czwartek, 19 listopada 2015

07.




Wrzesień się skończył i przyszedł październik. Promienie słoneczne cieszyły ich coraz krócej i zdecydowanie coraz rzadziej. Niebo do tej pory bezchmurne i idealnie błękitne, teraz zaczęło nabierać coraz więcej ponurej szarości i granatu. Z każdym kolejnym dniem robiło się coraz szybciej ciemno, a przy okazji także i zimno. Na niebie zdecydowanie za często zbierały się deszczowe chmury, które zamiast rozgwieżdżonej nocy dawały hektolitry deszczu. Mieniące się piękną zielenią błonia pokryły się ciężką do zniesienia żółcią, a drzewa powoli zaczęły zrzucać brązowo czerwone liście, pozostawiając jedynie ogołocone gałęzie.
Pogoda zrobiła się typowo jesienna, ale pomimo ponurego obrazka za oknem i pełnych, wiecznie zakorkowanych korytarzy, uczniom Hogwartu humory dopisywały, aż za bardzo. No... Uznajmy może, że prawie wszystkim. Większa część panien ewidentnie żyła zbliżającym się balem. Do tej pory gdzieś pochowane, teraz oblegały grupami najczęściej uczęszczane miejsca. Część przesiadywała w bibliotece, inne okupowały Wielką Salę i Salę Wejściową, a na każdym rogu można je było spotkać stojące i chichoczące w minimum czteroosobowych grupkach. Każda z nich ze zdecydowanie zbyt dużym entuzjazmem uśmiechała się na widok każdego mijającego ją pana, wdzięcząc się przy tym aż nadto. To oraz niepohamowana chęć zdobycia Jamesa Pottera, nawet przy użyciu nielegalnych substancji, najbardziej działało Lily Evans na nerwy.
 - Zaraz oszaleję! – Prychnęła, mijając kolejną grupkę rozchichotanych małolat.
 - Też taka byłaś w ich wieku! – Roześmiała się Dorcas.
 - Nie kpij sobie ze mnie – Warknęła, patrząc na nią z wyrzutem i uniesionymi brwiami.
 - Oj, Ruda! Przecież tak na dobrą sprawę sama też w głębi duszy cieszysz się na ten bal!
 - Ależ oczywiście, że się cieszę! - Odpowiedziała nim Dorcas dokończyła zdanie. - Tylko, że do niego jeszcze dwa miesiące! Czemu one chodzą już tak rozentuzjazmowane? – Westchnęła zrezygnowana, opadając na swoje krzesło w sali profesora Slughorna.
 - Ale ty jesteś głupiutka! – Westchnęła Mary, opadając tuż obok Lily. Ruda spojrzała na Dorcas pytająco, ale Meadowes wzruszyła jedynie ramionami. – Och, wy na prawdę nic nie rozumiecie? Przecież Potter nadal jest wolny! - Rzuciła oczywistym tonem, jakby uznała, że to wyjaśnia wszystko.
 - Okej - Lily spojrzała na Mary uważnie. - A co Potter ma do tego?
 - Och, na Merlina, Lily! - Mary najwyraźniej straciła cierpliwość. Przestała na moment szukać czegoś w swojej torbie i spojrzała na Lily z politowaniem. - Wszystkie się w nim kochają, a on się kocha w tobie! Nadal nie rozumiesz?! Zaczyna się wyścig! Która pierwsza, ta lepsza! Przecież wiadome jest, że James sam na bal nie pójdzie, a skoro nie pójdzie z tobą... - powiedziała zadziornie i odprowadziła wzrokiem właśnie przybyłych Huncwotów do stolika na drugim końcu sali.
 - Skąd wiesz, że nie pójdzie? - Zapytała bezmyślnie Lily, podążając za wzrokiem Mary.
 - Bo podobno go nienawidzisz? – Prychnęła z pogardą.
 - Ja... - Zaczęła i urwała, zastanawiając się nad tym, co powiedziała Mary. Nim jednak dotarło do niej, że jest to jakimś wielkim absurdem, Mary już zaczęła ją bombardować.
 - Chcesz iść z Potterem na bal? – Lily spojrzała na Mary totalnie zdezorientowana. Blondynka patrzyła na nią tak, jakby widziała ją po raz pierwszy. Ruda znów wymieniła szybkie spojrzenie z Dorcas. Tym razem Meadowes też wyglądała na zaniepokojoną. Przygryzła dolną wargę i skubała rękaw swojego swetra.
- Czy wyście do reszty powariowały? - Ruda uniosła brwi, ewidentnie oszołomiona.
- Zaraz, zaraz, Lily! - O ile Dorcas najwyraźniej odetchnęła z ulgą, o tyle Mary ponownie przystąpiła do ataku. - Sama przed chwilą...
- Nie, Mary. - Ruda przerwała jej bezceremonialnie. - Ugh! - Skrzywiła się lekko i spojrzała prosto w niebieskie oczy McDonald. - Miałam na myśli to, że skąd masz pewność, że nie pójdzie sam?
Mary przez chwile wpatrywała się w Rudą, jakby nie rozumiała tego, co dziewczyna do niej powiedziała, po czym wybuchła głośnym śmiechem i wróciła do układania książek i przekopywania torby.
- Lily, Merlinie, przecież to jest James Potter! Na prawdę uważasz, że gwiazda quidditcha pojawi się na takiej imprezie sam? - tu Mary spojrzała na przyjaciółkę z lekkim politowaniem, opierając jednocześnie głowę na lewej dłoni.
- Nooo... - Ruda zająknęła się przez moment. - Pewnie gdyby chciał, to by przyszedł, to jakiś problem? 
Mary wyglądała tak, jakby miała za chwilę wybuchnąć. Dorcas gdzieś z prawej strony Lily musiała się odwrócić i potajemnie ukrywała coraz większy napad śmiechu. Na szczęście na ratunek przyszedł sam Potter.
- Gdybym chciał, to bym przyszedł, ale wiadome jest, że nie chce, Evans -uśmiechnął się łobuzersko i przysiadł na ich stoliku. Mary posłała Lily triumfujące spojrzenie. - A może, skoro już jesteś moją partnerką w tańcu otwierającym, zechcesz uczynić mi ten zaszczyt i umilisz mi ten wieczór, zostając moją parą?
Ledwo wypowiedział to zdanie, a w klasie zapanowała przeraźliwa cisza. Wszystkie dziewczyny znajdujące się w ich sali posyłały Lily nienawistne spojrzenia. Atmosfera wyraźnie się zagęściła. Dorcas przestała chichotać i mrugając oczami trzy razy częściej niż zazwyczaj, przenosiła wzrok to na Lily, to na Jamesa. Evansówna natomiast wpatrywała się swoimi zielonymi oczami prosto w orzechowe oczy Pottera. I chociaż uśmiechał się nader bezczelnie, a jego rozczochrane włosy były oznaką niesamowitej pewności siebie, to Lily, pomimo tego, jak bardzo działało jej to na nerwy, nie potrafiła nie odwzajemnić uśmiechu. Jej oczy rozbłysły, oparła głowę na rękach i wpatrywała się w niego zmrużonymi oczami, budując jeszcze większe napięcie.
 - Wolałabym spotkać wilkołaka, niż iść z tobą na bal, Potter.
To był ułamek sekundy. James poruszył się niepewnie, a jego uśmiech na chwilę zniknął. Spojrzał też na coś, co znajdowało się za nią. Nim jednak zanotowała to dziwne zjawisko, większa część dziewcząt odetchnęła z ulgą i powróciła do plotkowania na nowo robiąc harmider. Sam James natomiast znów uśmiechał się w ten irytujący sposób. Lily zamrugała kilkukrotnie i rozejrzała się dookoła. Wszystko wyglądało normalnie. Wreszcie wzruszyła ramionami i znów spojrzała na Jamesa. Nim jednak zdążył cokolwiek jej odpowiedzieć, do klasy wkroczył profesor Slughorn.
- Dzień dobry, moi mili! Panie Potter, proszę wrócić na miejsce. Dziś rozpoczniemy ważenie Veritaserum - uśmiechnął się pogodnie. - Kto mi wymieni jego właściwości?
- Potocznie nazywany jest eliksirem prawdy - ku zaskoczeniu wszystkich, głos zabrał sam Potter. Nie tylko Slughorn wyglądał na zdziwionego. Nieomalże każde oczy były utkwione w tej chwili w Jamesie. Lily w zdziwieniu uniosła brwi, a usta miała otwarte, jakby nadal chciała udzielić odpowiedzi na zadane przez Slughorna pytanie. - Po jego wypiciu, człowiek odpowiada na wszystkie zadane mu pytania nie tylko w stu procentach szczerze, ale niesamowicie wyczerpująco.
Mówiąc to spojrzał na Rudą tak, że aż przeszedł ją dreszcz.
- Bardzo dobrze, panie Potter - Profesor chrząknął, dopiero po chwili odzyskując głos. - Dziesięć punktów dla Gryffindoru.
- Ze względu na jego kontrowersyjne działanie, Ministerstwo Magii wyznaczyło jednak dosyć ścisłe granice, które zezwalają na jego użycie jedynie w niektórych przypadkach - Dopowiedziała Lily, nadal wpatrując się w Jamesa. Posłał jej olśniewający uśmiech. Zupełnie jakby zrozumiał, co chce mu przekazać. Nie do końca jednak wiedziała, czy zrozumiał, co mu sugeruje.
- I kolejne dziesięć dla Lily - uśmiechnął się profesor, odzyskując pewność w prowadzeniu lekcji. - Dokładnie tak. Eliksir wywołuje dosyć spore dyskusje, a jeżeli już jest używany, to tylko od najlepszych! Otwórzcie, proszę, książki na stronie sto dwudziestej piątej. Jak widzicie jego receptura nie należy do prostych. Liczę jednak na to, że znajdą się tu osoby, które sobie z nią poradzą. Macie godzinę, czas, start!
Slughorn klasnął w dłonie, a Lily po raz kolejny przeczytała spis niezbędnych ingrediencji. Westchnęła ciężko i podniosła się z miejsca, udając się do magazynku.
- Boisz się? - Usłyszała tuż nad swoim uchem. Pokręciła głową, chwytając kilka kolejnych fiolek.
- Ciebie, Potter? - odwróciła się, patrząc na niego z politowaniem.
- Nie, Evans, eliksiru. Kilka kropel i poznałbym dokładnie wszystkie twoje precyzyjnie skrywane tajemnice - Puścił do niej oko.
- W przeciwieństwie do twoich, moje nie są aż tak brudne. - Wyraz jego twarzy po raz kolejny tego dnia uległ zmianie, a Lily zrozumiała, że poprzednia reakcja nie była jej wymysłem, lecz Potter na prawdę jest skonsternowany. - Masz również tego pecha, że jestem dobra w ważeniu eliksirów, może więc to ty powinieneś zacząć się bać? - rzuciła, bacznie go obserwując.
James przez chwilę się w nią wpatrywał, jakby się nad czymś zastanawiał. Wreszcie wyjął z jej rąk jeden ze słoików i odsunął się, żeby zrobić jej przejście.
- Sproszkowany róg dwurożca będzie ci potrzebny dopiero przy eliksirze wielosokowym. Nie chcemy chyba, żebyś popełniła błąd, prawda? Byłoby szkoda, gdyby eliksir ci nie wyszedł, Lily.
Nie potrafiła mu na to odpowiedzieć. Miała niejasne wrażenie, że Potter rzuca jej wyzwanie. Czuła też, że jej policzki pokrywają się potężnym rumieńcem. Dlatego posłała mu wymuszony uśmiech i bez słowa oddaliła się na swoje miejsce.
- Kochani, skupcie się! Źle uważone Veritaserum może wywołać poważny uszczerbek na zdrowiu!
Do końca zajęć zostało im niewiele ponad trzydzieści minut. Profesor Slughorn krążył między ich stanowiskami, co jakiś czas zaglądając do kociołków. Ruda nie miała ochoty marnować okazji na wybitny, ale nie tylko to było jej główną motywacją do uwarzenia wzorowego eliksiru. Zawsze była dobra w eliksirach, ale bardzo rzadko lepsza od Severusa. Wykonywał mikstury szybciej, lepiej i sprawniej. Dosłownie jakby korzystał z innych instrukcji niż te, które znajdują się w książce. Teraz też był o dwie wskazówki do przodu. Jęknęła i coraz bardziej spanikowana zaczęła siekać składniki.
Kiedy skończyła, ponownie spojrzała w instrukcje, ale były tak pokręcone, że dobrą chwilę zajęło jej odnalezienie tej właściwej. Westchnęła i schyliła się do torby, żeby wyjąć pióro, aby zaznaczyć, w którym miejscu się znajduje. Wydawało jej się, że nie dodała jednego składnika chociaż dokładnie pamiętała moment, w którym go ucierała. Wyprostowała się, zarzuciła włosy na plecy i jeszcze raz pochyliła się nad recepturą, żeby prześledzić ją raz ją ponownie. Według koloru wywaru była... dużo wcześniej, niż przypuszczała, a od Severusa dzieliły ją nie dwie, a dwanaście linijek! Przez moment wpatrywała się w swój kociołek z niedowierzaniem, a następnie pognała po brakujące składniki i z prędkością światła zaczęła je siekać. Już miała je dodać, ale ostatki świadomości podpowiedziały jej, że zrobi błąd. Eliksir miał kolor blado fioletowy, co oznaczało końcowy etap warzenia. Zgłupiała. Odstawiła na bok przygotowane składniki i ponownie poleciała po te, których jej brakowało, ale nim zaczęła je przygotowywać, spojrzała na eliksir, żeby się upewnić, że na pewno jest w porządku. Westchnęła widząc kątem oka, że Severus już siedział i mieszał tylko raz po raz, aby nie przypalić swojego ukończonego dzieła. Kroiła, ugniatała, miażdżyła, aż wreszcie była gotowa, aby dodać ostatnie składniki. Brakowało jej już tylko jednego, malutkiego dodatku i skończy. Jako druga, ale jednak skończy. Patrząc na resztę, była delikatnie z przodu. Chociaż Potterowi też szło całkiem nieźle. Kolor jego eliksiru był niemalże identyczny jak jej, brakowało mu tylko trzech ruchów w prawo i jednego w lewo, a także będzie kończyć. Pochwyciła małą fiolkę i powróciła do swojego stanowiska, przysunęła miseczkę, ale składniki, które szykowała przez ostatnie piętnaście minut po prostu się rozpłynęły! Otworzyła buzię w zdziwieniu i rozejrzała dookoła.
- Mogę? – Usłyszała tuż przy swoim uchu. Rogacz stał przy niej z niewinnym uśmiechem i wyciągnął rękę po fiolkę.
Automatycznie ścisnęła ją mocniej. On nie mógł skończyć przed nią! To jest po prostu absurdalne i niemożliwe! Szukała pomocy po klasie. Minuty ciągły się w nieskończoność.
- Lily? Potrzebuję tego składnika, aby ukończyć swój eliksir.
Wyglądał na lekko podenerwowanego. Niechętnie oddała mu swoją zdobycz. Zostały trzy minuty, nie zdąży. Po raz pierwszy od pamiętnej lekcji na drugim roku, nie zdąży uwarzyć eliksiru! Odprowadziła Jamesa wzrokiem, patrzyła, jak dodaje kilka kropel do kociołka. Wywar zawrzał, zabulgotał, a jego kolor zmienił się na przezroczysty. Rogacz podniósł się z miejsca i ruszył, aby odłożyć fiolkę. W jej głowie zaświtała pewna myśl. Rozejrzała się po klasie. Każdy był pochylony nad swoim kociołkiem, w pośpiechu dodając ostatnie składki.
- Koniec! Zaraz zobaczymy, co wam powychodziło! – Klasnął w dłonie uradowany Slughorn i zaczął krążyć między uczniami.
Przygryzła wargę, kiedy pochwalił Severusa i ruszył w jej kierunku. Na samym końcu zawsze podchodził do Jamesa. Widząc efekty, które dawał źle uważony eliksir, lepiej się zapamiętywało uwagi, a eliksiry Rogacza idealnie się do owych demonstracji nadawały. Pochylił się nad kociołkiem Rudej, a James niespokojnie wiercił się na swoim miejscu.
- Dwadzieścia punktów dla Gryffindoru! – pochwalił ją. – Idealna konsystencja, idealnie dobrane składniki i idealna barwa! Można rzec, że, jak zawsze, tylko odrobinkę brakuje ci, aby wyprzedzić Severusa! – zachichotał i ruszył w kierunku Jamesa.
Jego oczy były wielkie jak spodki, a na twarzy malowało się niedowierzanie.
- Och! Pan Potter po raz pierwszy był bliski ukończenia swojego eliksiru! Wystarczyło dodać kilka składników, a ukończyłby pan na czas. Pięć punktów za niesamowite postępy! Dziękuję wam bardzo!  Na następnych zajęciach będziemy kontynuować.
Rozbrzmiał dzwonek, a uczniowie zaczęli się zbierać. Pochwycił swoją torbę i podszedł do Rudej.
- Jak to jest możliwe?
- Co? – Udała, że nie wie, o czym mówi.
- Byłem lepszy od ciebie! Zabrałem ci składnik, a następnie odniosłem na miejsce. Nie dodałaś go, a eliksir był idealny! Jak to jest możliwe? – wyjąkał.
- Nie mam pojęcia. – Uśmiechnęła się słodko i wskazała jego stanowisko. – Nie posprzątałeś.
- Jak to jest możliwe?! – warknął, tracąc panowanie nad sobą, ale ona już była przy drzwiach.
Wściekły odwrócił się na pięcie i powędrował, aby posprzątać.
- Aha, Potter? – krzyknęła, a na jej twarzy wykwitł złośliwy uśmieszek. – Jak pozmywasz, to oddaj mi miskę, dobrze?
I poprawiając torbę na ramieniu, odwróciła się w kierunku wyjścia.
- Ej, Evans! – krzyknął za nią. Odwróciła się automatycznie. – Skoro nie chcesz iść ze mną na bal, to może chociaż randka?
Przygryzła wargę i przekrzywiła głowę. Stał oparty o ławkę ze skrzyżowanymi ramionami. Jego oczy mówiły, że jest pod wrażeniem. Sala była już kompletnie pusta. Puściła mu oko i odwróciła się na pięcie.
- Może.

***

- Raz, dwa, trzy, cztery. Raz, dwa, trzy, cztery i obrót! Taaak! Brawo, kochani! – Joe wyglądała na zadowoloną. – Jesteście wspaniali! Jestem pewna, że doskonale wypadniecie na balu! Są małe niedociągnięcia, ale w końcu mamy jeszcze trzy tygodnie, prawda? – zapytała z uśmiechem. – Pięć minut przerwy!
 - Świetnie. – westchnęła Lily i odwróciła się, dołączając do przyjaciółek.
 - Liluś...
Zaczął, ale nie zaszczyciła go nawet spojrzeniem. Nie potrafiła jednak ukryć lekko złośliwego uśmiechu, który pojawił się na jej buzi. Przeszła dumnie przez salę i opadła na ławkę, chwytając butelkę z wodą.
 - Długo będziesz go jeszcze gnębić? – zapytała Dorcas, patrząc na stojącego pośrodku pomieszczenia Pottera. Ruda spojrzała na nią zaskoczona, wypiła kolejny łyk wody i odłożyła butelkę na bok.
 - Ja go nie gnębię – rzuciła sucho wzruszając ramionami i zdejmując szpilkę, żeby rozmasować stopę.
 - Więc co robisz? – zapytała Mary, krzyżując ręce na piersi i patrząc na nią ze zdziwieniem. Nie odpowiedziała. Wpatrywała się jedynie pytającym wzrokiem w obie swoje przyjaciółki, a kiedy te nadal czekały, aż udzieli im odpowiedzi, wzruszyła ramionami.
- Na Merlina... - westchnęła Dorcas i opadła na ławkę tuż obok niej. - Nadal nie wierzę, że powiedziałaś mu może.
Lily uśmiechnęła się niezauważalnie, wędrując wzrokiem za spojrzeniem Dorcas. Obserwowała właśnie Huncwotów stojących po drugiej stronie sali. Black najprawdopodobniej coś tłumaczył Rogaczowi, bo zawzięcie gestykulował. 
- Lily, zdajesz sobie sprawę z tego, co to oznacza? - Dorcas przeniosła wzrok na Rudą.
Nagle cała czwórka spojrzała w ich kierunku. Oczy Jamesa szybko odnalazły Lily. Uśmiechnął się rozbrajająco. Pokręciła głową zrezygnowana, odwracając się do Dorcas.
- Wiem. - Ucięła temat, posyłając jej odrobinę buntownicze spojrzenie. - Lepiej mi powiedz - zaczęła, ponownie spoglądając na grupkę pod oknem. - jak mają się sprawy z Blackiem.
Dorcas, która właśnie odkręciła butelkę aż się zachłysnęła i pokryła potężnym rumieńcem. To nie przeszkodziło jej jednak w tym, żeby posłać Rudej piorunujące spojrzenie.
- Żartujesz? - Wychrypiała, nadal się krztusząc.
- Tańczysz z nim, dokładnie tak samo jak ja z Jamesem. Nagle to pytanie wydaje ci się dziwne? - oczy Lily rozbłysły.
- Wiem do czego dążysz - rzuciła z przekąsem. - Ale Black to nie Potter. Obie doskonale wiemy, że Syriusz lata za każdą panienką, a James...
- A James razem z nim! - Przerwała jej ze śmiechem Lily.
- Och... - Dorcas na moment straciła fason.
- Sęk w tym, Lily, że właśnie nie lata! - do rozmowy niepodziewanie wtrąciła się Mary. Obie z Dorcas spojrzały na blondynkę z zaciekawieniem. - Nie zauważyłaś? Szkołę ogarnęła plaga w związku z balem.
- Euforia lub epidemia - wtrąciła Dorcas wywracając oczami, ale Mary uciszyła ją machnięciem ręki.
- Tak czy inaczej, James do tej pory nie wybrał partnerki na bal. To do niego niepodobne. Dziewczęta są zrozpaczone! Robią wszystko, a on skutecznie je olewa. Alicja słyszała od Marleny, która rozmawiała z Beatrice, że Emily dostała od niego kosza. Chyba się ze mną zgodzicie, że ta dziewczyna to chodzący ideał! Mówię ci, Lily, James coś planuje!
Mary spojrzała na nią buntowniczo. Jej zawziętość wywołała u Lily niekontrolowany napad śmiechu. Na szczęście wróciła Joe.
 - Koniec przerwy! Wracamy na parkiet, kochani!
Potter podszedł do Lily i z rozbrającym uśmiechem wyciągnął dłoń w jej kierunku. Chwyciła ją i dała się poprowadzić na środek parkietu. Prawie niezauważalnie przyjął z nią pozycję wyjściową. Rozbrzmiały pierwsze takty. 
 - Sobota o czternastej, w sali wejściowej? Moglibyśmy iść razem na jakiś obiad  - puścił do niej oko.
 - Pozwoliłam ci mówić? – zapytała i wykonała obrót.

***

- Konam z głodu! - Oznajmiła Dorcas blisko półtorej godziny później, kiedy opuszczały salę.
- Mam nadzieję, że kolacja będzie proporcjonalna do wysiłku - Jęknął Potter, masując brzuch ze skrzywioną miną.
Coraz więcej uczniów narzekało na naukę tańca. Joe dawała im na prawdę potężny wycisk, nie zwracając uwagi na odciski, zakwasy, a nawet na lekkie przeciążenia. Harowali trzy razy w tygodniu, żeby układ wyszedł w stu procentach tak, jak sobie go wymyśliła.
- Nawet jeżeli nie będzie, zawsze możemy zorganizować dodatkowy podwieczorek, Rogaczu - Black puścił oko do Jamesa. Lily spojrzała na niego z ukosa.
- Jeżeli się dowiem, że wykorzystujecie skrzaty...
- Liluś, kochanie - zaczął Potter wyrównując z nią krok i obejmując ramieniem. - Jesteś inteligentną czarownicą, więc powinnaś zdawać sobie sprawę z tego, że te skrzaciki uwielbiają być wykorzystywane!
- Być może, Potter - westchnęła, odpychając jego rękę - Ale to i tak was nie upoważnia do włóczenia się po korytarz podczas ciszy nocnej.
-  Evans, a kto mówi, że będziemy krążyć po korytarzach? - Black posłał jej dziwny uśmiech.
- A jak inaczej chcecie trafić do kuchni? - Ruda aż przystanęła.
- A kto powiedział, że idziemy do kuchni? - wtrącił Rogacz. - Chociaż oczywiście jeżeli masz ochotę, to z przyjemnością cię tam zaprowadzę.
 - Ja chętnie. Nigdy tam nie byłam.
Tuż koło nich wyrosła Elizabeth. Wszyscy spojrzeli na nią z lekkim zdziwieniem, ale dziewczyna nie zwróciła na nich najmniejszej uwagi. Wwierciła swoje duże oczy w Jamesa, uśmiechając się przy tym czarująco. Pierwsza głos odzyskała Lily.
- Bardzo chętnie dałabym się zaprosić na małą wycieczkę po zamku, Potter, ale zdaje się, że już jesteś zajęty - Odparła, krzyżując ręce na piersi.
- Elizabeth, czy mogłabyś...
- Oczywiście - roześmiała się perliście i uwiesiła się na jego ramieniu, paplając wesoło. - Zastanawiałam się właśnie, czy już wiesz jaki kolor będzie miał twój krawat. Sam rozumiesz, chciałabym dopasować kolor swojej sukienki!
Lily wywróciła oczami i kręcąc głową ruszyła w stronę Wielkiej Sali.
- Nie pójdzie z nią - oznajmiła Mary, opadając na ławkę tuż obok niej. Lily spojrzała na nią pytająco. - Mówię ci, że z nią nie pójdzie!
- Dlaczego wy obie zakładacie, że to ma dla mnie jakiekolwiek znaczenie? - zapytała, sięgając po miskę z pulpecikami.
 - Ale ty jesteś uparta! – Warknęła obrażona.
- Zupełnie tak, jak ty! - Odcięła się Ruda. Musiała przyznać, że powoli zaczynała już tracić cierpliwość. Mary regularnie donosiła jej najświeższe plotki i ploteczki, a przy tym wiecznie puszczała aluzje odnośnie tego, że Lily powinna iść na bal z Jamesem.
Chwyciła za sztućce i nagle straciła apetyt. Westchnęła z rezygnacją i nalała sobie dyniowego soku.
 - Nie jesz? – Dorcas wyglądała na lekko zaniepokojoną.
 - Jakoś tak... straciłam ochotę - Mruknęła, po raz kolejny patrząc na swój talerz.
 - Jedz, kochanie, bo mi schudniesz! – James usiadł naprzeciwko niej.
 - Możesz przestać mną dyrygować? – prychnęła, kładąc obie dłonie na stole i patrząc na niego z nienawiścią.
 - Możesz przestać mną dyrygować? – przedrzeźnił ją, mając nadzieję, że rozluźni atmosferę chociaż odrobinę. Nie rozumiał, skąd u niej taka nagła zmiana nastroju.
- Zamknij się.
 - Syriuszu, mógłbyś powiedzieć tej zarozumiałej egoistce, żeby przestała? – Rzucił niby żartem, ale coraz bardziej skonsternowany.
 - Nie wierzę! – Rzuciła, patrząc na niego z niedowierzaniem.
 - W co nie wierzysz? – zapytał, mrużąc oczy.
 - W to, że możesz być jeszcze bardziej beznadziejny!
 - Lily... - Próbował ją uspokoić, ale na niewiele się to zdało. Czuła jak rośnie w niej irytacja i że lada moment wybuchnie. Z premedytacją dążyła do awantury, oczekując momentu, w którym da upust swoim emocjom.
 - Zapatrzony w siebie idiota - prychnęła.
 - Ruda egoistka! - James najwyraźniej też stracił panowanie nad sobą. Nie miała do niego o to pretensji. Kilka osób spojrzało w ich stronę. Dorcas wymieniła spojrzenie z Mary. Black wydawał się być lekko znudzony. Remus za to zajął się swoim talerzem.
 - Ach, tak? – prychnęła i podniosła się z miejsca.
 - Tak! – Też się podniósł. – Nie licząca się z nikim wiewióra! – Warknął.
Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. Oddychała coraz szybciej. Czuła też, że pokrywa się czerwienią. PLASK! Miska z pasztecikami wylądowała na jego głowie. Najbliżej siedzący wybuchli śmiechem. Wyglądał na zaskoczonego. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. W pewnym momencie Lily nie wytrzymała napięcia. Obserwowała jak kawałek pasztecika spływa powolnie z jego rozczochranych, czarnych włosów i spada na prawe ramię. Wyglądał przekomicznie. Nie mogła się powstrzymać i zaczęła chichotać. Wyraz jego twarzy lekko zelżał.
 - Nie daruję ci tego – wycedził przez zaciśnięte zęby i chwycił najbliżej stojący półmisek.
- O nie! Nie, nie, nie! Nie odważysz się! - Krzyknęła, przestając się śmiać. Posłał jej łobuzerski uśmiech. - James. Ani mi się...
Nie dokończyła. Ciepła, klejąca się maź wylądowała na jej głowie.
 - Wojna! – krzyknął ktoś z tyłu.
 - Och, nie! – usłyszała pisk Mary.
Spojrzała na nią lekko zaniepokojona. To był błąd. Dziewczyny schowały się pod stołem, a na jej głowie wylądowała sałatka. Zacisnęła zęby i spojrzała w stronę, z której nadleciał półmisek. Tuż obok Jamesa stał Black. Oboje trzęśli się ze śmiechu. To przeważyło szalę. Nie oglądając się już na nic i na nikogo, zaczęła rzucać wszystkim, co miała pod ręką. Peter dołączył do Mary i Dorcas, a Remus zaczął wszystkich uspokajać. W pewnym momencie oberwał ciastem. Westchnął i zrezygnowany opadł na ławkę, nie reagując już na nic. Black coraz bardziej zadowolony z takiego zamieszania, celował babeczkami w najbliżej siedzące dziewczyny, które piszczały wyraźnie zadowolone. Lily po raz kolejny celnie rzuciła porcją pasztecików. James przetarł twarz dłonią i z płonącymi oczami przeskoczył przez stół. W locie złapał miskę z budyniem. Ruda krzyknęła przestraszona, ale na ucieczkę było już za późno. Chwycił jej rękę i bez najmniejszego wysiłku przyciągnął do siebie.
- Nie! James, proszę cię! - Całe napięcie uszło z niej już jakiś czas temu. Próbowała się wyrywać i okładając go pięściami śmiała się w głos.
 - Spokój! – krzyknęła profesor McGonagall.  Miska z budyniem wylądowała na głowie Lily. – Taki skandal! Odkąd uczę w Hogwarcie, jeszcze nikt, nigdy...
Nie dane jej było dokończyć. Black niefortunnie się zamachnął, a miska ze spaghetti, zamiast na pięknej blondynce, wylądowała na głowie opiekunki Gryffindoru. Wojna natychmiast ustała. Wszyscy ucichli i w napięciu obserwowali nauczycielkę. McGonagall zrzuciła z siebie makaron i czerwona na twarzy zaczęła tyradę.
 - Szlaban! – krzyczała na każdego, kto jej się nawinął.
Lily pisnęła i zerwała się do ucieczki. James sprawnie chwycił ją za rękę i ponownie do siebie przyciągnął.
- Chodź - szepnął prosto do jej ucha.
Profesor McGonagall właśnie wydzierała się na pozostałych Huncwotów, chyba właśnie dlatego bez najmniejszego sprzeciwu chwyciła dłoń Jamesa. Puścił do niej oko, ale nie zdążyli zrobić nawet kroku.
- Potter, mogę wiedzieć gdzie się wybierasz?
- Miałem zamiar iść się wykąpać, pani Profesor, ale oczywiście z wielką chęcią najpierw posprzątam cały ten syf - Uśmiechnął się rozbrajająco.
- Po sto pięćdziesiąt punktów od każdego domu! - Powiedziała oburzona. - I nie wyjdziecie stąd, dopóki Wielka Sala nie będzie lśnić czystością!
Nikt nie odważył się powiedzieć chociażby słowa. Uczniowie wszystkich czterech domów pokornie zwiesili głowy.
- A z wami - tu zwróciła się do Rudej i Rogacza. - Widzę się w poniedziałek o dwudziestej, w moim gabinecie. I nie waż mi się spóźnić, Potter! - I opuściła Wielką Salę.
Drzwi zamknęły się za nią z hukiem. Nikt nie odważył się odezwać chociażby słowem. Lily przygryzła wargę i lekko zażenowana uwolniła swoją dłoń z dłoni Jamesa. Dorcas i Mary wygramoliły się spod stołu.  Obie były wyraźnie wściekłe. Stały ze skrzyżowanymi rękami i patrzyły to na nią, to na Pottera.
- Jesteście z siebie zadowoleni? - Wysyczała Dorcas.
- My? - James wytrzeszczył oczy, wyraźnie zaskoczony. - Zdajesz sobie sprawę z tego, że to wszystko, to...
Nie dokończył. Kolejny pasztecik wylądował z tyłu jego głowy. Odwrócił się na pięcie. Rzucił Lily przeszywające spojrzenie. Przygryzła wargę i przybrała minę niewiniątka, ale pod naciskiem jego spojrzenia nie dała rady. Cichy, delikatny śmiech powoli zaczął zamieniać się w głośny śmiech.

***

Nazajutrz już od samego rana dało się odczuć nerwową atmosferę. Domy Gryffindoru i Ravenclawu podczas śniadania przywitały swoje drużyny oklaskami i wiwatami. Pierwszy mecz wywoływał emocje bliskie tym podczas meczu finałowego. Obie drużyny miały zacięte miny. Każdy z zawodników chciał się pokazać z jak najlepszej strony, bowiem już ten mecz rzutował na tabelę wyników. Owszem, przez cały rok wszystko mogło się pozmieniać, ale lider zdecydowanie wyłaniał się już w ciągu pierwszych kilkunastu minutach.
James Potter, chociaż lekko blady, rozsiewał wokół siebie niesamowicie dużo optymizmu.
- Będziesz na meczu, Evans? - rzucił, patrząc na nią zalotnie, smarując tosta dżemem.
- Jak zawsze, Potter - odparła zza Proroka Codziennego.
- W takim razie złapię Znicza specjalnie dla ciebie.
- Zabawne - westchnęła składając gazetę i odkładając ją na bok. - Do tej pory miałam wrażenie, że Znicza łapie się po to, żeby dać zwycięstwo swojemu domowi.
- Tak, to jest zdecydowanie jeden z powodów, ale ja liczę na to, że uda mi się wreszcie ci zaimponować - Uśmiechnął się, smarując kolejnego tosta i podając go Rudej.
- Zupełnie niepotrzebnie - posłała mu wymuszony uśmiech i odbierając tosta. - Zaimponowałeś mi już tym, że tak dobrze poszło ci zdanie wszystkich dotychczasowych egzaminów - Puściła do niego oko i ugryzła tosta.
- Więc mogę liczyć na to, że zostaniesz moją parą na bal?
- Aż tak bardzo mi nie zaimponowałeś - westchnęła z rezygnacją.
- W takim razie, może chociaż uda mi się wreszcie zaprosić cię na randkę? - Odpowiedziała mu wymownym spojrzeniem. - Więc złapię dla ciebie Znicza - puścił do niej oko i podniósł się z miejsca i wraz z resztą drużyny opuścił Wielką Salę.
W drzwiach minął się z resztą Huncwotów, a także Dorcas i Mary. Obie miały na sobie szaliki w barwach domu. Black wyciągnął do niej rękę z czerwonym swetrem. Sam ubrany był w identyczny. Na piersi miał sporego, złotego lwa. Zmarszczyła nos, ale bez słowa sprzeciwu naciągnęła go na siebie. Dokończyła tosta i popiła na szybko dyniowym sokiem.
Kiedy dotarli na stadion większa część trybun była już zajęta. Black wyraźnie się tym nie przejął. Bez najmniejszego problemu przecisnął się przez tłum i dotarł do pierwszego rzędu. Cała reszta podążyła za nim. Lily opadła na ławkę i przygryzła wargę. Wcale nie było tak, że się nie denerwowała. Quidditch nigdy nie interesował jej tak, jak resztę uczniów, ale zależało jej na wygranej. Poza tym sam stadion rządził się swoimi prawami. Tutaj wszystkie emocje były jeszcze bardziej potęgowane.
Trybuna Krukonów rozbrzmiała głośnym wiwatem. Ich drużyna właśnie wleciała na boisko. Siedmioro graczy w zwartym szyku zaprezentowało się dookoła boiska. Na ich czele leciał Miechael Davies.
- Nie wiedziałam, że został ich kapitanem! - Lily starała się przekrzyczeć wiwatujący tłum.
- Ja też nie, ale to oznacza jeszcze lepszą zabawę - oczy Blacka aż rozbłysły.
- Co masz na myśli? - Lily miała złe przeczucia.
- Davies pożarł się z Potterem. Ten pajac głośno się wczoraj przechwalał i dosyć ostro krytykował taktykę i prowadzenie drużyny przez Jamesa. Jak za pewne się domyślasz, dostał w mordę, więc zaczął się odgrażać, że odegra się podczas meczu.
Ruda nie zdążyła na to odpowiedzieć, ponieważ teraz Gryfoni witali swoją drużynę. Lily przygryzła wargę i coraz bardziej zdenerwowana obserwowała, jak James wprowadza swoją drużynę. Na samym końcu gracze obu drużyn zajęli swoje miejsca. Potter bez najmniejszego problemu odszukał ją w tłumie i po raz pierwszy w życiu zrobił coś, czym ją zawstydził. Posłał jej szeroki uśmiech, a następnie wykonał gest, który ewidentnie miał oznaczać, że da z siebie wszystko, żeby złapać znicza właśnie dla niej. Spłonęła jak piwonia i ponownie opadła na ławkę.
- A teraz posłuchajcie. Chcę, aby to była ładna, czysta gra – głos pani Hooch potoczył się echem po stadionie. Mówiąc to, patrzyła z niepokojem na łypiących na siebie Pottera i Daviesa. – Kapitanowie, proszę uścisnąć sobie dłonie. – Oboje nawet nie drgnęli. Stali, patrząc na siebie z nieukrywaną nienawiścią. – Proszę dosiąść mioteł.
Pani Hooch zadęła w swój wielki srebrny gwizdek. Piętnaście mioteł wyleciało w powietrze. Zaczęło się. Serce waliło Rudej jak szalone. Potter odleciał w kierunku bramek Gryfonów, Davies w kierunku Krukonów. Na stadionie wyczuwało się nerwową atmosferę. Co jakiś czas oboje szukający mijali się w powietrzu. Zawsze towarzyszyła temu przepychanka.
- Potter po raz kolejny pokazuje Daviesowi, kto rządzi na tym boisku. I ma rację chłopak! Nie daj się, James! Gryffindor prowadzi już trzydzieści do dziesięciu. Flint przejmuje kafla. Zbliża się do bramki Krukonów. Czy ponownie uda jej się zdobyć gola? Obrońca Ravenclawu jest wyraźnie zdenerwowany. Postaraj się, Katie! i… Gwizdek? Pani Hooch przerywa akcję. Wygląda na to, że Potter i Davies znów spotkali się na środku boiska. Tak. Potter faulował Daviesa. Rzut karny dla Krukonów.
Takie sytuacje zdarzały się coraz częściej. Raz Gryfoni, raz Krukoni dostawali rzuty karne. Efekt był taki, że wynik meczu po niecałej trzydziestominutowej grze wyglądał żałośnie. Gryffindor przegrywał już dziewięćdziesięcioma punktami, a Davies coraz mocniej obrywał od Pottera. Gdy nagle…
- Potter gwałtownie nurkuje! Czyżby zobaczył znicza?! Davies już mu wisi na ogonie. Który okaże się lepszy? Oboje lecą z niesłychaną szybkością. Jeżeli się nie wzbiją to się rozwalą! Ach Taaak! – Nagle Potter poderwał miotłę. Zrobił to w ostatniej chwili. Michael nie miał tyle szczęścia. Wylądował na zielonej trawie. Wyglądało to okropnie! Gryffindor zawył z zachwytu.
- Merlinie! A jak coś mu się stało? - Lily poderwała się z miejsca.
- Nic mu się nie stanie. Ale czad! Nie wiedziałem, że Potter umie Zwód Wrońskiego!
- Co umie? –  Lily nie miała pojęcia, o czym mówi Black, ale z wyjaśnieniami pospieszył jej komentator.
- Potter zastosował bardzo przydatny Zwód Wrońskiego. Jest to bardzo niebezpieczny manewr stosowany w grze w quidditcha, w którym szukający nurkuje z zawrotną szybkością ku ziemi, udając, że w dole zobaczył znicza, ale w ostatniej chwili hamuje i podrywa się w górę. Celem manewru jest skłonienie szukającego przeciwników do naśladownictwa w nadziei, że nie zdąży wyhamować i rozbije się o ziemię. Do jego wykonania potrzeba piekielnie dobrych umiejętności oraz lat praktyki! Potterowi udało się uniknąć zderzenia z ziemią. Czyż to nie dowód na to, że ten chłopak ma po prostu talent?! Davies niestety wylądował w ziemi. Czy będzie w stanie ponownie dosiąść miotłę?
- Nic mi nie jest! – Michael był wyraźnie wściekły, obserwując jak Potter robi kółko dookoła stadionu i podburza wiwatujący tłum. Michael wsiadł na miotłę i ponownie wzbił się w powietrze.
- Tak jest. Wszystko wygląda na to, że gra zostanie wznowiona. Terence przy piłce. Zbliża się do naszego obrońcy i… gwizdek! Potter! Złap znicza i przestań faulować. Krukoni przy piłce i… tak jest. Sto trzydzieści do pięćdziesięciu. Dla Krukonów. Jak tak dalej pójdzie Gryffindor przegra przez same rzuty karne wywołane przez najlepszego szukającego tego stulecia.
Kiedy mecz robił się coraz bardziej beznadziejny, a Potter i Davies zamiast szukać znicza skupili się na wzajemnym faulowaniu, publiczność była coraz bardziej wzburzona. Każdy miał dosyć nieustającego gwizdka i przerywania dobrze zapowiadających się akcji. Kiedy Davies miał rozciętą wargę, a Potter łuk brwiowy, a kolejna akcja zakończyła się gwizdkiem oraz zdobyciem kolejnego już gola dla Krukonów, pani Hooch straciła cierpliwość. Zawołała obu kapitanów na środek boiska i oznajmiła ostrym tonem.
- Oboje zachowujecie się karygodnie! Potter, zdajesz sobie sprawę, że jeszcze dwadzieścia punktów i Gryfoni nie mają szans pokonać Krukonów?
- Mało mnie to obchodzi – oznajmił dobitnie, patrząc z nienawiścią na Daviesa.
- Świetnie! Jeszcze jeden gwizdek, albo zdobycie chociażby jednego punktu z rzutu karnego dla drużyny Ravenclawu, a przerywam mecz, ogłaszam zwycięzcę, a wy oboje dostajecie zakaz gry do końca życia. Zrozumiano?! – Oboje nieznacznie kiwnęli głowami.
Rozległ się gwizdek. Teraz wszystko wyglądało jeszcze gorzej. Obaj szukający postawili sobie za punkt honoru znalezienie znicza. Co jakiś czas któryś próbował Zwodu Wrońskiego, albo innych podobnych sztuczek. Ścigający próbowali nadrobić przewagę, ale kiepsko im to szło. W dodatku zaczęło padać.
- Boże. Niech to już się wreszcie skończy! – rzuciła Lily błagającym tonem, mocniej naciągając kaptur i z niepokojem patrząc jak po raz kolejny Michael nurkuje za Potterem. – Przecież oni się rozwalą! To kolejna podpucha! Dlaczego oni się nie unoszą?! – zapytała panikując, gdy po raz kolejny znajdowali się coraz niżej. Oboje lecieli z zawrotną szybkością w dół. Żadne nie zamierzało odpuścić.
- Potter zauważył znicza, czy to kolejna próba? Jeżeli za moment się nie uniosą to prawdopodobnie nie będzie co zbierać. Tak, Davies zrezygnował. Chyba już wie, że to może być… O nie! Potter naprawdę zauważył znicza! Jest jednak tak nisko, że jak nie złagodzi lotu to się rozwali i…
W powietrzu pojawiła się ogromna chmura kurzu.  Potter nie wyhamował i z impetem wpadł na trybuny. Publiczność wydała wielkie „ochhh”. Wszyscy wstrzymali oddech. Obie drużyny leciały w jego kierunku. Pani Hooch już była przy nim. Przez dłuższą chwilę nic się nie działo. Reszta zawodniķow wylądowała tuż obok pani Hooch i odrzuciwszy miotły zaczeli rozpoczęli odkopywanie Pottera spod desek. Lily ścisnęła mocniej krawędź trybun i z coraz większym niepokojem wpatrywała się w rozwaloną trybunę. Na stadionie robiło się coraz bardziej cicho. Gwizdy i oklaski zaczęły zanikać, i chyba nie było już ucznia, który nie wpatrywałby się z przerażeniem w boisko, czekając aż James się na nim pojawi.
- Cholera jasna! - Krzyknęła Lily, odwracając się w stronę Remusa - Dlaczego on nie wychodzi?!
Nie otrzymała odpowiedzi. Lupin z kamienną twarzą wpatrywał się w to samo miejsce, co cały stadion.
- Ha! – Krzyknął nagle Black, wyciągając rękę i pokazując coś palcem. - Ma znicza! Wygraliśmy!
Lily natychmiast spojrzała w tamtym kierunku. Z chmury opadającego kurzu z uniesioną ręką wyłonił się James. Po trybunach potoczył się ryk. W uniesionej dłoni trzymał złotą piłeczkę. Lily odetchnęła z ulgą. Mary skakała w miejscu piszcząc głośno. W pewnym momencie Jamesowi ugięły się nogi, gdyby nie to, że był podtrzymywany przez panią Hooch, padłby na ziemię. Odrzucił jednak jej ramię i w jednej dłoni nadal trzymając Znicza wsiadł na pierwszą lepszą miotłę i odbił się od ziemi.
- Czy on oszalał! - Dorcas była przerażona. - Przecież on może mieć połamane żebra i wstrząśnie mózgu!
Potter najwyraźniej się tym nie przejmował. Gryfoni zaczęli opuszczać trybuny, śpiewając głośno i zapowiadając imprezę w Pokoju Wspólnym. Rogacz natomiast podleciał do miejsca, w którym stali jego przyjaciele.
- Czyś ty do reszty rozum stracił! - Jak tylko znalazł się na tyle blisko, żeby mógł ją usłyszeć, Lily natychmiast zaczęła się na niego wydzierać. - Złaź z tej miotły i natychmiast idź do pani Pomfrey!
- Powiedziałem - Zaczął, krzywiąc się z bólu i wyciągając do niej dłoń ze Złotym Zniczem, skutecznie ją uciszając - Że złapię go dla ciebie.
Odruchowo wyciągnęła dłonie i ją od niego odebrała. Piłeczka zatrzepotała skrzydłami jeszcze trzykrotnie i nagle się uspokoiła. Podniosła wzrok, ale Potter już odlatywał w kierunku szatni, asekurowany przez dwóch pałkarzy.
- Lily! Dalej, no chodź! - Do jej uszu dotarł głos Mary. - Impreza we Wspólnym!
Uśmiechnęła się szeroko i ostrożnie wsunęła złotą piłeczkę do kieszeni, a następnie podążyła za przyjaciółkami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz