piątek, 6 listopada 2015

05.




Siedział w pokoju wspólnym. Zimnym, ale jakże szykownym pokoju wspólnym. W ręku ściskał kilka cennych dla siebie rzeczy. Parę drobiazgów, których nigdy, przenigdy nie wyrzuci.
Trzy listy napisane jej ręką, na których pomimo takiego czasu, nadal czuł zapach jej poziomkowego kremu do rąk… Uśmiechnął się na wspomnienie jej obsesji w tamtym czasie. Nie było minuty, żeby po niego nie sięgała! Zupełnie taką samą obsesję, miała na punkcie spinki z zielonym motylkiem, którą zgubiła podczas spacerów. Odnalazł ją. Przeczesywał błonia przez blisko dwa tygodnie. Znalazł! Nigdy jednak nie miał okazji, żeby ją zwrócić… Wśród tych błahostek, był też sprawdzony przez niego, jej esej z eliksirów. Pierwszy, z którego dostała Wybitny… Pierwszy, który spowodował, że zaistniała na tych zajęciach. To dzięki niemu zrozumiała, jak fantastyczną frajdę, sprawia ważenie, siekanie, a nawet mieszanie. Dzięki niemu, była niemalże najlepsza! Na samym dnie, małego ozdobnego pudełeczka, leżało… Zdjęcie. Stała koło niego. Uśmiechnięta, rozpromieniona, nienawidząca tej chorej, zadufanej w sobie bandy! W tamtej chwili, była tylko jego…
Opadł zrezygnowany na kanapę. Przycisnął zdjęcie do piersi i zamknął oczy. Tak, jak zawsze, obrazy przyleciały natychmiast. Przenigdy nie zapomni jej roześmianej twarzy. Jej wielkich, zielonych oczu… Tego blasku, który czaił się w nich, kiedy rozmawiali, kiedy otwierał przed nią tajniki świata magii.

- Severusie… Opowiedz mi znowu o dementorach.
- A po co chcesz o nich wiedzieć?
- No, bo jak użyję czarów poza szkołą…
- Za coś takiego nie wydadzą cię dementorom! W ich ręce wpadają tylko ci, którzy zrobią coś naprawdę złego. Oni strzegą więzienia czarodziejów, Azkabanu. Ty tam nie trafisz, ty jesteś zbyt…

Nigdy nie zapomni uśmiechu, jakim go wtedy obdarowała. Nigdy… Serce mu się ścisnęło na wspomnienie późniejszych wydarzeń. Nigdy więcej nie ośmielił się wypowiedzieć czegoś takiego. Nigdy więcej nie ośmielił się przekroczyć wyznaczonych, a właściwie z góry ustalonych przez nią granic. Był jej przyjacielem. Najlepszym, ale jednak zawsze, tylko przyjacielem… Dziękował Merlinowi, że otrzymał od niej tak wiele i niewiele zarazem. Pamiętał, jak jego serce zawyło z bólu, kiedy Tiara przydzieliła ją do Gryffindoru. Bał się, że przestanie się do niego odzywać, że ulegnie presji swoim nowym przyjaciołom… Nigdy tego nie zrobiła.
Bywały momenty, że jego rozgoryczenie, żal, że nie może być przy niej troszkę więcej, niż lekcje, czy czas wolny, wywoływały u niego niepohamowaną zgryźliwość i złośliwość. Często, teraz wiedział, że zdecydowanie za często, potrafił zrobić jej przykrość, potrafił zranić, samym tylko słowem… A jednak nadal była z nim… Nadal była jego… Mógł na nią patrzeć, mógł z nią rozmawiać, mógł wdychać czekoladowy zapach jej ciała. Mógł słyszeć jej perlisty śmiech, liczyć jej piegi, ocierać jej łzy i tulić w swoich ramionach, kiedy po raz kolejny płakała przez tego dupka! Mógł obserwować, jak zmienia się z przerażonej dziewczynki, którą poznał, jako jedenastolatek, w przepiękną, pewną siebie i, co najważniejsze, nienawidzącą Pottera kobietę. Mógł obserwować, jak w jej oczach pojawiają się niebezpieczne ogniki, kiedy się denerwowała. Prawdopodobnie jako jedyny był w stanie zauważyć, że jej zielone tęczówki, zmieniają swój odcień w zależności od jej humoru, pory dnia, czy pogody. Mógł i pochłaniał każdy, najmniejszy szczegół z jej życia, z takim samym, a może nawet większym zainteresowaniem, niż receptury na eliksirach. Wiedział, jakiego balsamu do ciała używa. Wiedział, jaki jest jej ulubiony kolor. Wiedział, jakie książki najczęściej czyta. Wiedział, co je na śniadanie. Wiedział, jak ma na imię każdy członek jej rodziny. Wiedział, jakie było jej największe marzenie… Wiedział o niej wszystko! Bo był… przyjacielem. Najlepszym przyjacielem…
Jego serce ponownie ścisnął ból. Nie było dnia, godziny, minuty, sekundy, żeby o niej nie myślał. Każda chwila bez niej nie miała dla niego sensu. Była bolesnym oczekiwaniem na kolejny uśmiech z jej stronny, na kolejną kaskadę słów wypowiedzianych tym aksamitnym, pogodnym głosem. Była jedyną jasną stroną w jego życiu… Jedyną iskierką, która pozwalała mu pozostać przy zdrowych zmysłach i nie oszaleć… Cokolwiek by nie robił, myślał o jej reakcji, o jej wielkich, zielonych oczach i tej fascynacji, która towarzyszyła jej niemalże na każdym kroku!
Uwielbiała wyzwania. Często podejmowała się najróżniejszych zadań z czystej ciekawości. Nigdy nie zapomni, jak zapisała ich na darmowe, wakacyjne warsztaty do mugolskiego centrum sztuki. Spędzili całe dwa miesiące na jakichś durnych zajęciach. Cudowne dwa miesiące. Lepili garnki z gliny, tworzyli obrazki z ziarenek kukurydzy, malowali farbami... Opiekunka ich grupy zawsze na nich krzyczała. Nie było zajęć, żeby nie obkładali się plasteliną, chlapali wodą, czy nawet celowali w piegowatą, nieznośną, zarozumiałą Elen. Tylko jedne, ostatnie zajęcia wyglądały inaczej… Właśnie na nich stworzyła dla niego owe malutkie, ozdobne pudełeczko.
- Na wszystkie nasze skarby, Severusie! Kiedyś, jak będziemy bardzo starzy, usiądziemy w fotelach przed kominkiem i będziemy się śmiać, wspominając nasze przygody, zobaczysz!
Mówiła to z taką pewnością siebie. Po raz pierwszy widział u niej to dziwne światło w oczach. Nie potrafił tego zidentyfikować, ale pojawiało się ono coraz częściej… Zawsze wtedy, kiedy rozmawiali o przyszłości. Nie chciał sobie robić pustej nadziei. Nie chciał sobie niczego obiecywać. Od tamtego momentu, była dla niego jedną, wielką zagadką, cudowną zagadką! Niewiele było jej potrzebne, aby przejść z jednej skrajności w drugą. Potrafiła się śmiać niemalże ze wszystkiego, żeby za chwilę płakać z błahego powodu. Bardzo często nie nadążał za jej humorkami. Jednak zawsze przy niej był. Przy niej, nigdy z nią…
Zacisnął mocniej powieki, tamując napływające do oczu łzy. Kiedy to się zmieniło? Kiedy pozwolił im na oddalenie się od siebie? Był ślepo zapatrzony w swoich „przyjaciół”. Przestawał mieć dla niej czas, coraz częściej kłócili się o jego kontakty z rzekomymi śmierciożercami, a ona coraz częściej mówiła o tym dupku… Następował w niej przełom, a on nie umiał tego powstrzymać. Starał się z całych sił, ale nie potrafił. Czuł, że ją traci. Czuł, że lada moment stanie się dla niej kimś niewartym uwagi… Może nawet zacznie go nazywać Smarkerusem? Tajemnicze światło powoli zanikało. Przestały pojawiać się plany na przyszłość. Przestawał być jej przewodnikiem…
Nie miał pojęcia, kiedy pochłonęło go to uczucie. Nie miał pojęcia, kiedy ta drobna istota, zaczęła być dla niego kimś więcej, niż tylko przyjaciółką. Zakochał się. Jego serce drżało ilekroć widział jej roześmiane oczy. Jego serce wyło, kiedy ona płakała. Była dla niego wszystkim. Był w stanie zrobić dla niej wszystko. Mógł poświęcić każdego. Byleby tylko móc siedzieć przy niej! Nie musiała do niego mówić, nie musiała na niego patrzeć, wystarczyło, że była obok, że czuł ciepło jej ciała i słodki zapach jej perfum, które w niesamowity sposób drażniły każdy jego nerw…
Ale było za późno. Za późno, by jej o tym powiedzieć, żeby o nią walczyć… Tracił ją. A tracąc ją, zatracał siebie. Potworny ból rozrywał jego serce, kiedy nachodziła go wizja życia bez niej. Nie potrafił się jednak przemóc. Nie umiał zebrać w sobie odwagi, aby powiedzieć jej o swoich uczuciach… Bał się odrzucenia. Tego, że go wyśmieje, a przede wszystkim, że straci to trochę, które miał…
Przecież nie mogłaby go pokochać! Był tylko biednym, niekochanym Severusem Snapem, z patologicznej rodziny. Był kimś zdecydowanie gorszym od niej. Nie mógł jej zapewnić życia, na które zasługiwała. A jednak to tajemnicze światełko nie dawało mu spokoju… Tylko dlaczego zaczęło się pojawiać również wtedy, kiedy mówili o tym dupku? Coraz częściej padało jego imię, coraz częściej o nim mówiła, coraz częściej o nim myślała. Widział to… I wiedział, że nie przeżyje momentu, w którym od niego odejdzie, w którym go zostawi. Wolał to przerwać szybko i gwałtownie. Dokładnie tak, jak zrywa się plaster. Teraz. Zaraz. Natychmiast. Nie mógłby… Nie potrafiłby powoli… przestawać być częścią jej życia…

- Nie potrzebuję pomocy tej małej, brudnej szlamy!

Nidy nie zapomni tańczących promieni słońca, w jej niesamowicie rudych włosach, ale też nigdy nie zapomni tego bólu w jej oczach. Czy to właśnie wtedy, tajemnicze światło zniknęło na zawsze? Za późno zrozumiał, że nie umie bez niej żyć. Za późno zrozumiał, że jest dla niego kimś nieziemsko ważnym. Za późno zrozumiał, że ona jedna, potrafiła go rozśmieszyć. Za późno…
Wypowiadając tamte słowa, zranił ją zbyt mocno. Wraz z jej odejściem, umarła część jego duszy. Za późno zorientował się, że wypowiadając to krótkie, nieprzemyślane zdanie, popchnął ją w ramiona tego dupka. Stracił ją, na własne życzenie…
Dlaczego nie potrafiła mu wybaczyć? Temu dupkowi, wybaczała już tyle razy, a jemu nie umiała… A może umiała, ale on nie próbuje? Może gdyby z nią porozmawiał, przeprosił po raz kolejny? Czy znów śmialiby się godzinami podczas jesiennych spacerów? Czy znów próbowałaby go obrzucić całym tuzinem śniegowych kulek? Czy znów mógłby z nią przesiadywać w bibliotece niemalże dniami i nocami? Z nią, nie obok niej… Czy zostawiłaby tego dupka i czy znów byłaby jego Lily?
Przerwał rozmyślania i rozejrzał się po Wielkiej Sali. Nawet nie wiedział, jak i kiedy się tu znalazł. Dostrzegł ją od razu. Wyróżniała się na tle pospolitego, szarego tłumu. Emanowała od niej niesamowita aura. Jej uśmiech powodował, że zwykły, pochmurny dzień, stawał się dla niego lepszym, wyjątkowym. Nawet jeżeli nie był posłany do niego… Ze smutkiem zanotował, że siedzi koło tego dupka, a w jej oczach czai się to światełko. Ten dupek puszył się jeszcze bardziej niż dotychczas. Jego wzrok nie był już taki rozbiegany po innych pannach, był skupiony na niej… Potter pochłaniał ją, zupełnie tak, jak on…

***

Z szerokim uśmiechem podniosła się z miejsca. Zaklęcia. To ich właśnie czekało. Znał jej rozkład zajęć niemalże na pamięć. W tym dniu miała tylko zaklęcia. Zupełnie tak, jak on. Będzie mógł na nią patrzeć przez calutkie dwie godziny. Odprowadził ją wzrokiem do drzwi. Spojrzał na swój talerz. Miał dwie minuty, aby dotrzeć do klasy profesora Flitwicka. Poderwał się z miejsca pozostawiając niedojedzonego naleśnika, pokrytego równą warstwą, jagodowego sosu…
Z trudem mógł się skupić na lekcji. Patronusy. Tylko tyle potrafił wychwycić. Będą się uczyć o tym, jak je wyczarować.
- Panna Evans! Proszę! - usłyszał jej imię i otrząsnął się.
Dzielnie uniosła różdżkę. Ciekaw był, o czym pomyślała. Jakie było jej najszczęśliwsze, najlepsze wspomnienie? Na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Wiedział, że zatraca się w swojej wyobraźni… Tyle razy widział to zjawisko! Zamykała oczy i odpływała. Niejednokrotnie na długie minuty. Uwielbiał ją wtedy obserwować. Jej twarz zmieniała się z sekundy, na sekundę ukazując wszystkie towarzyszące jej emocje…
Expecto Patronum! – melodyjny dźwięk wydobył się z jej ust, kiedy uniosła wysoko różdżkę i wykonała nią obrót.
Następnie gwałtownym ruchem wycelowała w przestrzeń przed sobą, ale z jej różdżki nie wyleciał strzępek mgły. Otworzył ze zdziwienia oczy. Nie był zaskoczony, że wyczarowała cielesnego patronusa. Już dawno udowodniła wszystkim, że jest piekielnie zdolną czarownicą. W dodatku widział, jak ćwiczy, tylko dlaczego dopiero teraz zrozumiał, że…
- Panie Snape, teraz pan! – usłyszał radosny głosik profesora.
Spojrzał na niego przerażony. Opanował to zaklęcie już dawno. Wiedział, jaka będzie jego postać. Bał się tego. Co, jeżeli ona zrozumie? Nie mógł jednak odmówić… Uniósł różdżkę i zamknął oczy. Obraz, który mu się ukazał nie był zaskoczeniem. Czternastoletnia Lily Evans rozmawiała z nim o przyszłości. W tym wspomnieniu, byli przyjaciółmi na śmierć i życie. Przyjaciółmi do końca świata. Przyjaciółmi na zawsze…
- Expecto Patronum – wyszeptał, kiedy jego oczom ukazał się obraz owego światełka.
Z końca jego różdżki wyskoczyła srebrna łania. Usłyszał ciche westchnienie. Z trudem otworzył oczy. Spojrzał niepewnie na Flitwicka, który stał oniemiały, ale nic nie powiedział. Dziękował mu za to w duchu. Nikt, poza nim, chyba nie zrozumiał tego dziwnego zjawiska i chciał, aby tak pozostało. Z jeszcze większym trudem spojrzał jednak na Lily. Siedziała oniemiała, wpatrzona w dwie szalejące łanie. Jej usta otwarte były w niemym zdziwieniu… Nagle zwróciła swoją głowę w jego stronę. Kolejna rzecz, której nigdy nie zapomni… Wyraz jej twarzy, mówił wszystko. Wiedział doskonale, że poza profesorem, była jedyną osobą, która zdała sobie sprawę z tej sytuacji. Nie potrafił jednak zrozumieć, dlaczego patrzyła na niego w taki sposób.
Nie było w tym strachu… Nie było w tym nienawiści, czy pogardy… Było w tym natomiast coś, co spowodowało u niego dreszcze. Jego serce przyśpieszyło bieg. Do jego nozdrzy doleciał ten charakterystyczny, czekoladowy zapach. Klasa, szmery, nieudane próby, to wszystko znikało. Widział tylko spojrzenie tych zielonych tęczówek. Ich odcień zmieniał się z prędkością światła. Ich wnętrze było pełne żalu, smutku i tego światła…
Na jego twarzy wylądowało coś nieprzyjemnie gorzkiego. Plując i kaszląc, otarł twarz chusteczką. Oczy piekły go niemiłosiernie. Poczuł napływające łzy.
- Smarkerus! – usłyszał szyderczy i jednocześnie uradowany głos – Nawet niechcący pokazujemy ci, gdzie jest twoje miejsce!
Nie odpowiedział. Wiedział doskonale, kto nad nimi stoi. Kto z niego szydzi. Czuł na sobie palące spojrzenia wszystkich zgromadzonych. Nie miał zamiaru jednak biernie się temu poddawać. Zacisnął pięści, a następnie podniósł się z miejsca, dumnie unosząc głowę. Stali przez chwilę, patrząc sobie w oczy. Kiedy na ustach przeciwnika wykwitł złośliwy uśmieszek, wiedział już co się szykuje. Jak zwykle okazał się szybszy. Refleks szukającego, pomyślał z drwiną przyglądając się mahoniowej różdżce. Nie był idiotą. Nie zaatakowałby go przy nauczycielach. Jednak uwielbiał pokazywać swoją wyższość. Z uśmiechem przetaczał ją pomiędzy palcami, cmokając przy tym z zadowolenia.
- Potter! Black! – usłyszeli surowy głos profesor McGonagall – Co tu robicie? To nie wasz stolik!
- I całe szczęście, pani profesor! – wyszczerzył do niej zęby.
- Slytherin ma znacznie gorszego opiekuna! W życiu nie chciałbym się zamienić! Jest pani niczym skarb! – zawtórował mu Black, a Wielka Sala wybuchła śmiechem. Jej surowy wyraz twarzy delikatnie zelżał. Starała się jednak trzymać fason. Wyprostowała się dumnie.
- Proszę natychmiast…
- Udać się do pana Filcha! – dokończyli z nią i rechocząc podążyli za nią.
Stała w kącie z przygryzioną wargą. Miała okropne wyrzuty sumienia. Fakt, obraził ją, ale czy tylko i wyłącznie dlatego, miała pozwolić, aby tak go traktowano?
- Proszę – szepnęła podając mu chusteczkę.
Spojrzał na nią zaskoczony. Skąd u niej aż taka zawziętość? Wczoraj ją spławił, po co w kółko wraca? Jego ciemne tęczówki spoczęły na jej wyciągniętą rękę. Biały materiał leżał w jej dłoni. Zupełnie tak, jakby chciała zakończyć konflikt. Jakby chciała mu powiedzieć, że tęskni, że…
- Sev! – usłyszał znajomy głos i aż jęknął w duchu. Jeszcze trzydzieści sekund, a pochwyciłby chusteczkę w nadziei, że odzyskał to, co dobrowolnie stracił… - Wszystko w porządku? – czyjaś dłoń klepnęła go w plecy – Uważaj! Bo jeszcze cię upapra szlamem! – zarechotał i razem z resztą bandy ruszyli w kierunku drzwi.
Spojrzała na niego zaszklonymi oczami. Mógł do niej podejść, przytulić, powiedzieć cokolwiek, a nie zrobił nic. Stał i patrzył na jej zmieniającą się twarz. Patrzył, jak stara się pohamować i tłumić szloch. W końcu przezwyciężyła buzujące w niej emocje i posłała mu nienawistne spojrzenie.
- Dołącz do przyjaciół, Sev – powiedziała tak zimno, że tym razem to jemu po plecach przebiegł mu dreszcz – Nie będą za tobą czekać wiecznie.
Po raz kolejny obserwował, jak odchodzi. Jak się odwraca i rujnuje jego marzenia. Po raz kolejny jego serce płakało i wyrywało do niej. Miał ochotę rzucić wszystko i wszystkich, pobiec za nią i jak zwykle tego nie zrobił… Spojrzał na talerz, na którym spoczywał jagodowy naleśnik. Ich tradycja. Ich wakacyjne śniadanie…

- Nie potrzebuję pomocy tej małej, brudnej szlamy!


Tak. Podjął decyzję bardzo dawno temu… Od tamtego momentu, codziennie uświadamia sobie, że była ona najgorszą, jaką kiedykolwiek mógł podjąć…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz