piątek, 6 listopada 2015

03.


Dzień bynajmniej jej nie sprzyjał. Wstała zdecydowanie później niżeli zamierzała, a to oznaczało mniej więcej  półtoragodzinne czekanie na wolną łazienkę, ponieważ Mary uwielbiała pobijać własne rekordy. W takich momentach dziękowała za to, że jest prefektem i ma do dyspozycji cała łazienkę prefektów dla siebie. Ponadto, poplamiła dwie koszulki podczas śniadania i musiała aż trzy razy wracać do wieży, żeby się przebrać i kolejne dwa, aby dopakować zapomniane rzeczy. Pomimo wszystko w klasie znalazła się jako pierwsza. Westchnęła i opadła na najbliższą ławkę.
 - O, panna Evans! Mogłabyś to porozkładać? Po jedną na ucznia. – Poprosiła McGonagall, podając Rudej plik ulotek i wracając do swojego gabinetu.
 - Oczywiście – Od razu podniosła się z miejsca.
 - Pięknie wyglądasz.
Spojrzała w kierunku, z którego padł komplement. Tak, jak przypuszczała, w drzwiach z zawadiackim uśmiechem i oparty o framugę stał nie kto inny, jak James Potter.
- Dziękuję. - Rzuciła krótko z nadzieją, że nie będzie drążył tematu. Przeliczyła się.
- Czyżbyś wstała dziś prawą nogą, Evans?
Rzucił torbę z książkami na najbliższą ławkę, a następnie przysiadł na ławce, do której właśnie podeszła. Odetchnęła głęboko i kładąc ulotkę na stół, posłała mu wymuszony uśmiech.
- Skoro tak dobrze idzie, to może dasz się wreszcie zaprosić na randkę? -Spojrzał na nią z ukosa i z przyzwyczajenia zmierzwił włosy.
- Bardzo chętnie, Potter, jak tylko gumochłony nauczą się latać - Puściła do niego oko, a następnie podała mu torbę z książkami. - A teraz spadaj, to moje miejsce. - Wskazała na krzesło, które zajmował.
Przez moment przetrzymał jej spojrzenie, a kiedy zadzwonił dzwonek, podniósł się z miejsca i stanął za krzesełkiem.
- Pani pozwoli - Uśmiechnął się szeroko, gestem zapraszając ją żeby usiadła.
- Daruj sobie, Potter. - Westchnęła z irytacją odsuwając go na bok i opadając na miejsce.
 - Potter! Evans! – Do sali weszła profesor McGonagall. – Proszę zająć swoje miejsca. Kilka rzeczy organizacyjnych. Panna Evans rozdała każdemu ulotkę? – zapytała i, nie czekając na odpowiedź, ciągnęła dalej. – Jak zapewne każdy z was wie...
 - Ale ekstra! Bal Bożonarodzeniowy! – krzyknął ktoś z przodu.
 - Cresswell!
 - Przepraszam, pani profesor.
 - Jak już mówiłam, bal jest nieodłączną tradycją. Bardzo dawno temu pierwszy bal w Hogwarcie odbył się podczas pierwszego organizowanego Turnieju Trójmagicznego. Tradycją turnieju jest bal Bożonarodzeniowy. Sam Turniej został odwołany już dawno, ale bal pozostał. Jednakże! – krzyknęła profesorka, chcąc uspokoić tłum. – Nie zwalnia was to z obowiązku uroczystego otwarcia.
 - O nie - Lily wydała z siebie przeciągły jęk.
Dorcas nie zdążyła zadać pytania.
 - Uroczystego otwarcia? Będziemy przecinać wstęgę? – zapytał głupio czarnowłosy.
 - Nie, panie Potter. Będziecie tańczyć – Profesor McGonagall wydawała się lekko podekscytowana.
 - Tańczyć? – zapytał niemalże bezgłośnie.
 - Tak, panie Potter. Tańczyć.
 - Ja nie tańczę! – oburzył się Black.
 - Oczywiście, że tańczysz! – prychnęła Dorcas równocześnie z McGonagall.
 - A ja tam chętnie! – rozanielił się Rogacz. – Liluś mi obiecała, że ze mną zatańczy!
 - Zapomnij! – Uśmiechnęła się krzywo.
Potter i Evans nie byli jedynymi osobami, które zaczęły się sprzeczać. Profesor McGonagall dała im na to dokładnie minutę.
 - Spokój! – zarządziła, a w sali natychmiast zapanował idealny porządek. – Wszyscy z siódmego roku mają obowiązek otworzyć Bal. Jak połączycie się w pary - tu spojrzała znacząco na Lily - jest mi to obojętne. W grę wchodzą również młodsze roczniki. Panno Evans - znów lekko podniosła głos, ponieważ w klasie ponownie rozpoczęła się dyskusja. - mogłabyś podejść i rozdać te książki?
Ruda bez żadnego sprzeciwu podniosła się ze swojego miejsca i lekko obrażona na myśl o tym, że Potter ma kolejny powód do tego żeby ją nękać, zaczęła krążyć między ławkami. Kiedy podeszła do ławki Huncwotów, była już tak nabuzowana, że zignorowała wyciągniętą rękę Jamesa i rzuciła książkę na blat.
 - Mogłabyś być łagodniejsza. Nie pasuje to do ciebie – westchnął teatralnie.
 - Na twoim miejscu, Potter, zaczęłabym się przyzwyczajać – prychnęła i podeszła do kolejnej ławki, w której siedzieli Remus z Peterem.
 - Kobiety! – Usłyszała, jak mówi do Blacka. – Zmienne jak pogoda. Awantura o nic – prychnął.
Zatrzymała się w pół kroku i mocniej zacisnęła palce na ostatniej trzymanej książce. Wiedziała, że chce ją sprowokować. Uwielbiał wyprowadzać ją z równowagi, a od blisko ośmiu miesięcy starał się jeszcze bardziej. Jednak w tej chwili było jej na prawdę bardzo ciężko nad sobą zapanować.
 - Uważają, że są pępkiem świata. Jedno myślą, drugie mówią a trzecie robią. - Kontynuował. – I bądź tu mądry! Po jaką cholerę utrudniają życie sobie i nam?
Tego było z lekka za dużo. Zacisnęła zęby i odwróciła się w jego stronę, ciskając w niego morderczym spojrzeniem.
 - Lily! - Usłyszała gdzieś z prawej strony przerażony szept Dorcas. – Nie reaguj, ignoruj! – szepnęła z paniką.
Wiedziała, że Meadowes ma rację. Z przodu klasy toczył się rzeczowy głos profesor McGonagall, która omawiała instrukcje znajdujące się na jednej z tablic.
- A wiesz co jest najgorsze, Łapo? Najgorsze są te rude i ambitne. No nie dość, że wredna to jeszcze jej się wydaje, że wszystko jej wolno.
Czerwony rumieniec pokrył twarz Evansówny. Black zarechotał paskudnie. To było ponad jej siły. Rozsądek podpowiadał jej, żeby go zignorowała, podała Lupinowi ostatnią książkę i usiadła na swoi miejscu, ale głośno i szybko bijące serce wywołało inną reakcję. Powolnym krokiem podeszła z powrotem do jego ławki.
 - Co, kochanie, zmieniłaś zdanie? – ironizował dalej. Na jego twarzy pojawił się pewny siebie i lekko przesłodzony uśmiech. - Widzisz Syriuszu! Trzy minuty temu mówi, że nie zatańczy, a teraz sama... 
BUM!
Niewiele myśląc podniosła podręcznik i z całej siły trzasnęła go w głowę. Po klasie echem odbił się głuchy dźwięk, kiedy James spadał z krzesełka. Najbliżej siedzące dziewczyny pisnęły przerażone i natychmiast poderwały się z własnych miejsc, żeby pomóc mu wstać i sprawdzić czy nic mu nie jest.
 - Evans! – krzyknęła McGonagall, a z nią obolałym tonem Potter.
Ten drugi gramolił się właśnie z powrotem na krzesełko, pocierając głowę.
 - Co ja ci takiego zrobiłem? – syknął Potter.
 - Dobrze wiesz co! – Rzuciła z niedowierzaniem.
 - Nie mam pojęcia! Do reszty ci odbiło? – warknął.
 - Przestań tak do mnie mówić – cedziła słowa przez zaciśnięte zęby i ponownie zaczęła podnosić podręcznik.
 - Wystarczy! - Oboje natychmiast umilkli i z przerażonymi minami spojrzeli na McGonagall.
- Pani profesor, to nie moja wina. To Potter! - Ruda podjęła walkę.
- Daruj sobie, Evans. Brzmisz jak dziecko z przedszkola tłumaczące dlaczego nie je wątróbki. Niby taka mądra, a argument wręcz żałosny.
- Nikt cię nie pytał o zdanie!
- Pani profesor, ojeeeja, to nie ja! To Potter, ja jestem niewinna - zaczął ją przedrzeźniać.
- Zamknij się Potter!
- Zamknij się, Potter. Na prawdę, Evans? Nie stać cię na nic lepszego? - Warknął nadal masując miejsce, w którym wylądowała książka.
- Panno Evans, Panie Potter - chłodny głos Minerwy po raz kolejny uciął ich dyskusje. Fakt, że jej usta tworzyły nieomalże jedną linię sprawił, że Lily przeszły ciarki. Zdawała sobie bowiem sprawę z tego, że musi być wściekła. - Szlaban.
 - Świetnie! – warknęli oboje. Lily rzuciła wreszcie ostatnią książkę na ławkę Remusa i opadła obrażona na swoje krzesło.
 - Pani profesor! Nie mam zamiaru się z nią użerać! Wezmę szlaban pod warunkiem, że będę go odwalał sam. Bez niej!
 - I vice versa! Myślisz, że jesteś taki wspaniały, że wszyscy pragną z tobą przebywać? - Burknęła, sięgając do swojej torby.
 - Przynajmniej ze mną da się przebywać! – odpyskował.
 - Że co proszę?
 - Meeeerlinie! - Krzyknął i aż się podniósł z miejsca. - Evans, jesteś nienormalna! - Rozłożył ręce i rozejrzał się po klasie, jakby czekał aż ktoś wyrazi inne zdanie na ten temat. Jednak nic takiego się nie wydarzyło, więc splótł dłonie jak do modlitwy i kontynuował swoją wypowiedź. - Warczysz na mnie, wywyższasz się i mądrujesz! Zdajesz sobie sprawę, że to jest denerwujące?!
 - Mądruje? – powtórzyła za nim jak echo, mrużąc oczy. – To, że po czterdzieści tysięcy razy zwracam ci uwagę wcale nie oznacza, że się mądruje tylko przypominam o szkolnym regulaminie, który ciebie i tą twoją nadętą bandę również obowiązuje! 
 - DOŚĆ! – ryknęła McGonagall. Ręce miała tak wbite w blat, że aż jej pobielały knykcie.
Lily rozejrzała się dookoła. Cała klasa patrzyła w ich stronę. Gdzieniegdzie pojawiały się złośliwe uśmieszki, a tu i ówdzie dziewczęta plotkowały na temat całej tej akcji, wyraźnie zadowolone. Przygryzła wargę i przeniosła spojrzenie na Dorcas. Jej przyjaciółka wyglądała na totalnie zszokowaną, a wręcz lekko zbulwersowaną jej zachowaniem.
 - Nie dostaniecie szlabanu – powiedziała McGonagall. Była blada, ale na policzkach miała delikatną czerwień. Usta zacisnęła tak bardzo, że Lily zastanawiała się, czy można jeszcze bardziej.
 - Serio? – zapytał głupio Rogacz.
Evansówna wywróciła oczami, ale powstrzymała się od komentarza. Sytuacja była aż za bardzo napięta.
 - Oczywiście, że nie – powiedziała, niemalże beztroskim tonem. – Dostaniecie coś o wiele bardziej przyjemnego – McGonagall kipiała ze złości. - Skoro macie problem z tym, żeby się dogadać to idealnym rozwiązaniem będzie, jeżeli faktycznie zostaniesz jego partnerką na balu.
 - Nie, pani profesor! – zaczęła błagalnie.
 - Mam tańczyć?!
 - Moja decyzja nie podlega dyskusji. Albo się dogadacie, albo się pozabijacie  – powiedziała, patrząc na nich znad okularów. – W obu tych przypadkach nastąpi spokój, co jest dobre dla moich uszu, nerw i programu nauczania. A teraz pozwólcie, że wrócę do prowadzenia lekcji.
 - Świetnie! - Ruda jęknęła i po raz kolejny tego dnia opadła na swoje miejsce, ukrywając głowę w ramionach.
 - Świetnie – powtórzył za nią Potter. Jednak tym, co najbardziej zdziwiło Lily, było to, że był równie mocno zniechęcony, jak ona.

***
 - Jaki szatański plan znowu chodzi po tej twojej główce? – zapytała Dorcas, przyglądając się Lily.
Wbrew wszelkim założeniom, panna Evans wcale nie chodziła obrażona na cały świat i nie przeklinała wszystkich, którzy weszli jej w drogę. Wręcz przeciwnie, Dorcas miała wrażenie, że jej przyjaciółka w pewien sposób się z tym pogodziła. Myśli o tym, że Lily to odpowiada, usilnie starała się do siebie nie dopuścić.
 - Żaden. - Ruda wzruszyła ramionami i podała Mary drugą szpilkę. - Po prostu zrozumiałam, że taniec nie oznacza, że muszę z nim na tą imprezę iść.
 - Nadal nie rozumiem, dlaczego ona się tak upiera przy jednakowych butach! – burknęła McDonald patrząc na nauczycielkę tańca, majstrującą przy sprzęcie grającym.
 - Nie marudź! Ciesz się, że to buty, a nie stroje – Westchnęła Dorcas i znów zwróciła się do Lily. - Czyli co zamierzasz zrobić?
- Mam zamiar odbębnić szlaban, który dała nam McGonagall.
- Lily, ale jak? To nadal taniec z Jamesem!
- Taniec i tylko taniec. Przecież nie będę musiała z nim, ani za dużo rozmawiać, ani od razu przyjaźnić. Sprawdziłam wszystko dokładnie i według tradycji tańcem otwierającym jest walc, więc chyba nie tak źle, prawda? - westchnęła z nadzieją.
- Racja! - do rozmowy wtrąciła się Mary. Obie spojrzały na nią zaskoczone. – No wiecie, na buty jednak raczej nikt nie patrzy, ta sama sukienka byłaby większym ciosem! - Uśmiechnęła się jeszcze szerzej i wyciągnęła do Rudej rękę. - No, Lily, zakładaj!
 Ruda wymieniła z Dorcas krótkie spojrzenie i westchnęła ciężko.
- Jak wszyscy, to wszyscy! - przysiadła na ławce i zaczęła zakładać buty na zdecydowanie za wysokim obcasie. Ani Dorcas, ani Lily nie wróciły już do tematu. Za chwilę życie miało pokazać Lily jak bardzo się myliła.
 - Chodź! – Mary aż zaklaskała w dłonie i pociągnęła ją do lustra.

 - I jak się czujesz? – zapytała Dorcas ze śmiechem.

 - Bez przesady! Przecież to nie jest pierwszy raz, kiedy założyłam szpilki! – burknęła obrażona, nadal lekko się chwiejąc.
 - Ale pierwszy raz, kiedy masz takie wysokie! – Roześmiała się Mary.
 - Co to za różnica? Buty to buty, nie? Kwestia przyzwyczajania. Te są niecałe dwa centymetry wyższe od tamtych. – Wzruszyła ramionami, przechadzając się w tą i z powrotem, chcąc nabrać pewności siebie. Z każdym kolejnym krokiem szło jej coraz lepiej.
 - Witam. - zaczęła śpiewnym głosem, klaszcząc w dłonie, żeby uciszyć rozmowy. - Nazywam się Joe. Profesor Dumbledore prosił mnie, żebym nauczyła was tańczyć. Mam nadzieję, że nie będziecie tak okropni jak zeszły rok - roześmiała się perliście.
Była niewiele starsza od nich. Urodę miała podobną do Dorcas. Ciemnobrązowe włosy związała w zmysłowy kok, a jej skóra miała lekko brązowy odcień. Nikt się nie odezwał. Wszyscy stali w nią wpatrzeni.
 - To w tamtym roku też tańczyli? – rzucił ktoś z końca sali.
 - Oczywiście! – Kobieta uniosła brwi ze zdziwienia. – Co roku odbywa się bal dla absolwentów. I zawsze uczniowie otwierają go tańcem.
 - Ekstra! – pisnęła jakaś szatynka.
 - Czy to oznacza, że będziemy musieli zatańczyć jeszcze raz pod koniec roku?
 - Tak. Nie wiem, czy również rumbę, tak jak teraz, ale na pewno będziecie tańczyć.
- Chwileczkę... - Lily aż się zakrztusiła. - Jak to rumbę?
 - A czy partner przypisany nam teraz, będzie taki sam później?
Pytania padały jedno za drugim. Nikt nie zwrócił uwagi na panikę, której dostała Lily.
 - Uważam, że tak będzie dla was lepiej – odpowiedziała Joe, uważnie przyglądając się Rogaczowi.
 - Świetnie - rzucił sarkastycznie. Lily spojrzała na niego zdziwiona.
 - Rumba to dosyć zmysłowy taniec – kontynuowała Joe, patrząc to na Lily, to na Pottera. Dwójkę jedynych niezadowolonych osób będących w tej chwili na sali. – Musimy naprawdę zaufać partnerowi. Musimy mu pozwolić na to, żeby nas dotykał. To intymny, ale jakże piękny taniec.
 - Dotykał? – Pisnęła Ruda nim zdołała się ugryźć w język.
 - Tak. Lily, prawda? – zapytała, patrząc na nią jeszcze uważniej.
 - Skąd pani wie, jak mam na imię? – wykrztusiła zaskoczona.
 - Profesor McGonagall mi powiedziała. To ty masz za karę tańczyć, jak mniemam, z nim? – bardziej stwierdziła niż zapytała. Oboje kiwnęli głowami. – Wasz konflikt idealnie pasowałby do tanga. Szkoda, że my będziemy uczyć się rumby - westchnęła.
 - Nie pozwolę, żeby mnie dotykał! – powiedziała zbyt stanowczo.
- Nie będę nalegał. - Prychnął obserwując sufit.
- Akurat ci uwierzę!
 - Rumba nazywana jest także tańcem miłości lub tańcem namiętności – mówiła, chodząc po sali i patrząc na wszystkich uważnie. Nie reagowała też na ich sprzeczkę. – I wchodzi w skład dziesięciu tańców towarzyskich. Ciężar ciała musi być stale utrzymywany nad palcami stóp. Chodzenie w tym tańcu odbywa się na nogach wyprostowanych w kolanach.
Zatrzymała się i spojrzała na wszystkich figlarnie.
 - Partnerka w rumbie kusi i wymyka się, partner zaś prezentuje swą wybrankę i pozornie podejmuje jej grę. Pamiętajcie jednak, drogie panie, że tak naprawdę to on prowadzi! – Roześmiała się perliście. 
Znikąd pojawił się wysoki i przystojny chłopak. Był, tak jak instruktorka, mniej więcej w zbliżonym wieku. Wziął ją w ramiona i zaczęli tańczyć. Ledwo wykonali pierwszy krok, a już nikt nie mógł oderwać od nich oczu. Wiedział dokładnie, jaki ruch zamierza wykonać. Gonił ją, a ona go kusiła. Robiła to z taką łatwością i tak lekko, że aż dech zapierało w piersi!
 - Tak to mniej więcej wygląda. Dziękuję ci, Nathanielu – powiedziała dziewczyna, kłaniając się nisko.
Rozbrzmiały brawa.
 - T-takiego układu będziemy się uczyć? – wyszeptała Dorcas, kompletnie osłupiała.
 - Tak. Wiem, że wygląda na trudny, ale mamy lekko ponad dwa miesiące! Na pewno dacie radę – próbowała nas pocieszyć.
 - Mam to tańczyć z nim? - Lily była wyraźnie przerażona. W jej głowie cały czas widniała ostatnia figura, a konkretnie to, gdzie znajdowały się ręce Nathaniela.
 - Proszę dobrać się w pary! – zarządziła z uśmiechem i wykorzystując to, że nastąpiło małe zamieszanie, podeszła do Lily. Jej wyraz twarzy zmienił się diametralnie.
 - Nie histeryzuj, kochanie. – Jej ton nie był już taki słodki. – Zrobię z wami ten układ, czy ci się to podoba, czy nie. I uwierz mi, że już niejedną taką parę jak wy doprowadziłam do mistrzostwa! – syknęła i chwyciła mnie za łokieć. – Potter!
Rogacz wywrócił oczami i bez większego entuzjazmu zaczął podnosić się z podłogi. Lily pokręciła głową z politowaniem i krzyżując ręce na piersi obserwowała z politowaniem, jak z rękoma w kieszeni podąża do miejsca, w którym stała  Joe.
 - Chwyć partnerkę – zarządziła, ale żadne z nich nie ruszyło chociażby palcem. - Merlinie... - westchnęła wyraźnie pozbawiona cierpliwości i odwróciła się na pięcie, żeby pomóc dobrać się reszcie w pary.
Stali naprzeciw siebie i mierzyli się wzrokiem. Mina Jamesa nie wyrażała nic więcej poza znudzeniem i rezygnacją. Zupełnie jakby zdawał sobie sprawę z tego, że zadanie, które wyznaczyła im McGonagall jest nieomalże niewykonalne. Oczy Rudej wyrażały natomiast złość, dużo złości, ale nie tylko. W pewnym momencie przygryzła wargę, a do Rogacza dotarło, że musi się denerwować. Westchnął z rezygnacją i wyciągnął w jej kierunku dłoń. Spojrzała na nią lekko przestraszona.
 - Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy - Rzucił łagodnie, chcąc dodać jej otuchy.
Potarła dłońmi ramiona i nadal lekko skrępowana rozejrzała się po sali. Mary trafiła do Franka Longbottoma, a Dorcas już ćwiczyła pierwsze kroki z Blackiem, wdzięcząc się i chichocząc jak idiotka. Do Lily zaczynało docierać, że skoro już większa część par jest gotowa, ona też przed tym nie ucieknie.
 - Nie próbuj żadnych sztuczek! – warknęła, starając się być stanowczą, ale James wiedział, że Lily Evans właśnie po raz pierwszy i najprawdopodobniej po raz ostatni w życiu o coś go poprosiła. Byłoby to nawet lekko zabawne, gdyby nie fakt, że dłoń, którą mu podała lekko drżała.
- Obiecuję, że nie zrobię nic, na co nie wyrazisz zgody, Lily - zapewnił ją, obserwując jak jej oczy rozszerzają się w zdziwieniu słysząc jak wymawia jej imię.
Musiało jej to dodać odwagi, bo wzięła głęboki oddech i ostrożnie położyła lewą dłoń na jego prawym ramieniu. Rogacz kiwnął głową i uważnie obserwując jej twarz przybliżył się o krok, zmniejszając dystans między nimi i delikatnie objął ją prawym ramieniem wokół talii. Nie potrafił już ukryć rozbawienia.
- Czyżby się pani bała, panno Evans? - Rzucił nadal bacznie obserwując jej oczy, uśmiechając się jednocześnie w ten irytujący, cwaniakowaty sposób.
- Wydaje się panu, panie Potter! - Też zaczęła delikatnie chichotać. James zmarszczył czoło i zaczął się w nią wpatrywać z większą intensywnością. - Co? - Rzuciła, tracąc pewność siebie i czując jak jej policzki pokrywają się rumieńcem.
- Acha... Tak.
- Co?! - Żachnęła, coraz bardziej speszona.
- To zdecydowanie nie strach, to zawstydzenie.
- Chciałbyś!
 - Dobrze. Lewa noga troszkę do przodu. Partner trzyma ramę! Partnerka zgina rękę. O tak! – Zakrzyknęła Joe, przechadzając się z partnerem i ustawiając pary. - Rewelacja – mruknęła nie ukrywając zaskoczenia, przechodząc obok Jamesa i Lily.
 - Nie próbuj...
 - Żadnych sztuczek, wiem - przerwał jej lekko znudzony. – Uwierz, że nie będę musiał.
 - Dobrze! Wykonamy krok podstawowy. Wygląda on tak – Joe znów klasnęła w dłonie, chcąc zwrócić na siebie ich uwagę. – Raz, dwa, trzy, cztery. Proszę z nami. Raz, dwa, trzy, cztery. Panno Meadowes, trzy, cztery. Tak, dobrze! McDonald, nie oglądaj paznokci tylko tańcz!
Chodziła po sali i dyrygowała. Minęło dopiero piętnaście minut, a już na sali pojawiły się pierwsze pojękiwania i marudzenie. Lily czuła, że jeszcze chwila, a jej nogi pod wpływem wysokich szpilek odmówią jej posłuszeństwa, ale całą siłą woli skupiała się na tym, żeby nie pomylić kroków.
 - Stop! Dość! Przecież liczę! Pettigrew! Chwyć ją pewniej! O, dokładnie! Teraz zaprezentujemy wam obrót.
Wszyscy jęknęli, a Lily wydała z siebie zduszony okrzyk. Nim Joe dokończyła zdanie, James chwycił ją pewniej w tali i bez najmniejszego uprzedzenia wygiął do tyłu. Jego lewa ręka pewnie trzymała ją na wysokości łopatek. Druga natomiast pewnym, ale powolnym ruchem zmierzała właśnie wzdłuż jej talii, poprzez obojczyk wprost do karku. Lily odniosła również wrażenie, że jego usta niebezpiecznie się przybliżają. Nim jednak zdążyła zareagować, Rogacz chwycił ją pewniej, ale nadal delikatnie i po raz kolejny okręcił.
 - Raz, dwa, trzy, cztery i... Obrót! – W tym samym czasie Joe wykrzykiwała kolejne instrukcje.
Po sali rozszedł się przeciągły jęk, ale Lily nie zwracała na to uwagi.
Jej prawa noga była zgięta w kolanie i podtrzymywana przez lewą dłoń Jamesa. Prawa ręka mocno oplatała ją w talii i przyciskała do jego dobrze wyrzeźbionej quiditchem klatki piersiowej. Oddychała głęboko, miażdżona jego intensywnym spojrzeniem. Była jedna, jedyna rzecz, która jej strasznie nie pasowała, poza oczywistą zbyt dużą bliskością. Mianowicie, jego ręka spoczywała na jej pośladku. Wyrwała się  z jego uścisku i po wpływem emocji, wymierzyła mu siarczysty policzek.
- Evans! - Krzyknął totalnie zaskoczony, przykładając dłoń do miejsca, w którym wylądowała jej dłoń.
- Och! Przepraszam! - Pisnęła zakrywając dłońmi usta, aby po chwili podbiec do niego. Spanikowana odgarnęła jego dłonie. - Nic ci nie jest? - szepnęła, błądząc opuszkami palców po konturze, jaki zostawiła jej dłoń. - Boli? - drążyła, krzywiąc się na widok lekko puchnącego zaczerwienienia. Niewiele myśląc zaczęła delikatnie dmuchać, mając nadzieje, że przyniesie mu chociaż chwilową ulgę.
- Nie... - odpowiedział, takim tonem, że aż uniosła oczy. Ich wzrok ponownie się skrzyżował. Plask. - Cholera jasna, Evans! - krzyknął, kiedy jej dłoń po raz kolejny wylądowała na jego policzku.
- Przepraszam! - krzyknęła i zaczęła chichotać. - Ja... Nie wiem, to... to nie może tak wyglądać! - Wzięła kolejny oddech i wreszcie się uspokoiła. - Nie możesz tak robić!
- Jak? - Potter był wyraźnie zbity z tropu.
- No... tak! - Warknęła.
- Lily, czy ty na prawdę uważasz, że jestem bezczelnym dupkiem, który wykorzystuje każdą możliwą sytuację, żeby... - Urwał, nie będąc w stanie dokończyć myśli.
- Tak, Potter! Dokładnie tak! - Żachnęła się.
- Acha... - Wyglądał na  totalnie zszokowanego. Rozłożył ręce w obronnym geście i pokiwał głową z niedowierzaniem. - Okej - Parsknął. - Okej! Niech i tak będzie.
W tym momencie ucichła muzyka. Lily kompletnie rozkojarzona rozejrzała się dookoła. Połowa par gramoliła się z podłogi. Reszta masowała stopy, a niektóre z dziewcząt zrzucały szpilki.
 - Na Merlina. To będzie trudniejsze niż myślałam.- szepnęła zrezygnowana Joe ukrywając twarz w dłoniach.
- Jeszcze raz! - wrzasnął Nathaniel i włączył muzykę.


***

Zleciały dwa tygodnie. Zielone niegdyś liście pokryło złoto i czerwień. Słońce grzało z mniejszą intensywnością. Nauki przybywało z każdym dniem, a wśród siódmoklasistów słychać było pojękiwania. Doszło im kilka dodatkowych obowiązków. Mało, że mieli nawał prac domowych, kółek pozalekcyjnych, treningi quidditcha, to jeszcze dołożyli im taniec towarzyski! Panowie na wieść o tym, że jest to taniec niemalże erotyczny, tańczyli z ochotą. Panie natomiast miały dosyć ich natarczywości oraz... wysokich obcasów! Co druga narzekała już po pięciu minutach prób!
Lekcje tańca odbywały się codziennie. Joe narzekała, że są niezdarni i nie rozumieją, o co tak naprawdę w tym tańcu chodzi. Nie pomagała wymiana partnerów, ani taniec z instruktorami. Szło im masakrycznie źle.
 - Zrozumcie! Bohaterką tego tańca jest kobieta, emanująca erotyzmem, który przenika każdy jej ruch! Rumba to taniec pełen zmysłowych gestów i wężowych ruchów całego ciała, to wręcz mini przedstawienie! Używając wszystkich swoich wdzięków, tancerka uwodzi mężczyznę, to patrzy mu w oczy, to znowu udaje, że go nie widzi, wzrokiem szuka innego, aby wzbudzić zazdrość partnera, zniewolić go i całkowicie nad nim zapanować – mówiła Joe, przybierając odpowiedni ton.
Jamesa przeszedł dreszcz. Lily spojrzała na niego z ukosa. Jego oczy podążały za każdym, chociażby najmniejszym ruchem, który wykonywała Joe. W dodatku na jego ustach błąkał się ledwo dostrzegalny, błogi uśmiech. Rudą ogarnęła lekka złość. Tu wcale nie chodziło o to, że to był James, wręcz przeciwnie, chodziło o Joe. Lily nigdy nie była typem flirciary. Nie tyle, że nie chciała. Po prostu z góry wiedziała, że to jest kompletnie nie jej bajka.
– Kobieta, która tańczy rumbę, jest odważna i zmysłowa. – Joe podeszła do swojego partnera i zaczęła się wokół niego wić. – Dodatkowo to właśnie powinien podkreślać strój – powiedziała z błyskiem w oku.
 - Strój? – zapytała podekscytowana Mary.
 - Tak, ale na to przyjdzie jeszcze czas. Najpierw, moi kochani, ćwiczymy! – klasnęła w dłonie. Wszyscy zajęli swoje pozycje. – Zaczniemy od drugiego obrotu i podniesienia! Trzy, cztery i... Raz, dwa...
Wszyscy mozolnie zaczęli się ruszać w rytm muzyki. Potter ścisnął jej dłoń i bez najmniejszej delikatności przycisnął do siebie. Lily była wygięta pod tak dziwnym kątem, że zaczynała drętwieć. Syknęła z bólu, ale nie zwrócił na nią uwagi. Odwróciła więc wzrok i zaczęła obserwować poczynania reszty.
- Próbujesz wzbudzić we mnie zazdrość? – Prychnął.
 - Chciałbyś - Odwarknęła, patrząc na niego z lekkim obrzydzeniem, wyrywając się z jego uścisku i masując obolała dłoń.
 - Jak chcesz.
Wzruszył ramionami i bez ceregieli przyciągnął ją do siebie. Wykonał obrót w lewo i w prawo, szykując się do podnoszenia. To, co zbulwersowało ją jeszcze bardziej, to fakt, że przy obu obrotach bez skrępowania dotykał jej pośladków. Zaczęła się z nim szarpać, w efekcie czego zamiast wyskoczyć do podniesienia, wpadła na Jamesa, który stracił równowagę, padając na parkiet i ciągnąc ją za sobą. W międzyczasie trącając sąsiednią parę.
 - Potter! – krzyknęła wściekła, gramoląc się z podłogi.
- Co?! - Krzyknął kompletnie wyprowadzony z równowagi. - Jak jestem delikatny i całym sobą staram się udowodnić ci, że nie zrobię totalnie nic na co nie wyrazisz zgody to dostaje w ryj! Skoro masz mnie za niewyżytego zboczeńca, który za nic w świecie nie odpuści sobie przyjemności ze skorzystania z każdej możliwej okazji, to z całym szacunkiem, Evans, ale skoro bez względu na to co robię i tak jestem idiotą, to nie mam zamiaru się krępować!
 - Mam dosyć waszej dwójki! – Natychmiast pojawiła się Joe. – Albo się dogadacie, albo ja was do tego zmuszę – syknęła.
Po raz pierwszy nie zatrzymała muzyki.
 - Nie ma szans na to, żebyśmy się dogadali! Non stop wykorzystuje sytuacje! – warknęła Lily, krzyżując ręce.
 - Tak ci się wydaje? – zapytała Joe, mrużąc oczy.
 - Jestem tego pewna!
 - Sprawdźmy – powiedziała nagle i, nie czekając na jej reakcję, chwyciła obrażonego Pottera za rękę i zaczęła z nim tańczyć.
Evans patrzyła na nich wściekła. Szło im idealnie, co było oczywiście do przewidzenia! Potter doskonale prowadził dziewczynę, a ona bawiła się z nim na każdym kroku. Serce waliło jej jak szalone, a policzki zaczęły palić żywym ogniem. Nagle Joe uchwyciła jej spojrzenie i seksownym krokiem okrążyła Jamesa tak, że patrząc na ich splecione ciała, Lily zastanawiała się czy James jest w stanie w ogóle oddychać.
 - Pięknie! – syknęła wściekła i odwróciła się na pięcie. Opadła na najbliższą ławkę, miała dosyć tańczenia na dziś.
 - Zazdrosna?
Uniosła głowę. Tuż obok niej, oparty o ścianę i wyraźnie rozbawiony stał Nathaniel. Skrzyżował ręce na piersi i przyglądał jej się uważnie.
 - Nie – Burknęła zirytowana i chwyciła zapinkę lewego buta. W tym momencie jej wzrok znów przykuła Joe. Śmiejąc się wywijała na parkiecie z Jamesem, który z pewną siebie miną naprężał się jak mógł, żeby dorównać jej kroku. - Trochę... - Westchnęła zrezygnowana, opierając głowę o ścianę i patrząc bezradnie na Nathaniela.
 - Też to kiedyś przerabiałem – Na moment podążył za jej wzrokiem.
 - Co masz na myśli?
 - Nienawidziliśmy się, a musieliśmy ze sobą tańczyć. Trudne zadanie, ale tylko pomaga w nawiązaniu intymności – Wzruszył ramionami.
- Akurat! - Prychnęła. - Dogadujecie się idealnie! Nawet jeżeli wydaje się, że jest o krok przed tobą to i tak w idealnie dopracowany sposób przejmujesz nad nią kontrolę! A ona? - Prychnęła i na moment zamilkła, obserwując Joe. - Czuje się tak dobrze w jego ramionach... Uwodzi go perfekcyjnie, oddaje emocje tak, jak ja nigdy w życiu nie będę potrafiła, choćbym na tej sali spędziła resztę swojego życia! - Strasznie irytował ją głupkowaty uśmiech Nathaniela. - Nie rozumiesz... - Pokręciła głową zrezygnowana.
- Nie, to ty nie rozumiesz - Stwierdził beztrosko, przysiadając na ławce obok niej. - Jesteś tak napełniona negatywnymi emocjami i przekonaniami, że nie dopuszczasz do siebie istoty przedsięwzięcia. Jesteś spięta. Z góry zakładasz, że stanie ci się krzywda, ale nikt cię nie skrzywdzi, Lily. Musisz pokonać swoją nieśmiałość, musisz uzmysłowić sobie, że nie jesteś szarą nieudolną myszką, ale że coś w  tobie jest. Masz ognisty charakter, nie dajesz sobą pomiatać, powinnaś to wykorzystać.
- Jak? - jęknęła zawstydzona.
- Podejdź odpowiednio do tematu. Wbij sobie do głowy, że to tylko taniec. Figura po figurze. Krok za krokiem. Nie ważne jak bardzo napełniony erotyzmem, to nadal tylko krok, który tancerze muszą wykonać. Nikt nie czerpie z tego przyjemności i nie wykorzystuje sytuacji.
Na chwilę zapanowała między nimi cisza. Lily przygryzła wargę i obserwowała innych. Każdy z nich bawił się wyśmienicie. Dorcas po raz trzeci zrobiła wygięcie i ani na moment nie przejęła się tym, gdzie ląduje ręka Blacka. Ze skupieniem powtarzała i wykańczała każdy ruch ignorując lubieżny uśmiech Syriusza. Lily skrzywiła się zniesmaczona. Nathaniel musiał to zauważyć, bo z kamienną twarzą wyciągnął do niej rękę. Chwyciła ją niepewnie i dała się poprowadzić na sam środek parkietu.
 - Zamknij oczy. - Poprosił, chwytając jej ręce. Jedną położył na swoim ramieniu, drugą przytrzymał delikatnie, ale stanowczo. Poczuła też jak obejmuje ją w talii. Odetchnęła i zamknęła oczy. - Wyobraź sobie, że jesteśmy tu tylko we dwoje. Że nie ma nikogo innego. Daj się ponieść. Posłuchaj siebie... - szeptał, a ona mimowolnie się uśmiechnęła. W momencie kiedy jego ręka wylądowała na jej udzie lekko się skrzywiła, ale nie oponowała. - Słuchaj muzyki... Gotowa? - Zapytał, kiwnęła głową.
Już przy pierwszym kroku czuła się wspaniale. Nie widząc swojego partnera i mając przed oczami to, jak flirtowała Joe, starała się naśladować jej ruchy. Z początku czuła, że idzie jej to nieudolnie, ale z każdym kolejnym krokiem było coraz lepiej, a ona czuła się z tym wręcz fantastycznie! Okręcił ją po raz kolejny, musiała chyba stracić równowagę, albo oddalić się zbyt daleko, bo jego dotyk na moment zniknął. Stała z zamkniętymi oczami i uniesionymi rękami licząc, że zaraz znów porwie ją do tańca, ale nic takiego się nie działo. Przygryzła wargę i zbita z tropu opuściła ręce i otworzyła oczy. Nathaniel stał trzy metry od niej i uśmiechał się wyraźnie zadowolony. Natomiast tuż przed nią, z niewyraźną miną zmaterializował się James. Ich oczy skrzyżowały się, a Lily poczuła, że znów ogarnia ją lekki strach.
Potter wywrócił oczami i wyjmując ręce z kieszeni, zmniejszył ich dystans.
- Nie zrobię nic, na co nie wyrazisz zgody, Lily - powtórzył po raz kolejny.
Zerknęła niepewnie na Nathaniela. Instruktor uśmiechnął się i kiwnął głową, dodając jej pewności siebie.
- Wiem.

Odparła z uśmiechem i bez dalszej dyskusji, dała mu się poprowadzić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz