[muzyka]
Siedział w pokoju wspólnym.
Zimnym, ale jakże szykownym pokoju wspólnym. W ręku ściskał kilka cennych dla
siebie rzeczy. Parę drobiazgów, których nigdy, przenigdy nie wyrzuci.
Trzy listy napisane jej ręką,
na których pomimo takiego czasu, nadal czuł zapach jej poziomkowego kremu do
rąk… Uśmiechnął się na wspomnienie jej obsesji w tamtym czasie. Nie było
minuty, żeby po niego nie sięgała! Zupełnie taką samą obsesję, miała na punkcie
spinki z zielonym motylkiem, którą zgubiła podczas spacerów. Odnalazł ją.
Przeczesywał błonia przez blisko dwa tygodnie. Znalazł! Nigdy jednak nie miał
okazji, żeby ją zwrócić… Wśród tych błahostek, był też sprawdzony przez niego,
jej esej z eliksirów. Pierwszy, z którego dostała Wybitny… Pierwszy, który
spowodował, że zaistniała na tych zajęciach. To dzięki niemu zrozumiała, jak
fantastyczną frajdę, sprawia ważenie, siekanie, a nawet mieszanie. Dzięki
niemu, była niemalże najlepsza! Na samym dnie, małego ozdobnego pudełeczka,
leżało… Zdjęcie. Stała koło niego. Uśmiechnięta, rozpromieniona, nienawidząca
tej chorej, zadufanej w sobie bandy! W tamtej chwili, była tylko jego…
Opadł zrezygnowany na kanapę.
Przycisnął zdjęcie do piersi i zamknął oczy. Tak, jak zawsze, obrazy
przyleciały natychmiast. Przenigdy nie zapomni jej roześmianej twarzy. Jej
wielkich, zielonych oczu… Tego blasku, który czaił się w nich, kiedy
rozmawiali, kiedy otwierał przed nią tajniki świata magii.
- Severusie… Opowiedz mi
znowu o dementorach.
- A po co chcesz o nich
wiedzieć?
- No, bo jak użyję czarów
poza szkołą…
- Za coś takiego nie wydadzą
cię dementorom! W ich ręce wpadają tylko ci, którzy zrobią coś naprawdę złego.
Oni strzegą więzienia czarodziejów, Azkabanu. Ty tam nie trafisz, ty jesteś
zbyt…
Nigdy nie zapomni uśmiechu,
jakim go wtedy obdarowała. Nigdy… Serce mu się ścisnęło na wspomnienie
późniejszych wydarzeń. Nigdy więcej nie ośmielił się wypowiedzieć czegoś
takiego. Nigdy więcej nie ośmielił się przekroczyć wyznaczonych, a właściwie z
góry ustalonych przez nią granic. Był jej przyjacielem. Najlepszym, ale jednak
zawsze, tylko przyjacielem… Dziękował Merlinowi, że otrzymał od niej tak wiele
i niewiele zarazem. Pamiętał, jak jego serce zawyło z bólu, kiedy Tiara
przydzieliła ją do Gryffindoru. Bał się, że przestanie się do niego odzywać, że
ulegnie presji swoim nowym przyjaciołom… Nigdy tego nie zrobiła.
Bywały momenty, że jego
rozgoryczenie, żal, że nie może być przy niej troszkę więcej, niż lekcje, czy
czas wolny, wywoływały u niego niepohamowaną zgryźliwość i złośliwość. Często,
teraz wiedział, że zdecydowanie za często, potrafił zrobić jej przykrość,
potrafił zranić, samym tylko słowem… A jednak nadal była z nim… Nadal była
jego… Mógł na nią patrzeć, mógł z nią rozmawiać, mógł wdychać czekoladowy
zapach jej ciała. Mógł słyszeć jej perlisty śmiech, liczyć jej piegi, ocierać
jej łzy i tulić w swoich ramionach, kiedy po raz kolejny płakała przez tego
dupka! Mógł obserwować, jak zmienia się z przerażonej dziewczynki, którą
poznał, jako jedenastolatek, w przepiękną, pewną siebie i, co najważniejsze,
nienawidzącą Pottera kobietę. Mógł obserwować, jak w jej oczach pojawiają się
niebezpieczne ogniki, kiedy się denerwowała. Prawdopodobnie jako jedyny był w
stanie zauważyć, że jej zielone tęczówki, zmieniają swój odcień w zależności od
jej humoru, pory dnia, czy pogody. Mógł i pochłaniał każdy, najmniejszy
szczegół z jej życia, z takim samym, a może nawet większym zainteresowaniem,
niż receptury na eliksirach. Wiedział, jakiego balsamu do ciała używa.
Wiedział, jaki jest jej ulubiony kolor. Wiedział, jakie książki najczęściej
czyta. Wiedział, co je na śniadanie. Wiedział, jak ma na imię każdy członek jej
rodziny. Wiedział, jakie było jej największe marzenie… Wiedział o niej
wszystko! Bo był… przyjacielem. Najlepszym przyjacielem…
Jego serce ponownie ścisnął
ból. Nie było dnia, godziny, minuty, sekundy, żeby o niej nie myślał. Każda
chwila bez niej nie miała dla niego sensu. Była bolesnym oczekiwaniem na
kolejny uśmiech z jej stronny, na kolejną kaskadę słów wypowiedzianych tym
aksamitnym, pogodnym głosem. Była jedyną jasną stroną w jego życiu… Jedyną
iskierką, która pozwalała mu pozostać przy zdrowych zmysłach i nie oszaleć…
Cokolwiek by nie robił, myślał o jej reakcji, o jej wielkich, zielonych oczach
i tej fascynacji, która towarzyszyła jej niemalże na każdym kroku!
Uwielbiała wyzwania. Często
podejmowała się najróżniejszych zadań z czystej ciekawości. Nigdy nie zapomni,
jak zapisała ich na darmowe, wakacyjne warsztaty do mugolskiego centrum sztuki.
Spędzili całe dwa miesiące na jakichś durnych zajęciach. Cudowne dwa miesiące.
Lepili garnki z gliny, tworzyli obrazki z ziarenek kukurydzy, malowali
farbami... Opiekunka ich grupy zawsze na nich krzyczała. Nie było zajęć, żeby
nie obkładali się plasteliną, chlapali wodą, czy nawet celowali w piegowatą,
nieznośną, zarozumiałą Elen. Tylko jedne, ostatnie zajęcia wyglądały inaczej…
Właśnie na nich stworzyła dla niego owe malutkie, ozdobne pudełeczko.
- Na wszystkie nasze skarby,
Severusie! Kiedyś, jak będziemy bardzo starzy, usiądziemy w fotelach przed
kominkiem i będziemy się śmiać, wspominając nasze przygody, zobaczysz!
Mówiła to z taką pewnością
siebie. Po raz pierwszy widział u niej to dziwne światło w oczach. Nie potrafił
tego zidentyfikować, ale pojawiało się ono coraz częściej… Zawsze wtedy, kiedy
rozmawiali o przyszłości. Nie chciał sobie robić pustej nadziei. Nie chciał
sobie niczego obiecywać. Od tamtego momentu, była dla niego jedną, wielką
zagadką, cudowną zagadką! Niewiele było jej potrzebne, aby przejść z jednej
skrajności w drugą. Potrafiła się śmiać niemalże ze wszystkiego, żeby za chwilę
płakać z błahego powodu. Bardzo często nie nadążał za jej humorkami. Jednak
zawsze przy niej był. Przy niej, nigdy z nią…
Zacisnął mocniej powieki,
tamując napływające do oczu łzy. Kiedy to się zmieniło? Kiedy pozwolił im na
oddalenie się od siebie? Był ślepo zapatrzony w swoich „przyjaciół”. Przestawał
mieć dla niej czas, coraz częściej kłócili się o jego kontakty z rzekomymi
śmierciożercami, a ona coraz częściej mówiła o tym dupku… Następował w niej
przełom, a on nie umiał tego powstrzymać. Starał się z całych sił, ale nie
potrafił. Czuł, że ją traci. Czuł, że lada moment stanie się dla niej kimś
niewartym uwagi… Może nawet zacznie go nazywać Smarkerusem? Tajemnicze światło
powoli zanikało. Przestały pojawiać się plany na przyszłość. Przestawał być jej
przewodnikiem…
Nie miał pojęcia, kiedy
pochłonęło go to uczucie. Nie miał pojęcia, kiedy ta drobna istota, zaczęła być
dla niego kimś więcej, niż tylko przyjaciółką. Zakochał się. Jego serce drżało
ilekroć widział jej roześmiane oczy. Jego serce wyło, kiedy ona płakała. Była
dla niego wszystkim. Był w stanie zrobić dla niej wszystko. Mógł poświęcić
każdego. Byleby tylko móc siedzieć przy niej! Nie musiała do niego mówić, nie
musiała na niego patrzeć, wystarczyło, że była obok, że czuł ciepło jej ciała i
słodki zapach jej perfum, które w niesamowity sposób drażniły każdy jego nerw…
Ale było za późno. Za późno,
by jej o tym powiedzieć, żeby o nią walczyć… Tracił ją. A tracąc ją, zatracał
siebie. Potworny ból rozrywał jego serce, kiedy nachodziła go wizja życia bez
niej. Nie potrafił się jednak przemóc. Nie umiał zebrać w sobie odwagi, aby
powiedzieć jej o swoich uczuciach… Bał się odrzucenia. Tego, że go wyśmieje, a
przede wszystkim, że straci to trochę, które miał…
Przecież nie mogłaby go
pokochać! Był tylko biednym, niekochanym Severusem Snapem, z patologicznej
rodziny. Był kimś zdecydowanie gorszym od niej. Nie mógł jej zapewnić życia, na
które zasługiwała. A jednak to tajemnicze światełko nie dawało mu spokoju…
Tylko dlaczego zaczęło się pojawiać również wtedy, kiedy mówili o tym dupku?
Coraz częściej padało jego imię, coraz częściej o nim mówiła, coraz częściej o
nim myślała. Widział to… I wiedział, że nie przeżyje momentu, w którym od niego
odejdzie, w którym go zostawi. Wolał to przerwać szybko i gwałtownie. Dokładnie
tak, jak zrywa się plaster. Teraz. Zaraz. Natychmiast. Nie mógłby… Nie
potrafiłby powoli… przestawać być częścią jej życia…
- Nie potrzebuję pomocy tej
małej, brudnej szlamy!
Nidy nie zapomni tańczących
promieni słońca, w jej niesamowicie rudych włosach, ale też nigdy nie zapomni
tego bólu w jej oczach. Czy to właśnie wtedy, tajemnicze światło zniknęło na
zawsze? Za późno zrozumiał, że nie umie bez niej żyć. Za późno zrozumiał, że
jest dla niego kimś nieziemsko ważnym. Za późno zrozumiał, że ona jedna,
potrafiła go rozśmieszyć. Za późno…
Wypowiadając tamte słowa,
zranił ją zbyt mocno. Wraz z jej odejściem, umarła część jego duszy. Za późno
zorientował się, że wypowiadając to krótkie, nieprzemyślane zdanie, popchnął ją
w ramiona tego dupka. Stracił ją, na własne życzenie…
Dlaczego nie potrafiła mu
wybaczyć? Temu dupkowi, wybaczała już tyle razy, a jemu nie umiała… A może
umiała, ale on nie próbuje? Może gdyby z nią porozmawiał, przeprosił po raz
kolejny? Czy znów śmialiby się godzinami podczas jesiennych spacerów? Czy znów
próbowałaby go obrzucić całym tuzinem śniegowych kulek? Czy znów mógłby z nią
przesiadywać w bibliotece niemalże dniami i nocami? Z nią, nie obok niej… Czy
zostawiłaby tego dupka i czy znów byłaby jego Lily?
Przerwał rozmyślania i
rozejrzał się po Wielkiej Sali. Nawet nie wiedział, jak i kiedy się tu znalazł.
Dostrzegł ją od razu. Wyróżniała się na tle pospolitego, szarego tłumu.
Emanowała od niej niesamowita aura. Jej uśmiech powodował, że zwykły, pochmurny
dzień, stawał się dla niego lepszym, wyjątkowym. Nawet jeżeli nie był posłany
do niego… Ze smutkiem zanotował, że siedzi koło tego dupka, a w jej oczach czai
się to światełko. Ten dupek puszył się jeszcze bardziej niż dotychczas. Jego
wzrok nie był już taki rozbiegany po innych pannach, był skupiony na niej…
Potter pochłaniał ją, zupełnie tak, jak on…
***
Z szerokim uśmiechem
podniosła się z miejsca. Zaklęcia. To ich właśnie czekało. Znał jej rozkład
zajęć niemalże na pamięć. W tym dniu miała tylko zaklęcia. Zupełnie tak, jak
on. Będzie mógł na nią patrzeć przez calutkie dwie godziny. Odprowadził ją
wzrokiem do drzwi. Spojrzał na swój talerz. Miał dwie minuty, aby dotrzeć do
klasy profesora Flitwicka. Poderwał się z miejsca pozostawiając niedojedzonego
naleśnika, pokrytego równą warstwą, jagodowego sosu…
Z trudem mógł się skupić na
lekcji. Patronusy. Tylko tyle potrafił wychwycić. Będą się uczyć o tym, jak je
wyczarować.
- Panna Evans! Proszę! -
usłyszał jej imię i otrząsnął się.
Dzielnie uniosła różdżkę.
Ciekaw był, o czym pomyślała. Jakie było jej najszczęśliwsze, najlepsze
wspomnienie? Na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Wiedział, że zatraca
się w swojej wyobraźni… Tyle razy widział to zjawisko! Zamykała oczy i odpływała.
Niejednokrotnie na długie minuty. Uwielbiał ją wtedy obserwować. Jej twarz
zmieniała się z sekundy, na sekundę ukazując wszystkie towarzyszące jej emocje…
- Expecto Patronum!
– melodyjny dźwięk wydobył się z jej ust, kiedy uniosła wysoko różdżkę i wykonała
nią obrót.
Następnie gwałtownym ruchem
wycelowała w przestrzeń przed sobą, ale z jej różdżki nie wyleciał strzępek
mgły. Otworzył ze zdziwienia oczy. Nie był zaskoczony, że wyczarowała
cielesnego patronusa. Już dawno udowodniła wszystkim, że jest piekielnie zdolną
czarownicą. W dodatku widział, jak ćwiczy, tylko dlaczego dopiero teraz
zrozumiał, że…
- Panie Snape, teraz pan! –
usłyszał radosny głosik profesora.
Spojrzał na niego przerażony.
Opanował to zaklęcie już dawno. Wiedział, jaka będzie jego postać. Bał się
tego. Co, jeżeli ona zrozumie? Nie mógł jednak odmówić… Uniósł różdżkę i
zamknął oczy. Obraz, który mu się ukazał nie był zaskoczeniem. Czternastoletnia
Lily Evans rozmawiała z nim o przyszłości. W tym wspomnieniu, byli przyjaciółmi
na śmierć i życie. Przyjaciółmi do końca świata. Przyjaciółmi na zawsze…
- Expecto Patronum – wyszeptał, kiedy jego oczom ukazał
się obraz owego światełka.
Z końca jego różdżki
wyskoczyła srebrna łania. Usłyszał ciche westchnienie. Z trudem otworzył oczy.
Spojrzał niepewnie na Flitwicka, który stał oniemiały, ale nic nie powiedział.
Dziękował mu za to w duchu. Nikt, poza nim, chyba nie zrozumiał tego dziwnego
zjawiska i chciał, aby tak pozostało. Z jeszcze większym trudem spojrzał jednak
na Lily. Siedziała oniemiała, wpatrzona w dwie szalejące łanie. Jej usta
otwarte były w niemym zdziwieniu… Nagle zwróciła swoją głowę w jego stronę.
Kolejna rzecz, której nigdy nie zapomni… Wyraz jej twarzy, mówił wszystko.
Wiedział doskonale, że poza profesorem, była jedyną osobą, która zdała sobie
sprawę z tej sytuacji. Nie potrafił jednak zrozumieć, dlaczego patrzyła na
niego w taki sposób.
Nie było w tym strachu… Nie
było w tym nienawiści, czy pogardy… Było w tym natomiast coś, co spowodowało u
niego dreszcze. Jego serce przyśpieszyło bieg. Do jego nozdrzy doleciał ten
charakterystyczny, czekoladowy zapach. Klasa, szmery, nieudane próby, to
wszystko znikało. Widział tylko spojrzenie tych zielonych tęczówek. Ich odcień
zmieniał się z prędkością światła. Ich wnętrze było pełne żalu, smutku i tego
światła…
Na jego twarzy wylądowało coś
nieprzyjemnie gorzkiego. Plując i kaszląc, otarł twarz chusteczką. Oczy piekły
go niemiłosiernie. Poczuł napływające łzy.
- Smarkerus! – usłyszał
szyderczy i jednocześnie uradowany głos – Nawet niechcący pokazujemy ci, gdzie
jest twoje miejsce!
Nie odpowiedział. Wiedział
doskonale, kto nad nimi stoi. Kto z niego szydzi. Czuł na sobie palące
spojrzenia wszystkich zgromadzonych. Nie miał zamiaru jednak biernie się temu
poddawać. Zacisnął pięści, a następnie podniósł się z miejsca, dumnie unosząc
głowę. Stali przez chwilę, patrząc sobie w oczy. Kiedy na ustach przeciwnika
wykwitł złośliwy uśmieszek, wiedział już co się szykuje. Jak zwykle okazał się
szybszy. Refleks szukającego,
pomyślał z drwiną przyglądając się mahoniowej różdżce. Nie był idiotą. Nie
zaatakowałby go przy nauczycielach. Jednak uwielbiał pokazywać swoją wyższość.
Z uśmiechem przetaczał ją pomiędzy palcami, cmokając przy tym z zadowolenia.
- Potter! Black! – usłyszeli
surowy głos profesor McGonagall – Co tu robicie? To nie wasz stolik!
- I całe szczęście, pani
profesor! – wyszczerzył do niej zęby.
- Slytherin ma znacznie
gorszego opiekuna! W życiu nie chciałbym się zamienić! Jest pani niczym skarb!
– zawtórował mu Black, a Wielka Sala wybuchła śmiechem. Jej surowy wyraz twarzy
delikatnie zelżał. Starała się jednak trzymać fason. Wyprostowała się dumnie.
- Proszę natychmiast…
- Udać się do pana Filcha! –
dokończyli z nią i rechocząc podążyli za nią.
Stała w kącie z przygryzioną
wargą. Miała okropne wyrzuty sumienia. Fakt, obraził ją, ale czy tylko i
wyłącznie dlatego, miała pozwolić, aby tak go traktowano?
- Proszę – szepnęła podając
mu chusteczkę.
Spojrzał na nią zaskoczony.
Skąd u niej aż taka zawziętość? Wczoraj ją spławił, po co w kółko wraca? Jego
ciemne tęczówki spoczęły na jej wyciągniętą rękę. Biały materiał leżał w jej
dłoni. Zupełnie tak, jakby chciała zakończyć konflikt. Jakby chciała mu
powiedzieć, że tęskni, że…
- Sev! – usłyszał znajomy
głos i aż jęknął w duchu. Jeszcze trzydzieści sekund, a pochwyciłby chusteczkę
w nadziei, że odzyskał to, co dobrowolnie stracił… - Wszystko w porządku? –
czyjaś dłoń klepnęła go w plecy – Uważaj! Bo jeszcze cię upapra szlamem! –
zarechotał i razem z resztą bandy ruszyli w kierunku drzwi.
Spojrzała na niego
zaszklonymi oczami. Mógł do niej podejść, przytulić, powiedzieć cokolwiek, a
nie zrobił nic. Stał i patrzył na jej zmieniającą się twarz. Patrzył, jak stara
się pohamować i tłumić szloch. W końcu przezwyciężyła buzujące w niej emocje i
posłała mu nienawistne spojrzenie.
- Dołącz do przyjaciół, Sev –
powiedziała tak zimno, że tym razem to jemu po plecach przebiegł mu dreszcz –
Nie będą za tobą czekać wiecznie.
Po raz kolejny obserwował,
jak odchodzi. Jak się odwraca i rujnuje jego marzenia. Po raz kolejny jego
serce płakało i wyrywało do niej. Miał ochotę rzucić wszystko i wszystkich,
pobiec za nią i jak zwykle tego nie zrobił… Spojrzał na talerz, na którym
spoczywał jagodowy naleśnik. Ich tradycja. Ich wakacyjne śniadanie…
- Nie potrzebuję pomocy tej
małej, brudnej szlamy!
Tak. Podjął decyzję bardzo
dawno temu… Od tamtego momentu, codziennie uświadamia sobie, że była ona
najgorszą, jaką kiedykolwiek mógł podjąć…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz