poniedziałek, 9 listopada 2015

06.


Zaraz po zajęciach z profesorem Flitwickiem udała się prosto do pokoju wspólnego, gdzie zaszyła się w kącie tuż przy kominku. Było to najbardziej pożądane miejsce w całym pokoju wspólnym, a od blisko trzech lat przypisane jako własność Huncwotów. Co roku zdarzały się osoby, które porywały się z motyką na słońce i próbowały odebrać ową przynależność. Nikt jednak do tej pory nie zrobił tego dość skutecznie. Nikt poza nią. Siadała tu zazwyczaj wtedy, kiedy ilość przyniesionych książek nie mieściła się na żadnym innym stoliku, a ten przy komiku był największy i zarazem najbardziej pojemny. Wówczas żadnemu z Huncwotów fakt ten aż tak bardzo nie przeszkadzał. Prawie żadnemu.
Pomiędzy nią a Huncwotami zaistniała cicha, nigdy nie ustalona i nigdy nie wypowiedziana umowa - ona nie przeszkadzała im, oni nie przeszkadzali jej. I chociaż mogli przebywać w tym samym miejscu i o tej samej porze, żadne z nich nie zdradziło nawet w najmniejszym geście, iż wie o istnieniu tego drugiego. To właśnie najbardziej pasowało młodej Evansównie. Nie, wcale nie chodziło w tym o to, że oni milczeli, patrząc w płomienie, a ona przewracała kolejne stronice potężnych ksiąg. Wręcz przeciwnie. Wszystko toczyło się swoim standardowym i naturalnym torem. Huncwoci knuli najdziksze i najbardziej wyszukane spiski, a ona, skupiając się na kolejnych literkach, udawała, że tego nie słyszy. Ponadto nie miała prawa później wykorzystać poznanej ukradkiem wiedzy przeciwko nim. Stała się po prostu kolejnym Remusem Lupinem, ale dopóki miała święty spokój - mogło jej to nawet odpowiadać.
Postawiła ostatnią kropkę i odłożywszy pióro, rozpoczęła analizę spisanego przez siebie tekstu. Nigdy nie było tak, że nie popełniła jakiegoś durnego błędu. Odkąd na pierwszym roku oddała nabazgrane na szybko i nieprzeczytane przez siebie wypracowanie, za które otrzymała naganę, nigdy więcej nie popełniła podobnego błędu. Musiała też sprawdzić, czy jest wystarczająco "za mądrze" napisane, aby James Potter nie potrafił go odpisać.
- Evans, mam nadzieję, że pamiętasz o naszym wspólnym szlabanie? – Na sąsiadujący fotel opadł Potter, widząc, że właśnie skończyła.
- Wiesz, gdyby nie fakt, że w precyzyjny sposób za każdym razem podkreślasz słowo szlaban, byłabym skłonna uwierzyć, iż myślisz, że to randka - westchnęła, zwijając pergamin i chowając go do torby. 
- Wieczór sam na sam to tak jak randka – stwierdził z uśmiechem i schylił się po dopiero co schowane przez nią wypracowanie.
Uśmiechnęła się sama do siebie i wywróciła oczami. Nie, nie starała się oponować, wyrywać pracy domowej i krzyczeć, że da mu szlaban - to wszystko już przerabiali i na przestrzeni lat zrozumiała, że najlepszym sposobem na odpisywanie jest...
- Ugh! Znów się wymądrzasz! - jęknął i rzucił krótkie spojrzenie w stronę Lupina. Wychylił się nawet odrobinę, aby przeczytać pierwsze trzy zdania, po czym uśmiechnął się z triumfem i odrzucił jej skradziony pergamin. - Lunio jest lepszy, dzięki.
Posłała mu wymuszony uśmiech i schyliła się po kolejną książkę. Ułożyła się wygodniej na kanapie i otworzyła na zaznaczonej stronie.
- Swoją drogą, Potter, zdajesz sobie sprawę z tego, że przebywanie z dziewczyną w jednym pomieszczeniu, sam na sam, to w rzeczywistości nie randka? – wtrąciła, kiedy cisza zaczęła być niesamowicie irytująca i nim zdążyła ugryźć się w język.
- A to jest takie ważne, ponieważ? - Spojrzał na nią z ukosa.
- Bo to oznacza, że musisz zredukować liczbę na swojej rekordowej tablicy o ładnych kilka setek - odcięła się z uśmiechem i przewróciła stronicę. - I czy właśnie to nie spowoduje, iż Black ponownie znajdzie się na pierwszej pozycji w waszym rankingu?
- Nie - wyprostował się dumnie i posłał jej oczko. Uniosła pytająco brwi. - Szlaban z tobą jest tak wysoko punktowany, że choćby Black umówił się z całym Gryffindorem i połową Ravenclawu, to nie uda mu się mnie wyprzedzić.
Przestała się uśmiechać i lekko obrażona powróciła do lektury.
- A jeżeli dorzucimy do tego także Hufflepuff? - usłyszeli, a na drugi fotel opadł Black, patrząc na nich z kpiącym uśmiechem.
- Ponoć jesteś tak cienki, że nawet cały zamek nie załatwi sprawy - rzuciła kąśliwie Evans, nawet na niego nie spojrzawszy.
W tym momencie w pokoju wspólnym rozbrzmiał gromki śmiech. James podniósł się z fotela, szukając jego źródła, a zaraz za nim podążył Remus. Lily uniosła jedynie głowę, coraz bardziej zniesmaczona. Przemierzając wzrokiem po pomieszczeniu, chcąc nie chcąc, natknęła się na szare oczy Syriusza. Chłopak przyglądał jej się z wyraźną irytacją. Prychnęła i wywróciła oczami.
- Cały zamek nie, ale szlaban z tobą wyrówna rachunek.
I podniósł się z fotela, aby dołączyć do przyjaciół.
Zacisnęła zęby. Poczuła się tak, jakby ją spoliczkował. Nie spodziewała się takiej odpowiedzi. Chociaż z drugiej strony Syriusz pochodził od Blacków. Nie był w stanie wyprzeć się tego, że płynęła w nim tak samo paskudna, szlachecka krew, która płynęła w Narcyzie czy Bellatrix. Mógł udawać, że porzucił rodzinę, że się jej wyparł, ale nigdy, przenigdy rodzina nie wyprze się jego. Teoretycznie, rzecz jasna. Wieść o jego ucieczce z domu i wydziedziczeniu z głośnym hukiem obleciała Hogwart. Nie było chyba osoby, która nie znałaby najbardziej pikantnych szczegółów owego incydentu, a postarały się o to właśnie siostry Black. Pomimo wszystko, postawa Syriusza miała w sobie całą masę czysto krwistych cech, które obserwował przez prawie całe swoje życie i których, chcąc nie chcąc, w pewnym stopniu nabrał i pozbyć się nie umiał.
Wzięła głębszy oddech i spojrzała na zegar. Miała piętnaście minut na dotarcie do gabinetu wicedyrektorki. Wiedząc, jak nauczycielka nienawidzi spóźnialskich, podniosła się z kanapy i ruszyła do dziury pod portretem.
- Ej, Evans! - usłyszała pogodny, lekko zawadiacki głos.
- Czego chcesz, Potter? - Uśmiechnęła się, nawet na niego nie spojrzawszy.
- Nie poczekasz na mnie?
Tym pytaniem zmusił ją, by w końcu na niego spojrzała. Uśmiechnęła się lekko i mógłby przysiąc, że przez chwilę rozważała propozycję i istniejące możliwości. W końcu jednak przygryzła wargę, pokręciła głową i odwróciła się do przejścia, rzucając krótkie:
- Nie.
- Dlaczego? - Przez chwilę udawał obrażonego, ale niemalże natychmiast wyrównał z nią krok. - Przecież oboje zarobiliśmy ten szlaban, prawda? Nie możemy wobec tego iść razem?
- To ty go zarobiłeś. Dla nas obojga. Więc z łaski swojej zawróć tę swoją rozczochraną, nadętą głowę i zrób mi tą przyjemność idąc inną drogą, dobrze?
- Będę taki kochany jak ty i również powiem nie – wyszczerzył zęby.
- Pięknie! – jęknęła. – Mało, że mam przez ciebie szlaban, to jeszcze mam z tobą na niego iść? Za co?! - Uniosła oczy ku górze, jakby to tam kierowała swoje pytanie.
- Jak zawsze pesymistka. Kochanie, mamy taki piękny wieczór. Znajdź jakiś pozytyw, chociaż jeden!
Rzuciła mu piorunujące spojrzenie.
- Jeden! No chyba tyle możesz dla mnie zrobić? – Spojrzał na nią wyczekująco, a kiedy nie otrzymał odpowiedzi, jęknął, wywołując u niej praktycznie niezauważalny uśmiech. – Tak ładnie proszę.
- No dobra - westchnęła w końcu zrezygnowana.
- No! – krzyknął uradowany – Więc?
- Nie licząc rumby, to jest pierwszy i ostatni mój szlaban. A zwłaszcza z tobą.
- No wiesz?
- Tak, wiem. Nawet jestem tego pewna, Potter! - Uśmiechnęła się słodko i przelazła przez drzwi do gabinetu wicedyrektorki.
- Pięć minut spóźnienia – stwierdziła surowo profesor McGonagall.
- Przepraszamy, pani profesor.
- Oczywiście, panie Potter. Przejdźmy do Izby Pamięci.
- Do Izby Pamięci? – Uniosła w zdziwieniu brwi. – Ale, pani profesor, dlaczego właśnie tam?
- Będziecie czyścić puchary, panno Evans – odpowiedziała lekko zaskoczona tym jakże banalnym pytaniem.
- Puchary? Ale… wszystkie?
- Tak, a zwłaszcza te, które dotyczą quidditcha. Pan Filch prosił, aby mu w tym pomóc. Ale nie rozumiem, dlaczego u ciebie takie zdziwienie, panno Evans.
- Bo ja… och… - jęknęła.
- Myślę, że znacie zasady - czyścicie bez użycia czarów, a ja przyjdę po was, kiedy uznam, że skończyliście.
Oboje kiwnęli głowami.
- Puchary? Quidditch? Nie mogliśmy trafić lepiej! – zawołał uradowany Potter.
- I do tego twoje towarzystwo. Racja, lepiej już być nie może – prychnęła z ironią.
- I znów ten pesymizm – westchnął Potter z rezygnacją, podnosząc jedną ze szmatek, które leżały w kącie. – O, popatrz! Nigdy nie sądziłem, że zobaczę tu puchar mojego poprzednika… O! A tu jest nagroda dla poprzedniego kapitana za świetne prowadzenie drużyny! Też będę taki mieć!
- Ta, szkoda, że nie ma tutaj pucharów dla najbardziej napuszonych kretynów. Wtedy na pewno nie jeden byłby twój. A teraz weź się do roboty, Potter! Nie mam zamiaru wszystkiego odwalić za ciebie!
- Dobra, już dobra. I po co się tak wściekasz? – spytał lekko poirytowany i zaczął czyścić jeden z pucharów. – Wiesz, mam nadzieję, że kiedyś będę grał w reprezentacji. Bardzo bym chciał, żeby…
Cztery godziny później miała już tego serdecznie dosyć. Ledwo trzymała się na nogach, a w brzuchu niemiłosiernie jej burczało. Nie wspominając o tym, że była pewna, iż lada moment oszaleje. Głowa ją bolała od nazwisk, dat i tych wszystkich śmiesznych nazw sztuczek i trików, które są dozwolone, jak i zakazane podczas gry. Była niemalże pewna, że poznała całą historię quidditcha, jego założycieli, wynalazców, kanciarzy i największe gwiazdy. Siedziała właśnie na podłodze, z głową opartą o jedną z gablotek i przyglądała się, jak James czyści jeden z pucharów. Wkładał w to tyle serca i czułości, że gdyby nie buzujące w niej zdenerwowanie, na pewno miałaby powód do żartów. Aktualnie, mając po dziurki w nosie pasty do czyszczenia, Pottera i tego piekielnego pomieszczenia, miętoliła w dłoniach ścierkę, planując w głowie najlepszy sposób na zabójstwo. W momencie, kiedy jej cierpliwość dotarła do punktu kryzysowego, przybyła profesor McGonagall.
- Panno Evans, panie Potter, proszę się udać do pokoju wspólnego. Na dzisiaj koniec szlabanu. Macie się jednak stawić tutaj jutro o tej samej godzinie.
- Oczywiście, pani profesor – odpowiedział natychmiast Potter, szczerząc zęby.
- Jutro? - jęknęła, patrząc prosząco w stronę nauczycielki.
- Tak, panno Evans. Wyraźnie zaznaczyłam, że macie wyczyścić wszystko, a zrobiliście niewiele ponad połowę.
- A czy ja mogłabym… No… Dostać inny szlaban? To znaczy, taki bez Pottera? – zapytała błagalnie, skrajnie wyczerpana.
- Panno Evans, to ja wybieram formę szlabanu. Jak mniemam, nie możesz znieść towarzystwa pana Pottera? Doskonale cię rozumiem.
- Dziękuję za komplement, pani profesor – wtrącił Potter zadowolony. 
Mina mu jednak zrzedła, gdy zobaczył wzrok profesor McGonagall.
- Jednakże – ciągnęła dalej, patrząc to na nią, to na Pottera, jakby z lekkim niedowierzaniem – następnym razem, zanim ponownie zaczniesz sama wymierzać sprawiedliwość, poważnie się nad tym zastanowisz, wiedząc, jakie mogą być tego skutki. Myślę więc, że jest to najlepsza kara dla ciebie. A teraz proszę już iść – dodała surowo.
Westchnęła i niezadowolona ruszyła w stronę wieży, pogrążając się we własnych myślach i starając się totalnie ignorować maszerującego obok Jamesa. O swojej obecności przypomniał jednak bardzo szybko.
- Co taka smutna? Zawsze mogliśmy trafić gorzej! Wyobrażasz sobie przepisywanie tych wszystkich kart dla Filcha? Przecież ja sam mam osobną szafkę! To dopiero koszmar! Albo patroszenie tych wszystkich świństw dla Slughorna... - Wzdrygnął się.
- Zamknij się, Potter! – To było kroplą goryczy, która przelała czarę. Zatrzymała się gwałtownie i spojrzała mu prosto w oczy. – Nie mam ochoty tego słuchać! Mogłabym przepisywać, patroszyć, a nawet czyścić nocniki! Mogłabym robić wszystko! Dosłownie wszystko, rozumiesz?! Byleby tylko z dala od ciebie!
- Coś ty się tak na mnie uparła?! – On też nie wytrzymał.
- No wiesz... - Zająknęła się na moment, opierając się o ścianę tuż obok portretu Grubej Damy. - Dawno, dawno temu, za górami, za lasami...
- Oj, Evans! - pokiwał głową, szczerze rozbawiony. - Muszę przyznać, że niezłe z ciebie ziółko.
Wzruszyła ramionami i podała Grubej Damie hasło. Kiedy portret się uchylił, chwyciła jego ramę i zatrzymała się nad czymś myśląc. Wreszcie przekręciła głowę i spojrzała prosto w orzechowe oczy Jamesa.
- Kazałeś mi znaleźć chociaż jedną pozytywną rzecz na dzisiejszy wieczór - Urwała, nadal się zastanawiając. Kiwnął głową, także opierając się o ramę z wyraźnym zainteresowaniem. Uśmiechnęła się i wspięła na palce, żeby być bliżej jego lewego ucha. - Zdaje się, panie Potter, że ma pan prawdziwą pasję. - I odsunęła się odrobinę, nadal pozostając na wspiętych palcach. Lekko się zachwiała, więc przytrzymał ją za łokieć. Posłał jej pytające spojrzenie, a jego mina wyrażała lekkie zażenowanie. Przygryzła dolną wargę, ledwo powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem, widząc jak się zastanawia, co dokładnie miała na myśli. - Quidditch, Potter, quidditch!
Poczochrała mu czuprynę i śmiejąc się, przeszła przez dziurę pod portretem.

***

Bal zbliżał się nieuchronnie i można było śmiało rzec, że wszystkich ogarniało jakieś trudne do opisania szaleństwo. Jeżeli chodziło natomiast o pannę Evans, to nie widziała ona w tym totalnie nic, co wykraczałoby w jakikolwiek sposób poza pewną normę. Bal odbywał się przecież każdego roku, a więc pewne było, że i w tym roku się odbędzie. Jedyną anomalią w całym tym zamieszaniu, a może raczej główną przyczyną całej gorączki wśród dziewcząt był bowiem fakt, że pan Potter nadal nie wybrał tej jednej jedynej towarzyszki, która mogłaby błyszczeć u jego boku.
W wyniku czego dziewczęta czaiły się na niego nie tylko na wszystkich możliwych korytarzach, pod każdą klasą, czy Wielką Salą, ale część z nich dowiedziała się, gdzie znajduje się wejście do salonu Gryfonów i czatowało z wszystkim co było słodkie, smaczne lub przypominało o nich. James był w niebo wzięty i perfekcyjnie odnajdywał się w całej tej sytuacji. A może były to po prostu lata praktyki?
Lily sama do końca nie wiedziała, kiedy to się zaczęło. Chyba już pod koniec pierwszego roku, kiedy szukający Gryfonów doznał poważnej kontuzji, która uniemożliwiła mu grę w finałowym meczu. Zorganizowano wtedy kolejne nabory, a napuszony James, pomimo tego, że był na pierwszym roku, postanowił do testów podejść. W momencie, kiedy szybował na miotle trybuny były pełne gapiów, a on sam wykonując w sposób perfekcyjny Zwód Wrońskiego zapewnił sobie nie tylko natychmiastową popularność, pełną rozpoznawalność i szacunek, ale również natychmiastowe przyjęcie do drużyny. I chociaż McGonagall uważała, że w pełni na to zasługuje, Lily była pewna, że miał więcej szczęścia niż rozumu, a owy Zwód Kogoś tam, był czystym przypadkiem.
Słuchając więc wesołej paplaniny swoich najlepszych przyjaciółek zaciskała zęby i posyłała uważne spojrzenia wszystkim napotkanym grupkom. W duchu prosiła Merlina, żeby którakolwiek z nich zrobiła cokolwiek, co zakończyłoby się szlabanem. Pokonując właśnie ostatnie schody, które dzieliły je od Pokoju Wspólnego, dostrzegła, że James rozmawia z Eloise, dziewczyną, która była o rok młodsza i należała do domu Ravenclawu. Próbowała mu wcisnąć jakieś pudełko. W Lily odrobinę się zagotowało, ale jednocześnie przez jej głowę przeszła pewna myśl. Doskonale wiedziała, że czekoladki są naszpikowane eliksirem miłosnym. W tej gorączce dziewczyny nawet się z tym nie kryły, a wręcz prześcigały w tym, która zdoła go podać Potterowi. Mało myśląc i nie do końca wiedząc, dlaczego to robi, podeszła do nich i wyrwała pudełko z rąk dziewczyny.
- Ej! – Krzyknęła oburzona Eloise
- Evans, miałem zamiar je zjeść.
- Och, ależ proszę! Tylko uprzedzam cię, że są naszpikowane eliksirem miłosnym.  Za to jest szlaban, Eloise, wiedziałaś? – Zapytała, posyłając jej mściwe spojrzenie, a czekoladki wpychając Potterowi w ręce, po czym odwróciła się na pięcie.
- A dlaczego tak właściwie cię to obchodzi? Przecież to dla ciebie frajda patrzeć jak robię z siebie idiotę, prawda? – spytał, podchodząc pomału i mrużąc oczy. Eloise nie ruszyła się z miejsca.
- Wiesz, może gdybyś nie robił z siebie idioty tak często, to dałabym się skusić, ale wiedz, że obrzydło mi patrzenie na ciebie w tej przykrej roli. Myślę, że zabierając te czekoladki ratuję nie tylko siebie, ale i całe multum ludzi chcących uniknąć tego żałosnego widoku, Potter.
Stwierdziła krzyżując ręce i podobnie jak James, mrużąc oczy. Przez chwile mierzyli się wzrokiem, nie mówiąc zupełnie nic. W pewnym momencie w orzechowych oczach Pottera pojawił się błysk rozbawienia.
- Nie do ciebie należy decydować o tym, co jest dla mnie dobre, Evans. Następnym razem po prostu się nie wtrącaj, kochanie – Spojrzał na nią przekrzywiając głowę.
- To ja ci ratuje tyłek, a ty tak mi się odwdzięczasz? – wyszeptała, z coraz większym trudem powstrzymując chichot i totalnie nie zwracając uwagi na to, że przygląda im się cała Sala Wejściowa.
- A czy kiedykolwiek prosiłem cię, żebyś wściubiała ten swój zarozumiały nos w moje życie?
- Świetnie! - prychnęła, wzruszając ramionami z coraz większym trudem powstrzymując śmiech.
- Świetnie! - Dobry humor zdawał się nie opuszczać młodego Gryfona.
- Super!
- Super!
- Dobra!
- Dobra!- podniósł głos, perfekcyjnie ją naśladując, po czym ponownie przybrał minę niewiniątka, uśmiechając się przy tym zalotnie, co na moment zbiło ją z tropu. - A może się jednak poczęstujesz, co, Evans?
- Nie mam zamiaru piać z zachwytu nad jej urodą, stanowczo nie jest w moim typie. – Rzuciła bez namysłu. Dopiero, kiedy James wybuchł głośnym śmiechem, dotarło do niej, co powiedziała, chociaż nie do końca rozumiała co go tak rozbawiło. Uniosła więc pytająco brwi.
- Lepiej taki niż żaden, Evans! - zawył, trzymając się za brzuch. Jego nastrój udzielił się Lily.
- Wolę żaden - stwierdziła i dołączyła do Jamesa, śmiejąc się w głos.
- Dość!
Piskliwy głos Eloise potoczył się po sali wejściowej i wszystko prysło niczym mydlana bańka. Lily natychmiast przestała chichotać i raz po raz mrugając oczami, wpatrywała się to w Eloise, to w Pottera z każdą sekundą coraz bardziej zmieszana. Potter natomiast ocierał łzy, ale jednocześnie dalej wyciągał ku Lily czekoladki.
- Może wrócimy wreszcie do moich czekoladek?
Prychnęła Eloise i uwiesiła się ramienia Rogacza. Ten spojrzał na nią z wyraźnym znudzeniem.
- Wiesz co, Eloise... - zaczął przyglądając się trzymanemu opakowaniu czekoladek. - Chyba straciłem apetyt - Uśmiechnął się rozbrajająco, po czym wepchnął czekoladki zdziwionej dziewczynie do rąk i puścił do Lily oczko. - Ej, Luniaczku!
I oddalił się, goniąc za przyjacielem.

***

Kilka kolejnych dni nie przyniosło niczego, czego nie dało się przewidzieć. Jak wywróżyła Dorcas, czas wolny w siódmej klasie nie był porą błogiego leniuchowania, na co obie z Mary cieszyły się jak dzieci, ale czasem, w którym zmagały się z nawałem prac domowych. Uczyły się, jakby nazajutrz miał być egzamin. Same lekcje również były trudniejsze i wymagały więcej skupienia i uwagi. Niewerbalne zaklęcia były teraz wymagane nie tylko na obronie przed czarną magią, ale także na zaklęciach i transmutacji, a Lily jak dotąd nadal miała z nimi problem. Nie potrafiła skupić się i poprawnie rzucić zaklęcia.
- Mogę ci pomóc – znikąd pojawił się Remus, patrząc na nią ze  źle ukrywanym rozbawieniem. 
Nie miała mu tego za złe. Od kilkunastu minut siedziała z różdżką w ręce, skupiając się nad formułą. Zdawała sobie sprawę z tego, jak wygląda w takich momentach i chyba dlatego jej policzki pokryły się delikatnym różem.
- Chętnie - Westchnęła z rezygnacją zbierając podręczniki, żeby zrobić mu miejsce. - Ale to chyba bez sensu.
- Za szybko się poddajesz - posłał jej serdeczny uśmiech i opadł na kanapę obok niej. - Zobacz – wyjął różdżkę i rozejrzał się dookoła. W końcu jego wzrok zatrzymał się na siedzącej przy kominku grupce. Oczywiście, oprócz w kółko podjadającego coś Petera, był również bawiący sie zniczem James i wpatrzona w niego Elizabeth. Lily musiała wywrócić oczami, bo Remus puścił do niej oko i machnął krótko różdżką.
- Hej!
Potter aż krzyknął wystraszony, kiedy jakaś niewidzialna siła pociągnęła go za kostkę i spowodowała, że zawisł nad ziemią, wymachując dziko rękoma. Lily wybuchał niekontrolowanym śmiechem.
- Evans!
- To nie ja!
- Wybacz, Rogaczu, już cię opuszczam – wyszczerzył się Lupin. – Widzisz? To proste!
- Jakie to zaklęcie? – spytała patrząc, jak Potter podnosi się z podłogi i siada obok Elizabeth. Dziewczyna natychmiast zaczęła sprawdzać, czy wszystko z nim w porządku.
- Levicorpus.
- Skąd znasz to zaklęcie?
- Bo ja wiem… ostatnio stało się dosyć popularne – uśmiechnął się – James używał go w piątej klasie. Z reguły wieszał Snape’a, a później to już wiesz, co się działo.
- Tak, aż za dobrze… - westchnęła i przygryzając wargę przeniosła wzrok na Jamesa.
Obraz owego czerwcowego, letniego popołudnia spłynął na nią mimo woli. W jej uszach zadźwięczał głos Pottera, który zdenerwowany i oburzony bronił ją przed Severusem. Powinna być mu wdzięczna, ale po tym jak traktował Snape'a jakoś nie potrafiła. Westchnęła ciężko i przeniosła oczy na trzymaną w dłoniach różdżkę. Nie do końca wierząc w to, że jej się uda, pomyślała zaklęcie.
- Cholera jasna, Remus! - Potter ponownie zawisł głową w dół i to w momencie, kiedy wymalowane czerwoną szminką usta Elizabeth właśnie miały spocząć na jego.
- Stary, to nie ja! Serio! – Lupin wyglądał na zbitego z tropu. Lily nie mogła się powstrzymać. Widząc zdezorientowane miny Huncwotów, a także skaczącą pod Jamesem Elizabeth, która bezskutecznie starała się ściągnąć go w dół, zaczęła chichotać. Remus spojrzał na nią zaskoczony.
- No nie, Lily? - W jego głosie dało się wyczuć rozbawienie.
- W końcu mi się udało, no nie? - Roześmiała się.
- Super. Moje gratulacje, ale może mnie ściągniesz, co?! – Wrzasnął Potter.
- A po co? Jakby ci się przyjrzeć, to tak wyglądasz dużo lepiej.
- I znów ta złośliwość, Evans? Czy ty sobie w końcu odpuścisz?
- Chyba nie. To najlepsze, co mogło mnie spotkać z rozrywek w Hogwarcie – rzuciła bez zastanowienia.  Wszyscy spojrzeli na nią uważnie, co spowodowało u niej jeszcze większe zakłopotanie i wywołało lekki rumień.
- Puść go, Evans! - zapiszczała Elizabeth, posyłając Lily wściekłe spojrzenie. Nie zrobiło to na niej żadnego wrażenia.
- Zamknij się, Brown, bo zarobisz szlaban – uśmiechnęła się złośliwie.
- Ty mi grozisz? - jej niebieskie oczy zrobiły się wielkie jak spodki.
- Och, nie, pouczam – wzruszyła ramionami. – Remusie, mógłbyś? – Zapytała nie przestając chichotać.
- Sama nie umiesz, że sługusów potrzebujesz?! - warknął Rogacz, jeszcze bardziej wierzgając nogami.
- James, nie podałem jej formuły na cofnięcie zaklęcia... - wtrącił lekko zakłopotany Remus, ale to najwyraźniej nie usatysfakcjonowało Jamesa.
- Nic się nie stało - Lily ścisnęła dłoń Remusa i uśmiechnęła się pogodnie, dając do zrozumienia, że nie ma pretensji.
- Możesz mnie, do cholery, uwolnić! - krzyknął, a Remus chyba mimowolnie machnął różdżką. Potter runął na podłogę, ale wyraźnie się tym nie przejął. Podniósł się z niej natychmiast, odtrącając przy tym zatroskaną Elizabeth.
Lily uniosła brwi, patrząc na Jamesa tak, jakby go widziała pierwszy raz w życiu.
- Coś taki nerwowy, Potter? Nie zażyłeś dziś swojej dawki eliksiru uspokajającego?
- Och, Evans, moja słodka, Evans - uśmiechnął się beztrosko i opadł na fotel tuż koło nich.
- Dlaczego ty zawsze się ze mną kłócisz? Obie doskonale wiemy, że znam się na tym najlepiej i uważam, że gorzka czekolada to zdecydowanie twój kolor!
Do pokoju wspólnego właśnie wkroczyła Mary z Dorcas niosąc jakieś paczki. Lily spojrzała na Dorcas pytająco, ale ta pokręciła tylko głową i rzuciła jej jedną z paczuszek.
- Co macie dobrego? - James bez pytania przejął jej paczkę, potrząsając nią przy uchu, jakby sprawdzał, czy w środku jest bomba.
- Nie twój interes! - Ofuknęła go Mary, wyrywając mu zawiniątko z rąk i ponownie rzucając do Lily. - Proponuję, żebyś ją dobrze ukryła, ale tak, żeby się nie pogniotła - Puściła do niej oko, a Ruda zrozumiała, że w środku znajduje się jej sukienka na bal halloweenowy.
- Swoją drogą, usłyszałyśmy kilka całkiem ważnych ploteczek! - Dorcas opadła na ostatni wolny fotel i spojrzała na Pottera znacząco. - Zgadniesz? - Wzruszył ramionami, dając jej do zrozumienia, że nie ma pojęcia co to może być. - Ścigający Krukowów, ten Belby, czy jak mu tam, na wczorajszym treningu nabawił się kontuzji. – Powiedziała z błyskiem w oku i wyprostowała się na fotelu, najwyraźniej dumna z siebie, że przekazała Jamsowi tak ważną informację.
W najbliższą sobotę miał się bowiem odbyć pierwszy mecz quidditcha, Gryfni przeciwko Krukonom. W zamku już można było wyczuć nerwową atmosferę. Uczniowie głośno dyskutowali na temat składów i sił obu domów. W dodatku James ponownie miał zagrać na pozycji szukającego. Będąc na drugim roku podczas naborów okazał się być zdecydowanie lepszym ścigającym, ale w ubiegłym roku ich szukający zakończył naukę w Hogwarcie. James jako kapitan drużyny wziął więc na siebie to brzemię, a to tylko nasiliło jego zainteresowanie w kwestii kontuzji szukającego Krukonów.
- Kto go zastąpi? - Nie do końca było wiadomo, czy Potter jest podekscytowany, czy może raczej przerażony.
- Michael Davies  Wzruszyła ramionami. James jęknął, a Mary zapiszczała.
- Och! On jest taki niesamowicie przystojny!
- Wiem kto to jest - Niespodziewanie do rozmowy przyłączyła się Lily. Wszyscy spojrzeli na nią pytająco. Ruda raczej nie brała udziału w rozmowach odnośnie quidditcha. Jak każdy w Hogwarcie kibicowała swojemu domowi, ale nigdy nie entuzjazmowała się tym sportem tak, jak jej przyjaciółki, czy Huncwoci. -  Jest perfektem naczelnym. Puszy się troszkę, ale jest całkiem sympatyczny i dosyć rzeczowy. W każdym razie, u niego na spotkaniach nie zasypiam – Wzruszyła ramionami i podniosła się po leżącą nieopodal książkę.
- No wiesz! Taki przystojniak, a ty wydajesz mu opinie jak tej nudnej książce! – Nachmurzyła się Mary. Lily spojrzała na nią lekko zdziwiona.
- Nudnej? Nawet jej do ręki nie wzięłaś, a już mówisz, że jest nudna.
- Żartujesz?! Tyle literek i ani jednego obrazka! Takie coś musi być nudne, Lily – rzuciła z niedowierzaniem, krzyżując ręce na piersi i patrząc na Rudą wyzywająco.
W tym samym momencie Syriusz uśmiechnął się paskudnie i bez najmniejszego szmeru zakradł się do blondynki od tyłu. Aktualnie stała dokładnie na wprost Pottera, kłócąc się z nim o to, kto jest bardziej przystojny, on, czy Davies. Dorcas spiorunowała go wzrokiem, chcąc mu powiedzieć, żeby nie przesadził. Remus ruszył się nerwowo na kanapie i z trudem panował nad drgającymi kącikami. Na nieszczęście Rogacza, Mary uznała, że się z niej nabija. McDonald wpadła w szał, ale nim zdążyła zareagować w jakikolwiek sposób Łapa pchnął ją tak, że wylądowała prosto w objęciach Pottera. Stykali się nosami, a James w dziwny sposób zrobił zeza. Skrzywiła się. Przylegali do siebie całym ciałem.
Black zaczął się histerycznie śmiać. Ten sam napad śmiechu dopadł Remusa i całą resztę. James i Mary leżeli, jakby byli sparaliżowani. W pewnej chwili James uśmiechnął się zalotnie i nieporadnie zaczął się wyplątywać z tego uścisku. Mary czerwona jak burak uznała, że mu pomoże. Niestety, kiedy oboje byli już na dobrej drodze, Syriusz podleciał do Mary po raz kolejny i znów popchnął ją delikatnie, sprawiając, że straciła równowagę. Ich usta złączyły się na krótką chwilę. Mary kipiała. Podniosła się zdecydowanie szybciej niż za pierwszym razem i drąc się na Blacka, zaczęła go gonić po całym pokoju wspólnym.
James wykorzystał moment zamieszania, który robili i pochylając się do Lily szepnął tak, żeby tylko ona mogła go usłyszeć.

- Dzięki. - Przestała się śmiać i spojrzała w jego orzechowe oczy całkowicie zdezorientowana. Nie miała pojęcia o czym mówi. - Za czekoladki, Evans.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz