piątek, 6 listopada 2015

01.

Lily Evans kontra James Potter, czyli poznaj naszą historię 





Dwie dziewczynki huśtały się na huśtawce, a zza krzaków obserwował je chudy chłopiec o długich, czarnych włosach. Poszczególne części jego stroju tak do siebie nie pasowały, że wyglądało to na świadomy wybór: przykrótkie dżinsy, dziwaczna, przypominająca damską bluzkę koszula i obszerna, wyświechtana peleryna, która śmiało mogła należeć do dorosłego.
 - Lily, nie rób tego! - krzyknęła starsza siostra.
Ale dziewczynka rozhuśtała się bardzo wysoko i wyleciała w powietrze – dosłownie wyleciała! - wybuchając radosnym śmiechem, jednak zamiast zwalić się z łoskotem na asfalt, którym wylany był plac zabaw, zawisła w powietrzu jak artystka pod kopułą cyrku, po czym wylądowała lekko, na pewno zbyt lekko jak na taką wysokość.
 - Mama ci mówiła, żebyś tego nie robiła! - Petunia zatrzymała huśtawkę, szorując sandałami po asfalcie. Zeskoczyła z niej i stanęła, trzymając się pod boki.
 - Lily, mama mówiła, że ci nie wolno!
 - Przecież nic mi się nie stało! - odparła Lily, chichocąc. - Tuniu, popatrz na to. Zobacz, co potrafię.
Petunia rozejrzała się. Na placu zabaw nie było nikogo prócz nich i Snape’a, o którego obecności nie wiedziały. Lily podniosła kwiatek opadły z krzaka, za którym krył się Snape. W Petunii ciekawość najwyraźniej zwyciężyła strach, bo podeszła do niej. Lily wyciągnęła rękę. Kwiat leżał na jej dłoni, rozchylając i zwijając płatki jak jakaś dziwna ostryga.
 - Przestań! - krzyknęła Petunia.
 - Przecież to cię nie boli - odpowiedziała Lily, ale zamknęła dłoń i odrzuciła kwiat na ziemię.
 - Tego nie wolno robić - powiedziała Petunia, ale jej oczy powędrowały za opadającym powoli kwiatem. - Jak ty to robisz? - zapytała, a w jej głosie wyraźnie zabrzmiała zazdrość.
 - To chyba oczywiste, nie? - zawołał Snape, nie mogąc się już dłużej powstrzymać, i wyskoczył zza krzaka.
Petunia wrzasnęła i szybko uciekła w stronę huśtawek, ale Lily, choć trochę wystraszona, nie ruszyła się z miejsca. Na ziemistych policzkach Snape’a pojawił się blady rumieniec.
 - Co jest oczywiste? - zapytała Lily.
Snape był wyraźnie podekscytowany. Zerknął nerwowo na Petunię kręcącą się przy huśtawkach, po czym zniżył głos i powiedział:
 - Wiem, kim jesteś.
 - O co ci chodzi?
 - Jesteś... jesteś czarownicą.
Zrobiła obrażoną minę.
 - Nie wolno tak przezywać!
Uniosła dumnie głowę i pomaszerowała w stronę siostry.
 - Nie! - zawołał Snape, teraz już cały czerwony na twarzy.
Siostry zmierzyły go krytycznym spojrzeniem, trzymając się jednego słupka huśtawki, jakby dawało im to poczucie bezpieczeństwa.
 - Bo jesteś - zwrócił się Snape do Lily. - Jesteś czarownicą. Obserwuję cię od pewnego czasu. Ale nie ma w tym nic złego. Moja mama też jest czarownicą, a ja jestem czarodziejem.
Petunia parsknęła drwiącym śmiechem.
 - Czarodziejem, akurat! - zawołała, odzyskując odwagę po wstrząsie, jakim było jego nagłe pojawienie się na placu zabaw. - Wiem, kim jesteś. Jesteś chłopakiem od Snape’ów. Oni mieszkają w Spinner’s End, nad rzeką - wyjaśniła, zwracając się do Lily, a po tonie jej głosu można było poznać, że taki adres źle o kimś świadczy. - Dlaczego nas szpiegujesz?
 - Wcale nie szpieguję - odrzekł Snape. Czuł się fatalnie, bo był cały spocony i wstydził się swoich brudnych, tłustych włosów. - W każdym razie ciebie na pewno nie – dodał złośliwie. - Jesteś mugolką.
Petunia najwyraźniej nie znała tego słowa, ale wystarczył jej ton, jakim to powiedział.
 - Lily, chodź, idziemy! - powiedziała ostro.
Lily poszła za nią posłusznie, na pożegnanie obrzucając Snape’a wyzywającym spojrzeniem. Stał, patrząc, jak idą przez plac zabaw, a Harry wyczuł, co się w nim teraz działo, zrozumiał, że Snape planował to spotkanie od dawna, a wszystko tak źle się potoczyło...

Wspomnienie rozwiało się jak mgła i natychmiast pojawiło się nowe. Znajdowali się w jakimś zagajniku. Nieco dalej, za drzewami, migotała w słońcu rzeka. Cień drzew tworzył chłodną, zieloną kryjówkę. Dwoje dzieci siedziało po turecku naprzeciw siebie. Tym razem Snape zdjął pelerynę, a jego stara koszula nie raziła tak w półcieniu.
 - ...i ministerstwo może cię ukarać za uprawianie czarów poza szkołą. Przysyłają list.
 - Przecież uprawiałam czary poza szkołą!
 - Bo my jeszcze możemy. Jeszcze nie mamy różdżek. Póki jesteś dzieckiem, nic ich nie obchodzisz. Ale jak tylko skończysz jedenaście lat - dodał z ważną miną - i zaczną cię szkolić, to już musisz uważać.
Na chwilę zapadło milczenie. Lily podniosła z ziemi gałązkę i zakręciła nią w powietrzu, wyobrażając sobie iskry tryskające z jej końca. Potem odrzuciła gałązkę, nachyliła się do chłopca i powiedziała:
 - Ale to jest prawda, co? To nie żart? Petunia mówi, że mnie okłamujesz. Mówi, że nie ma żadnego Hogwartu. A on jest naprawdę, tak?
 - Jest, ale tylko dla nas. Dla niej nie. Ale my dostaniemy listy. Ty i ja.
 - Naprawdę? - szepnęła Lily.
 - Oczywiście - odrzekł Snape i mimo źle obciętych włosów i dziwacznego stroju sprawiał teraz wrażenie kogoś ważnego, pewnego siebie i całkowicie wierzącego w swoje przeznaczenie.
 - A ten list naprawdę przyniesie sowa?
 - Zwykle tak jest. Ale ty urodziłaś się w mugolskiej rodzinie, więc przyjdzie ktoś ze szkoły, żeby wyjaśnić to wszystko twoim rodzicom.
 - To coś zmienia, że urodziłam się w mugolskiej rodzinie?
Snape zawahał się. Jego czarne oczy, płonące entuzjazmem w zielonym półcieniu, przebiegły po jej bladej twarzy i ciemnorudych włosach.
 - Nie - powiedział. - To niczego nie zmienia.
 - To dobrze. - Lily wyraźnie się uspokoiła.
 - Masz w sobie wielką magiczną moc. Zauważyłem to. Przez cały czas, jak cię obserwowałem...
Lily nie słuchała go. Wyciągnęła się na zasłanej liśćmi murawie i patrzyła na zielony baldachim nad nimi. Pochłaniał ją wzrokiem, jak wówczas, na placu zabaw.
 - Severusie...
Lekki uśmiech wykrzywił mu usta, gdy wypowiedziała jego imię.
 - Co?
 - Opowiedz mi znowu o dementorach.
 - A po co chcesz o nich wiedzieć?
 - No bo jak użyję czarów poza szkołą...
 - Za coś takiego nie wydadzą cię dementorom! W ich ręce wpadają tylko ci, którzy zrobią coś naprawdę złego. Oni strzegą więzienia czarodziejów, Azkabanu. Ty tam nie trafisz, ty jesteś zbyt...
Znowu się zaczerwienił i podarł na strzępy kilka liści. Nagle coś zaszeleściło i odwrócili się gwałtownie. Petunia, ukrywająca się za drzewem, straciła równowagę.
 - Tunia! - zawołała Lily, zaskoczona, ale i ucieszona.
Snape zerwał się na nogi.
 - No i kto teraz szpieguje?! - krzyknął. - Czego chcesz?
Petunia oddychała ciężko, przestraszona, że nakryli ją na podglądaniu. Harry wyczuł, że zastanawia się, czym mu dopiec.
 - A co ty masz na sobie? - zapytała, wskazując na pierś Snape’a. - To bluzka twojej mamy?
Trzasnęło i spadła wisząca nad nią gałąź. Lily krzyknęła. Gałąź zaczepiła o ramię Petunii, która cofnęła się chwiejnie i wybuchnęła płaczem.
 - Tuniu!
Ale Petunia już uciekała. Lily wytrzeszczyła oczy na Snape’a
 - Ty to zrobiłeś?
 - Nie - odpowiedział z wyzywającą, ale i trochę przestraszoną miną.
 - To ty! - Zaczęła się od niego oddalać. - Ty to zrobiłeś! Skrzywdziłeś ją!
 - Nie... to nie ja!
Ale to kłamstwo nie przekonało Lily. Jeszcze raz spojrzała na niego z wyrzutem i pobiegła za siostrą, a Snape został sam, biedny i zmieszany...

Minęło tyle lat... Czy to nie dziwne, że zapamiętujemy najdziwniejsze wspomnienia z naszego życia i to je wspominamy w chwilach zadumania?
 - Lily? Halo? Zamierzasz nam pomóc czy będziesz tak stała i myślała o nie wiadomo czym?
 - Albo kim!
Dopiero po kilkunastu minutach dotarło do niej, że owe słowa są kierowane właśnie do niej. Rozejrzała się nieprzytomnie dookoła i zaczynała kojarzyć, że znajduje się na peronie 9 i 3/4. Tuż obok niej z niewyraźnymi minami, sapiąc i dysząc, stały jej dwie najlepsze przyjaciółki: Mary MacDonald i Dorcas Meadowes. Pierwsza to drobna, słodka blondyneczka o jasnej cerze i lekko zaróżowionych policzkach, druga natomiast była szaloną brunetką o oliwkowej cerze i idealnie prostych, białych zębach. Teraz wyglądały dość... dziwnie. Mary przytrzymywała malutką sówkę płomykówkę i pomagała wepchnąć do pociągu kufer, który Dorcas ciągnęła w górę, aby wylądował w końcu w wagonie. Trzeci z kolei, bo dwa spoczywały już w korytarzu.
 - Oby to był Potter! I wcale bym się nie obraziła, gdyby tutaj przyszedł i nam pomógł! - wysapała Meadowes.
 - No wiesz?! – Lily udała oburzenie i teatralnie przewróciła oczami. –  Obie wiemy, że Potter jest żałosnym kretynem. - Westchnęła z przekąsem. - Wiecznie tylko lata i mierzwi sobie te swoje włoski! Więc nie licz na jego pomoc, bo wianuszek fanek na pewno już za nim biega. Daj mi ten kufer! 
 - No wreszcie! Myślałam, że już nikt mi nie pomoże! – wysapała Dorcas, odsuwając się na moment, żeby zrobić jej przejście i odbierając jednocześnie klatkę od Mary. Ruda spojrzała na nie z politowaniem i uniosła różdżkę.
- Wingardium Leviosa.
Lokomotywa stojąca na stacji wydała z siebie bliżej nieokreślony gwizd i buchnęła kłębami pary. Jak siedem lat temu... Spojrzała w prawo z lekkim uśmiechem.

 - ...tak mi przykro, Tuniu, naprawdę! Słuchaj... - Złapała siostrę za rękę i trzymała mocno, choć Petunia próbowała ją wyrwać. - Może jak już tam będę... nie, posłuchaj mnie, Tuniu! Może jak już tam będę, to pójdę do profesora Dumbledore’a i poproszę go, żeby zmienił zdanie!
 - Ja... wcale... nie chcę... tam... jechać! - oświadczyła dobitnie Petunia, szarpiąc rękę, którą trzymała Lily. - Co, myślisz, że chciałabym mieszkać w jakimś głupim zamku i uczyć się, jak być... jak być...
Obrzuciła spojrzeniem peron, koty miauczące w ramionach właścicieli, sowy trzepoczące się w klatkach i pohukujące do siebie, uczniów, z których wielu miało już na sobie długie, czarne szaty, ładujących kufry do pociągu albo witających się radosnymi okrzykami ze swoimi przyjaciółmi po letniej rozłące.
 - ...myślisz, że chcę być jakimś... dziwolągiem?
Zdołała wreszcie wyrwać rękę z uścisku Lily, której łzy stanęły w oczach.
 - Ja nie jestem dziwolągiem. Jak mogłaś coś takiego powiedzieć!
 - Przecież tam jedziesz - powiedziała szyderczym tonem Petunia. - Do specjalnej szkoły dla dziwolągów. Ty i ten chłopak od Snape’ów... jesteście odmieńcami. Dobrze, że zostaniecie odizolowani od normalnych ludzi. To dla naszego bezpieczeństwa.
Lily zerknęła na rodziców, którzy rozglądali się po peronie z wyraźnym zachwytem. Potem znowu spojrzała na swoją siostrę.
 - Jakoś nie uważałaś, że to szkoła dla odmieńców, kiedy pisałaś list do dyrektora, błagając, żeby i ciebie przyjął - powiedziała cicho.
Petunia oblała się rumieńcem.
 - Błagając? Ja nikogo nie błagałam!
 - Widziałam odpowiedź. Była bardzo uprzejma.
 - Nie powinnaś czytać... - wyszeptała Petunia. - To był mój prywatny list... jak mogłaś!
Lily zerknęła w stronę Snape’a. Petunia wydała z siebie zduszony okrzyk.
 - To on go znalazł! Ty i ten chłopak grzebaliście w moich rzeczach!
 - Nie... wcale nie grzebaliśmy... - Teraz Lily musiała się bronić. - Severus zobaczył kopertę i nie mógł uwierzyć, że mugolka dostała list z Hogwartu, to wszystko! Mówił, że na poczcie muszą pracować jacyś czarodzieje, którzy...
 - Najwidoczniej czarodzieje we wszystko wtykają nos! - prychnęła Petunia, teraz już bardzo blada. - Dziwoląg! - dodała pogardliwym tonem i odeszła do rodziców.

 - Lily! Pospiesz się! – ponagliła przyjaciółkę Dorcas, wychylając się z korytarzyka. – Jak będziesz się tak ociągać, to nie znajdziemy wolnego przedziału!
 - Zawsze możecie usiąść z nami! – Znajomy głos dotarł do jej uszu. 
Wykrzywiła usta w złośliwym grymasie.
 - Możesz pomarzyć, Potter! – odparła z ironią, odwracając się w jego stronę i krzyżując ręce na piersi, opierając się o drzwi i mrużąc oczy.
Była pewna, że spodziewał się takiej odpowiedzi. Gnębił ją podobnymi odzywkami dobrych sześć lat. Kiedyś bardzo ją to drażniło, ale im bardziej ona się nakręcała i im bardziej go odpychała, tym częściej i dużo bardziej namolnie ją gnębił. Doszła więc do wniosku, że to błędne koło i aktualnie ich stosunki można było określić jako poprawne.
James Potter stał razem z resztą swojej bandy: Remusem Lupinem, Peterem Pettigrew i najlepszym przyjacielem, Syriuszem Blackiem. Wraz z tym ostatnim uchodzili za najprzystojniejszych uczniów na roku. Z całej tej czwórki tolerowała jedynie Lupina i właściwie tylko dlatego, że musiała – oboje byli prefektami.
 - Ależ Evans! Przestań się zgrywać i po prostu przyjmij moją propozycję. To tylko wspólny przedział!
 - Och, no jasne! Dziś przedział, a jutro randka?
 - Skoro tak ładnie prosisz...
 - Zapomnij, Potter! Zabierz swoją grupkę przyjaciół i spadaj. Mam ważniejsze sprawy niż ty i twoje ego – stwierdziła zgryźliwie, nie mogąc powstrzymać delikatnego uśmiechu, który pojawił się na jej twarzy.
 - Chodź, Rogaczu, bo to my będziemy musieli prosić je o kawałek ławki. Uszanowanie! – powiedział Black i ukłonił się z szerokim uśmiechem, a następnie pociągnął Pottera za rękaw.
Gdy tylko zniknęli w pociągu, Dorcas spojrzała na Lily wyczekująco.
 - No co? - rzuciła z rezygnacją i pociągnęła swój kufer wzdłuż przedziałów, szukając wolnego.
 - Słuchaj, a dlaczego ty go tak właściwie nie cierpisz?
 - Znacie już tę historię - ucięła temat i zajęła miejsce pod oknem.
 - Lily, nie daj się prosić! Przecież wiesz, że ty i Potter to nasz temat numer jeden! – zapiszczała Mary.
Westchnęła i spojrzała zrezygnowana prosto w niebieskie oczy Mary. Nie było szansy na to, żeby jej odpuściła.
 - No dobra. Jak miałam jedenaście lat, to przyjaźniłam się też ze Snapem. Moja starsza siostra chciała być w Hogwarcie, a my dwoje przeczytaliśmy list, który leżał na jej biurku i...

Snape szedł szybko korytarzem wagonu Ekspresu Hogwart, mknącego przez wiejskie okolice. Przebrał się już w szkolną szatę, natychmiast skorzystał z okazji, by pozbyć się swojego okropnego mugolskiego stroju. W końcu zatrzymał się przed przedziałem zajętym przez grupkę hałaśliwych chłopców. Przy oknie siedziała Lily z twarzą przyciśniętą do szyby.
Snape otworzył przedział i usiadł naprzeciw niej. Lily zerknęła na niego, po czym z powrotem odwróciła twarz do okna. Płakała.
 - Nie chcę z tobą rozmawiać - powiedziała.
 - Dlaczego?
 - Tunia mnie z-znienawidziła. Z powodu tego listu od Dumbledore’a.
 - No to co?
Spojrzała na niego z odrazą.
 - Jest moją siostrą!
 - Jest tylko... - W porę ugryzł się w język. Lily, zajęta wycieraniem sobie oczu i nosa, i tak go nie usłyszała.
 - Ale jedziemy! - powiedział, nie kryjąc radości. - To jest to! Jedziemy do Hogwartu!
Kiwnęła głową, ocierając sobie oczy chusteczką, i mimo woli uśmiechnęła się lekko.
 - Dobrze by było, żebyś trafiła do Slytherinu - powiedział Snape, zachęcony tym, że wreszcie trochę się rozchmurzyła.
 - Do Slytherinu?
Jeden z siedzących w przedziale chłopców, który do tej pory nie zwracał uwagi na Snape’a i Lily, spojrzał na nich, a Harry, który dotąd patrzył tylko na siedzącą przy oknie parę, zobaczył swojego ojca. Był to drobny chłopiec, czarnowłosy jak Snape, ale miał w sobie coś, co wskazywało na to, że dobrze się nim opiekowano, a może nawet go rozpieszczano, czego tak wyraźnie brakowało Snape’owi.
 - Ktoś tutaj chce być w Slytherinie? Chyba się gdzieś przesiądę, a ty? - zapytał James chłopca rozwalonego na ławce naprzeciw niego.
Syriusz nie roześmiał się.
 - Cała moja rodzina była w Slytherinie - powiedział.
 - Jasny gwint! A ja myślałem, że z tobą wszystko w porządku!
Syriusz wyszczerzył zęby w uśmiechu.
 - Może zerwę z rodzinną tradycją. A ty gdzie byś chciał być, jak byś mógł wybierać?
James udał, że wznosi niewidzialny miecz.
 - W Gryffindorze, gdzie kwitnie męstwa cnota! Jak mój ojciec.
Snape prychnął pogardliwie. James zwrócił się do niego.
 - Przeszkadza ci to?
 - Nie - odparł Snape, choć jego drwiący uśmieszek mówił coś innego. - Skoro wolisz mieć krzepę niż mózg...
 - A ty gdzie byś chciał trafić, skoro brakuje ci i tego, i tego? - zapytał Syriusz.
James ryknął śmiechem. Lily wyprostowała się, lekko zarumieniona, obrzucając Jamesa i Syriusza pogardliwym spojrzeniem.
 - Chodź, Severusie, znajdziemy sobie inny przedział.
 - Oooooo...
James i Syriusz zaczęli przedrzeźniać jej wyniosły ton. James próbował podstawić Snape’owi nogę, gdy przechodził.
 - Do zobaczenia, Smarkerusie! - zawołał któryś z nich, gdy zatrzasnęły się drzwi przedziału.

 - I... już? – zapytała zaskoczona Mary. – Nie cierpisz go tylko dlatego, że kiedyś obraził Snape’a?
 - Och, nie o to chodzi. - Westchnęła z rezygnacją. - Byłam małą, przestraszoną dziewczynką, która trafiła w nieznane jej miejsce. Severus był moim jedynym przyjacielem, a Potter nawet go nie znał, a już mu dopiekał! Poza tym, ten człowiek ma naprawdę chore ambicje i jest próżnym kretynem, który na każdym kroku stara się wszystkim udowodnić, że jest taki fajny! Zrozum to wreszcie! – broniła się. 
Dorcas spojrzała na nią uważnie i stwierdziła:
 - To mówisz, że broniłaś Snape’a? I warto było? Największe ciacho na roku, zaraz po Syriuszu, zabiega o ciebie od sześciu lat, a ty zachowujesz się jak mała dziewczynka?
 - Dorcas, może i zrozumiałam, czym sugerują się ludzie żyjący w tym świecie i jakie zasady wyznają, ale to wcale nie oznacza, że mam przestać żyć według własnych. Nie będę biegać za Potterem, tylko dlatego, że jest uznawany za ósmy cud świata. Dla mnie ten człowiek widzi tylko siebie, swoje ego i tę małą, żółtą piłeczkę! Jakby ten cały quidditch robił z niego bohatera...
 - Bo robi – stwierdziła z uśmiechem Mary. 
 - Według mnie Snape jest gorszy od Pottera. - Westchnęła Dorcas, patrząc na rudą spod uniesionych brwi.
 - Przesadzasz! - warknęła, coraz bardziej zirytowana kierunkiem tej rozmowy.
 - Daj spokój! Przypomnij sobie, co zrobił przed wakacjami po SUM-ie z Obrony przed Czarną Magią...
Dorcas posłała Lily oburzone spojrzenie i opadła na ławkę, odwracając głowę w kierunku szybko przemijającego krajobrazu. Ruda westchnęła ciężko i przywołała do siebie wspomnienie tego ciepłego, czerwcowego popołudnia…

 - Pióra na bok, proszę! - pisnął profesor Flitwick. - To dotyczy również ciebie, Stebbins! Proszę pozostać na miejscach, podczas gdy ja będę zbierał wasze pergaminy! Accio!
Ponad setka rolek pergaminu poszybowała w powietrzu, prosto w rozpostarte ramiona Flitwicka, zwalając go z nóg. Kilka osób wybuchnęło śmiechem. Kilku uczniów podniosło się z przednich ławek, chwyciło profesora Flitwicka pod ręce i postawiło go z powrotem na nogi.
 - Dziękuję... dziękuję - wysapał profesor Flitwick. - No dobrze, wszyscy jesteście wolni!
James zerwał się z miejsca, wetknął pióro i arkusz egzaminacyjny do plecaka, który przewiesił przez ramię i stał, czekając, aż Syriusz dołączy do niego.
 - Podobało ci się pytanie dziesiąte, Lunatyku? - zapytał Syriusz, kiedy pojawili się w Sali Wejściowej.
 - Nawet bardzo - odparł rześko Lupin. - Podać pięć oznak, które identyfikują wilkołaka. Rewelacyjne pytanie.
 - Myślisz, że udało ci się podać wszystkie oznaki? - spytał James z udawaną troską.
 - Myślę, że tak - odpowiedział poważnie Lupin kiedy dołączyli do tłumu kłębiącego się wokół drzwi, chętni by wyjść na oświetlone słońcem ziemie. - Po pierwsze: siedzi na moim krześle. Po drugie: nosi moje ubranie. Po trzecie: nazywa się Remus Lupin.
Tylko Glizdogon się nie roześmiał.
 - Podałem kształt pyska, źrenice oczu i czubaty ogon - powiedział z niepokojem – ale nie mogłem wymyślić co jeszcze...
 - Taki jesteś tępy, Glizdogon? - stwierdził zniecierpliwiony James. - Przecież włóczysz się z wilkołakiem raz w miesiącu...
 - Weź się ucisz - poprosił Lupin.
 - Cóż, tak myślałem, że ten test to będzie pestka - usłyszał jak odezwał się Syriusz. - Będę zaskoczony, jeśli chociaż z tego nie dostanę "Zadowalający".
 - Ja też - stwierdził James. 
Włożył rękę do kieszeni i wyciągnął stamtąd wyrywający się złoty znicz.
 - Skąd to wytrzasnąłeś?
 - Zwinąłem - odparł od niechcenia James. 
Zaczął się bawić zniczem, pozwalając mu odlecieć na jakąś stopę i chwytał go ponownie. Miał wspaniały refleks. Glizdogon obserwował go z zachwytem.
Słońce odbijało się od gładkiej powierzchni jeziora, na brzegu którego siedziała grupka roześmianych dziewczyn, które właśnie przybyły z Wielkiej Sali. Miały zdjęte buty i skarpetki, i chłodziły swoje stopy w wodzie. Lupin wyciągnął książkę i zaczął czytać. Syriusz rozglądał się dookoła po uczniach rozłożonych na trawie. Wyglądał trochę na wyniosłego i znudzonego, ale i bardzo przystojnego. James nadal bawił się zniczem, pozwalając mu odlatywać coraz dalej i dalej, tak że niemal mógł uciec, ale zawsze chwytał go w ostatniej chwili. Glizdogon obserwował go z otwartymi ustami. Za każdym razem, gdy Jamesowi udał się jakiś szczególnie trudny chwyt, Glizdogon chwytał z przejęciem powietrze i bił brawo.
 - Weź to odłóż - odezwał się w końcu Syriusz, kiedy Jamesowi znów powiódł się chwyt, a Glizdogon wydał z siebie wiwatujący okrzyk - zanim Glizdogon posika się z podniecenia.
Glizdogon poróżowiał troszeczkę, ale James uśmiechnął się.
 - Skoro ci to przeszkadza - stwierdził, wpychając znicz z powrotem do kieszeni.
 - Nudzi mi się - oznajmił Syriusz. - Chciałbym, żeby była pełnia.
 - Może ty byś chciał - odpowiedział ponuro Lupin zza swojej książki. - Wciąż mamy Transmutację, jeśli ci się nudzi, mógłbyś mnie odpytać. Masz... - I podał mu swoją książkę.
Ale Syriusz prychnął. 
 - Nie potrzebuję zaglądać w te bzdury, wiem to wszystko.
 - To cię ożywi, Łapo - powiedział cicho James. - Popatrz kogóż tu mamy. – Głowa Syriusza odwróciła się. Zastygł jak pies, który właśnie zwietrzył królika.
 - Wspaniale - oznajmił łagodnie. - Smarkerus.
Snape wstał znów i upychał papiery z SUM-a do swojej torby. Kiedy opuścił cień przy krzakach i ruszył przez trawę, Syriusz i James podnieśli się. Lupin i Glizdogon siedzieli dalej. Lupin nadal gapił się w dół na swoją książkę, ale jego oczy nie poruszały się i pomiędzy jego brwiami pojawiła się cienka zmarszczka. Glizdogon patrzył to na Syriusza i Jamesa, to na Snape'a z chciwym wyczekiwaniem wymalowanym na twarzy.
 - Wszystko w porządku, Smarkerusie? - spytał głośno James.
Snape zareagował tak szybko, jakby spodziewał się ataku. Upuszczając torbę, wsadził rękę pod swoje szaty i jego różdżka była prawie na zewnątrz, kiedy James krzyknął:
 - Expelliarmus!
Różdżka Snape'a wyleciała na dwanaście stóp w powietrze i upadła z cichym, głuchym odgłosem na trawę za nim. Syriusz parsknął śmiechem.
- Impedimenta! - krzyknął, wskazując różdżką na Snape'a, który padł zwalony z nóg w połowie sięgania po swoją leżącą na trawie różdżkę.
Wszyscy uczniowie dookoła odwrócili się, by zobaczyć, co się dzieje. Niektórzy podnieśli się i podchodzili bliżej. Niektórzy wyglądali na zalęknionych, inni na rozbawionych.
Snape leżał dysząc na ziemi. James i Syriusz zbliżyli się do niego z uniesionymi różdżkami.
Idąc, James zerkał przez ramię na dziewczyny na skraju wody. Glizdogon też się podniósł, obserwując łapczywie i przechodząc przed Lupina, by mieć lepszy widok.
 - Jak poszedł egzamin, Smarku? - spytał James.
 - Patrzyłem na niego, dotykał nochalem pergaminu - stwierdził złośliwie Syriusz. - Będą na nim wielkie tłuste plamy, nie będą w stanie odczytać ani słowa. 
Kilka obserwujących ich osób zaśmiało się. Snape najwyraźniej nie był popularny. Glizdogon zachichotał przenikliwie. Snape próbował wstać, ale zaklęcie wciąż działało. Szarpał się, jakby był związany niewidzialnymi linami.
 - Wy... poczekajcie - wysapał, wpatrując się w Jamesa z wyrazem najczystszej niechęci. – Poczekajcie tylko!
 - Poczekać na co? - spytał chłodno Syriusz. - Co zamierzasz zrobić, Smarku, wytrzesz o nas swój nochal?
Snape wyrzucił z siebie strumień przekleństw zmieszanych z zaklęciami, ale że jego różdżka leżała dziesięć stóp od niego, nic się nie wydarzyło.
 - Umyj sobie buźkę - powiedział zimno James. - Chłoszczyść!
W jednej chwili z ust Snape'a popłynęły strumieniem różowe bańki mydlane. Piana pokrywała jego wargi, dusząc go.
 - Zostawcie go W SPOKOJU!
James i Syriusz spojrzeli w tamtym kierunku. Wolna ręka Jamesa natychmiast podskoczyła do jego włosów. To była jedna z dziewcząt znad brzegu jeziora. Miała grube, ciemnorude włosy, które opadały na jej ramiona, i zadziwiająco zielone oczy w kształcie migdałów.
 - Wszystko w porządku, Evans? - spytał James, a ton jego głosu stał się nagle uprzejmy, głębszy, bardziej dojrzały.
 - Zostawcie go w spokoju - powtórzyła Lily. Patrzyła na Jamesa ze wszystkimi oznakami wielkiej niechęci. - Co on wam zrobił?
 - No cóż - stwierdził James po chwili zastanowienia - chodzi bardziej o to, że istnieje, jeśli wiesz, co mam na myśli.
Wielu z otaczających ich uczniów zaśmiało się, włączając w to Syriusza i Glizdogona, ale ani Lupin, wciąż najwyraźniej skupiony na swojej książce, ani Lily tego nie uczynili.
 - Myślisz, że jesteś zabawny - powiedziała zimno - ale jesteś tylko aroganckim, znęcającym się szmaciarzem, Potter. Zostaw go w spokoju.
 - Zostawię, jeśli umówisz się ze mną, Evans - odparł szybko James. - No dalej, umów się ze mną i nigdy więcej nie położę różdżki na starym Smarku.
Za jego plecami Zaklęcie Unieruchamiające przestawało działać. Snape cal po calu ruszył, czołgając się w kierunku swojej różdżki, wypluwając kłęby mydlanej piany.
 - Nie umówiłabym się z tobą nawet gdybym miała wybierać między tobą i wielką kałamarnicą - oznajmiła Lily.
 - No to pech - powiedział rześko Syriusz i odwrócił się z powrotem do Snape'a - OJ!
Ale już było za późno. Snape wymierzył swoją różdżkę prosto w Jamesa. Błysnęło światło i na twarzy Jamesa pojawiła się rana, opryskując krwią jego szaty. Jamesem okręciło. Po następnym błysku światła Snape wisiał do góry nogami w powietrzu. Jego szaty opadły mu na głowę, odsłaniając wychudłe, blade nogi i parę poszarzałych majtek. Wielu, pośród małego tłumu, zaczęło bić brawa. Syriusz, James i Glizdogon ryczeli ze śmiechu. Lily, której wściekły wyraz na twarzy zadrżał leciutko przez chwilę, jakby miała zamiar się uśmiechnąć, powiedziała: 
 - Sprowadź go na dół!
 - Oczywiście - odparł James i machnął w górze różdżką. Snape upadł na ziemię jak pognieciony kłębek. Wyplątując się ze swoich szat, wstał szybko z podniesioną różdżką, ale Syriusz krzyknął: 
 - Petrificus Totalus! - I Snape przewrócił się znowu, sztywny jak deska.
 - ZOSTAWCIE GO W SPOKOJU! - krzyknęła Lily. 
Teraz i ona miała wyciągniętą różdżkę. James i Syriusz zerkali na nią ostrożnie.
 - Ech, Evans, nie zmuszaj mnie, żebym cię zaklął - powiedział poważnie James.
 - Więc zdejmij z niego tę klątwę!
James westchnął głęboko, po czym zwrócił się w stronę Snape'a i wymruczał przeciwzaklęcie.
 - Proszę bardzo - powiedział, kiedy Snape gramolił się na nogi. - Masz szczęście, że Evans tu była, Smarkerusie.
 - Nie potrzebuję pomocy od takiej małej, plugawej szlamy jak ona!
Lily mrugnęła.
 - W porządku - odparła chłodno. - W przyszłości nie będę się przejmować. I na twoim miejscu wyprałabym majtki, Smarkerusie.
 - Przeproś Evans! - ryknął James na Snape'a, z różdżką groźnie wycelowaną w niego.
 - Nie chcę, byś ty go zmuszał do przeprosin - powiedziała Lily, patrząc na Jamesa. - Jesteś tak samo zły jak on!
 - Co? - żachnął James. - Ja NIGDY nie nazwałbym cię... no wiesz jak!
 - Czochrasz włosy, bo myślisz, że fajnie jest wyglądać jakby się właśnie zeszło z miotły, popisujesz się tym głupim zniczem, łazisz po korytarzach i ciskasz zaklęciami w każdego, kto cię wkurza, tylko dlatego, że potrafisz... Jestem zdziwiona, że twoja miotła może w ogóle oderwać się od ziemi, kiedy siedzi na niej taki wielki dupek jak ty. MDLI MNIE, gdy na ciebie patrzę!
Odwróciła się na pięcie i odeszła pospiesznie.
 - Evans! - krzyknął za nią James. - Hej, EVANS!

 - No dobra - przyznała nagle, przerywając grobową ciszę. Obie dziewczyny spojrzały na nią pytająco. - Snape nazwał mnie szlamą... Ale przeprosił! A z jakiej racji Potter na niego napadł?
 - Przeprosił? Chyba wziął na szantaż! Dokładnie pamiętam, że musiałam po ciebie wejść i prawie siłą ze wspólnego wyciągnąć! - prychnęła Mary.
 - Oj, ja też pamiętam. Poza tym, o ile mi się nie wydaje, to właśnie ta sytuacja sprawiła, że wasza przyjaźń się skończyła.

 - Tak mi przykro.
 - Nie interesuje mnie to.
 - Przepraszam!
 - Oszczędź sobie płuc.
Była noc. Lily, w szlafroku, stała z założonymi na piersiach rękami przed portretem Grubej Damy.
 - Wyszłam tylko dlatego, że Mary mi powiedziała, że zamierzasz tu spać, dopóki nie wyjdę.
 - Tak było. Tak bym zrobił. Nie chciałem nazwać cię szlamą, to mi się po prostu...
 - Wyrwało, tak? - W głosie Lily nie było współczucia. - Już za późno. Tłumaczyłam się za ciebie przez kilka lat. Wszyscy się dziwią, że w ogóle z tobą rozmawiam. Ty i ci twoi przyjaciele śmierciożercy... no i co, nawet nie możesz zaprzeczyć! Nie możesz zaprzeczyć, że wy wszyscy chcecie nimi zostać! Nie możesz się doczekać chwili, gdy staniesz się sługą Sam-Wiesz-Kogo, prawda?
Otworzył usta, ale zaraz je zamknął, nie wypowiedziawszy słowa.
 - Nie mogę dłużej udawać. Ty wybrałeś swoją drogę, ja wybrałam swoją.
 - Nie... wysłuchaj mnie, ja nie chciałem...
 - ...nazwać mnie szlamą? Przecież tak nazywasz każdego, kto urodził się w rodzinie mugoli, Severusie. Czym ja się różnię?
               
 - Potter i Severus nie lubili się od pierwszej chwili. Nigdy nie zastanawiałaś się dlaczego, Lily? - Dorcas obserwowała przyjaciółkę z błyskiem w oku.
Lily przygryzła wargę i przez moment obserwowała przemijający za oknem krajobraz.
- Nie wiem. - Wzruszyła w końcu ramionami i spojrzała na Dorcas. 
Ze zdziwieniem przyuważyła, że obie jej towarzyszki wymieniają spojrzenia z dziką satysfakcją.
- Potter od zawsze za tobą szalał, ale dostępu do ciebie skutecznie bronił mu Snape. Poza tym, Nietoperz zawsze był cichy, spokojny i jakby wypłoszony, a Potter tryskał przebojowością!
- Dorcas, jeżeli próbujesz zasugerować, że Severus zazdrościł Jamesowi, to możesz poprzestać w tym momencie. Nie wiesz, przez co przeszedł Sev i uwierz mi, że jedyne, czego mógł zazdrościć Rogaczowi, to pełna i szczęśliwa rodzina - rzuciła tonem, który wyraźnie sugerował ucięcie tematu. - Nie miał kolorowo jako dziecko i myślę, że właśnie dlatego próbował mnie chronić...
- Chronić? - Dorcas spojrzała na nią jak na obłakaną.
- Tak. Byłam dzieckiem z rodziny mugoli. W nowym środowisku bez większej wiedzy na temat tego, co mnie czeka. On znał to zło. Miał też swoje podejrzenia co do Pottera...

 - ...myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi - mówił Snape. - Najlepszymi przyjaciółmi...
 - Jesteśmy przyjaciółmi, ale nie lubię kilku typów, koło których wciąż się kręcisz! Wybacz mi, ale nie cierpię Avery’ego i Mulcibera! Mulciber! Co ty w nim widzisz, Sev? Jest odrażający! Nie wiesz, co próbował zrobić Mary MacDonald?
Lily przystanęła przy filarze zamku i oparła się o niego, patrząc w jego chudą, ziemistą twarz.
 - To nic takiego... Taki żart, nic więcej...
 - To była czarna magia i jeśli uważasz, że to śmieszne...
 - A co robi ten Potter i jego kumple? - zapytał ze złością Snape, rumieniąc się lekko.
 - Co ma z tym wspólnego Potter?
 - Wymykają się gdzieś w nocy. Ten Lupin jest jakiś dziwny. Jak myślisz, gdzie on wciąż znika?
 - Lupin jest chory - odpowiedziała Lily. - Mówią, że choruje...
 - Co miesiąc przy pełni księżyca?
 - Wiem, co myślisz - powiedziała chłodno Lily. - Nie wiem tylko, dlaczego masz jakąś obsesję na ich punkcie. Dlaczego tak cię obchodzi, co oni robią nocami?
 - Próbuję ci tylko wykazać, że wcale nie są tacy cudowni, jak wszyscy uważają.
Wpatrywał się w nią tak intensywnie, że się zarumieniła.
 - W każdym razie nie uprawiają czarnej magii. - Ściszyła głos. - A ty jesteś naprawdę niewdzięczny. Słyszałam, co się stało w nocy. Wlazłeś do tego tunelu pod Wierzbą Bijącą i James Potter uratował cię przed tym, co się kryło na końcu...
Twarz Snape’a wykrzywił grymas.
 - Uratował? Uratował? Myślisz, że odgrywał bohatera? Ratował siebie i swoich przyjaciół! I nie będziesz... nie pozwolę ci...
 - Nie pozwolisz? Ty mi czegoś nie pozwolisz?
Zielone oczy Lily zamieniły się w szparki. Snape natychmiast się zreflektował.
 - Nie to chciałem powiedzieć... ja... ja po prostu nie chcę, żebyś wyszła na głupią... on... ty mu wpadłaś w oko, James Potter dowala się do ciebie! - Te słowa wyrwały mu się chyba mimowolnie. – A on wcale nie jest... Wszyscy myślą... Wielki mi bohater... czempion quidditcha...
Wyrzucał z siebie urywane słowa, gorycz i złość tak nim owładnęły, że nie potrafił sklecić zdania. Brwi Lily unosiły się coraz wyżej.
 - Wiem, że James Potter jest zarozumiałym palantem - przerwała mu. - Nie musisz mi tego mówić. Ale Mulciber i Avery są po prostu źli. Oni są źli, Sev. Nie rozumiem, jak możesz się z nimi zadawać.
               
 - Ach, głupie pytanie! Snape ci powiedział. W końcu jest takim wiarygodnym źródłem, nie? – spytała z ironią Dorcas.
- Daj spokój! Najlepiej będzie, gdy będziemy się od nich trzymać z daleka! - Lily prawie krzyknęła, posyłając Meadowes groźne spojrzenie.
- Mnie wystarczy, że trzymamy się z daleka od Ślizgonów - szepnęła cicho Mary.
Lily zagryzła wargę, a Dorcas spojrzała na nią znacząco.
- Idę się przebrać!
- Ciekawa jestem w co - stwierdziła Mary pogodnym głosem. - Przecież w czarnej szacie paraduje już od samego rana.

***

Pogoda z każdą minutą robiła się coraz gorsza. Gdzieś w oddali słychać było pomruki burzy, a raz na jakiś czas niebo przeszywały błyskawice. Gdy pociąg wjechał na stację z przeciągłym gwizdem, uwalniając przy tym niezliczoną ilość pary, ciężkie krople deszczu spadały z nieba. Dziewczyny pochwyciły najbardziej potrzebne rzeczy i niemalże biegiem dotarły w stronę powozów.
 - Nie chciałabym w taką pogodę płynąć łódkami – stwierdziła Dorcas.
 - A znasz kogoś, kto by chciał? – rzuciła Lily z ironią.
 - Ja znam kogoś, kto za moment wpakuje się nam do powozu. – Uśmiechnęła się Mary. 
Obie spojrzały w tę samą stronę, co ona.
 - O nie... Nie ma mowy! To jest nasz powóz! – krzyknęła Evans. – Wsiadać!
I zniknęła w środku.
 - To tylko powóz, przestań już tak wydziwiać. Jeżeli się dosiądą, to dosiądą, a jak nie, to nie. - Westchnęła Dorcas z rezygnacją.
 - Chyba nie wiesz, co mówisz! 
Lily odpowiedziała jej wzruszeniem ramion i usadowiła się przy okienku. Była piekielnie głodna i nie mogła się doczekać uczty. Nie miała też ochoty na przepychanki z Jamesem, więc chwyciła pierwszą lepszą książkę i zaczęła udawać, że ją czyta.
Po kilku sekundach, zgodnie z przewidywaniem, do powozu weszli huncwoci. James od razu usiadł tuż obok Rudej, prawą rękę układając na oparciu, jakby miał zamiar ją objąć.
 - Ani mi się waż! Czytam książkę i bardzo proszę, żebyś mi nie przeszkadzał! - rzuciła tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Ach, i uprzedzając następne pytanie... - ironizowała, odpychając jego rękę i posyłając mu uważne spojrzenie - Nie, nie umówię się z tobą.
 - Okeeej. - Roześmiał się wyraźnie rozbawiony rozkładając ręce w geście obrony - Uspokój się troszkę, kochanie. Jesteś dzisiaj taka nerwowa.
 - Nie mów mi, co mam robić! – rzuciła automatycznie, ledwo dokończył zdanie i powróciła do lektury.
 - Ciekawa chociaż? – szepnął jej Potter do ucha.
Wywróciła oczami i powstrzymując uśmiech, spojrzała na niego z rezygnacją.
 - Powiedziałam ci, że masz mi nie przeszkadzać. Czy ja mówię niewyraźnie?
 - Teraz troszeczkę. Wiesz, słodka jesteś, gdy się tak złościsz – dodał rozbrajająco.
 - Jesteś wrednym, bezczelnym, zapatrzonym w siebie kretynem – roześmiała się, siląc się na oburzenie.
 - Kochanie, zapatrzony to ja jestem w ciebie! Przestań udawać i umów się ze mną wreszcie, co?
 - Czyś ty do reszty oszalał?! Myślałam, że się jasno wyraziłam! JA – SIĘ – Z – TOBĄ – NIGDY – NIE  UMÓWIĘ!
 - Eee... Lily, daj spokój, co? – poprosiła łagodnie Mary.
Rozejrzała się po powozie. Wszyscy patrzyli na nią i Pottera. Na szczęście ten moment zamieszania trwał tylko chwilkę, bo właśnie dojechali na miejsce. Nie patrząc na nikogo, pognała do Wielkiej Sali i usiadła mniej więcej w połowie stołu. Rozejrzała się dookoła, a na jej buzi mimowolnie wykwitł olbrzymi uśmiech. Dawno temu też stała w małej salce i trzęsła się ze strachu na myśl o tym, co może się za moment wydarzyć...

 - Evans, Lily! - zawołała profesor McGonagall. 
Lily na drżących nogach podeszła do kulawego stołka i siada na nim. Profesor McGonagall opuściła jej na głowę Tiarę Przydziału, a ta, zaledwie dotknęła kasztanowych włosów, wrzasnęła:
 - Gryffindor!
Lily zdjęła Tiarę, oddała ją profesor McGonagall i ruszyła w stronę stołu witających ją radosnymi okrzykami Gryfonów, ale gdy szła, zerknęła przez ramię na Snape’a i uśmiechnęła się smutno. Syriusz odsunął się nieco na ławce, by zrobić Lily miejsce. Spojrzała na niego i chyba go poznała, bo skrzyżowała ręce na piersiach i stanowczo się od niego odwróciła.
Ceremonia Przydziału trwała nadal. Lupin, Pettigrew i James dołączyli do Lily i Syriusza przy stole Gryfonów. W końcu, kiedy zostało już tylko z tuzin nowych uczniów, profesor McGonagall wezwała Snape’a.
 - Slytherin!
I Severus Snape odszedł w drugi koniec Wielkiej Sali, oddalając się od Lily, a zbliżając do stołu Ślizgonów, którzy powitali go wiwatami. Lucjusz Malfoy, z błyszczącą odznaką prefekta na piersi, wskazał mu miejsce obok siebie i poklepał go po plecach.

Spojrzała na gromadkę pierwszoklasistów tłoczących się aktualnie przy wysokim stołku i uśmiechnęła się do siebie.
 - Co, Evans, znalazłaś kandydata dla siebie? – usłyszała kiepski żarcik Pottera.
 - Nie, ale widzę idealną dziewczynkę dla ciebie, Potter. Może wreszcie ktoś doceni te twoje nawyki, nieprzyjemnie odzywki i bezczelność. - Posłała mu słodki uśmiech.
 - Auć! – Roześmiał się. – Ty mnie chyba naprawdę musisz lubić, co, Evans?
Spojrzała na niego zaskoczona.
 - Nie, właśnie o to chodzi, że nie! Kiedy ty to wreszcie zrozumiesz? – spytała zdezorientowana.
 - A ja swoje wiem! – stwierdził z uśmiechem Potter. – Syriuszu, podaj mi, proszę, ziemniaczki. Konam z głodu!
Oj, to będzie ciężki rok, naprawdę ciężki!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz