[muzyka]
- O czym rozmawiałaś z
Peterem?
Tym pytaniem Dorcas
bombardowała ją bezustannie. Ruda spojrzała na nią z żalem i po raz kolejny
pokręciła głową.
- Jak dla mnie to... -
zaczęła Mary, po czym wzruszyła ramionami. – Zapomniałam tego słowa –
uśmiechnęła się rozbrajająco.
- Och, Mary, daj spokój! -
Rozdrażnienie Dorcas wyraźnie wzrastało.
Znajdowały się aktualnie w
szklarni numer dwa, a profesor Sprout dała im wyjątkowo nudne i piekielnie
trudne zadanie. Miały wydobyć jakieś śmieszne strączki z wnętrza jakiejś wielkiej
rośliny, której nazwy nie udało im się zapamiętać. Dodatkowo, korzystając z
panującego tutaj hałasu, Dorcas najwyraźniej postawiła sobie za punkt honoru
wyciągnięcie z Lily wszystkich informacji.
- Dość już tych pogaduszek! –
Fuknęła na nie profesor Sprout, stając przy nich i obserwując ich pracę. –
Obijacie się, wszyscy już zaczęli, a pan Potter ma już pierwszy strączek!
Rozejrzały się dookoła. James
miał rozciętą wargę, Remus kilka zadrapań, a Black nadal trzymał kolczyste
gałęzie.
- Okej, już zaczynamy!
Odetchnęły głęboko i
pochyliły się nad sękatym pniakiem. Ledwo Lily dotknęła go opuszkiem, pieniek
natychmiast ożył. Kolczyste gałęzie zaczęły wściekle smagać powietrze. W
plątaninie gałązek otworzyła się dziura. Dorcas wyciągnęła szybko rękę, a chwilę
później wyjęła małą, pomarszczoną fasolkę.
- Podaj miskę, Lily –
poleciła Dorcas.
- A gdzie…
- Och, przy nawozie! -
warknęła przyglądając się małej fasolce.
Lily wzięła głęboki oddech i
całą siłą woli skupiła się na tym, żeby nie wybuchnąć. Ostatnie dni były dla
niej dość trudne. Odkrycie tajemnicy Remusa nie było miłym ani łatwym
doświadczeniem. Przyprawiało ją nawet o senne koszmary, a fakt, że nie mogła
się tym podzielić z przyjaciółkami tylko pogarszał sprawę. Podeszła do miejsca
gdzie stały miseczki i jęknęła w duchu. W jej kierunku zmierzał nie kto inny
jak James Potter.
- Co tam, Evans? - rzucił
pogodnie, otwierając torbę z nawozem.
- Czego chcesz? - Warknęła.
Myśl, że co miesiąc w tak
bezmyślny sposób naraża swoje życie, a także naraża na niebezpieczeństwo innych
sprawiała, że nie potrafiła z nim normalnie rozmawiać. Przecież Remus musiał
być niebezpieczny, a oni się z nim włóczyli podczas każdej pełni.
- Chciałem porozmawiać. Nic
więcej.
Wybuchła głośnym,
sarkastycznym śmiechem.
- My nie mamy, o czym
rozmawiać - rzuciła, ucinając temat. Uniósł brwi, zaskoczony sposobem z jakim
się do niego zwraca.
- O czym rozmawiałaś z
Peterem? – Zapytał szybko, wprawiając ją w osłupienie.
- Że co proszę? – Wykrztusiła
w końcu.
- Wiem, że rozmawiałaś z
Glizdkiem. Co ci powiedział tamtego dnia w łazience, Lily?
- To chyba nie twój interes,
prawda? – spytała lekko unosząc brwi.
- Mylisz się, to nawet bardzo
moja sprawa.
- Pod jakim względem?
- Pod każdym - Wysyczał,
wyraźnie tracąc cierpliwość. Przez chwilę stali i wpatrywali się w siebie z
zaciętymi minami. - Więc? - ponaglił ją. Skrzyżowała ręce na piersi dając mu do
zrozumienia, że nic od niej nie wyciągnie. - Fajnie! - Prychnął wreszcie.
- Świetnie! -Wzruszyła
ramionami czując narastającą irytację.
- Świetnie!
- Dobra! - Krzyknęła czerwona
na twarzy, chwytając miskę.
- Dobra!
Odkrzyknął i chwycił drugą,
po czym oboje odwrócili się na pięcie i wrócili do swoich towarzyszy.
- Nadęty bufon! – Krzyknęła,
rzucając miską, która z hukiem spadła na podłogę i się roztrzaskała.
- Reparo – mruknęła Dorcas, patrząc na nią z uwagą. – Kto?
- Potter?
- A co on znowu ci takiego
zrobił?
- Co on zrobił? Ty się
jeszcze pytasz?! – krzyknęła, ledwo panując nad przejmującym kontrolę gniewem.
Policzki całe jej spurpurowiały, włosy się skręciły i jakby naelektryzowały, a
dłonie zacisnęła w pięści. – On, ooooo! I jeszcze aaachh! O nie!
- No, to wiele wyjaśnia… W
każdym razie, nie tylko ty zdajesz się być wzburzona i nie tylko ja totalnie
nic nie rozumiem – mruknęła Dorcas.
- CO?!
- Lily, może się po prostu
rozejrzyj, a nie tak się wydzierasz, co?
Spojrzała w stronę Huncwotów.
Potter gwałtownie gestykulował, raz na raz trącając Remusa. Zacięta mina Lupina
utwierdziła ją jedynie w przekonaniu, że i do niego ma jakieś chore i niczym
nie uzasadnione pretensje. Peter natomiast stał z boku, a głowę miał
spuszczoną.
- Jak on mógł... -
Zaczęła, ale w tym momencie Black spojrzał nią spod przymrużonych oczu. Nie
potrafiła pozbyć się wrażenia, że cała ta sytuacja niesamowicie go bawi. Jego
postawa odrobinę wytrąciła ją z równowagi. - Nie! Jak on może…
- No właśnie! Jak on mógł?!
Niespodziewanie odezwała się
Mary, a jej głos był na skraju lamentu i gigantycznego oburzenia. Obie
natychmiast zwróciły się w jej stronę, totalnie zaskoczone. Mary miała ubłocona
sukienkę, rozcięty policzek, a w oczach lśniły jej łzy. Wzrok utkwiony miała w
swoich dłoniach. Wreszcie posłała przyjaciółką lekko zdesperowane spojrzenie i
warknęła:
-Ta poczwara złamała mi
paznokieć!
***
Kiedy Lily wreszcie udało się
dotrzeć po obiedzie do dormitorium, była niesamowicie wyczerpana. Niemalże
natychmiast cisnęła torbę w kąt, perfekcyjnie zagłuszając wyrzuty sumienia
jakie były wywołane toną prac domowych, a następnie zrzuciwszy buty padła na
łóżko. Marzyła chociażby o piętnastominutowej drzemce nim sumienie wygra nad
zmęczeniem i nie zapędzi jej z powrotem nad książki. Nigdy nie uważała się za
kujonkę. Była po prostu pilna i sumienna, a to sprawiało, że pomimo wszystko
większą cześć weekendu potrafiła przesiedzieć w fotelu z dobrą lekturą. Teraz
też miała taki zamiar: szybkie odrobienie zadań na przyszły tydzień, a
następnie zajęcie fotela przy kominku.
Pogoda za oknem zrobiła się
niesamowicie irytująca. Na niebie nadal widniało słońce, które roztaczało swoje
czerwonawo złote promienie, powodując jednocześnie, że było niesamowicie
duszno. Jakby się dobrze przyjrzeć to w oddali można było dostrzec pędzące w
kierunku zamku burzowe chmury. Nic więc dziwnego w tym, że zmęczonej
dwugodzinnymi eliksirami Evansównie, powieki zaczęły niebezpiecznie ciążyć. Po
kolejnych kilku minutach wsłuchiwania się w wesoły świergot tutejszych ptaków,
przymknęła oczy i pozwoliła, aby sen pomału zaczął przejmować nad nią kontrolę.
Nim jednak na dobre odpłynęła, drzwi otworzyły się z hukiem, a jej dwie
lokatorki wpadły do środka, głośno się o coś kłócąc. Przez chwilę jeszcze
walczyła. Zasłoniła kotary przy łóżku, a nawet nakryła głowę poduszką, ale nic
jej to nie pomogło.
Westchnęła więc ciężko i
zwlekła się z wyrka z żalem chwytając swoją torbę i schodząc do Pokoju
Wspólnego. Na wpół przytomna dotarła do stolika tuż przy kominku. Opadła na
fotel i wyjęła kilka podręczników. Lekko speszył ją fakt, że kanapę obok niej
zajmował Remus, a w fotelu po drugiej stronie stołu siedział Black. Ignorując jego
natarczywe spojrzenie przyciągnęła pergamin i pochyliła się nad zakończeniem
wypracowania.
Piętnaście minut później z
naręczem kolorowych magazynów do Pokoju Wspólnego zeszła Mary z Dorcas. Obie
pochłonięte były dalszą dyskusją na temat balu. Tym razem wybierały dodatki do
przystrojenia sali. Wreszcie obie padły na kanapę obok Remusa. Lily poruszyła
się niespokojnie, ale na szczęście nikt nie zwrócił na nią uwagi. Wpatrujący
się w nią do tej pory Syriusz, aktualnie był zagadywany przez Dorcas. Jej przyjaciółka
męczyła go układem, który mieli zatańczyć już za dwa tygodnie. Słysząca
to Mary pokręciła głową, podniosła „Czarownicę” i oparłszy się plecami o
klatkę piersiową Remusa pogrążyła się w lekturze. Lily spojrzała na nich z
lekkim niepokojem. Sam Lupin też wyglądał na zaskoczonego, ale nic nie
powiedział. Czując jednak na sobie spojrzenie Lily, odwrócił głowę w jej
stronę. Ruda posłała mu wymuszony uśmiech i szybko spuściła wzrok. Lupin
westchnął cicho, a następnie oparł się wygodnie, a po chwili chyba już spał.
Evansówna przygryzła dolną
wargę i coraz bardziej zaniepokojona przyglądała się Lunatykowi. Bez trudu
dostrzegła to, co do tej pory wyraźnie pomijała. Jego oczy były podkrążone,
jakby przez ostatnie noce nie sypiał, a do tego miał liczne zadrapania i
siniaki. Skoro był w Skrzydle Szpitalnym, dlaczego pielęgniarka ich nie
wyleczyła? Przecież zajęło by jej to ledwie dwie minuty. Chyba, że są to
rany, których wyleczyć się nie da...Westchnęła ciężko.
- Ej, Evans! – do pokoju
wspólnego weszła właśnie cała drużyna Gryfonów, a od progu ich kapitan krzyczał
tak, że było go słychać w całym zamku.
- Czego chcesz, Potter? –
zapytała nie podnosząc głowy, ponownie wracając do pracy domowej.
- Umówisz się ze mną? –
zapytał z zawadiackim uśmiechem stając naprzeciwko niej. Szatę od quidditcha
miał ubłoconą, a z jego włosów nadal leciały krople. Spojrzała na niego z
politowaniem.
- Ta, a gdzie mnie
zabierzesz?
- No wiesz, podobno w
Hogsmeade otworzyli muzeum historii czarów, może się ze mną wybierzesz na
wystawę zabytkowych strojów?
- Przebywać z tobą to jest
jak być w muzeum! Nie ma na co patrzeć i zawsze jest nudno – Warknęła.
- Och, Evans! Przecież widzę,
że chcesz, ale rozum ci nie pozwala!
- Ty chyba za to ani po rozum
ani po wzrost nie stałeś – stwierdziła z przekąsem, powoli zbierając swoje
rzeczy. Zrozumiała bowiem, że nie da jej spokoju.
- Stałem po ciebie. –
odpowiedział i wyszczerzył zęby w łobuzerskim uśmiechu.
- Nigdzie nie idę, a już na
pewno nie z tobą! - Ofuknęła go.
- No weź, pasujemy do siebie!
Ja jestem ładny, ty mądra. To wręcz idealne połączenie, nie uważasz?
- Nie uważam, Potter. Nie mam
ochoty marnować czasu na głupie gadanie. Muszę dokończyć wypracowanie.
- Świetnie! To ja idę się
wykapać i zaraz od ciebie odpisze, okej? – stwierdził zadowolony, chwycił swoją
miotłę i ruszył do dormitorium. Nagle zatrzymał się w połowie schodów i rzucił
przez prawie cały pokój wspólny – Albo nie! Daj niech Remus dokończy! A my się
widzimy za dziesięć minut pod prysznicem! – i zadowolony wszedł do sypialni.
Pobliskie stoliki zareagowały
śmiechem, a ona spłonęła niczym piwonia. Spojrzała na Remusa lekko speszona.
- Jaaa... - znów posłała mu
wymuszony uśmiech i schyliła się o torbę, chcąc zmienić stolik. Nie
odpowiedział, ale kiwnął głową.
Nie wiedziała, czy Remus
budzi w niej strach czy może raczej obrzydzenie. Nie potrafiła go sobie
wyobrazić pod postacią bestii, ale też nie umiała na niego patrzeć tak jak do
tej pory. Chłopak musiał to wyczuć. Tak było już blisko dwa tygodnie.
Unikała go tak bardzo jak tylko mogła. Jeżeli już musiała, rozmawiała z nim
szybko bez zbędnego przeciągania i uprzejmości, natychmiast przechodząc do
sedna sprawy. Kiedy dziwnym trafem zostawali w pomieszczeniu tylko we dwoje,
natychmiast zaczynała drżeć i pod byle pretekstem szukała ucieczki. Widziała,
że jest zaniepokojony. Trzykrotnie zapytał ją czy wszystko w porządku, ale
zwalała swoje zachowanie na stres spowodowany sama nie wiedziała czym. Panika,
która jej towarzyszyła musiała mu zasygnalizować, że w jakiś sposób rozgryzła
jego tajemnicę. Po pięciu dniach uników dostrzegła, że kiedy na nią patrzy w
jego oczach pojawia się dziwny rodzaj żalu i pewna forma wyrzutów. Ganiła się w
myślach, powtarzając sobie przy tym, że przecież Remus jest jej...
przyjacielem? Nigdy nie byli ze sobą jakoś bardzo blisko, ale mogła śmiało
stwierdzić, że z grupy Huncwotów był jedyną osobą, którą akceptowała. Mało
tego, jedyną z którą nie tyle co rozmawiała, ale do tego miała o czym. Bywały
dni, że siedząc w bibliotece, drążyli niektóre tematy godzinami!
Pochylona nad książkami,
kątem oka dostrzegła jak Remus gawędzi z Jamesem i Syriuszem. Jego oczy nie
były już tak roześmiane jak przed momentem, a dobry humor jakby z niego
wyparował. Raz na jakiś czas spoglądał na Lily, wyraźnie bijąc się z myślami.
Wreszcie podniósł się z kanapy i z zaniepokojoną miną podszedł do jej stolika.
- Hej - przywitał się
ostrożnie, wsuwając ręce do kieszeni.
- Cześć - odpowiedziała lekko
drżącym głosem i utkwiła wzrok w książce, udając, że czyta i licząc na to, że
chłopak zostawi ją w spokoju.
- Wszystko w porządku? Jesteś
jakby roztrzęsiona - w jego głosie słychać było troskę i niepokój.
Chcąc nie chcąc podniosła
wzrok i uśmiechnęła się sztucznie. Znowu.
- Tak! - zganiła się w
myślach za zbyt wysoki głos, natychmiast opuszczając głowę i zbierając w
popłochu notatki. Salon Gryfonów zaczynał świecić pustkami. Zajęte już były
tylko dwie kanapy,
- Mogę się przysiąść? -
Zaproponował niespodziewanie, przysuwając sobie krzesło.
- Właściwie to ja... -
zerwała się z miejsca i wrzuciła rzeczy do torby. - Skończyłam i chyba pójdę
się położyć.
Pokiwał tylko głową, wyraźnie
nad czymś myśląc. Zapanowała między nimi głucha, krępująca cisza. W końcu Lily
mruknęła niewyraźne "cześć" i odwróciła się na pięcie, oddalając się
do dormitorium i zaciskając pięści, żeby jej nie zawołał.
- Lily, napisałaś
wypracowanie dla Cullen.
Zatrzymała się gwałtownie.
Nie była do końca pewna do czego zmierza Remus. Ostatnie zdanie nie było ani
pytaniem, ani stwierdzeniem. Wypowiedział je chyba wbrew sobie, totalnie się nad
tym nie zastanawiając. To dlatego ponownie odwróciła się w jego stronę, nie
potrafiąc ukryć przerażenia. Dystans pomiędzy nimi nagle wydał jej się zbyt
mały, więc zrobiła jeden krok w tył. Spojrzenie jego miodowych oczu było
znaczące. Ewidentnie chciał jej dać do zrozumienia, że to coś więcej niż tylko
zagadnienie o pracę domową. W końcu wzięła głęboki oddech i kiwnęła głową.
- Tak, chcesz odpisać
zakończenie? - Próbowała się uśmiechnąć, ale totalnie jej to nie wyszło.
- Nie, Lily. Znam zakończenie
aż za dobrze - szepnął i opadł na krzesło ukrywając twarz w dłoniach
Kierowana wyrzutami sumienia,
wbrew sobie opadła na fotel obok niego. Utkwiła wzrok w Remusie i nagle zdała
sobie sprawę z tego, że pomimo wszystko jest to ktoś jej bliski. Lupin
natomiast gwałtownie się spiął. Rozglądał się niepewnie po pokoju wspólnym ze
zmarszczonym czołem, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. Kilka razy otworzył
buzię, a następnie ją zamykał. Pocierał również nerwowo ręce, jakby mu było
zimno. W końcu oparł się na fotelu i wypuścił ze świstem powietrze. Kiedy
przemówił głos mu drżał, a Lily zrozumiała, że właśnie podjął walkę o coś
niesamowicie istotnego. O akceptację.
- Kiedy byłem dzieckiem,
ugryzł mnie wilkołak. Fenrir Greyback, który w ten sposób chciał dopełnić
zemsty na moim ojcu. Mój tata nie zgodził się z nim współpracować. - Z każdym
kolejnym słowem, które wypowiadał, przerażenie, które towarzyszyło Lily
ustępowało miejsca dla troski i współczucia. - Od tamtej pory, co miesiąc, o
pełni księżyca przemieniam się w pragnącego ludzkiej krwi wilkołaka. Rodzice za
wszelką cenę starali się odnaleźć lekarstwo, lecz żadne nie istniało i nie
istnieje do dzisiaj. - Wyciągnęła rękę, żeby dodać mu otuchy, ale się odsunął.
Zacisnął pięści i spojrzał na nią wyzywająco. - Kiedy mnie widziałaś szedłem do
specjalnego pomieszczenia. Wiesz, podczas przemiany wilkołak jest
nieobliczalny. Co miesiąc stosowane są środki bezpieczeństwa. Muszę być
odseparowany. Dumbledore pozwolił mi się uczyć, ale wszyscy musimy bardzo
uważać. Rodzice nie byliby zadowoleni, gdyby się dowiedzieli. – uśmiechnął się
ponuro i utkwił wzrok w oknie za nią. Nie za bardzo wiedziała co ma powiedzieć.
Fakt, iż nie uciekła z krzykiem wywoływał u niej mieszane uczucia. Patrząc na
Remusa nadal widziała tylko Remusa... Aktualnie odbierała go w odrobinę innym
świetle: dostrzegła zapadniętą i naznaczoną bliznami twarz, a na ciemnej
czuprynie kilkanaście siwych włosów. Ponadto przemawiało przez niego zmęczenie,
a każdy mięsień był napięty w oczekiwaniu na jej reakcję. Postawił wszystko na
jedną szalę. Zdradził jej swoją tajemnicę. Owszem, wiedziała, ale on postawił
na szczerość, chociaż mógł stracić praktycznie wszystko. W końcu wzięła głębszy
oddech i powiedziała najserdeczniej jak tylko potrafiła.
- Twój sekret jest ze mną bezpieczny
- uśmiechnęła się delikatnie i ścisnęła jego dłoń.
Nie potrafił powstrzymać
szerokiego uśmiechu. Całe napięcie natychmiast uleciało. Znikł niepokój i
przerażenie.
- Wiesz, że ty i Potter macie
ze sobą wiele wspólnego? – zapytał nagle Remus, przypominając jej o tym, co
wyprawia cała ich czwórka. Przygryzła wargę.
- Rozmawiałam z Peterem... -
Wyznała w końcu, spuszczając głowę.
- Wiedziałem, że się
domyślisz. Jesteś uparta i ambitna, Lily. Już wtedy, podczas rozmowy o
animagach... - Urwał, nagle rozumiejąc o czym do niego mówi. - Och...
Lily odwróciła głowę i
odszukała jego oczy. Miodowe tęczówki drgały niepewnie. Widziała w nich swoje
odbicie. Sama była blada. Widziała jednak prośbę w jego oczach. Nie do końca
rozumiała, czego ona dotyczy, tak samo jak nie mogła obiecać, że akurat o tym
nikomu nie powie.
Westchnęła i pokręciła głową
z niedowierzaniem, spojrzawszy na zegarek. Było już wpół do dwunastej. Stłumiła
ziewnięcie i ponownie zebrała wszystkie swoje rzeczy.
- Pójdę już - zwróciła się do
Remusa.
Chłopak potaknął i podniósł
się z miejsca. Na moment zapanowała między nimi krępująca cisza, aż w końcu
Lily przytuliła się do niego na jeden krótki moment.
- Dziękuję, że byłeś ze mną
szczery, Remusie - szepnęła, odsuwając się od niego i patrząc prosto w ciepłe i
spokojne oczy Lupina. - To wiele dla mnie znaczy.
***
- Gdzie nauczyłeś się tak
tańczyć? – zapytała, wpatrując się intensywnie w orzechowe oczy Jamesa.
Tej nocy Lily nie mogła
zasnąć. Rozmowa z Remusem wiele dla niej znaczyła i bardzo dużo wyjaśniała.
Bardzo długo wierciła się w nocy. Przekręcała z boku na bok i analizowała to,
co usłyszała. Od Jamesa na temat mapy, od Petera o ich zdolnościach, ale też
to, co powiedział jej Remus. Musiał się czuć bardzo osamotniony, ale to co
najbardziej zaskoczyło Lily, to poświęcenie jakie mieli w sobie Huncwoci. W
momencie, kiedy dowiedzieli się z czym boryka się jeden z nich, nie odrzucili
go, ale zrobili wszystko, żeby pomóc mu to przejść jak najlepiej. Poświęcili
długie godziny, żeby opanować przemianę. Czy mogłaby im to odebrać? Czy mogłaby
odebrać to Remusowi?
Zdecydowanie nie.
- Mojego taty siostra wyszła
za mugola. Jego siostra prowadzi szkołę tańca. Od małego kładli na mnie nacisk
– powiedział z uśmiechem między obrotami.
Odwzajemniła uśmiech. Sprawa
z Remusem zdecydowanie zmieniła jej zdanie na temat Jamesa. Może i był
napuszonym kretynem, ale okazało się, że ten kretyn ma serce.
Uśmiechnęła się jeszcze
szerzej, kiedy chwycił ją w talii i wykonał ostatnie podnoszenie. Oparła ręce
na jego barkach, a on obracał się powoli wokół własnej osi. Nie potrafiła
oderwać od niego oczu. Czuła się tak, jakby poznała go na nowo. James Potter
zdecydowanie przestał dla niej być Jamesem Potterem.
Muzyka ucichła. Powoli zaczął
opuszczać ją w dół. Stopami dotknęła parkietu, ale nie potrafiła wyswobodzić
się z jego uścisku. Wpatrywała się w niego z coraz większą intensywnością,
jakby licząc na to, że dowie się czegoś jeszcze. Czegoś równie dobrego.
- Co? - Zapytał wreszcie,
wyraźnie rozbawiony. Chrząknęła i skrzyżowała ręce na piersi, żeby wreszcie się
nimi objąć.
- Nic - szepnęła speszona. -
Ja tylko... Nie ważne, próbowała przybrać rezolutny ton. - Dobra robota, Potter
- poklepała go po ramieniu i odwróciła się na pięcie, zmierzając w kierunku
drzwi.
- Ej, Evans - krzyknął, kiedy
jej ręka zacisnęła się na klamce. Jej serce lekko przyspieszyło, a na ustach
pojawił się uśmiech, którego nie potrafiła zatrzymać.
- Czego chcesz, Potter? -
Spytała z rezygnacją, odwracając się w jego stronę.
Uśmiechnął się rozbrajająco,
przekrzywiając głowę.
- Kiedy obiecana randka? -
Zaczął iść w jej stronę.
- Obiecana? O ile mnie pamięć
nie myli, miała ona mieć miejsce jeżeli dzięki tobie porozmawiam z Peterem, a
to okazało się niewypałem - Uniosła pytająco brwi.
- Na prawdę uważasz, że
trafił pod tą łazienkę przypadkiem?
Wymruczał, chwytając jej dłoń
i prowadząc z powrotem na środek parkietu.
- Ja... - zająknęła
się, ale uciszył ją gestem.
Zdjął jej torbę z ramienia i
odrzucił w bok. Uniósł ręce i z jeszcze większą pewnością siebie, zaczął ją
prowadzić. Wpatrywała się w jego oczy z jeszcze większą intensywnością i z
kompletnym mętlikiem w głowie.
- Chcesz mi powiedzieć, że
chciałeś, żebym porozmawiała z Peterem? - Odpowiedział jej uśmiechem i
poprowadził do obrotu. - Dlaczego?
Musiała go zaskoczyć tym
pytaniem. Zatrzymał się w miejscu i przez chwilę nad czymś myślał. Jego
orzechowe oczy odwzajemniły intensywność zielonych tęczówek Lily. Wreszcie
wzruszył ramionami i delikatnie odgarnął rudy kosmyk za jej ucho.
- Nie wiem. - Westchnął
ciężko. Po plecach Rudej przeszedł dreszcz. Nie wiedziała, czy był to wynik
jego dotyku, czy jego spojrzenia. A może obu jednocześnie? Przez twarz Jamesa
przetoczył się delikatny uśmiech. - W pewnym sensie chyba chciałem, żebyś
wiedziała...
Zmarszczyła nos.
- Dlaczego? - Nie rozumiała
jego motywacji. To był ich największy i najbardziej skrywany sekret. Gdyby
ktokolwiek się o tym wiedział, nie tylko Remus miałby kłopoty, ale też oni i
Dumbledore.
- Zaczynałaś się domyślać.
Kwestią czasu było to, żebyś rozgryzła to do końca. A może po prostu liczyłem
na to, że jak dowiesz się wszystkiego, to przestaniesz mnie szufladkować? -
Uśmiechnął się, odgarniając kolejny pasmo włosów. Odsunęła jego dłoń. Patrząc
na niego z niedowierzaniem. - Sam już nie wiem...
- Poświęciłeś przyjaciela
licząc na to, że dzięki temu zmienię o tobie zdanie? - wyszeptała, nie mogąc
uwierzyć w to co słyszy.
- Merlinie, Lily, skąd! -
Zaśmiał się krótko. - I tak już wiedziałaś. Jedyne czego oczekiwałaś to
potwierdzenie, które ci dałem.
- Mój Boże - szepnęła,
patrząc na niego coraz większymi oczami. - Zawsze wiedziałam, że jesteś
egoistą, ale w życiu bym nie pomyślała, że aż takim! - Jej ton się zaostrzył, a
ciałem wstrząsnął dreszcz oburzenia. Spojrzał na nią zaskoczony.
- Ale, Lily... - Zaczął, ale pokręciła
gwałtownie głową. Odwróciła się na pięcie i w popłochu zaczęła zbierać swoje
rzeczy.
- Remus ci zaufał. Zaufał
wam! A z całej czwórki, która miała pilnować jego sekretu, tylko ty ośmieliłeś
się go zdradzić! Podałeś mi rozwiązanie na tacy, podsyłając Petera, który... -
Urwała, odwracając się powoli w jego stronę. - Merlinie... Znacie ten zamek na
pamięć! Dlatego Black... A szczur na jego ramieniu... - Posłała mu pytające
spojrzenie. Niepewnie kiwnął głową. - Jesteś chory! - Krzyknęła. - Nawet ktoś
taki jak Black próbował cię powstrzymać, powstrzymał Petera!
- Lily...
- Powinnam iść do McGonagall!
- wybuchła, będąc już przy drzwiach. Spojrzał na nią przerażony.
- Nie, Lily, nie możesz...
- Nie mów mi, co mam robić, a
czego nie, Jamesie Potterze! Nie obchodzi mnie to, że narażacie samych siebie.
Jeżeli coś wam się stanie, to będzie o kilku debili mniej, a świat na tym
raczej zyska niż straci! Ale wy narażacie innych ludzi do cholery!
- Wspieramy Remusa, Evans! -
Potter też podniósł głos. - Od szóstego roku życia musiał sobie z tym radzić
sam! Co miesiąc zmienia się w bestię. Boleśnie! Jak przebywał sam we
Wrzeszczącej Chacie...
- Merlinie - Ponownie mu
przerwała. - Więc te jęki... hałasy... to nie duchy? To...
- Tak.
- Chryste! - jęknęła
przerażona. - Włóczycie się z nim po Hogsmeade?!
- Wilkołaki nie atakują
zwierząt, Lily. Możemy się z nim porozumiewać... Lily, on każdego dnia boi się,
że ten fakt wypłynie, a on zostanie odrzucony!
Nie potrafiła sobie poradzić
z kolejną porcją informacji. Najchętniej od razu poszłaby do McGonagall i
opowiedziała jej o wszystkim, ale gdzieś z tyłu głowy miała na tyle rozsądku,
że najpierw musiała to na chłodno przeanalizować po raz kolejny. Spojrzała na
Jamesa gardząco.
- Jak widać, ma wśród
najlepszych przyjaciół gnidę, która ośmieliła się go wystawić dla własnych
korzyści.
Syknęła i nie czekając na jego
reakcję opuściła pomieszczenie, trzaskając za sobą drzwiami.
***
Drogę do Wieży Gryffindoru
pamiętała jak przez mgłę. W Pokoju Wspólnym bez słowa minęła swoje
przyjaciółki, a następnie zamykając szczelnie drzwi, rzuciła się na swoje łóżko
i zaniosła płaczem.
Nie umiała sobie z tym
poradzić, a przy tym nie miała nikogo z kim mogłaby o tym porozmawiać. Płakała
z wściekłości na egoizm Jamesa i z żalu nad losem Remusa. Niewątpliwie został
strasznie skrzywdzony. Żaden człowiek, a na pewno nie Lupin, nie zasługiwał na
takie życie. Był zaledwie dzieckiem... Miał przed sobą całe życie, tyle
możliwości, a jakieś bydle mu to odebrało!
Rozumiała zawziętość
Huncwotów. Jako przyjaciele zachowali się wspaniale i to nie ulegało
najmniejszym wątpliwościom. Sama zrobiłaby w tej chwili wiele, żeby w
jakikolwiek sposób go wesprzeć. Niemniej jednak postawa Jamesa ją przerażała.
Jak mógł wykorzystać chorobę,
bo tak wolała to nazywać, przyjaciela, żeby wywrzeć na niej odpowiednie
wrażenie?
- Lily – usłyszała nieśmiały
głos Mary.
Nie chciała z nią rozmawiać.
Odwróciła twarz od drzwi, żeby nie widziała jej łez.
- Och, Lily… - powtórzyła, a
rudowłosa poczuła jak sprężyny materaca uginają się pod jej ciężarem, kiedy
siadała na jej łóżku. Chwilę później delikatna dłoń spoczęła na jej ramieniu. –
Co się stało? - Milczała. Nie była w stanie nic powiedzieć. Przełykała tylko
łzy i zawzięcie liczyła pojawiające się krople deszczu na szybie. – Lily,
porozmawiaj ze mną, proszę. Chodzi o Jamesa?
Ruda usiadła gwałtownie na łóżku
i spojrzała w niebieskie oczy przyjaciółki.
- Mary, ja nie wiem, co mam
robić – wyszeptała wreszcie, znów zaczynając szlochać.
Mary przytuliła ją do siebie
i w matczyny sposób zaczęła głaskać po głowie. Nie mówiła totalnie nic. Nie
pocieszała i nie pospieszała. Pozwoliła jej płakać i cierpliwie czekała,
aż jej przyjaciółka będzie gotowa z nią porozmawiać. Lily nie wiedziała ile
czasu minęło odkąd znalazła się w sypialni, ale słońce już dawno zniknęło za
horyzontem, ustępując miejsca księżycowi. W końcu wzięła głęboki oddech i
zaczęła mówić tyle, ile mogła.
- Przez chwilę myślałam, że
dorósł, że stał się odpowiedzialny... Zobaczyłam w nim innego człowieka, Mary,
ale James Potter to idiota, który wykorzysta wszystko i wszystkich, żeby dostać
to, czego chce... - Pociągnęła nosem.
- Wydaje mi się, że większość
dziewczyn, które się za nim uganiały, a także te, które się w nim potajemnie
kochały wiedziały, że nie mają przy tobie szans, Lily – Rzuciła smutno nie
mając pojęcia o czym mówiła Lily. Ruda spojrzała na nią zdezorientowana.
- Mary, ale ja nie... -
Zaczęła, ale blondynka gwałtownie jej przerwała.
- Och, Lily, kogo ty
oszukujesz? - jęknęła zniecierpliwiona. - Jesteś piękna i mądra. Potter kocha
cię od pierwszego wejrzenia, tak jak i ty kochasz jego, tylko pogubiliście się
po drodze. On chce to naprawić, ale nie wie jak, a ty się boisz i każdy jego
krok odbierasz na jego niekorzyść!
Lily wybałuszyła na nią oczy,
jeszcze bardziej zdezorientowana.
- Mary, ale ja się nie kocham
w Jamesie! - Krzyknęła.
Mary wyraźnie się tym nie
przejęła. Spojrzała na Lily jak na idiotkę.
- Możesz to powtarzać ile
chcesz, Lily, ale takie rzeczy widać od razu! - Prychnęła, podnosząc się z jej
łóżka. - Kogo jak kogo, ale mnie nie oszukasz - Ofuknęła ją i wyszła,
pozostawiając za sobą delikatną nutkę wanilii i wyraźnie zdezorientowaną Lily.
***
Pokój Wspólny jak zwykle w
trakcie przerwy obiadowej, gościł całkiem sporą liczbę Gryfonów. Większa część
domu starała się na szybko dopisać wypracowanie na najbliższą lekcję. Byli
tacy, co zawzięcie trenowali zaklęcia i uroki, ale też i tacy, którzy
wykorzystywali chwilę wolnego na typowy relaks. Gdzieniegdzie na fotelach
uczniowie ucinali sobie drzemkę, nie zważając na grających w Eksplodującego
Durnia czy Szachy Czarodziejów. Część Gryfonów pochylała się nad najnowszym
Prorokiem śledząc to, co dzieje się poza murami zamku, a reszta pogrążona była
w rozmowach.
Lily Evans postawiła na
naukę. Siedziała przy osobnym stoliku w kącie pokoju i analizowała kolejne
zaklęcia metamorfotyczne. W jej głowie panował istny chaos. Z miejsca wyrzuciła
z głowy Mary i jej pomysł o domniemanych uczuciach w stosunku do Jamesa. W
końcu Lily zdecydowanie lepiej wiedziała, że do Pottera najsilniejszym
uczuciem, które teraz posiadała było obrzydzenie. Nie potrafiła zrozumieć jak
mógł tak postąpić. Był gotowy zdradzić przyjaciela tylko po to, żeby jej się
przypodobać. Tylko czym i po co? Głupotą i brakiem odpowiedzialności?
Prychnęła i spojrzała na
zegarek. Skrzywiła się lekko i podniosła się z miejsca. Zaczęła zbierać ze
stołu stos podręczników i starała się je upchnąć do torby. Przypatrywał się jej
poczynaniom z lekką dezaprobatą. Pokręcił głową z niedowierzaniem i z lekkim
uśmiechem podszedł do niej oferując swoje dłonie. Dwie. Dokładnie tyle, ile jej
brakowało. Zgromiła go wzrokiem. To, że nie przyjmie jego pomocy było wręcz
oczywiste! Przekrzywił głowę i uśmiechnął się jeszcze szerzej, ale go
zignorowała. Stos ksiąg wypadł jej z rąk i zbierała je teraz z podłogi, a jej
twarz zlewała się z tłem, na którym widniał złoty lew Gryffindoru. Westchnął
teatralnie i schował ręce do kieszeni.
- Nie musisz pokazywać, że
jesteś samowystarczalna. Oni wszyscy już to wiedzą.
- Spadaj, Potter – warknęła i
podniosła się z klęczek.
- Zły humorek? – spytał
rozbrajająco.
Spojrzała na niego zdumiona.
- Owszem – prychnęła.
- Źle się spało?
- Och, nie! Skądże! –
zaśmiała się krótko i nareszcie udało jej się pochwycić wszystkie książki.
Mogła teraz spojrzeć na niego z triumfem. – Spało się znakomicie. Szkoda tylko,
że piękny sen się skończył, a ja ponownie muszę oglądać twoją nadętą buźkę –
syknęła i ruszyła w kierunku dziury pod portretem, aby wspiąć się na pierwsze
piętro, gdzie lada chwila miała rozpocząć się transmutacja.
Wzruszył ramionami i pomógł
jej przez nią przejść. Z rozbawieniem obserwował jak z coraz większym trudem
przemierza kolejne korytarze.
- Skoro tak dobrze sobie
radzisz, to może moją torbę też ci dam, co, Evans?
Jedynym znakiem na to, że
usłyszała był fakt, że skwitowała to krótkim prychnięciem i zdecydowanie
szybszy krok.
- Nie będę nalegał - Zaczął,
również lekko przyspieszając, żeby zrównać z nią krok. - Aczkolwiek moja torba
jest prawie pusta, zdecydowanie lepiej by ci się niosło te tomiska, gdybyś je
do niej upchnęła.
Posłała mu zabójcze
spojrzenie i to był jej błąd. W tym samym momencie zza rogu wyszedł Krukon.
Wpadła na niego, a trzymane przez nią książki rozsypały się po podłodze.
Spojrzała na chłopaka z pretensją, ale on mruknął tylko przepraszam i poszedł w
swoją stronę. Westchnęła i zaczęła zbierać podręczniki.
- Możesz mi powiedzieć, po co
taszczysz ze sobą pół biblioteki? - Przekrzywił głowę i z jeszcze większym
uśmiech przyglądał się jej poczynaniom.
Ustawiła piramidę i objęła
książki ramionami. Stanęła na wprost niego i spojrzała w jego oczy wyzywająco.
- OWTM-y. - Rzuciła krótko. -
Mówi ci to coś, Potter?
- Oczywiście. Egzaminy, do
których podchodzimy za osiem miesięcy. Nadal nie rozumiem, po co ci ta prywatna
biblioteka.
- Bo mam zamiar je zdać!
- Sugerujesz, że jesteś tak
słaba, że potrzebujesz aż ośmiu miesięcy na to, żeby się do nich przygotować i
uzyskać zaliczenie?
- Nie. Może tobie wystarczy
Zadowalający, ale ja mierzę w górną pulę ocen.
- Widzisz, Evans, ja z moim
Zadowalającym wiem, że wystarczy proste Winagrdium Leviosa, żeby łatwiej było
mi nieść podręczniki. - Wyszczerzył zęby w uśmiechu i skrzyżował ręce na
piersi. - Rozumiem jednak, że tak banalnych rzeczy z poziomu Zadowalającego nie
piszą w książkach dla osób celujących w Wybitny? Czy może raczej jest to
kwestia tego, że ci z Powyżej Oczekiwań wolą się męczyć?
Gdyby spojrzeniem mogła
zabijać, Potter na pewno leżał by już martwy. Jego bezczelny uśmiech sprawił,
że zaczęła szybciej i ciężej oddychać. Policzki pokryły się żywą czerwienią, a
James mógłby przysiąc, że jej włosy nie tylko się skręciły, ale też raziły
prądem.
- Wal się. - Syknęła i
wepchnęła mu książki w ręce.
Odwróciła się na pięcie i
ostatnie dwadzieścia parę metrów pokonała niemalże biegiem. Wpadła do klasy i
zajęła swoje miejsce trzęsąc się ze złości.
- Lily? - Dorcas spojrzała na
nią zaniepokojona. - Wszystko w porządku?
Nim jednak Lily zdążyła
odpowiedzieć, nad ich ławką zawisł stos podręczników. Tuż za nim z wyciągniętą
różdżką stał James. Krótkim machnięciem cofnął zaklęcie, a książki z głośnym
hukiem opadły na blat ławki. Przez dłużą chwilę wpatrywali się w siebie z
intensywnością. James wyraźnie rozbawiony i Lily z coraz większym trudem
łapiąca oddech. W tej chwili do klasy weszła McGonagall.
- Spokój, proszę zająć swoje
miejsca!
Zapanował lekki rozgardiasz.
Uczniowie zaczęli wyjmować książki i poprawiać swoje krzesła.
- Wystarczyłoby dziękuje,
Evans. Chyba na tyle stać nader inteligentne stworzenie z cała gamą Wybitnych?
- Rzucił i nie czekając na odpowiedź zajął swoje miejsce.
Lily wypuściła ze świstem
powietrze. Pokręciła głową, dając do zrozumienia Dorcas, że nie ma ochoty o
całym zajściu rozmawiać i zaczęła przepisywać instrukcje, które właśnie
pojawiły się na tablicy.
Trzydzieści minut później
kontynuowali naukę zaklęć metamorfottcznych.
- Nie rozumiem, pani
profesor, po co komu takie zaklęcia? Przecież po to stworzono eliksir
wielosokowy!
- Żeby użyć eliksiru, trzeba
umieć go uwarzyć, Potter – mruknęła McGonagall. – A z tego, co mi wiadomo,
orłem z eliksirów nie jesteś.
- Kto pani takich głupot
naopowiadał? – spytał, idealnie udając wzburzenie.
Odłożył różdżkę na bok, oparł
głowę na dłoniach i wpatrywał się w nauczycielkę wielkimi oczami.
- Nie trzeba być kretynem na
miotle, aby zauważyć, że twoja ocena z eliksirów waha się pomiędzy troll a
nędzny – stwierdziła Ruda, pracując w skupieniu nad kolorem loków, które
właśnie wyczarowała u Mary.
- Wiesz, Evans, bycie
kretynem na miotle pomaga w zarejestrowaniu pewnych faktów z odpowiedniej
perspektywy – stwierdził, odchylając się na krześle i zakładając ręce za głowę.
- Och, nie miałam pojęcia, że
potrafisz cokolwiek zauważyć! No wiesz… - rzuciła mu krótkie spojrzenie i
ściszyła ostentacyjnie głos. – Poza swoim ego.
- Moje ego jest wprost
proporcjonalne do urody, a więc…
- Chciałeś powiedzieć do
głupoty – roześmiała się głośno.
- Wolę być głupi niż
zarozumiały! – warknął.
- Wolę być zarozumiała niż
nieodpowiedzialna.
- Wolę być nieodpowiedzialny
niż przewrażliwiony.
- Wolę być – zaczęła, ale
wyprostował się gwałtownie, a jego krzesło opadło z hukiem na posadzkę.
Zamilkła i spojrzała na niego
zniesmaczona. Podniósł się z miejsca, oparł ręce na ławce i utkwił swoje
orzechowe oczy w jej zielonych.
- Wolę być idiotą
popełniającym błędy niż zarozumiałym rudzielcem, który uparcie twierdzi, że
jest nieomylny.
Zaniemówiła. Robiło jej się
naprzemian gorąco i zimno. Czuła, że jej policzki płoną i była pewna, że
wszyscy się w nią wpatrują. Można to było porównać do meczu ping – ponga, z tą
różnicą, że zawodnicy odbijają piłeczkę, a oni rzucali w siebie złośliwymi
uwagami. Wygrywał ten, który odezwał się jako ostatni. Jej palce zacisnęły się
na różdżce. Nie patrzyła w jego stronę. Jeszcze nie. Musiała w sobie zebrać
tyle złości, ile zdoła. Rozejrzała się po klasie. Profesor McGonagall kręciła
się przy Puchonach, którzy źle rzucili zaklęcia na jednego z uczniów. Może
właśnie dlatego jeszcze nie dostali szlabanu?
Upewniwszy się, że każdy
powrócił do swoich zajęć i profesorka naprawdę nie zwraca na nich uwagi,
podniosła się z miejsca i wyciągnęła różdżkę. Dziękowała Merlinowi, że
perfekcyjnie opanowała zaklęcia niewerbalne. Świsnęło i huknęło, a James Potter
przeleciał przez salę i walnął w ścianę.
- Potter! – krzyknęła
przerażona McGonagall i podeszła do miejsca, w którym zbierał się z podłogi. –
Do reszty oszaleliście?! – krzyknęła, a kąciki jej ust delikatnie zadrgały.
- To nie ja! – warknął. –
Tylko Evans!
Nauczycielka spojrzała na
Rudą i pokiwała głową z uznaniem.
- Dwadzieścia punktów dla
Gryffindoru – stwierdziła i podeszła do katedry.
- Słucham?! – krzyknął, nadal
masując głowę i patrząc to na nauczycielkę, to na Lily. Dziewczyna uśmiechnęła
się z triumfem i rzuciła mu lusterko.
- Muszę ci przyznać rację,
Potter. Jako napuszony kretyn wyglądasz zdecydowanie lepiej niż jako
zarozumiały rudzielec.
Oniemiały pochwycił lusterko
i aż pisnął z przerażenia. Jego włosy zmieniły kolor z kruczoczarnego na rudy.
Na jego nosie pojawiła się cała masa piegów, a on sam zrobił się nieco dłuższy.
Gdzieniegdzie pojawiły się blizny, otarcia i siniaki. Otworzył oczy ze
zdumienia i zanotował, że jego górne jedynki są czarne, a z tyłu pobłyskiwała
złota szóstka. Wyglądał koszmarnie.
- Coś ty mi zrobiła?! –
wyjąkał, a jego ręce błądziły po twarzy.
- Rzuciła poprawnie zaklęcie,
Potter. – McGonagall spojrzała na niego z lekkim rozbawieniem. – Cresswell!
Chłopak o mysich włosach źle
machnął różdżką i właśnie rozlewał wodę na najbliżej siedzących. Profesorka
podeszła do niego, aby jakoś nad tym zapanować. Nie zwracała już uwagi na to,
co dzieje się w dalekim kącie klasy.
- Cofnij to! – zażądał, a na
jego twarzy pojawiła się żądza mordu.
- Masz wybitny z obrony
przeciwko czarnej magii, Potter. Wymyśl coś – szepnęła z ironią, a on
wybałuszył oczy.
- Cofnij to!
- Myślałam, że nie
przyjmujesz pomocy od zarozumiałych rudzielców? – Uniosła brwi i jednym
machnięciem różdżki spakowała swoje rzeczy. O ile się nie myliła, dzwonek
zadzwoni za dziewiętnaście sekund.
- Cofnij to albo… - zaczął,
ale się roześmiała.
- Albo co, dasz mi szlaban?
- Dwie rolki pergaminu na
temat zaklęć metamorfotycznych, z uwzględnieniem porównania z działaniem
Eliksiru Wielosokowego na poniedziałek! – krzyknęła McGonagall, chcąc
przekrzyczeć pakujących się w pośpiechu uczniów.
***
- Co jest między tobą a
Potterem?
Lily zamrugała trzykrotnie i
powoli podniosła głowę znad książki. Siedząca obok niej Dorcas poruszyła się
niespokojnie. Dolną wargę miała przygryzioną, a prawą dłonią miętosiła lewy
rękaw swojego zielonego swetra. Już na pierwszy rzut oka było po niej widać, że
to pytanie gnębiło ją już od dłuższego czasu, ale bała się je zadać.
- Między mną a kim? – zapytała
zaskoczona, poprawiając się na kanapie i odkładając książkę na stół.
- No, między tobą a Jamesem.
– powtórzyła pytanie Dorcas.
Lily przyglądała jej się
szerzej otwartymi oczami przez chwilę.
- Hmm... - Zmarszczyła i
rozejrzała się dookoła.
Przy stoliku w kącie Remus
pomagał Peterowi z wypracowaniem dla McGonagall. Kilkoro szóstoklasistów
rozmawiało z wyraźną ekscytacją na temat zbliżającej się teleportacji. W Pokoju
Wspólnym panował zbyt duży spokoju. Lily wiedziała, że jest spowodowane tylko i
wyłącznie tym, że pan chaosu jest w tej chwili na treningu Quidditcha.
- Nic, a co ma być? –
wzruszyła ramionami, ponownie przyglądając się Dorcas. W tej chwili jej
przyjaciółka była jeszcze bardziej spięta niż przed momentem.
- Po prostu wydaje mi się, że
jest inaczej... - Wzruszyła ramionami. - Chociaż tak na prawdę to jest tak
samo.
Lily roześmiała się pogodnie
i zaczęła kartkować czytaną wcześniej książkę w celu odnalezienia strony, na
której się zatrzymała.
- Wydaje ci się, Dorcas.
- Wydaje mi się? Nie sądzę. –
Oburzyła się nie dając za wygraną.
- Dobrze, więc co twoim
zdaniem jest inne? – Westchnęła z rezygnacją, tym razem zaginając odpowiedni
róg i przyjmując rzeczowy ton. Przez moment zapanowała grobowa cisza. Lily
postanowiła jej nie ponaglać. Gołym okiem było widać, że Dorcas waży każde
słowo, które miało zostać przez nią wypowiedziane.
- Nie wiem - Westchnęła
wreszcie. - Na pewno nie jest tak, jak było do tej pory.
- A jak było do tej pory,
Dorcas?
- Och! - Lily uniosła brwi w
zdziwieniu widząc jak Meadowes pokrywa się rumieńcem. - Dokuczacie sobie.
- Zawsze dokuczaliśmy -
Odparła zdezorientowana.
- Tak, ale teraz ma to inny
charakter. Och, nie ważne! - Warknęła widząc zdegustowaną minę Evansówny.
- Dorcas, do czego zmierzasz?
- Spytała mając dosyć tej maskarady. Widziała, że ta rozmowa nie jest
przypadkowa.
- Tańczysz z nim rumbę i ci
się to podoba...
- Podoba mi się rumba, nie
fakt, że z nim tańczę - Przerwała jej obrażona, ale Dorcas udała, że tego nie
słyszy.
- Wymknęłaś się do niego po
meczu, tuż po tym jak złapał dla ciebie Znicza...
- Dorcas - chciała się
bronić, ale brunetka podniosła głos.
- Znikasz z nim i z Blackiem,
chcesz rozmawiać z Peterem, a na samym końcu wracasz do śpiewki, że go nie
cierpisz!
Lily wybałuszyła oczy. Dorcas
najwyraźniej skończyła swoją wyliczankę, bo rozsiadła się w fotelu. Skrzyżowała
ręce na piersi i z oskarżającą miną wpatrywała się w Evansównę. Lily zmrużyła
oczy, analizując jej wypowiedź.
- A ty jesteś zazdrosna o
Blacka, czy o to, że jest jakaś śmieszna rzecz, o której ci nie powiedziałam? -
Wydusiła w końcu. Coraz bardziej czerwone policzki Dorcas i jej bardziej
zacięta mina utwierdziła Lily w tym, że trafiła w sedno.
- Nie odwracaj kota ogonem,
Lily Evans! - Syknęła celując w nią palcem. - Tu nie chodzi o mnie, ale o ciebie.
Zmieniłaś się! Tak samo jak twój stosunek do Pottera.
- Czy wyście do reszty
powariowały?! - krzyknęła z niedowierzaniem. - To ty nakręcasz Mary czy ona
ciebie?
- Nikt nikogo nie nakręca! Po
prostu...
- Tak - Przerwała jej, nie
mogąc już dłużej słuchać tego lamentu. Dorcas natychmiast ucichła. - Jest coś,
czego się dowiedziałam i czego nie mogę wam powiedzieć. I tak, Potter z
Blackiem, a nawet reszta Huncwotów jest w to wplątana... Ale! - podniosła głos,
stanowczo przerywając bulwersującą się Dorcas. - To w żadnym stopniu nie
wpłynęło na moje podejście do Pottera, do cholery! Nadal działa mi na
nerwy to jego…
- Ej, Evans! - usłyszała i
wywróciła oczami.
- Czego chcesz, Potter? -
Posłała Dorcas znaczące spojrzenie. Jakby chciała powiedzieć "o tym
mówię".
- Może odwiedzimy Hogsmeade w
najbliższą sobotę po meczu? – zapytał, opadając na kanapę obok niej.
- Cóż za nowość! - Prychnęła
sarkastycznie. - Czyżbyś zapraszał mnie na randkę? – zapytała udając
zaskoczenie.
- Miałem raczej nadzieję na
koleżeński wypad, ale jeżeli wolisz randkę – uśmiechnął się szeroko i puścił do
niej oko.
- Och, James... a jak się w
tobie zakocham? – Ironizowała dalej.
- Kochanie! Ty jesteś na to
za mądra i za dorosła! – rzucił od niechcenia, wyjmując jej książkę z rąk i
przyglądając się okładce. – Chciałabyś takiego chłopaka, Evans?
- No jasne! Ma wszystko czego
mi potrzeba: skromność, wysoką samoocenę i jest zapatrzony w siebie! –
Wyliczyła sprawnie i odebrała mu lekturę.
- Liluś, powiedz mi ruda
wredoto, jak ty to robisz, że w całym tym sarkazmie jesteś tak czarująca i
słodka? – Zapytał, przyglądając jej się z uśmiechem.
- Praktyka czyni - Zaczęła,
ale jej przerwał
- Wiesz co... To chyba jednak
nie wypali - Westchnął teatralnie i podniósł się z kanapy. - Nie ma między nami
chemii... Nie ma tego czegoś - Smutek w jego głosie był tak realny, że gdyby go
nie znała, pewnie by mu uwierzyła. - Przykro mi, Evans, nie jesteśmy sobie
przeznaczeni. W sobotę o dziewiętnastej w Sali Wejściowej. – Zaczął się
wspinać do dormitorium chłopców. - Jak masz ochotę to weź koleżanki, żeby nie
było, że na randkę z tobą poszłem!
- Mówi się poszedłem! –
Prychnęła, szczerze rozbawiona.
- Oj, Evans. Każdy chodzi jak
umie! Urządzę wam zwiedzanie na odpowiednim poziomie –
Puścił do niej oko. Po plecach Lily przeszedł dreszcz. Lekko przerażona
odprowadzała go wzrokiem do sypialni.
- Lily - Evansówna aż
podskoczyła słysząc głos swojej przyjaciółki. - Ale w przyszłą sobotę nie ma
Hogsmeade - Wtrąciła zamyślona, sprawdzając swój kalendarz.
Lily przygryzła dolną wargę.
Wiedziała, że ten temat prędzej czy później będzie się przewijał pomiędzy nią,
a jej przyjaciółkami. O ile Huncwoci siedzieli w tym razem, o tyle Lily
znalazła się w tym sama. Dziewczyny nie miały pojęcia o niczym, a Potter
najwyraźniej nie miał zamiaru pomóc jej dochować tajemnicy. Czy to był jego
zamiar? Chciał, żeby zdradziła sekret Remusa, tak jak on zdradził go jej?
- Lily? - Dorcas zaczynała
się niecierpliwić.
Ruda odwróciła głowę i
spojrzała w kąt, gdzie Remus pochylał się nad książką razem z Peterem. Nie
miała zamiaru być taka jak James. Wiedziała już jak rozegra tą sprawę i
bynajmniej nie miała zamiaru dać się złapać na jego sztuczki.
- Potrzebuje czasu, Dorcas -
odwróciła się do dziewczyny z uśmiechem na ustach. - Odpuść. Obiecuję ci, że
nadejdzie taki dzień kiedy wszystko ci powiem!
- Lily! - Dorcas chciała
oponować.
- Chodź - rzuciła rezolutnie,
podnosząc się z kanapy. - Konam z głodu!
O rany kiedy oni się w końcu umówią? Jak w każdym fanficku Lily niesamowicie mnie drażni :-* Ale opowiadanie podobnie jak jego pierwowzór ŚWIETNE! :-)
OdpowiedzUsuń