[muzyka]
Dzień bynajmniej
jej nie sprzyjał. Wstała zdecydowanie później niżeli zamierzała, a to oznaczało
mniej więcej półtoragodzinne czekanie na wolną łazienkę, ponieważ Mary
uwielbiała pobijać własne rekordy. W takich momentach dziękowała za to, że jest
prefektem i ma do dyspozycji cała łazienkę prefektów dla siebie. Ponadto,
poplamiła dwie koszulki podczas śniadania i musiała aż trzy razy wracać do
wieży, żeby się przebrać i kolejne dwa, aby dopakować zapomniane rzeczy. Pomimo
wszystko w klasie znalazła się jako pierwsza. Westchnęła i opadła na najbliższą ławkę.
- O, panna Evans! Mogłabyś to
porozkładać? Po jedną na ucznia. – Poprosiła McGonagall, podając Rudej plik
ulotek i wracając do swojego gabinetu.
- Oczywiście – Od razu podniosła
się z miejsca.
- Pięknie wyglądasz.
Spojrzała w kierunku, z którego padł
komplement. Tak, jak przypuszczała, w drzwiach z zawadiackim uśmiechem i oparty
o framugę stał nie kto inny, jak James Potter.
- Dziękuję. - Rzuciła krótko z nadzieją,
że nie będzie drążył tematu. Przeliczyła się.
- Czyżbyś wstała dziś prawą nogą, Evans?
Rzucił torbę z książkami na najbliższą
ławkę, a następnie przysiadł na ławce, do której właśnie podeszła. Odetchnęła
głęboko i kładąc ulotkę na stół, posłała mu wymuszony uśmiech.
- Skoro tak dobrze idzie, to może dasz
się wreszcie zaprosić na randkę? -Spojrzał na nią z ukosa i z przyzwyczajenia
zmierzwił włosy.
- Bardzo chętnie, Potter, jak tylko
gumochłony nauczą się latać - Puściła do niego oko, a następnie podała mu torbę
z książkami. - A teraz spadaj, to moje miejsce. - Wskazała na krzesło, które
zajmował.
Przez moment
przetrzymał jej spojrzenie, a kiedy zadzwonił dzwonek, podniósł się z miejsca i
stanął za krzesełkiem.
- Pani pozwoli -
Uśmiechnął się szeroko, gestem zapraszając ją żeby usiadła.
- Daruj sobie,
Potter. - Westchnęła z irytacją odsuwając go na bok i opadając na miejsce.
- Potter! Evans! – Do sali weszła
profesor McGonagall. – Proszę zająć swoje miejsca. Kilka rzeczy
organizacyjnych. Panna Evans rozdała każdemu ulotkę? – zapytała i, nie czekając
na odpowiedź, ciągnęła dalej. – Jak zapewne każdy z was wie...
- Ale ekstra! Bal Bożonarodzeniowy!
– krzyknął ktoś z przodu.
- Cresswell!
- Przepraszam, pani profesor.
- Jak już mówiłam, bal jest
nieodłączną tradycją. Bardzo dawno temu pierwszy bal w Hogwarcie odbył się
podczas pierwszego organizowanego Turnieju Trójmagicznego. Tradycją turnieju
jest bal Bożonarodzeniowy. Sam Turniej został odwołany już dawno, ale bal
pozostał. Jednakże! – krzyknęła profesorka, chcąc uspokoić tłum. – Nie zwalnia
was to z obowiązku uroczystego otwarcia.
- O nie - Lily wydała z siebie
przeciągły jęk.
Dorcas nie zdążyła zadać pytania.
- Uroczystego otwarcia? Będziemy
przecinać wstęgę? – zapytał głupio czarnowłosy.
- Nie, panie Potter. Będziecie
tańczyć – Profesor McGonagall wydawała się lekko podekscytowana.
- Tańczyć? – zapytał niemalże
bezgłośnie.
- Tak, panie Potter. Tańczyć.
- Ja nie tańczę! – oburzył się
Black.
- Oczywiście, że tańczysz! –
prychnęła Dorcas równocześnie z McGonagall.
- A ja tam chętnie! – rozanielił
się Rogacz. – Liluś mi obiecała, że ze mną zatańczy!
- Zapomnij! – Uśmiechnęła się
krzywo.
Potter i Evans nie byli jedynymi osobami,
które zaczęły się sprzeczać. Profesor McGonagall dała im na to dokładnie
minutę.
- Spokój! – zarządziła, a w sali
natychmiast zapanował idealny porządek. – Wszyscy z siódmego roku mają obowiązek
otworzyć Bal. Jak połączycie się w pary - tu spojrzała znacząco na Lily - jest
mi to obojętne. W grę wchodzą również młodsze roczniki. Panno Evans - znów
lekko podniosła głos, ponieważ w klasie ponownie rozpoczęła się dyskusja. -
mogłabyś podejść i rozdać te książki?
Ruda bez żadnego sprzeciwu podniosła się
ze swojego miejsca i lekko obrażona na myśl o tym, że Potter ma kolejny powód
do tego żeby ją nękać, zaczęła krążyć między ławkami. Kiedy podeszła do ławki
Huncwotów, była już tak nabuzowana, że zignorowała wyciągniętą rękę Jamesa i
rzuciła książkę na blat.
- Mogłabyś być łagodniejsza. Nie
pasuje to do ciebie – westchnął teatralnie.
- Na twoim miejscu, Potter,
zaczęłabym się przyzwyczajać – prychnęła i podeszła do kolejnej ławki, w której
siedzieli Remus z Peterem.
- Kobiety! – Usłyszała, jak mówi do
Blacka. – Zmienne jak pogoda. Awantura o nic – prychnął.
Zatrzymała się w
pół kroku i mocniej zacisnęła palce na ostatniej trzymanej książce. Wiedziała,
że chce ją sprowokować. Uwielbiał wyprowadzać ją z równowagi, a od blisko ośmiu
miesięcy starał się jeszcze bardziej. Jednak w tej chwili było jej na prawdę
bardzo ciężko nad sobą zapanować.
- Uważają, że są pępkiem świata.
Jedno myślą, drugie mówią a trzecie robią. - Kontynuował. – I bądź tu mądry! Po
jaką cholerę utrudniają życie sobie i nam?
Tego było z lekka za dużo. Zacisnęła zęby
i odwróciła się w jego stronę, ciskając w niego morderczym spojrzeniem.
- Lily! - Usłyszała gdzieś z prawej
strony przerażony szept Dorcas. – Nie reaguj, ignoruj! – szepnęła z paniką.
Wiedziała, że
Meadowes ma rację. Z przodu klasy toczył się rzeczowy głos profesor McGonagall,
która omawiała instrukcje znajdujące się na jednej z tablic.
- A wiesz co
jest najgorsze, Łapo? Najgorsze są te rude i ambitne. No nie dość, że wredna to
jeszcze jej się wydaje, że wszystko jej wolno.
Czerwony
rumieniec pokrył twarz Evansówny. Black zarechotał paskudnie. To było ponad jej
siły. Rozsądek podpowiadał jej, żeby go zignorowała, podała Lupinowi ostatnią
książkę i usiadła na swoi miejscu, ale głośno i szybko bijące serce wywołało
inną reakcję. Powolnym krokiem podeszła z powrotem do jego ławki.
- Co, kochanie, zmieniłaś zdanie? –
ironizował dalej. Na jego twarzy pojawił się pewny siebie i lekko przesłodzony
uśmiech. - Widzisz Syriuszu! Trzy minuty temu mówi, że nie zatańczy, a teraz
sama...
BUM!
Niewiele myśląc podniosła podręcznik i z
całej siły trzasnęła go w głowę. Po klasie echem odbił się głuchy dźwięk, kiedy
James spadał z krzesełka. Najbliżej siedzące dziewczyny pisnęły przerażone i
natychmiast poderwały się z własnych miejsc, żeby pomóc mu wstać i sprawdzić
czy nic mu nie jest.
- Evans! – krzyknęła McGonagall, a
z nią obolałym tonem Potter.
Ten drugi gramolił się właśnie z powrotem
na krzesełko, pocierając głowę.
- Co ja ci takiego zrobiłem? –
syknął Potter.
- Dobrze wiesz co! – Rzuciła z
niedowierzaniem.
- Nie mam pojęcia! Do reszty ci
odbiło? – warknął.
- Przestań tak do mnie mówić –
cedziła słowa przez zaciśnięte zęby i ponownie zaczęła podnosić podręcznik.
- Wystarczy! - Oboje natychmiast
umilkli i z przerażonymi minami spojrzeli na McGonagall.
- Pani profesor, to nie moja wina. To
Potter! - Ruda podjęła walkę.
- Daruj sobie, Evans. Brzmisz jak dziecko
z przedszkola tłumaczące dlaczego nie je wątróbki. Niby taka mądra, a argument
wręcz żałosny.
- Nikt cię nie pytał o zdanie!
- Pani profesor, ojeeeja, to nie ja! To
Potter, ja jestem niewinna - zaczął ją przedrzeźniać.
- Zamknij się Potter!
- Zamknij się,
Potter. Na prawdę, Evans? Nie stać cię na nic lepszego? - Warknął nadal masując
miejsce, w którym wylądowała książka.
- Panno Evans,
Panie Potter - chłodny głos Minerwy po raz kolejny uciął ich dyskusje. Fakt, że
jej usta tworzyły nieomalże jedną linię sprawił, że Lily przeszły ciarki.
Zdawała sobie bowiem sprawę z tego, że musi być wściekła. - Szlaban.
- Świetnie! – warknęli oboje. Lily
rzuciła wreszcie ostatnią książkę na ławkę Remusa i opadła obrażona na swoje
krzesło.
- Pani profesor! Nie mam zamiaru
się z nią użerać! Wezmę szlaban pod warunkiem, że będę go odwalał sam. Bez
niej!
- I vice versa! Myślisz, że
jesteś taki wspaniały, że wszyscy pragną z tobą przebywać? - Burknęła, sięgając
do swojej torby.
- Przynajmniej ze mną da się przebywać! – odpyskował.
- Że co proszę?
- Meeeerlinie! - Krzyknął i aż się
podniósł z miejsca. - Evans, jesteś nienormalna! - Rozłożył ręce i rozejrzał
się po klasie, jakby czekał aż ktoś wyrazi inne zdanie na ten temat. Jednak nic
takiego się nie wydarzyło, więc splótł dłonie jak do modlitwy i kontynuował
swoją wypowiedź. - Warczysz na mnie, wywyższasz się i mądrujesz! Zdajesz sobie
sprawę, że to jest denerwujące?!
- Mądruje? – powtórzyła za nim jak
echo, mrużąc oczy. – To, że po czterdzieści tysięcy razy zwracam ci uwagę wcale
nie oznacza, że się mądruje tylko przypominam o szkolnym regulaminie, który
ciebie i tą twoją nadętą bandę również obowiązuje!
- DOŚĆ! – ryknęła McGonagall. Ręce
miała tak wbite w blat, że aż jej pobielały knykcie.
Lily rozejrzała się dookoła. Cała klasa
patrzyła w ich stronę. Gdzieniegdzie pojawiały się złośliwe uśmieszki, a tu i
ówdzie dziewczęta plotkowały na temat całej tej akcji, wyraźnie zadowolone.
Przygryzła wargę i przeniosła spojrzenie na Dorcas. Jej przyjaciółka wyglądała
na totalnie zszokowaną, a wręcz lekko zbulwersowaną jej zachowaniem.
- Nie dostaniecie szlabanu –
powiedziała McGonagall. Była blada, ale na policzkach miała delikatną
czerwień. Usta zacisnęła tak bardzo, że Lily zastanawiała się, czy można
jeszcze bardziej.
- Serio? – zapytał głupio Rogacz.
Evansówna wywróciła oczami, ale
powstrzymała się od komentarza. Sytuacja była aż za bardzo napięta.
- Oczywiście, że nie – powiedziała,
niemalże beztroskim tonem. – Dostaniecie coś o wiele bardziej przyjemnego – McGonagall kipiała ze złości. -
Skoro macie problem z tym, żeby się dogadać to idealnym rozwiązaniem będzie,
jeżeli faktycznie zostaniesz jego partnerką na balu.
- Nie, pani profesor! – zaczęła
błagalnie.
- Mam tańczyć?!
- Moja decyzja nie podlega
dyskusji. Albo się dogadacie, albo się pozabijacie – powiedziała, patrząc
na nich znad okularów. – W obu tych przypadkach nastąpi spokój, co jest dobre
dla moich uszu, nerw i programu nauczania. A teraz pozwólcie, że wrócę do
prowadzenia lekcji.
- Świetnie! - Ruda jęknęła i po raz
kolejny tego dnia opadła na swoje miejsce, ukrywając głowę w ramionach.
- Świetnie – powtórzył za nią
Potter. Jednak tym, co najbardziej zdziwiło Lily, było to, że był równie mocno zniechęcony,
jak ona.
***
- Jaki szatański plan znowu chodzi
po tej twojej główce? – zapytała Dorcas, przyglądając się Lily.
Wbrew wszelkim założeniom, panna Evans
wcale nie chodziła obrażona na cały świat i nie przeklinała wszystkich, którzy
weszli jej w drogę. Wręcz przeciwnie, Dorcas miała wrażenie, że jej
przyjaciółka w pewien sposób się z tym pogodziła. Myśli o tym, że Lily to
odpowiada, usilnie starała się do siebie nie dopuścić.
- Żaden. - Ruda wzruszyła ramionami
i podała Mary drugą szpilkę. - Po prostu zrozumiałam, że taniec nie oznacza, że
muszę z nim na tą imprezę iść.
- Nadal nie rozumiem, dlaczego ona
się tak upiera przy jednakowych butach! – burknęła McDonald patrząc na
nauczycielkę tańca, majstrującą przy sprzęcie grającym.
- Nie marudź! Ciesz się, że to
buty, a nie stroje – Westchnęła Dorcas i znów zwróciła się do Lily. - Czyli co
zamierzasz zrobić?
- Mam zamiar odbębnić szlaban, który dała
nam McGonagall.
- Lily, ale jak? To nadal taniec z
Jamesem!
- Taniec i tylko taniec. Przecież nie
będę musiała z nim, ani za dużo rozmawiać, ani od razu przyjaźnić. Sprawdziłam
wszystko dokładnie i według tradycji tańcem otwierającym jest walc, więc chyba
nie tak źle, prawda? - westchnęła z nadzieją.
- Racja! - do rozmowy wtrąciła się Mary.
Obie spojrzały na nią zaskoczone. – No wiecie, na buty jednak raczej nikt nie
patrzy, ta sama sukienka byłaby większym ciosem! - Uśmiechnęła się jeszcze
szerzej i wyciągnęła do Rudej rękę. - No, Lily, zakładaj!
Ruda wymieniła z Dorcas krótkie
spojrzenie i westchnęła ciężko.
- Jak wszyscy, to wszyscy! - przysiadła
na ławce i zaczęła zakładać buty na zdecydowanie za wysokim obcasie. Ani
Dorcas, ani Lily nie wróciły już do tematu. Za chwilę życie miało pokazać Lily
jak bardzo się myliła.
- Chodź! – Mary aż zaklaskała w
dłonie i pociągnęła ją do lustra.
- I
jak się czujesz? – zapytała Dorcas ze śmiechem.
- Bez
przesady! Przecież to nie jest pierwszy raz, kiedy założyłam szpilki! – burknęła
obrażona, nadal lekko się chwiejąc.
- Ale pierwszy raz, kiedy masz takie wysokie! – Roześmiała
się Mary.
- Co to za różnica? Buty to buty, nie? Kwestia
przyzwyczajania. Te są niecałe dwa centymetry wyższe od tamtych. – Wzruszyła
ramionami, przechadzając się w tą i z powrotem, chcąc nabrać pewności siebie. Z
każdym kolejnym krokiem szło jej coraz lepiej.
- Witam. - zaczęła śpiewnym głosem, klaszcząc w dłonie, żeby
uciszyć rozmowy. - Nazywam się Joe. Profesor Dumbledore prosił mnie, żebym
nauczyła was tańczyć. Mam nadzieję, że nie będziecie tak okropni jak zeszły rok
- roześmiała się perliście.
Była
niewiele starsza od nich. Urodę miała podobną do Dorcas. Ciemnobrązowe włosy
związała w zmysłowy kok, a jej skóra miała lekko brązowy odcień. Nikt się nie
odezwał. Wszyscy stali w nią wpatrzeni.
- To w
tamtym roku też tańczyli? – rzucił ktoś z końca sali.
- Oczywiście! – Kobieta uniosła brwi
ze zdziwienia. – Co roku odbywa się bal dla absolwentów. I zawsze uczniowie
otwierają go tańcem.
- Ekstra! – pisnęła jakaś szatynka.
- Czy to oznacza, że będziemy
musieli zatańczyć jeszcze raz pod koniec roku?
- Tak. Nie wiem, czy również rumbę,
tak jak teraz, ale na pewno będziecie tańczyć.
- Chwileczkę... - Lily aż się zakrztusiła.
- Jak to rumbę?
- A czy partner przypisany nam
teraz, będzie taki sam później?
Pytania padały jedno za drugim. Nikt nie
zwrócił uwagi na panikę, której dostała Lily.
-
Uważam, że tak będzie dla was lepiej – odpowiedziała Joe, uważnie przyglądając
się Rogaczowi.
- Świetnie - rzucił sarkastycznie.
Lily spojrzała na niego zdziwiona.
- Rumba to dosyć zmysłowy taniec –
kontynuowała Joe, patrząc to na Lily, to na Pottera. Dwójkę jedynych
niezadowolonych osób będących w tej chwili na sali. – Musimy naprawdę zaufać
partnerowi. Musimy mu pozwolić na to, żeby nas dotykał. To intymny, ale jakże
piękny taniec.
- Dotykał? – Pisnęła Ruda nim zdołała
się ugryźć w język.
- Tak. Lily, prawda? – zapytała,
patrząc na nią jeszcze uważniej.
- Skąd pani wie, jak mam na imię? –
wykrztusiła zaskoczona.
- Profesor McGonagall mi
powiedziała. To ty masz za karę tańczyć, jak mniemam, z nim? – bardziej stwierdziła
niż zapytała. Oboje kiwnęli głowami. – Wasz konflikt idealnie pasowałby do
tanga. Szkoda, że my będziemy uczyć się rumby - westchnęła.
- Nie pozwolę, żeby mnie dotykał! –
powiedziała zbyt stanowczo.
- Nie będę nalegał. - Prychnął obserwując
sufit.
- Akurat ci uwierzę!
- Rumba nazywana jest także tańcem miłości lub tańcem
namiętności – mówiła, chodząc
po sali i patrząc na wszystkich uważnie. Nie reagowała też na ich sprzeczkę. –
I wchodzi w skład dziesięciu tańców towarzyskich. Ciężar ciała musi być stale
utrzymywany nad palcami stóp. Chodzenie w tym tańcu odbywa się na nogach
wyprostowanych w kolanach.
Zatrzymała się i spojrzała na wszystkich
figlarnie.
- Partnerka w rumbie kusi i wymyka
się, partner zaś prezentuje swą wybrankę i pozornie podejmuje jej grę.
Pamiętajcie jednak, drogie panie, że tak naprawdę to on prowadzi! – Roześmiała
się perliście.
Znikąd pojawił się wysoki i przystojny
chłopak. Był, tak jak instruktorka, mniej więcej w zbliżonym wieku. Wziął ją w
ramiona i zaczęli tańczyć. Ledwo wykonali pierwszy krok, a już nikt nie mógł
oderwać od nich oczu. Wiedział dokładnie, jaki ruch zamierza wykonać. Gonił ją,
a ona go kusiła. Robiła to z taką łatwością i tak lekko, że aż dech zapierało w
piersi!
- Tak
to mniej więcej wygląda. Dziękuję ci, Nathanielu – powiedziała dziewczyna,
kłaniając się nisko.
Rozbrzmiały brawa.
- T-takiego układu będziemy się
uczyć? – wyszeptała Dorcas, kompletnie osłupiała.
- Tak. Wiem, że wygląda na trudny,
ale mamy lekko ponad dwa miesiące! Na pewno dacie radę – próbowała nas
pocieszyć.
- Mam to tańczyć z nim? - Lily była
wyraźnie przerażona. W jej głowie cały czas widniała ostatnia figura, a
konkretnie to, gdzie znajdowały się ręce Nathaniela.
- Proszę dobrać się w pary! –
zarządziła z uśmiechem i wykorzystując to, że nastąpiło małe zamieszanie,
podeszła do Lily. Jej wyraz twarzy zmienił się diametralnie.
- Nie histeryzuj, kochanie. – Jej
ton nie był już taki słodki. – Zrobię z wami ten układ, czy ci się to podoba,
czy nie. I uwierz mi, że już niejedną taką parę jak wy doprowadziłam do
mistrzostwa! – syknęła i chwyciła mnie za łokieć. – Potter!
Rogacz wywrócił oczami i bez większego
entuzjazmu zaczął podnosić się z podłogi. Lily pokręciła głową z politowaniem i
krzyżując ręce na piersi obserwowała z politowaniem, jak z rękoma w kieszeni
podąża do miejsca, w którym stała Joe.
- Chwyć partnerkę – zarządziła, ale
żadne z nich nie ruszyło chociażby palcem. - Merlinie... - westchnęła wyraźnie
pozbawiona cierpliwości i odwróciła się na pięcie, żeby pomóc dobrać się
reszcie w pary.
Stali naprzeciw siebie i mierzyli się
wzrokiem. Mina Jamesa nie wyrażała nic więcej poza znudzeniem i rezygnacją.
Zupełnie jakby zdawał sobie sprawę z tego, że zadanie, które wyznaczyła im
McGonagall jest nieomalże niewykonalne. Oczy Rudej wyrażały natomiast złość,
dużo złości, ale nie tylko. W pewnym momencie przygryzła wargę, a do Rogacza
dotarło, że musi się denerwować. Westchnął z rezygnacją i wyciągnął w jej
kierunku dłoń. Spojrzała na nią lekko przestraszona.
- Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy
- Rzucił łagodnie, chcąc dodać jej otuchy.
Potarła dłońmi ramiona i nadal lekko
skrępowana rozejrzała się po sali. Mary trafiła do Franka Longbottoma, a
Dorcas już ćwiczyła pierwsze kroki z Blackiem, wdzięcząc się i chichocząc jak
idiotka. Do Lily zaczynało docierać, że skoro już większa część par jest
gotowa, ona też przed tym nie ucieknie.
- Nie próbuj żadnych sztuczek! –
warknęła, starając się być stanowczą, ale James wiedział, że Lily Evans właśnie
po raz pierwszy i najprawdopodobniej po raz ostatni w życiu o coś
go poprosiła. Byłoby to nawet lekko zabawne, gdyby nie fakt, że
dłoń, którą mu podała lekko drżała.
- Obiecuję, że nie zrobię nic, na co nie
wyrazisz zgody, Lily - zapewnił ją, obserwując jak jej oczy rozszerzają się w
zdziwieniu słysząc jak wymawia jej imię.
Musiało jej to dodać odwagi, bo wzięła
głęboki oddech i ostrożnie położyła lewą dłoń na jego prawym ramieniu. Rogacz
kiwnął głową i uważnie obserwując jej twarz przybliżył się o krok, zmniejszając
dystans między nimi i delikatnie objął ją prawym ramieniem wokół talii. Nie
potrafił już ukryć rozbawienia.
- Czyżby się pani bała, panno Evans? -
Rzucił nadal bacznie obserwując jej oczy, uśmiechając się jednocześnie w ten
irytujący, cwaniakowaty sposób.
- Wydaje się panu, panie Potter! - Też
zaczęła delikatnie chichotać. James zmarszczył czoło i zaczął się w nią
wpatrywać z większą intensywnością. - Co? - Rzuciła, tracąc pewność siebie i
czując jak jej policzki pokrywają się rumieńcem.
- Acha... Tak.
- Co?! - Żachnęła, coraz bardziej
speszona.
- To zdecydowanie nie strach, to
zawstydzenie.
- Chciałbyś!
- Dobrze. Lewa noga troszkę do
przodu. Partner trzyma ramę! Partnerka zgina rękę. O tak! – Zakrzyknęła Joe,
przechadzając się z partnerem i ustawiając pary. - Rewelacja – mruknęła
nie ukrywając zaskoczenia, przechodząc obok Jamesa i Lily.
- Nie próbuj...
- Żadnych sztuczek, wiem - przerwał
jej lekko znudzony. – Uwierz, że nie będę musiał.
- Dobrze! Wykonamy krok podstawowy.
Wygląda on tak – Joe znów klasnęła w dłonie, chcąc zwrócić na siebie ich uwagę.
– Raz, dwa, trzy, cztery. Proszę z nami. Raz, dwa, trzy, cztery. Panno
Meadowes, trzy, cztery. Tak, dobrze! McDonald, nie oglądaj paznokci tylko
tańcz!
Chodziła po sali i dyrygowała. Minęło
dopiero piętnaście minut, a już na sali pojawiły się pierwsze pojękiwania i
marudzenie. Lily czuła, że jeszcze chwila, a jej nogi pod wpływem wysokich
szpilek odmówią jej posłuszeństwa, ale całą siłą woli skupiała się na tym, żeby
nie pomylić kroków.
- Stop! Dość! Przecież liczę!
Pettigrew! Chwyć ją pewniej! O, dokładnie! Teraz zaprezentujemy wam obrót.
Wszyscy jęknęli, a Lily wydała z siebie
zduszony okrzyk. Nim Joe dokończyła zdanie, James chwycił ją pewniej w tali i
bez najmniejszego uprzedzenia wygiął do tyłu. Jego lewa ręka pewnie trzymała ją
na wysokości łopatek. Druga natomiast pewnym, ale powolnym ruchem zmierzała
właśnie wzdłuż jej talii, poprzez obojczyk wprost do karku. Lily odniosła
również wrażenie, że jego usta niebezpiecznie się przybliżają. Nim jednak
zdążyła zareagować, Rogacz chwycił ją pewniej, ale nadal delikatnie i po raz
kolejny okręcił.
- Raz, dwa, trzy, cztery i... Obrót!
– W tym samym czasie Joe wykrzykiwała kolejne instrukcje.
Po sali rozszedł się przeciągły jęk, ale
Lily nie zwracała na to uwagi.
Jej prawa noga była zgięta w kolanie i
podtrzymywana przez lewą dłoń Jamesa. Prawa ręka mocno oplatała ją w talii i
przyciskała do jego dobrze wyrzeźbionej quiditchem klatki piersiowej. Oddychała
głęboko, miażdżona jego intensywnym spojrzeniem. Była jedna,
jedyna rzecz, która jej strasznie nie pasowała, poza oczywistą zbyt dużą
bliskością. Mianowicie, jego ręka spoczywała na jej pośladku. Wyrwała się
z jego uścisku i po wpływem emocji, wymierzyła mu siarczysty policzek.
- Evans! - Krzyknął totalnie zaskoczony,
przykładając dłoń do miejsca, w którym wylądowała jej dłoń.
- Och! Przepraszam! - Pisnęła zakrywając
dłońmi usta, aby po chwili podbiec do niego. Spanikowana odgarnęła jego dłonie.
- Nic ci nie jest? - szepnęła, błądząc opuszkami palców po konturze, jaki
zostawiła jej dłoń. - Boli? - drążyła, krzywiąc się na widok lekko puchnącego
zaczerwienienia. Niewiele myśląc zaczęła delikatnie dmuchać, mając nadzieje, że
przyniesie mu chociaż chwilową ulgę.
- Nie... - odpowiedział, takim tonem, że
aż uniosła oczy. Ich wzrok ponownie się skrzyżował. Plask. - Cholera jasna,
Evans! - krzyknął, kiedy jej dłoń po raz kolejny wylądowała na jego policzku.
- Przepraszam! - krzyknęła i zaczęła
chichotać. - Ja... Nie wiem, to... to nie może tak wyglądać! - Wzięła kolejny
oddech i wreszcie się uspokoiła. - Nie możesz tak robić!
- Jak? - Potter był wyraźnie zbity z
tropu.
- No... tak! - Warknęła.
- Lily, czy ty na prawdę uważasz, że
jestem bezczelnym dupkiem, który wykorzystuje każdą możliwą sytuację, żeby... -
Urwał, nie będąc w stanie dokończyć myśli.
- Tak, Potter! Dokładnie tak! - Żachnęła
się.
- Acha... - Wyglądał na totalnie
zszokowanego. Rozłożył ręce w obronnym geście i pokiwał głową z
niedowierzaniem. - Okej - Parsknął. - Okej! Niech i tak będzie.
W tym momencie ucichła muzyka. Lily
kompletnie rozkojarzona rozejrzała się dookoła. Połowa par gramoliła się z
podłogi. Reszta masowała stopy, a niektóre z dziewcząt zrzucały szpilki.
- Na Merlina. To będzie trudniejsze
niż myślałam.- szepnęła zrezygnowana Joe ukrywając twarz w dłoniach.
- Jeszcze raz! - wrzasnął Nathaniel i
włączył muzykę.
***
Zleciały dwa tygodnie. Zielone niegdyś
liście pokryło złoto i czerwień. Słońce grzało z mniejszą intensywnością. Nauki
przybywało z każdym dniem, a wśród siódmoklasistów słychać było pojękiwania.
Doszło im kilka dodatkowych obowiązków. Mało, że mieli nawał prac domowych,
kółek pozalekcyjnych, treningi quidditcha, to jeszcze dołożyli im taniec
towarzyski! Panowie na wieść o tym, że jest to taniec niemalże erotyczny,
tańczyli z ochotą. Panie natomiast miały dosyć ich natarczywości oraz...
wysokich obcasów! Co druga narzekała już po pięciu minutach prób!
Lekcje tańca odbywały się codziennie. Joe
narzekała, że są niezdarni i nie rozumieją, o co tak naprawdę w tym tańcu
chodzi. Nie pomagała wymiana partnerów, ani taniec z instruktorami. Szło im
masakrycznie źle.
- Zrozumcie! Bohaterką tego tańca
jest kobieta, emanująca erotyzmem, który przenika każdy jej ruch! Rumba to
taniec pełen zmysłowych gestów i wężowych ruchów całego ciała, to wręcz mini
przedstawienie! Używając wszystkich swoich wdzięków, tancerka uwodzi mężczyznę,
to patrzy mu w oczy, to znowu udaje, że go nie widzi, wzrokiem szuka innego,
aby wzbudzić zazdrość partnera, zniewolić go i całkowicie nad nim zapanować –
mówiła Joe, przybierając odpowiedni ton.
Jamesa przeszedł dreszcz. Lily spojrzała
na niego z ukosa. Jego oczy podążały za każdym, chociażby najmniejszym ruchem,
który wykonywała Joe. W dodatku na jego ustach błąkał się ledwo dostrzegalny,
błogi uśmiech. Rudą ogarnęła lekka złość. Tu wcale nie chodziło o to, że to był
James, wręcz przeciwnie, chodziło o Joe. Lily nigdy nie była typem
flirciary. Nie tyle, że nie chciała. Po prostu z góry wiedziała, że to jest
kompletnie nie jej bajka.
– Kobieta, która tańczy rumbę, jest
odważna i zmysłowa. – Joe podeszła do swojego partnera i zaczęła się wokół
niego wić. – Dodatkowo to właśnie powinien podkreślać strój – powiedziała z
błyskiem w oku.
- Strój? – zapytała podekscytowana
Mary.
- Tak, ale na to przyjdzie jeszcze
czas. Najpierw, moi kochani, ćwiczymy! – klasnęła w dłonie. Wszyscy zajęli
swoje pozycje. – Zaczniemy od drugiego obrotu i podniesienia! Trzy, cztery i...
Raz, dwa...
Wszyscy mozolnie zaczęli się ruszać w rytm
muzyki. Potter ścisnął jej dłoń i bez najmniejszej delikatności przycisnął do
siebie. Lily była wygięta pod tak dziwnym kątem, że zaczynała drętwieć. Syknęła
z bólu, ale nie zwrócił na nią uwagi. Odwróciła więc wzrok i zaczęła obserwować
poczynania reszty.
- Próbujesz
wzbudzić we mnie zazdrość? – Prychnął.
- Chciałbyś - Odwarknęła, patrząc na
niego z lekkim obrzydzeniem, wyrywając się z jego uścisku i masując obolała
dłoń.
- Jak chcesz.
Wzruszył ramionami i bez ceregieli
przyciągnął ją do siebie. Wykonał obrót w lewo i w prawo, szykując się do
podnoszenia. To, co zbulwersowało ją jeszcze bardziej, to fakt, że przy obu
obrotach bez skrępowania dotykał jej pośladków. Zaczęła się z nim szarpać, w
efekcie czego zamiast wyskoczyć do podniesienia, wpadła na Jamesa, który
stracił równowagę, padając na parkiet i ciągnąc ją za sobą. W międzyczasie
trącając sąsiednią parę.
- Potter! – krzyknęła wściekła,
gramoląc się z podłogi.
- Co?! - Krzyknął kompletnie wyprowadzony
z równowagi. - Jak jestem delikatny i całym sobą staram się udowodnić ci, że
nie zrobię totalnie nic na co nie wyrazisz zgody to dostaje w ryj! Skoro masz
mnie za niewyżytego zboczeńca, który za nic w świecie nie odpuści sobie
przyjemności ze skorzystania z każdej możliwej okazji, to z całym szacunkiem,
Evans, ale skoro bez względu na to co robię i tak jestem idiotą, to nie mam
zamiaru się krępować!
- Mam dosyć waszej dwójki! –
Natychmiast pojawiła się Joe. – Albo się dogadacie, albo ja was do tego zmuszę
– syknęła.
Po raz pierwszy nie zatrzymała muzyki.
- Nie ma szans na to, żebyśmy się
dogadali! Non stop wykorzystuje sytuacje! – warknęła Lily, krzyżując ręce.
- Tak ci się wydaje? – zapytała Joe,
mrużąc oczy.
- Jestem tego pewna!
- Sprawdźmy – powiedziała nagle i,
nie czekając na jej reakcję, chwyciła obrażonego Pottera za rękę i zaczęła z
nim tańczyć.
Evans patrzyła na nich wściekła. Szło im
idealnie, co było oczywiście do przewidzenia! Potter doskonale prowadził
dziewczynę, a ona bawiła się z nim na każdym kroku. Serce waliło jej jak
szalone, a policzki zaczęły palić żywym ogniem. Nagle Joe uchwyciła jej
spojrzenie i seksownym krokiem okrążyła Jamesa tak, że patrząc na ich splecione
ciała, Lily zastanawiała się czy James jest w stanie w ogóle oddychać.
-
Pięknie! – syknęła wściekła i odwróciła się na pięcie. Opadła na najbliższą
ławkę, miała dosyć tańczenia na dziś.
- Zazdrosna?
Uniosła głowę. Tuż obok niej, oparty o
ścianę i wyraźnie rozbawiony stał Nathaniel. Skrzyżował ręce na piersi i
przyglądał jej się uważnie.
- Nie – Burknęła zirytowana i
chwyciła zapinkę lewego buta. W tym momencie jej wzrok znów przykuła Joe.
Śmiejąc się wywijała na parkiecie z Jamesem, który z pewną siebie miną naprężał
się jak mógł, żeby dorównać jej kroku. - Trochę... - Westchnęła zrezygnowana,
opierając głowę o ścianę i patrząc bezradnie na Nathaniela.
- Też to kiedyś przerabiałem – Na
moment podążył za jej wzrokiem.
- Co masz na myśli?
- Nienawidziliśmy się, a musieliśmy
ze sobą tańczyć. Trudne zadanie, ale tylko pomaga w nawiązaniu intymności –
Wzruszył ramionami.
- Akurat! - Prychnęła. - Dogadujecie się
idealnie! Nawet jeżeli wydaje się, że jest o krok przed tobą to i tak w
idealnie dopracowany sposób przejmujesz nad nią kontrolę! A ona? - Prychnęła i
na moment zamilkła, obserwując Joe. - Czuje się tak dobrze w jego ramionach...
Uwodzi go perfekcyjnie, oddaje emocje tak, jak ja nigdy w życiu nie będę
potrafiła, choćbym na tej sali spędziła resztę swojego życia! - Strasznie
irytował ją głupkowaty uśmiech Nathaniela. - Nie rozumiesz... - Pokręciła głową
zrezygnowana.
- Nie, to ty
nie rozumiesz - Stwierdził beztrosko, przysiadając na ławce obok niej. - Jesteś
tak napełniona negatywnymi emocjami i przekonaniami, że nie dopuszczasz do
siebie istoty przedsięwzięcia. Jesteś spięta. Z góry zakładasz, że stanie ci
się krzywda, ale nikt cię nie skrzywdzi, Lily. Musisz pokonać swoją
nieśmiałość, musisz uzmysłowić sobie, że nie jesteś szarą nieudolną myszką, ale
że coś w tobie jest. Masz ognisty charakter, nie dajesz sobą pomiatać, powinnaś
to wykorzystać.
- Jak? -
jęknęła zawstydzona.
- Podejdź
odpowiednio do tematu. Wbij sobie do głowy, że to tylko taniec. Figura po
figurze. Krok za krokiem. Nie ważne jak bardzo napełniony erotyzmem, to nadal
tylko krok, który tancerze muszą wykonać. Nikt nie czerpie z tego przyjemności
i nie wykorzystuje sytuacji.
Na chwilę
zapanowała między nimi cisza. Lily przygryzła wargę i obserwowała innych. Każdy
z nich bawił się wyśmienicie. Dorcas po raz trzeci zrobiła wygięcie i ani na
moment nie przejęła się tym, gdzie ląduje ręka Blacka. Ze skupieniem powtarzała
i wykańczała każdy ruch ignorując lubieżny uśmiech Syriusza. Lily skrzywiła się
zniesmaczona. Nathaniel musiał to zauważyć, bo z kamienną twarzą wyciągnął do
niej rękę. Chwyciła ją niepewnie i dała się poprowadzić na sam środek parkietu.
- Zamknij
oczy. - Poprosił, chwytając jej ręce. Jedną położył na swoim ramieniu, drugą
przytrzymał delikatnie, ale stanowczo. Poczuła też jak obejmuje ją w talii.
Odetchnęła i zamknęła oczy. - Wyobraź sobie, że jesteśmy tu tylko we dwoje. Że
nie ma nikogo innego. Daj się ponieść. Posłuchaj siebie... - szeptał, a ona
mimowolnie się uśmiechnęła. W momencie kiedy jego ręka wylądowała na jej udzie
lekko się skrzywiła, ale nie oponowała. - Słuchaj muzyki... Gotowa? -
Zapytał, kiwnęła głową.
Już przy pierwszym kroku czuła się
wspaniale. Nie widząc swojego partnera i mając przed oczami to, jak flirtowała
Joe, starała się naśladować jej ruchy. Z początku czuła, że idzie jej to
nieudolnie, ale z każdym kolejnym krokiem było coraz lepiej, a ona czuła się z
tym wręcz fantastycznie! Okręcił ją po raz kolejny, musiała chyba stracić
równowagę, albo oddalić się zbyt daleko, bo jego dotyk na moment zniknął. Stała
z zamkniętymi oczami i uniesionymi rękami licząc, że zaraz znów porwie ją do tańca,
ale nic takiego się nie działo. Przygryzła wargę i zbita z tropu opuściła ręce
i otworzyła oczy. Nathaniel stał trzy metry od niej i uśmiechał się wyraźnie
zadowolony. Natomiast tuż przed nią, z niewyraźną miną zmaterializował się
James. Ich oczy skrzyżowały się, a Lily poczuła, że znów ogarnia ją lekki
strach.
Potter wywrócił oczami i wyjmując ręce z
kieszeni, zmniejszył ich dystans.
- Nie zrobię nic, na co nie wyrazisz
zgody, Lily - powtórzył po raz kolejny.
Zerknęła niepewnie na Nathaniela. Instruktor
uśmiechnął się i kiwnął głową, dodając jej pewności siebie.
- Wiem.
Odparła z uśmiechem i bez dalszej
dyskusji, dała mu się poprowadzić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz