piątek, 6 listopada 2015

02.



Promienie słońca wpadały przez uchylone okno do dormitorium dziewcząt, muskając twarz Lily i powoli wybudzając ją ze snu. Rude kosmyki opadły na jej rumiane policzki i unosiły się rytmicznie wraz z jej oddechem. W końcu uchyliła delikatnie powieki, a do jej uszu dotarł w końcu wesoły świergot ptaków. Uśmiechnęła się rozleniwiona i przeciągnęła w swoim łóżku z czterema kolumienkami. Przez chwilę wpatrywała się w mknące po niebie chmury, gratulując sobie w duchu tego, iż powstrzymała się przed zaciągnięciem zasłon. Kiedy osiągnęła pełną trzeźwość umysłu, a bok, na którym leżała, zaczął drętwieć, usiadła na łóżku i rozejrzała się po pomieszczeniu.
Mary aktualnie marudziła coś pod nosem, co jakiś czas machając raz lewą, raz prawą ręką. Dorcas zdarzało się natomiast raz na jakiś czas chrapnąć. Innymi słowy, obie jej przyjaciółki nadal słodko spały, zupełnie nie przeczuwając chytrego i odrobinę szalonego planu, jaki właśnie zrodził się w głowie Lily.
 - Wstajeeemyy! – Krzyknęła wesoło i rzuciła poduszką w marudzącą przyjaciółkę. Spod zwiniętych tobołków dało się usłyszeć kolejne niezadowolone pomruki.
 - Oszalałaś?! Która godzina? - Mniej więcej coś takiego wypłynęło z jej ust, nim Mary skrzywiła się odrobinę i naciągnęła kołdrę po sam czubek głowy.
 - Wstawaj, śpiochu! - Lily roześmiała się pogodnie i podniosła ze swojego łóżka, aby do końca rozsunąć zasłony. Dormitorium wypełniło się wrześniowymi promieniami, ale to bynajmniej nie spodobało się współlokatorkom. - Och, przecież mamy taki piękny dzień! - Rzuciła z pretensją, patrząc na Dorcas, która gramoliła się ze swojego materaca.
 - Jasne - mruknęła niewyraźnie Mary i przewróciła się na drugi bok, szczelnie zakrywając blond czuprynę poduszką Lily.
Rudowłosa skrzyżowała ramiona na piersi, a następnie spojrzała na Dorcas porozumiewawczo. Jej przyjaciółka zdawała się już w miarę wybudzona, bo uśmiechnęła się szeroko i z błyszczącymi z podniecenia oczami potaknęła głową. Po cichu odliczając do trzech, z głośnym śmiechem rzuciły się na łóżko Mary, bez problemu odnajdując miejsca, w których miała największe łaskotki.
Po przeszło trzydziestu minutach, w pełni ubrane i w doskonałych humorach, opadły  na ławkę przy stole w Wielkiej Sali, nadal wesoło wspominając poranne wygłupy. Kiedy wreszcie ze śmiechu rozbolały je brzuchy, pochwyciły po ciepłym toście i posmarowały je grubą warstwą dżemu. Niedaleko nich, w połowie stołu Gryffindoru, krzątała się profesor McGonagall, rozdając plany lekcji każdemu uczniowi. Przy roku szóstym trwało to odrobinę dłużej niż przy reszcie uczniów. Głównie dlatego, że dalsza edukacja tego rocznika zależała od wyników poważnych i piekielnie trudnych testów, a mianowicie SUM-ów.
 - Wiecie już, jakie kursy przygotowujące wybierzecie? – Zapytała Lily, odwracając głowę od Marleny McKinnon, która kłóciła się o coś z opiekunką Gryffindoru. W tym roku mieli bowiem zakończyć swoją edukację, a co za tym idzie w okresie wakacyjnym musieli odbębnić odpowiedni kurs kwalifikujących ich do przyszłego zawodu.
 - Ja wybiorę wszystkie te, na których ty zamierzasz się pojawić – do jej uszu dotarł wesoły głos Pottera.
Chwilę później tuż obok Mary opadł Peter, a koło Dorcas Lupin. Wyczuła również, że pozostała dwójka zajmuje miejsca po obu jej bokach. 
 - Obawiam się, że to za wysoko jak na twoje możliwości - powiedziała z przekąsem, w ostatnim momencie odtrącając rękę Jamesa, która sięgała po nadgryzionego przez nią tosta. Potter prychnął teatralnie i ponowił próbę, czym zmusił ją do tego, aby wreszcie na niego spojrzała. - A tak właściwie, jak to się stało, że cokolwiek zaliczyłeś na wyżej niż Przeciętny? Przecież w komisji nie było żadnej kobiety, którą mógłbyś oczarować tym swoim nadętym uśmieszkiem – stwierdziła zgryźliwie.
 - Och, Evans, wydaje mi się, czy nie doceniasz moich możliwości? - Westchnął, uśmiechając się łobuzersko i w śmieszny sposób przekrzywiając głowę. 
Lily z trudem stłumiła w sobie chęć wybuchnięcia śmiechem. W tym samym momencie udało mu się w końcu pochwycić jeszcze cieplutkiego tosta z jej talerza.
 - Ej!
 - A jak ci się spało? - Zignorował oburzoną i wyraźnie zniesmaczoną Lily, biorąc wielkiego gryza i dodając z pełną buzią: - Śniłaś o mnie?
 - Potter, zadajesz mi to pytanie każdego poranka od przeszło sześciu lat i za każdym razem otrzymujesz dokładnie tą samą odpowiedź. Jesteś aż takim kretynem, że nie umiesz tego pojąć, czy uwielbiasz ten niespotykanie rzadki przypadek, w którym dziewczyna ci odmawia? - Odparła, uważniej obserwując jego nagle czerwieniącą się twarz. Nie otrzymawszy odpowiedzi, wywróciła oczami, wyprostowała się na ławce i na szybko splotła włosy w niesamowicie wysoką kitkę, jaką nosiła nieustannie, będąc na drugim roku. Wygładziła szatę i przywołała na twarzy grymas niedowierzania, który pojawił się w dniu, w którym po raz pierwszy skierował do niej owe zapytanie i powiedziała z obrzydzeniem: - Jesteś ostatnią osobą, o której kiedykolwiek mogłabym śnić, Potter!
To spowodowało, że James zakrztusił się przeżuwanym aktualnie tostem, a zarówno jej przyjaciółki, jak i reszta Huncwotów wybuchła niekontrolowanym śmiechem.
 - Oj, Rogaczu, zdaje się, że twoja ukochana wstała dzisiaj lewą nogą - wykrztusił Black, ocierając spływające łzy.
 - Zamknij się, stary, albo... - Urwał w połowie zdania, przywołując na twarz wesoły, odrobinę zawadiacki uśmiech. 
Reszta podążyła za jego wzrokiem, natychmiast rozumiejąc przyczynę, dla której przerwał rutynową poranną sprzeczkę. Tuż przy nich wyrosła właśnie profesor McGonagall, a wyraz jej twarzy bynajmniej nie był zachęcający.
 - Evans, Potter! Co to za hałasy? Słychać was w Sali Wejściowej!
 - Przepraszamy, pani profesor! - Wyszczerzył się James i wyciągnął prawą dłoń. U lewej skrzyżował palce, zacisnął powieki i zaczął szeptać: - Wróżbiarstwo, błagam, niech tam będzie wróżbiarstwo!
McGonagall zacisnęła usta i spiorunowała go wzrokiem. Widząc jednak, że nic nie wskóra, westchnęła i rozdała każdemu pergamin z uzupełnionymi rubryczkami.
 - No, a gdzie wróżbiarstwo? - Jęknął Rogacz, patrząc na swoją kartkę. - Na czym będę teraz odpisywać prace domowe od naszej kochanej pani prefekt? - Westchnął i posłał Lily zawiedzione spojrzenie.
To niespodziewane wyznanie spowodowało, że policzki Lily pokryły się czerwienią, a u kompanów wywołało kolejny napad śmiechu. Rudowłosa zacisnęła usta, zupełnie jak McGonagall, i posłała Rogaczowi piorunujące spojrzenie. Jej klatka piersiowa znacznie przyspieszyła, a to, co po sześciu latach znał aż za bardzo, oznaczało nagły i niekontrolowany wybuch. Nie za wiele sobie jednak z tego zrobił. Uśmiechnął się jeszcze bardziej bezczelnie i utkwił w niej swoje orzechowe oczy, zupełnie jakby toczyli pojedynek na spojrzenia. Przegrać miał ten, kto szybciej mrugnął.
 - Z tego co wiem, życzył pan sobie dokładnie te same zajęcia co pana Evans. Według moich informacji, Lily zrezygnowała z wróżbiatstwa w tym roku. Zawsze mogę dopisać jeżeli sobie życzysz.
- Mniej znaczy lepiej, pani profesor! Serdecznie dziękuję za troskę! - Wyszczerzył zęby w jeszcze szerszym uśmiechu.
- Potter, od jakiegoś czasu zastanawiam się czy chcę, aby wasz ostatni rok dobiegł końca. Szczerze przyznam, że nie mam pojęcia, czy raczej odetchnę z ulgą podczas tegorocznej ostatniej kolacji, bo w końcu przyjdzie oczekiwany spokój, czy raczej do reszty osiwieję zastanawiając się czy nie spotka mnie gorsze zło, jako wasze następstwo. A teraz kończyć śniadanie i jazda na lekcje. I bez wydzierania się! – McGonagall posłała znaczące spojrzenia pojedynkującej się parzepo czym z wyraźnym niepokojem i jakby lekką obawą przeszła na koniec stołu. 
 - Evans, mówiłem już, że do twarzy ci w czerwonym? - Szepnął, zdając sobie sprawę z tego, że balansuje na cienkiej granicy. 
Widząc, jak oczy Lily robią się wielkie niczym spodki, a palce mocniej zaciskają się na pergaminie wiedział, że właśnie dopiął swego. Kilka sekund później z jej ust wydobył się słodki i tak wyczekiwany przez niego wrzask:
 - POTTER!
 - Lily, wychodzimy! – Dorcas aż podskoczyła i niemalże natychmiast podniosła się z ławki, ciągnąc obie przyjaciółki za dłonie w kierunku wyjścia.
 - Do zobaczenia na eliksirach! Zajmij mi miejsce, kochanie. Koniecznie po twojej prawej stronie! Lewy profil mam ładniejszy, będziesz miała, na co popatrzeć!
Głos Pottera potoczył się echem po pomieszczeniu, wywołując na twarzach kończących śniadanie uczniów pogardliwe i odrobinę złośliwe uśmieszki. Panna Evans wydała z siebie cichy okrzyk oburzenia, ale kątem oka dostrzegła, że opiekunka Gryffindoru ponownie zwróciła się w ich stronę. Prawdopodobnie dlatego nie oponowała i nie wyrywała się w stronę tego kretyna z zamiarem mordu.
- Co za bezczelny, nadęty dupek! – Warknęła, wyrywając się z uścisku Meadowes, kiedy wreszcie opuściły Wielką Salę i kroczyły korytarzem do klasy eliksirów, nadal nie mogąc uwierzyć, że dała się tak prymitywnie wyprowadzić z równowagi.
- Oj, Lily, przesadzasz. Jak dla mnie, to on jest całkiem słodki – powiedziała niewinnie Mary.
- Tak? Skoro tak uważasz, to się za niego zabierz! Będę miała wreszcie święty spokój! – Odparła poirytowana, ale obie dziewczyny wyczuły źle skrywaną nutkę nadziei w jej głosie.
- Lily, przecież musisz sobie zdawać sprawę z tego, że Potter świata poza tobą nie widzi – wtrąciła ostrożnie Dorcas, patrząc na Lily z lekkim niedowierzaniem. 
- Może po prostu pójdź z nim na tą jedną jedyną randkę, baw się, tak jak zakładasz, tragicznie i spław? Tak chyba będzie prościej, co? - Mary uśmiechnęła się niewinnie. - Chyba, że pan Potter miło cię zaskoczy i jakimś cudem zmienisz zdanie. Sama zawsze mówiłaś, że kto nie próbuje ten nie wie, prawda?
Lily aż zaniemówiła. Mary powiedziała tak wielki absurd, że nie wiedziała, co ma jej odpowiedzieć. Wymieniła spojrzenie z Dorcas, a następnie obie obserwowały jak McDonald wchodzi do klasy.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że ten absurd ma w sobie niesamowicie dużo logiki? - Rzuciła Dorcas i szturchnęła Rudą, a następnie obie chichocząc weszły do klasy.
W klasie panował półmrok, a jedyne światło, jakie tutaj dochodziło, pochodziło od licznie porozstawianych świec. Ponadto klasa eliksirów była najchłodniejszą i najbardziej ponurą klasą w całym zamku. Nikt nie potrafił powiedzieć dlaczego. Część uczniów wierzyła, że jest to spowodowane okrutnym zapachem licznie poustawianych słoików, których nazwy mieli niebawem poznać, inni byli przekonani, że owy chłód bierze się z samego położenia tego pomieszczenia. Nikt nie był w stanie tego sprawdzić, ale chodziły plotki, że prawie całe lochy, w tym salon Ślizgonów i klasa eliksirów, mieściły się dokładnie pod taflą hogwarckiego jeziora.
Lily uśmiechnęła się pod nosem i podeszła do swojego stanowiska. Przebywanie w tym miejscu napawało ją niesamowitym spokojem i ulgą. Potrafiła wyrzucić z umysłu wszelkie troski i zmartwienia, skupiając się jedynie na siekaniu, krojeniu, obieraniu i stojącym przed nią kociołkiem. Nieśpiesznie opadła na jedno z krzeseł i rozpoczęła wypakowywanie niezbędnych przyborów. W tym czasie po obu jej stronach usiadła Mary z Dorcas, robiąc przy tym niesamowity raban. Obie śmiały się głośno i paplały o najświeższych, dopiero co usłyszanych ploteczkach.
- Evans, jak mogłaś? - po klasie potoczył się zbolały i rozhisteryzowany głos Pottera. 
Wywróciła oczami, ale nie umiała powstrzymać lekkiego, błąkającego się na jej ustach uśmiechu. Odwróciła się w jego stronę i z roziskrzonymi oczami obserwowała, jak przedziera się w jej kierunku, z niemałym trudem wymijając stanowiska i wypakowującą się resztę klasy.
- Jak mogłam, co? - Odparła przesłodzonym głosem, kiedy znajdował się dokładnie przed nią.
- No wiesz? - Praktycznie wymruczał, perfekcyjnie oddając zaskoczenie. Pochylił się nad nią, a ręce oparł na blacie po obu jej stronach, przysuwając twarz do jej twarzy, skracając dystans do niesamowicie niebezpiecznego. - Dlaczego nigdy nie zwracasz uwagi na to, co do ciebie mówię?
Lily przekręciła głowę i uniosła brew. I chociaż w tym momencie mogła zobaczyć jedynie jego orzechowe oczy i ten bezczelny, nadęty uśmieszek, to wyczuwała, że panująca w klasie cisza jest spowodowana tym, iż niemalże każdy w tym pomieszczeniu patrzył dokładnie na ich dwójkę. Typowe, przeleciało jej przez głowę. W końcu odetchnęła ciężko i wyciągnęła dłoń, odsuwając go od siebie chociażby odrobinę.
- Być może dlatego, że w kółko słyszę to samo niesamowicie irytujące i nudne "bla, bla, bla"?
Uśmiech satysfakcji zagościł na jej ustach, kiedy klasa parsknęła śmiechem, a sam James Potter po raz kolejny dnia dzisiejszego pokrył się czerwienią. Ponadto, co chwilę to otwierał, to znów zamykał usta, jakby szukał odpowiedniej riposty, ale ostatecznie się rozmyślał przed jej wypowiedzeniem.
- James, daj już spokój – westchnął Lupin z nutką irytacji, oddalając się na drugi koniec sali, aby zająć im miejsce. Black natomiast podszedł do Rogacza i poklepał go znacząco po ramieniu. Chłopak kiwnął głową na znak, że zrozumiał, po czym ponownie zwrócił się do Evansówny:
- Jeszcze trochę, a i tak dostanę to, czego tak bardzo chcę, Evans – szepnął do jej ucha tak, że jedynie ona mogła to usłyszeć. 
Nie wiedząc czemu, przeszedł ją dreszcz, a kiedy na chwilę wwiercił się w jej oczy, na policzkach poczuła irytujące i tak znajome ciepło. Musiał osiągnąć swój cel, gdyż uśmiechnął się z zadowoleniem i jeszcze bardziej pewny siebie, odwrócił się, aby usiąść z resztą Huncwotów.
- Dzień dobry, moi mili! - W tym momencie do klasy wparował profesor.
Lily odwróciła się przodem do katedry, usilnie starając się wyrównać oddech i opanować trzęsące się dłonie. Celowo ją zdenerwował i wyprowadził z równowagi - i to tylko po to, żeby ośmieszyła się na lekcji! Za żadne skarby nie da Potterowi tej satysfakcji. W końcu przywołała na usta uśmiech i kręcąc głową, skupiła się na słowach profesora.
- Dzisiaj zajmiemy się przygotowywaniem Felix Felicis. Kto mi powie, co to za eliksir?
Ledwo Slughorn dokończył pytanie, ręka Lily natychmiast wystrzeliła w powietrze. Jako jedna z niewielu przestudiowała to podczas wakacji.
- Słucham, panno Evans?
- Felix Felicis to wywar płynnego szczęścia. Jest barwy złota, a nad powierzchnię wyskakują wielkie krople. Póki działa, sprzyja osiąganiu sukcesów we wszystkich poczynaniach. 
- Bardzo dobrze, Lily! Piętnaście punktów dla Gryffindoru! - Uśmiechnął się. - Tak, Felix Felicis jest niesamowicie złożonym i niebezpiecznym wywarem...
- Chwila! - Potter aż zamrugał z wrażenia. Profesor spojrzał na niego ponaglająco, tak samo zresztą jak reszta klasy. - Czyli ten, kto go wypije... ma szczęście we wszystkim? W sensie - tu zamyślił się na chwilę - bierze łyk i wszystko, o czym marzył, tak po prostu mu się spełnia?
- Dokładnie tak, panie Potter. - Na ustach profesora pojawił się nikły uśmiech.
- Czyli jakbym go tak pił nieustannie, wygrywałbym wszystkie mecze, dostał się do reprezentacji... - Jego oczy rozszerzyły się i rozbłysły niesamowicie. Rudowłosa prychnęła z pogardą. - Co? - spytał zbity z tropu.
- To, że ten eliksir jest zakazany we wszystkich zorganizowanych współzawodnictwach, na przykład w zawodach sportowych lub podczas egzaminów. - Skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała na niego krytycznie. To jednak go nie zniechęciło. Wręcz przeciwnie, uśmiechnął się szeroko i posłał jej znaczące spojrzenie.
- Quidditch nie jest jedynym marzeniem, które chciałbym spełnić, Evans.
Zrozumiała aluzję, ale była na nią przygotowana.
- Biedactwo... O ile ta śmieszna piłeczka jest w zasięgu twoich rąk i bez eliksiru, o tyle, aby osiągnąć całą resztę twoich głupich i bezwartościowych marzeń, musiałbyś pić Felixa codziennie, a i tak nie wróżę powodzenia przy większości. Nie wspominając o tym, że i bez tego jesteś wystarczająco lekkomyślny i pewny siebie. Po co mamy narażać społeczność na większe niebezpieczeństwo i sprawiać kłopoty temu, kto przyniósłby zbawienie i doprowadził do twej śmierci?
- O czym ty mówisz? - prychnął wyraźnie zdenerwowany.
- O tym, że gdy zażywa się go za często, uderza do głowy, powodując groźną lekkomyślność i przesadne zaufanie do samego siebie, Potter, a w zbyt dużych dawkach działa jak silna trucizna - wtrącił Severus.
- Smarkerusie, Smarkerusie, Smarkerusie - zanucił Black, przestając bujać się na krześle i opadając z hukiem na posadzkę. Spojrzał na Snape'a z ironicznym, wyzywającym uśmiechem. - Kiedy wreszcie się nauczysz, że masz nie mówić i nie oddychać, kiedy nie zostaniesz poproszony?
- Koniec dyskusji! - do rozmowy wtrącił się wyraźnie zaniepokojony profesor, a w klasie zapanowała niemalże idealna cisza. - Lily i Severus otrzymują po dziesięć punktów, a pan Black traci ich całą dziesiątkę. Macie godzinę! Czas, start!
Posłała Huncwotom triumfujący uśmiech, po czym z zapałem otworzyła książkę na odpowiedniej stronie. Profesor miał rację. Nigdy przedtem nie widziała aż tak skomplikowanej receptury. Przeczytała na szybko listę składników i przeanalizowała zawartość swoich zapasów. Nabazgroliła na karce te brakujące, po czym przeczytała pierwszą ze wskazówek. Uśmiechnęła się szeroko i wypięła dumnie pierś. Wcale nie było tak skomplikowane, na jakie wyglądało! Chwilę później wracała do stolika z naręczem dodatkowych składników.

***

Eliksiry były jedynymi zajęciami w tym dniu. Siódmy rok miał dużo więcej wolnego, niżeli samych zajęć. Wszyscy zacierali ręce i cieszyli się z możliwości słodkiego lenistwa. Wszyscy poza sceptycznie nastawioną Dorcas, która od samego rana próbowała im przetłumaczyć, że za tym musi stać coś innego. Usilnie wierzyła, że prowizoryczny czas wolny będzie momentem, w którym na szybko będą odrabiać zadane prace domowe, a i tak będzie im groziło zawalenie któregoś z przedmiotów.
Pomimo wszystko, korzystając z resztki pięknego i słonecznego dnia, dała się namówić na spacer po błoniach. Oczywiście zabrała ze sobą całe naręcze książek i już rozkładała się pod ich ulubionym drzewem w celu napisania chociażby wstępu do zadanego wypracowania na temat skutków w nadużyciu eliksiru Felix Felicis.
Lily ułożyła się wygodnie na trawie i przymknęła oczy, rozkoszując się przyjemnym ciepłem i błogim spokojem. Tęskniła za tym jak za niczym innym. W domu wiecznie coś się działo. Ktoś przyjeżdżał, ktoś przychodził. Mama uwielbiała wieczorki poetyckie, więc często zapraszała kółko, do którego należała na popołudniowe herbatki. Tata natomiast lubił pić koniak z wujkiem Davidem, głośno rozmawiając o polityce. Ponadto ona sama nadal toczyła wojnę z Petunią, która momentami bywała uciążliwa i wręcz nie do zniesienia. Tutaj te wszystkie rzeczy przestawały mieć znaczenie. Oddawała się temu, co kochała najbardziej - magii.
Lily założyła ręce pod głowę i wsłuchała się w melodyjny śpiew ptaków rozchodzący się echem po błoniach. Dookoła panowała niesamowita cisza, a wszystko dlatego, że cała reszta nadal była na zajęciach. Słońce przygrzewało, a delikatny wiatr kołysał koronami pobliskich drzew i mącił taflę jeziora. Wszystko byłoby idealne, gdyby nie zdanie, które w końcu wypłynęło z ust Mary:
- Wiesz, Lily, ty to jednak masz szczęście - mruknęła jakby lekko obrażona.
Rudowłosa otworzyła oczy i spojrzała na nią z ukosa. Dziewczyna siedziała tuż obok niej ze skrzyżowanymi ramionami i wpatrywała się w coś, czego ona sama nie mogła dostrzec. Dorcas przestała skrobać po pergaminie i również przyjrzała się przyjaciółce z uwagą i jakby lekkim niepokojem.
- Ja? - Lily roześmiała się perlistym śmiechem i podążyła wzrokiem za Mary. Kiedy jej zielone oczy napotkały grupkę siódmoklasistów, zrozumiała pretensjonalny i obrażony ton przyjaciółki. Pomimo iż Mary wdzięczyła się, śmiała i machała do największego przystojniaka, jakim był Frank, chłopak wyraźnie nie zwracał na nią uwagi. - Dlaczego tak sądzisz? – Ponownie odwróciła głowę w stronę Mary, całą siłą woli skupiając się na tym, aby nie roześmiać się znów.
- No wiesz! - prychnęła niczym rozjuszona kotka i przerwała przeszukiwanie swojej torby, aby posłać jej zniesmaczone spojrzenie. – Każda by chciała mieć takiego niczym niezrażonego adoratora jak James Potter - burknęła i powróciła do przetrząsania torebki.
- Mary! - Dorcas aż syknęła i prawie rozlała atrament.
Blondynka wzruszyła tylko ramionami, totalnie ignorując fakt, iż Lily aż usiadła z wrażenia, a przy tym marszczyła brwi pytająco, co nie wróżyło absolutnie niczego dobrego. Kiedy Mary pochwyciła w końcu buteleczkę perłowo-różowego lakieru i zaczęła malować paznokcie, nie wytrzymała i postanowiła się odezwać:
- Co masz na myśli? - zwęziła oczy i skrzyżowała ręce na piersi.
- Och, no nie wiem... Może na przykład to, że każda dziewczyna skrycie marzy o tym, by facet tak o nią zabiegał? – McDonald powoli traciła cierpliwość.
Lily wymieniła znaczące spojrzenie z Dorcas, która zdawała się być przerażona zaistniałą sytuacją. Ogólnie patrząc, to wszystko byłoby niesamowicie zabawne. Mary niejednokrotnie miała podobne napady, zazwyczaj spowodowane tym, że aktualny obiekt jej westchnień wyraźnie ją ignorował, ale do tej pory nigdy nie mieszała do tego Jamesa.
- Mary, być może masz rację, ale nie masz zielonego pojęcia, jak bardzo to jest uciążliwe i irytujące. - Uśmiechnęła się do przyjaciółki i opadła łagodnie na trawę, zakładając ręce za głowę.
- Czasami się zastanawiam, czy to, co mówisz jest tym, co tak naprawdę myślisz i czujesz, czy tylko próbujesz utrzymać pozory tego, co się między wami utworzyło przez te sześć lat – westchnęła, z niedowierzaniem kręcąc głową, zakręcając przy tym lakier i machając rękoma, aby szybciej wyschnął.
- O czym ty mówisz, na Merlina?! - Znów się roześmiała. - Ja mam serdecznie dosyć tego latania za mną! Mam dosyć tych banalnych zalotów i przede wszystkim tej jego natarczywości! Jest wszędzie tam, gdzie jestem ja. Ładuje mi się do łazienki, do dormitorium, łazi za mną krok w krok, powodując tym samym, że nie mam nawet odrobiny prywatności! Dosłownie we wszystko musi wtrącić ten swój kudłaty łeb!
- Rozumiemy, doskonale rozumiemy. Prawda, Mary? - Dorcas spojrzała znacząco na McDonald, ale ta zrobiła tylko wielkie oczy i prychnęła z politowaniem.
- Przestań udawać, Dorcas! Dzisiaj rano mówiłaś, że też masz tego dosyć.
- Mary! - pisnęła i posłała totalnie wmurowanej Lily przepraszające spojrzenie.
- Och, proszę cię! Przecież to nie jest żadną tajemnicą. Wszyscy mają tego dość.
- Dość czego?! - spytała Ruda, napowrót siadając. Była totalnie zdezorientowana.
- Tego chorego... czegoś, co utworzyło się między wami!
- Utworzyło? I to jeszcze między nami? Przecież między mną, a Potterem nigdy nic nie było, nie ma i nie będzie!
- Oczywiście, że nie - burknęła Mary, wprawiając Lily w jeszcze większe zdziwienie i wywołując u niej chwilowe zakłopotanie. - I nie rozumiem, co cię w tym momencie tak zdziwiło. Zachowujesz się jak zadufana w sobie kretynka. Każdy jego pomysł, nawet ten najbardziej wyszukany, bierzesz za atak i odsuwasz go od siebie od razu. A nie pomyślałaś, że chłopak nie wie, co ma robić? Każdy widzi jak on się stara i osobiście jestem pewna, że gdybyś pozwoliła mu działać, to by się zmienił! A tak - robi z siebie kretyna, bo nie ma już pomysłów na to, żebyś zwróciła na niego uwagę i wreszcie się do niego przekonała.
Na kilka długich sekund zapanowało milczenie. Dorcas patrzyła z niepokojem to na jedną, to na drugą, usilnie powstrzymując się od wtrącenia się do wymiany zdań. Doświadczenie nauczyło ją, że cokolwiek by się nie działo, w kwestii Jamesa Pottera najlepiej jest przytakiwać i przyznawać rację. Wszystko inne mogło się źle skończyć.
Lily zamyśliła się na moment, obserwując grupkę huncwotów kombinujących coś po drugiej stronie jeziora. Nie za bardzo wiedziała, co Mary dokładnie ma na myśli.
Temat Pottera nie był bowiem nowością w ich życiu. Pojawiał się i znikał regularnie, przybierając wszelkiego rodzaju najdziwniejsze formy. Był moment, że zarówno Mary, jak i Dorcas uwielbiały ową grupkę rozrabiaków. Ba! Lily sama spędzała z nimi czas. Dopóki Jamesowi nie odbiło i nie zaczął się zachowywać jak skończony dupek, a stało się to dokładnie wtedy, kiedy Potter dostał się do drużyny quidditcha. Pozycja ścigającego dała mu sporą popularność, a fakt, że był w tym całkiem dobry sprawił, że w jego życiu zaczęły pojawiać się również całe tabuny dziewcząt pragnących zostać tą jedną jedyną. Nikt nie zaprzeczy, nawet Lily Evans, że miał w czym wybierać. W gronie zainteresowanych pojawiły się nie tylko młodsze, ale również i starsze koleżanki. Wkrótce wianuszek dziewcząt rozprzestrzenił się na domy Ravenclawu i Hufflepuffu, a z każdą kolejną Potter stał się coraz bardziej napuszony i coraz bardziej zapatrzony w siebie. Podobną popularnością cieszył się również najlepszy przyjaciel Jamesa, Syriusz. Obaj panowie podnosili sobie ego nawzajem, aż urosło do rozmiarów pokaźnego domku Hagrida i najwyraźniej nie mieli zamiaru przestać. Będąc na piątym roku, żyli w przekonaniu, że nie ma dziewczyny w zamku, która nie uległaby ich urokowi. Byli pewni, że wystarczy kiwnąć palcem, a dana piękność przyjdzie do nich sama. Tak też z reguły się działo. Trwali w tej sielance kolejnych kilka miesięcy, ale o ile Black coraz bardziej się w to zagłębiał, o tyle Pottera zaczynało to nudzić. Uwielbiał wyzwania, a takim niewątpliwie była Lily Evans, jedyna dziewczyna w caluteńkim zamku, która nie uległa najprzystojniejszemu i najlepszemu graczowi w dziejach historii Hogwartu. 
Było jednak coś, co skutecznie blokowało swobodę w rozwoju tej relacji. James regularnie gnębił Severusa, a ten był jej najlepszym przyjacielem. Dodatkowym problemem stało się również to, że Lily została mianowana na prefekta, a tytuł ten zobowiązywał do pilnowania porządku i przestrzegania regulaminu. James natomiast był typowym rozrabiakiem. Wraz z resztą kumpli założyli grupę, którą okrzyknęli Huncwotami, a za główny cel wybrali sobie złamanie chyba wszystkich możliwych punktów szkolnego regulaminu.
Tak właśnie zaczęła sie ich jadka. Regularnie powtarzali utarte schematy, co chwila poszerzając je o kolejną wyszukaną ripostę. I chociaż jego natarczywość wzrosła dopiero w ciągu ostatniego roku, wiedziała, że lada moment ponownie się znudzi i zajmie inną, do tej pory niezdobytą dziewczyną.
Lily Evans zdawała sobie bowiem sprawę z tego i powinny to również wiedzieć jej przyjaciółki, że w tym wszystkim wcale nie chodziło o nią. No, może trochę chodziło, ale nie w takim sensie jak Dorcas z Mary myślały lub też chciały, aby chodziło. James Potter próbował tylko udowodnić, że zawsze dostaje to, czego chce. Czy nie to właśnie powiedział podczas eliksirów? Co prawda moment zainteresowania jej skromną osobą trwał znacznie dłużej niż zazwyczaj i był odrobinę bardziej wyszukany, ale nie miała zamiaru być zabawką w jego rękach. Widziała to setki, a może nawet tysiące razy. Każdy jeden przypadek kończył się tak samo - w momencie największego znudzenia dziewczyna lądowała w kącie ze złamanym sercem.
Niemniej jednak, Mary miała rację. Coś się między nimi utworzyło i czymkolwiek to nie było i jakkolwiek by tego nie nazwali, to owe coś miało swój urok. I żeby było śmieszniej, to właśnie tym czymś były te przepychanki. To dogryzanie i owe złośliwości, bez których prawdopodobnie nie potrafiła już sobie wyobrazić Hogwartu.
W jej głowie krok po kroku zaczęły przetaczać się obrazy, kiedy to James usilnie próbował się z nią umówić. Uciekał się do najróżniejszych sposobów i najdziwniejszych pomysłów, a ona za każdym razem mówiła nie. Nawet jeżeli naprawdę osiągnął swój cel i sprawił, że była pod ogromnym wrażeniem. Czy możliwym jest to, że to właśnie te wszystkie odmowy przyczyniły się do tego, że za każdym razem stawał się coraz bardziej namolny, złośliwy i natarczywy?
W pewnym momencie oczy jej i Jamesa skrzyżowały się. Przygryzła wargę. Potter wyprostował się i wyszczerzył zęby w uśmiechu, machając do niej jak nienormalny. 
To wcale nie było tak, że się kłócili! No... Może faktycznie w pewnym momencie tak było. Potrafił skutecznie wyprowadzić ją z równowagi do tego stopnia, że darła się na niego ile wlezie, ale śmiało można stwierdzić, że z tego wyrosła. Przyzwyczaiła się do tego, że taki ma styl bycia i brała pod uwagę wszelkie możliwe zagrywki, które coraz częściej traktowała z przymrużeniem oka.
Dlatego też trochę wbrew sobie, a trochę mając na uwadze to, co właśnie powiedziała Mary, a przede wszystkim myśląc o tym, jakby to było, gdyby zaczęli żyć normalnie, odmachała mu delikatnie. Ignorując jego zaskoczenie i ewidentne osłupienie swoich koleżanek, podniosła się z miejsca i z tajemniczą miną rzuciła.
- Pomyślę nad tym!
I z głośnym śmiechem chlusnęła w dziewczyny wodą, a następnie zaczęła uciekać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz