.
- Idziemy na lekcje!
- Przecież pierwsza jest obrona przed czarną magią! I do tego dopiero o dwunastej! – warknęła i ponownie naciągnęła kołdrę na głowie. Ruda spojrzała na plan zajęć.
- Cholera… - szepnęła sama do siebie i wybuchła śmiechem. Nieczęsto się zdarzała taka sytuacja, w której Mary ma rację. Od kilku dni, Lily była bowiem zajęta innymi rzeczami, a jej głowa miała problem z rejestrowaniem rzeczywistości.
- Okej...  Westchnęła. - W takim razie idę na śniadanie, a później do biblioteki. – wzruszyła ramionami.
- To idź i przestań gadać mi nad uchem! – usłyszała wściekły głos Mary. – I zasłoń te cholerne kotary!
Ruda ponownie wybuchła śmiechem. Podeszła do jej łóżka i sprawnym ruchem zablokowała dostęp światła. Zebrała najpotrzebniejsze rzeczy i opuściła sypialnię. Na śniadaniu spotkała Dorcas. Narobiły sobie tostów na drogę i jedząc je w trakcie ustalały plan zadań. Kiedy dotarły do biblioteki, zajęły jeden z większych stolików, a następnie każda z nich ruszyła w swoim kierunku. Lily skupiła się na książkach dotyczących wilkołaków, Dorcas natomiast poszukiwała informacji do wypracowania na zielarstwo. Ustaliły, że po zakończeniu pisania, po prostu się wymienią.
Ruda z cichym westchnieniem opadła na krześle i zaczęła kartkować opasły tom. Wreszcie znalazła to, czego szukała. Zamoczyła pióro w atramencie i zaczęła skrobać.

Wilkołak jest istotą magiczną, która występuje na całym świecie. Wilkołakiem można się urodzić lub stać się nim w wyniku ugryzienia przez jednego z nich. Na dzień dzisiejszy nie odnaleziono lekarstwa, ale Uzdrowiciele pracują nad Wywarem Tojadowym, który według najnowszych doniesień ma zmniejszyć wydatne i gorsze symptomy przemiany.
Charakterystycznymi cechami wilkołaków są wysoko rozwinięte kończyny, krótka sierść oraz długi pysk z ostrymi zębami.

Urwała na moment i przerzuciła kilka następnych stron. Obok niej, Dorcas kończyła już rolkę pergaminu. Westchnęła i ruszyła wzdłuż regałów w poszukiwaniu kolejnych podręczników. Godzinę później dołączyła do nich Mary. Wyglądała okropnie. Włosy nadal miała w lekkim nieładzie, a pod jej oczami wyraźnie było widać sińce.
- Co ci się stało? – Dorcas wyglądała na zaniepokojoną.
- Pomyślmy… Ktoś mnie obudził w środku nocy, a jak już łaskawie opuścił sypialnie, to nie mogłam zasnąć? – rzuciła sarkastycznie, wyciągając z torebki małe lusterko.
- Świetnie! Następnym razem zostawimy cię w łóżku! A jak nie zdasz egzaminów to będziesz mogła mieć pretensje tylko do siebie!
- Świetnie! Naprawdę uważasz, że sobie nie poradzę?
- Nie powiedziałam tak!
- Ale pomyślałaś! Przeskoczyłam sześć lat, zdałam SUMy! Naprawdę wierzysz w to, że sobie nie poradzę? – prychnęła.
- Mary… Po prostu sugeruję, że mogłabyś się bardziej przyłożyć!
- Jasne… Wystarczy, że wy dwie uczycie się, jak nie powiem kto! Jedna z nas musi być normalna – prychnęła i otworzyła lusterko. - Meeerlinie - Jęknęła i podniosła się z krzesła, oddalając w stronę łazienki.
- Uduszę ją! Gołymi rękami! – prychnęła.
- Dorcas, daj spokój! – Lily spojrzała na przyjaciółkę zaskoczona. – Mary nie znasz?
- Znam. I właśnie dlatego ją uduszę! – warknęła. – Jak chcesz, to możesz mi pomóc. - Czując na sobie spojrzenie Lily, uniosła głowę. - No co? - Ofuknęła ją. Ruda wzruszyła ramionami i wybuchła śmiechem. Po krótkiej chwili dołączyła do niej Dorcas.
Wreszcie ocierając łzy, Lily chwyciła kolejny podręcznik i skupiła się na tabelach księżycowych.

Raz w miesiącu, przy pełni księżyca, zazwyczaj normalny, o zdrowych zmysłach czarodziej zamienia się w krwiożerczą bestię. Jako jedne z nielicznych fantastycznych zwierząt, wilkołaki atakują wyłącznie ludzi, nie atakują jednak zwierząt.

Rzadko zdarza się, żeby wilkołaki zabijały. Przez miesiąc wilkołak jest w ludzkiej postaci, nie różni się niczym od innych ludzi, lecz przy pełni zmienia się w podobne do wilka stworzenie stojące na dwóch tylnych kończynach nie przypominające niczym człowieka. Znanym wilkołakiem jest Fenrir Greyback, zagorzały wróg czarodziejów i jeden z popleczników Voldemorta, który uważa, że dziecko trzeba ugryźć póki jest małe i wychować z dala od rodziców, żeby nienawidziło normalnych czarodziejów.

- Nigdy nie zgadniecie, co się stało! – w bibliotece ponownie pojawiła się Mary, krzycząc już od progu.
- Co, oświadczył ci się jakiś bogaty czarodziej? – Burknęła Dorcas znad wypracowania.
- Seriooo? – Mary aż opadła na krzesełko. Dorcas spojrzała na nią wymownie. – Oj! Wiesz co! Ja tu mam sprawę życia i śmierci, a ty mi tu o jakichś bogatych czarodziejach!
Meadowes wywróciła oczami i odłożyła pióro, patrząc na blondynkę ponaglająco.
- A więc!
Mary zatopiła się w wesołej paplaninie, ale do uszu Lily nie docierało ani jedno słowo, które wypowiedziała. Wpatrywała się w książkę, a jej oczy robiły się coraz większe.

Raz w miesiącu, przy pełni księżyca.

- Merlinie...
Szepnęła przerażona i pochwyciła podręcznik leżący obok. Odnalazła stronę z tabelami księżycowymi. Na szybko zaczęła kreślić, a następnie zerknęła na kalendarz. Nie było mowy o tym, żeby się pomyliła.

***

- Peter! – krzyknęła. Była przerwa na drugie śniadanie. Lily już od wczoraj chciała z nim porozmawiać i dziś zaczęła go ścigać już od samego rana, ale zawsze udało mu się wywinąć. Po rozmowie z Blackiem zrozumiała, że nie pozwolą nikomu odkryć ich tajemnicy. Może właśnie dlatego Peter przede nią uciekał, albo zazwyczaj jak już go złapała pojawiali się Huncwoci? Teraz też tak było. Szła do Wielkiej Sali, ale ledwo wykrzyknęła jego imię, już siedział między kolegami.
- Lily, dlaczego tak bardzo chcesz z nim porozmawiać? – przy niej pojawiła się Dorcas.
- Bo tylko on już mi został. – odpowiedziała bez entuzjazmu. Dorcas spojrzała na nią uważnie. Ruda przygryzła wargę. Nie podzieliła się z dziewczynami swoim odkryciem. Nie tylko dlatego, że nie chciała siać paniki zanim się nie utwierdzi, ale też dlatego, że będąc na miejscu Remusa nie chciałaby, żeby ktokolwiek o tym wiedział. – Po prostu rozmawiałam już z Blackiem, Potterem, a z Lupinem nie mam odwagi, ale wiem, że jak Peter mi nie powie, to nikt mi nie powie! - rzuciła wymijająco.
- Ale czego? – zapytała Dorcas z dziwnym wyrazem twarzy. Rozejrzała się dookoła. Niedaleko nich stała Eloise, wyraźnie zainteresowana prowadzoną przez nie rozmowa.
- Nie tutaj, dobrze? – syknęła.
- Dobrze, więc gdzie? W dormitorium po kolacji?
- Nie mogę… - jęknęła z rezygnacją licząc na to, że Dorcas odpuści.
- Rozumiem, więc przed kolacją?
- Muszę iść do biblioteki. Przecież wiesz, że mamy do napisania esej dla Slughorna.
- Lily! – spojrzała na nią karcąco. – Próbujesz się wywinąć?!
- Nie! – odpowiedziała, nie do końca zgodnie z prawdą. Esej już dawno miała napisany. - Po prostu, uważam, że nie mam prawa się z wami tym dzielić - szepnęła ignorując wysoko uniesione brwi Meadowes. - Przepraszam - Rzuciła i poprawiając torbę na ramieniu, oddaliła się w stronę łazienki.
Przemyła twarz wodą, nie zwracając uwagi na pogróżki Jęczącej Marty. Przez chwilę wpatrywała się w swoje odbicie. Remus jest wilkołakiem. Nie potrafiła tego w pełni przyjąć do wiadomości. Musiała być pewna. Nie mogła sobie pozwolić na jakiekolwiek domysł. Choćby miała podejść do Huncwotów i zapytać wprost! Właściwie... w zaistniałej sytuacji to chyba nie był aż tak zły pomysł?
Pewniejsza siebie poprawiła torbę i pchnęła drzwi od łazienki.  Usłyszała głuche bum, a później cichy jęk. Otworzyła je szerzej, i zobaczyła trzymającego się za nos Petera. Najwyraźniej oberwał drzwiami. Rozejrzała się ostrożnie, a nikogo nie zauważywszy, mało myśląc wciągnęła go do środka.
- Lily! Spóźnię się na transmutację! Wiesz jaka jest McGonagall! Nie mam zamiaru dostać szlabanu.
- Nie wyjdziesz, dopóki nie odpowiesz mi na kilka pytań.
- Ja nic nie wiem! – zapiszczał najwyraźniej przerażony.
- Nie sądzę. Im szybciej to załatwimy, tym lepiej dla nas, bo obejdzie się bez szlabanu. – niestety nadal milczał. Postanowiła zaatakować z innej strony. – Peter, tylko ty mi zostałeś… I tylko ty mi możesz pomóc… - wyszeptała kucając tak, aby mieć swoją twarz na wysokości jego.
- Oni nie będą zadowoleni… - wyszeptał w końcu.
- Kto oni?
- James i Syriusz. Powiedzieli, że mam nikomu nie mówić.
- Ich tu nie ma. Nie dowiedzą się, że mi powiedziałeś. Proszę, pomóż mi...
Peter westchnął i wymamrotał.
- Lupin jest wilkołakiem. Odkryliśmy to w trzeciej klasie. Wtedy też na transmutacji była mowa o animagach… - mówił szybko, ledwo łapiąc powietrze, a Lily pomimo szoku, nie ośmieliła mu się przerwać. – James i Syriusz postanowili się tego nauczyć. Opanowali to w piątej klasie. Mnie zajęło to trochę dłużej. Od tego momentu co miesiąc o pełni księżyca zamieniamy się w zwierzęta i dodajemy otuchy Remusowi. Dlatego też znamy Hogwart i Hogsemade jak mało kto… - zakończył i opuścił wzrok.
- I tak powstała mapa - Wyszeptała po dłuższej chwili.
Nie mieściło jej się to w głowie. Wiedziała, ale w momencie, kiedy Peter powiedział to tak bezpośrednio... Zakręciło jej się w głowie, więc przysiadła na podłodze naprzeciwko niego. Fakt, że Lily wie o mapie lekko go zaskoczył, ale jakby go uspokoił. Kiwnął głową 
- Stworzyliśmy ją. Wiedzieliśmy o zamku już tyle, że mogliśmy go odrysować. Nieustannie ją poprawiamy, bo co miesiąc znajdujemy coś nowego...
Lily zajęło kilka sekund nim zrozumiała co powiedział. Zmarszczyła nos i spojrzała na niego zamglonymi oczami. A kiedy wreszcie jej zawalona informacjami głowa, dopuściła do siebie to jedno niewinne zdanie, rozszerzyła oczy w panice.
- Co miesiąc? - Wyszeptała, ledwo poruszając ustami. - Merlinie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz